Opowiadanie Melville’a Kopista Bartleby, często interpretowane w tradycji metafizycznej lub teologicznej[32], daje się również czytać przez pryzmat patologii. Ta „historia z Wall Street” opisuje nieludzki świat pracy, którego mieszkańcy zdegradowani są do roli animal laborans. Szczegółowo ukazana zostaje mroczna, wroga życiu atmosfera gęsto otoczonej wieżowcami kancelarii. Mniej niż trzy metry od jej okien sterczy „wysoki, poczerniały ze starości i osnuty nigdy nieustępującym cieniem mur”[33]. Przypominająca „cysternę” przestrzeń pracy „pozbawiona jest tego, co pejzażyści nazywają życiem”. Melancholia i przygnębienie, o których tak często mowa jest w opowiadaniu, tworzą jego zasadniczy nastrój. Wszyscy kanceliści adwokata cierpią na zaburzenia nerwicowe. Indyka na przykład ogarnia „jakaś dziwna, rozgorączkowana, nierozważna i rozlatana aktywność”. Nadmiernie ambitnego kancelistę Szczypce dręczy z kolei niestrawność o podłożu psychosomatycznym. Przy pracy zgrzyta on zębami i syczy, złorzecząc. Ze swą nerwową nadaktywnością i pobudliwością obydwaj sytuują się na przeciwnym biegunie w stosunku do milczącego, niewzruszonego Bartleby’ego, który wykazuje symptomy charakterystyczne dla neurastenii. Z tego punktu widzenia jego frazes „wolałbym nie” (I would prefer not to) nie wyraża ani negatywnej możności nierobienia czegoś, ani instynktu hamującego, który byłby istotny dla „duchowości”. Oznacza raczej brak popędów i apatię, która zresztą doprowadzi Bartleby’ego do zguby.
Społeczeństwo opisywane przez Melville’a to wciąż jeszcze społeczeństwo dyscyplinarne. Stąd też całe opowiadanie pełne jest murów i ścian, a więc elementów architektury społeczeństwa dyscyplinarnego. Kopista Bartleby to przecież „historia z Wall Street”, a mur (wall) to jedno z najczęściej używanych w niej słów. W tej historii mur jest „martwy”, na przykład: „Nazajutrz spostrzegłem, że Bartleby tkwi pod oknem zatopiony w rojeniach o martwym murze”. Bartleby pracuje sam za parawanem i spogląda, jakby nieobecny, na martwy ceglany mur. Mur zawsze kojarzony jest ze śmiercią[34]. Dla społeczeństwa dyscyplinarnego charakterystyczny jest między innymi powracający motyw więzienia o grubych murach, zwanego Grobowcem. Tam niszczone jest wszelkie życie. Również Bartleby wyląduje w Grobowcu, gdzie umrze w całkowitej izolacji i samotności. Jako reprezentant społeczeństwa posłusznego nie wykazuje jeszcze symptomów depresji, będącej znakiem szczególnym późnonowoczesnego podmiotu osiągnięć. Świadomość odstawania od reszty, niska samoocena czy lęk przed niepowodzeniem nie należą do repertuaru uczuć Bartleby’ego. Nieznane mu są samooskarżenia czy autoagresja. Nie mierzy się z nakazem „bycia sobą”, który wyróżnia dzisiejsze społeczeństwo osiągnięć. Bartleby nie doświadcza klęski projektu „kształtowania swojego Ja”. Monotonne przepisywanie, jedyna czynność, jaką ma wykonywać, nie zostawia żadnej przestrzeni, w której niezbędna czy choćby możliwa byłaby własna inicjatywa. Bartleby’ego nie czyni chorym nadmiar pozytywności czy możliwości. Nie dźwiga on brzemienia późnonowoczesnego imperatywu, by samemu dawać początek własnemu Ja. Kopiowanie to właśnie czynność, która nie dopuszcza inicjatywy. Żyjący jeszcze w społeczeństwie konwencji i instytucji Bartleby nie zna owego przemęczenia Ja, które prowadzi do depresyjnego znużenia sobą.
