Socjalizacja bezrefleksyjności odbywa się w znacznym stopniu w szkole, zarówno podstawowej, jak i średniej. Premiowane jest tam bowiem zazwyczaj bezmyślne reprodukowanie wiedzy. Uczeń, który bez zająknięcia wypowiada definicję kationu, linii demarkacyjnej, chromosomu czy oporu elektrycznego jest nagradzany najwyższymi ocenami.
Nauczyciela rzadko interesuje, czy jego wychowanek rozumie cokolwiek z tego, co powiedział. Co więcej, uczeń który wypowiada te same definicje, używając"nieco innych słów, o zbliżonym znaczeniu, jest często oceniany niżej. Przecież „nie nauczył się", a to, że rozumie, co mówi, liczy się mniej. Szkoła nie stosuje też nawet najprostszych z możliwyćh technik przesuwania funkcjonowania poznawezego uczniów z poziomu bezrefleksyjnego na refleksyjny. Zdarza się, a jest to dość typowe, że uczeń nie jest na lekcjach polskiego proszony o zinterpretowanie kolejnych zwrotek wiersza, zaleca mu się natomiast wyłącznie nauczenie tego wiersza na pamięć. Może nie wiedzieć, co recytuje, byle odtworzył tekst całkowicie wiernie i bez zająknięcia.
Dorosłe życie wzmacnia jeszcze bardziej tendencję do bezrefleksyjnego wypełniania poleceń, gdyż normą w większości instytucji jest właśnie posłuszeństwo i uległość wobec przełożonych. Zadawanie pytań, a tym bardziej otwarte wyrażanie wątpliwości są zaś tam zdecydowanie niemile widziane.
W eksperymentach Milgrama brakowi refleksyjności sprzyjała tak że silną, koncentracja na tym, co dzieje sie "tu i teraz". Badani mieli reagować natychmiast, nie dawano im czasu na przemyślenie decyzji, na zastanowienie się. Nigdy nie usłyszeli od eksperymentatora zachęty do przemyślenia sensu swoich działań. Nic więc dziwnego, że w niektórych opracowaniach dotyczących eksperymentów Milgrama stan, w jakim znajdowali się badani, porównuje się wprost do zahipnotyzowania (por. np. Hunt, 1979; Rosenbaum, 1983). Być może udałoby się im wyrwać z tego stanu, gdyby po przyciśnięciu na przykład piętnastego klawisza zarządzano godzinną przerwę i pozwalano im zastanowić się nad całą sytuacją. Być może po tej przerwie nie daliby się skłonić do wciśnięcia przycisku numer szesnaście... Takiej możliwości im jednak, jak wiemy, nie stworzono.
(...)
Bezrefleksyjna uległość w codziennym życiu
Badania Milgrama nie były pierwszymi eksperymentami psychologicznymi, w których zaobserwowano tak zadziwiające posłuszeństwo jego uczestników. Jak podają Wim Meeus i Quinten Raaijmakers (1995), w roku 1924 Landis, badając reakcje emocjonalne, polecał swoim badanym zabijanie szczurów. Polecenie to, z wyraźnym obrzydzeniem, wypełniło 71% uczestników badania. Dwadzieścia lat później Frank przekonał się, że niemal wszyscy jego badani (14 z 15) wypełnili niegrzecznie wypowiedziane i w istocie bezsensowne polecenie sformułowane przez eksperymentatora. Obu tych psychologów nie zainteresował jednak sam fenomen posłuszeństwa. W przypadku Milgrama było inaczej, choć u podstaw jego odkryć także leżał przypadek. Jako uczeń Ascha zainteresowany był bowiem tym, jak zachowania innych ludzi (uderzających ucznia prądem) wpłynąć mogą na reakcje człowieka, którego poprosi się o to samo. Warunki, w których uczeń przebywa tylko z wydającym polecenia eksperymentatorem potraktował Milgram jako kontrolne. Zafascynował Milgrama fakt, że do wywołania posłuszeństwa badanych wystarcza sama obecność eksperymentatora. Odmiennie niż Landis czy Frank, nie zignorował on tej prawidłowości. Przeciwnie — uczynił ją przedmiotem systematycznych studiów.