Ontoteologiczna interpretacja Kopisty Bartleby’ego dokonana przez Agambena, który abstrahuje od wszelkich aspektów patologicznych, sypie się już na poziomie narracji, nie bierze bowiem pod uwagę pewnej zmiany strukturalnej w psychice, zmiany charakterystycznej dla współczesności. Agamben w kontrowersyjny sposób wynosi Bartleby’ego do rangi metafizycznej figury czystej możności: „Do tejże właśnie konstelacji filozoficznej przynależy kopista Bartleby. Jako skryba, który zaniechał pisania, jest on skrajną postacią nicości, z której wyłania się wszelkie stworzenie, a równocześnie najbardziej nieprzejednanym orędownikiem owego nic jako czystej, absolutnej możności. Kopista przeistacza się w tablicę do pisania, nie jest już odtąd niczym więcej jak własną białą kartą”[35]. Bartleby ucieleśnia tym samym „umysł” oraz „bycie czystej możności” wyrażone przez pustą tablicę do pisania, na której nic jeszcze nie odcisnęło swego śladu[36].
Bartleby to figura bez odniesienia do samego siebie ani do czegokolwiek innego. Nie ma swego świata, jest nieobecny i apatyczny. Jeśli miałby być „białą kartą”, to jedynie dlatego, że jest wypłukany z wszelkich związków ze światem i sensem. Już jego zmęczone i mętne oczy zaprzeczają czystej boskiej możności, którą miałby rzekomo ucieleśniać. Mało przekonujące jest również stwierdzenie Agambena, jakoby Bartleby ze swą uporczywą odmową pisania trwał w możności pisania, jakoby jego radykalna rezygnacja z chcenia objawiała jego potentia absoluta. Sprzeciw Bartleby’ego miałby zatem charakter zwiastujący, kerygmatyczny, on sam miałby ucieleśniać „byt ogołocony z wszelkich orzeczników”. Agamben czyni go anielskim posłańcem, aniołem zwiastowania, które jednak „niczego nie orzeka”[37]. Nie widzi jednak, że Bartleby odrzuca każde „posłannictwo” (errand). Uparcie odmawia na przykład pójścia na pocztę: „– Bartleby – zacząłem – Imbirka nie ma, niech pan łaskawie pójdzie na pocztę […]. – Wolałbym nie”. Opowiadanie kończy się, jak wiadomo, dziwnym dopowiedzeniem, że Bartleby był przez jakiś czas zatrudniony jako pracownik Biura Martwych – czyli niedających się doręczyć – Listów: „Martwe listy – to przecież brzmi jak martwy człowiek! Wyobraźcie sobie człowieka wydanego – z powodu natury i nieszczęsnego zrządzenia losu – na pastwę braku nadziei. Jakież zajęcie podkreślałoby tę jego kondycję bardziej niż ciągłe obcowanie z martwymi listami i sortowaniem ich, aby posłać je w ogień?”. Przepełniony zwątpieniem narrator wykrzykuje: „Listy te, wysłane w sprawach życia, mkną w objęcia śmierci”. Życie Bartleby’ego to negatywne bycie ku śmierci. Ontoteologiczna interpretacja Agambena przeczy jednak tej negatywności, czyniąc z Bartleby’ego zwiastuna drugiego Stworzenia, „od-tworzenia”, które na powrót ma znosić granice między tym, co było, i tym, czego nie było, między byciem i nicością.
Melville pozwala wprawdzie wykiełkować w Grobowcu malutkiemu ziarnku życia, ale w obliczu niezmierzonej beznadziei i wszechobecnej śmierci ten skrawek darni (imprisoned turf) jeszcze bardziej uwydatnia negatywność królestwa śmierci. Słowa pocieszenia, które adwokat kieruje do uwięzionego Bartleby’ego, zdają się żałośnie bezradne: „Z tego, że tu jesteś, nie wynika jeszcze, że zasługujesz na potępienie. A poza tym nie jest tu tak strasznie smutno, jak można by sądzić. Spójrz na niebo i na trawę”, na co Bartleby odpowiada niewzruszony: „Wiem, gdzie jestem”. Agamben interpretuje zarówno niebo, jak i trawę jako znaki mesjaniczne. Lecz ten mały skrawek darni będący jedynym znakiem życia pośród królestwa śmierci wzmaga tylko beznadziejną pustkę. „Listy te, wysłane w sprawach życia, mkną w objęcia śmierci” – to chyba główne przesłanie opowieści. Wszelkie wysiłki na rzecz życia prowadzą do śmierci.