Badania Stanleya Milgrama były wielokrotnie replikowane w wielu krajach świata, np. w Australii (Kilham i Mann, 1974), Jordanii (Shanab i Yahya, 1977), czy też Niemczech (Mantell, 1971), gdzie, nawiasem mówiąc, uzyskano najwyższe wskaźniki uległości (ostatni klawisz generatora naciskało aż 85% badanych). Podobnie jak u Milgrama w większości eksperymentów badano na ogół osoby dorosłe. Mitri E. Shanab i Khawla A. Yahya (1977) poddali natomiast badaniom dzieci w różnym wieku. Okazało się jednak, że czynnik zróżnicowania wiekowego nie odgrywał żadnej roli. Przypadki buntu były równie częste (czy, jak kto woli, równie rzadkie) w poszczególnych grupach: 6 — 8 lat, 10 — 12 lat, jak i 14 — 16 lat. Pełną uległość zanotowano w 73% przypadków. Skłonności do wypełniania poleceń nie różnicowała też płeć osób badanych, ale dziewczynki i chłopcy różnili się nieco w wyjaśnieniach przyczyn swoich reakcji. Dziewczęta, pytane po eksperymencie o powody własnej uległości, częściej niż chłopcy zwracały uwagę na to, że chciały być grzeczne i posłuszne wobec osoby prowadzącej ekspe ryment.
Uderzenia prądem zastępowano też w niektórych eksperymentach emitowaniem dźwięków, które określano jako bolesne. W jednym z takich badań zanotowano zresztą aż 91% uległości, mimo że osoba prowadząca badanie wprost informowała jego uczestników, że dźwięki te mogą być szkodliwe dla zdrowia (Ring, Wallston i Corey, 1970). Wysoki stopień posłuszeństwa zanotowano również w badaniu, którego uczestnicy uderzali prądem małego pieska i mieli okazję obserwować jego cierpienie (Sheridan i King, 1972, za: Miller, Collins i Brief, 1995).
Bardzo pouczające badania przeprowadził też Shelton (1982, za: Blass, 1992), który najpierw opowiedział swoim studentom o eksperymentach Milgrama i przedyskutował z nimi przyczyny stwierdzonych w nich prawidłowości, a następnie poprosił ich o pomoc w realizacji swoich własnych eksperymentów, będących replikacja klasycznych ba dań nad posłuszeństwem. W eksperymentach Sheltona jego studenci mieli odgrywać role prowadzących badanie. Informowano ich, że podobnie jak w studiach Milgrama, osoba będąca uczniem jest wtajemniczona w detale eksperymentu, a jedyną realną osobą badaną jest człowiek, któremu „los" wyznacza rolę nauczyciela. W rzeczywistości jednak, zarówno uczeń, jak i nauczyciel, byli współpracownikami Sheltona, jego studenci zaś, przekonani, że są panującymi nad sytuacją eksperymentatorami, byli właśnie osobami badanymi. W trakcie eksperymentu nauczyciel opierał się i wyraźnie demonstrował, że nie chce wciskać kolejnych przycisków generatora. 22 z 24 przebadanych „eksperymentatorów" zdołało go jednak zmusić do udziału do samego końca.
Wyniki uzyskane przez samego Milgrama i badaczy replikujących jego eksperymenty są tak szokujące, że chciałoby się je odnosić jedynie do rzeczywistości laboratoryjnej, a nie do codziennego życia. (W realnych sytuacjach, jakie występują w naszym codziennym życiu nikt przecież nie proponuje nam uderzania prądem innego człowieka. Przyjrzyjmy się zatem badaniom inspirowanym wprawdzie eksperymentami Milgrama, ale dotyczącym zupełnie innych, bliższych codziennemu życiu sytuacji.