Zupełnie pozbawiony złudzeń jest za to Kafkowski Głodomór. Jego śmierć, pozornie niezauważona przez nikogo, jest ułatwieniem dla wszystkich, przynosi „wyraźną ulgę nawet najbardziej tępej głowie”. Ta śmierć szykuje też miejsce dla młodej pantery, która ucieleśnia bezpretensjonalną radość życia: „Strażnicy przynosili jej bez namysłu pokarm, który jej smakował; nie odczuwała nawet, zdaje się, braku wolności; to szlachetne, naprężone do ostateczności ciało, wyposażone we wszystko, co potrzeba, zdawało się obnosić z sobą nawet wolność; tkwiła ona chyba gdzieś w kłach; z paszczy biła mu tak mocnym żarem radość życia, że widzowie z trudem znosili jego widok. Ale przemagali się, oblegali jego klatkę i nie chcieli się ruszyć z miejsca”[38]. Jedynie negatywność przeczenia daje Głodomorowi poczucie wolności, która jest równie pozorna, jak wolność skrywana „w kłach” pantery. Do Bartleby’ego przyłącza się pan Kotlet, który sam wygląda jak góra mięsa. Wylewnie zachwala lokal i próbuje zachęcić Bartleby’ego do jedzenia: „Mam nadzieję, że się tu panu spodoba, miejsca dużo, pomieszczenia chłodne. I że zostanie pan u nas przez jakiś czas, a ja postaram się, by był to pobyt przyjemny. Czy zaszczyci pan moją małżonkę i mnie swoją obecnością na obiedzie w prywatnym apartamencie pani Kotlet?”. Niemal ironicznie brzmi odpowiedź adwokata na pytanie zdziwionego pana Kotleta po śmierci Bartleby’ego: „Ha, on śpi, prawda? – Razem z królami i doradcami – wymamrotałem”. Opowiadanie nie otwiera się na mesjańską nadzieję. Wraz ze śmiercią Bartleby’ego upada właśnie ta „ostatnia kolumna zrujnowanej świątyni”. Bohater ginie jak „rozbitek na środku Atlantyku”. Jego frazes „wolałbym nie” wymyka się wszelkim chrystologiczno-mesjanicznym interpretacjom. Ta „historia z Wall Street” nie jest historią „od-tworzenia” [Ent-Schöpfung], lecz wyczerpania [Erschöpfung]. Okrzyk, który wieńczy opowiadanie: „O, Bartleby! O, ludzkości!” jest zarazem skargą i oskarżeniem.
[32] Deleuze pisze np.: „Nawet w katatonicznym czy anorektycznym stanie Bartleby nie jest pacjentem, lecz lekarzem chorej Ameryki, Uzdrowicielem, nowym Chrystusem albo naszym bratem”. Gilles Deleuze, Bartleby albo formuła, tłum. G. Jankowicz, [w:] Herman Melville, Kopista Bartleby. Historia z Wall Street, tłum. A. Szostkiewicz, Warszawa 2009, s. 104.
[33] Cytaty w tym rozdziale pochodzą z wymienionego powyżej wydania Kopisty Bartleby’ego.
[34] Niemieckie ekwiwalenty „ściana przeciwpożarowa” (Brandmauer) albo „ślepy mur ceglany” (blinde Ziegelmauer) nie wyrażają aspektu śmierci.
[35] Giorgio Agamben, Bartleby, czyli o przypadkowości, tłum. S. Królak, [w:] Herman Melville, Kopista Bartleby, s. 125.
[36] Tamże, s. 111.
[37] Tamże, s. 131.
[38] Franz Kafka, Głodomór, tłum. R. Karst, [w:] tegoż, Opowieści i przypowieści, s. 505.
Byung-Chul Han
Społeczeństwo zmeczenia i inne eseje
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.