Jeśli pyta się pielęgniarki, jak zareagowałyby, gdyby lekarz zalecił im podanie pacjentowi wyraźnie wyższej niż zazwyczaj dawki leku lub zlecił jakieś niebezpieczne dla zdrowia pacjenta praktyki, większość z nich stwierdza, że nie wykonałaby takiego polecenia (np. Krackow i Blass, 1995; Rank i Jacobson, 1977). Hofling i jego współpracownicy (1966) zadali grupie pielęgniarek dość konkretne pytanie: czy gdyby podczas dyżuru odebrały telefon od nie znanego im człowieka, który przedstawiłby się im jako lekarz i zalecił podanie pacjentowi leku, którego nie znają, ale który znajduje się w medycznej szafce w szpitalnej dyżurce, to, czy spełniłyby takie polecenie. Wszystkie pielęgniarki, bez wyjątku, zdecydowanie stwierdziły, że takiego polecenia by nie wykonały. Gdy jednak na innej grupie pielęgniarek przeprowadzono eksperyment mający na celu sprawdzenie, jakie byłyby ich rzeczywiste zachowania, wyniki okazały się całkowicie odmienne — 21 z 22 zbadanych „siostrzyczek" wypełniło polecenie przekazane przez nieznanego im człowieka! Podobny efekt zanotowali Rank i Jacobson (1977), polecając pielęgniarkom podanie pacjentowi wyraźnie zbyt wysokiej dawki znananego im leku.
Na początku lat 80. w holenderskim Utrechcie Wim Meeus i Quiten Raaijmakers (1986, 1987) wykazali, jak destrukcyjny może być wpływ przełożonego na zachowania osoby, której zadaniem jest testowanie kompetencji człowieka ubiegającego się o pracę. We wspomnianych eksperymentach informowano badanych, że ich zadaniem jest przeprowadzenie testów selekcyjnych na osobie, która ubiega się o otrzymanie pewnej posady. Osoba ta siedziała w sąsiednim pokoju, a badany miał utrzymywać z nią dwustronny kontakt za pomocą mikrofonów i głośników. Eksperymentator wyjaśniał badanemu, że choć wspomniana osoba jest bardzo zainteresowana otrzymaniem pracy, to on sam (badacz) zainteresowany jest głównie uzyskaniem pewnych danych empirycznych na temat funkcjonowania ludzi w warunkach stresu.
Ma więc prośbę do badanego, aby rozpraszał ubiegającego się o pracę kandydata przez czynienie najróżniejszych uwag i komentarzy. Badany otrzymywał listę kolejnych piętnastu uwag i docinków. Z przebiegu interakcji jasno wynikało, że rozpraszają one osobę ubiegającą się o posadę i redukują jej szanse na dobry wynik w teście selekcyjnym. W pewnym momencie człowiek starający się o pracę (w rzeczywistości, jak nie trudno się domyślić, współpracownik eksperymentatora) wprost prosił o zaprzestanie rozpraszania go docinkami. Okazało się jednak, że ok. 90% badanych wygłosiło pełną listę piętnastu złośliwych komentarzy. Gdyby w laboratorium rzeczywiście siedziała osoba ubiegająca się o pracę, pozostałaby najprawdopodobniej bezrobotna. We wspomnianym eksperymencie osobami badanymi byli ludzie nie związani profesjonalnie z selekcją pracowników. Gdy jednak w badaniu drugim udział wzięła taka właśnie grupa profesjonalistów, procent osób konsekwentnie wypełniających polecenia eksperymentatora pozostawał niemal bez zmian.
W innym jeszcze wariancie eksperymentu badani podpisywali na jego początku deklarację, że przyjmują prawną odpowiedzialność za skutki swoich działań, a rzekomy kandydat krzyczał w trakcie pracy nad testem, że jeśli nie przestaną do niego docierać rozpraszające go docinki i komentarze, wystąpi na drogę sądową. Spowodowało to radykalny spadek posłuszeństwa u badanych. Zaledwie co piąty wypełniał w takich warunkach wszystkie polecenia eksperymentatora.
Symptomatyczne jednak, że w żadnym z wariantów ani jeden z badanych nie przeciwstawiał się eksperymentatorowi wprost. Nikt nie czynił mu bezpośrednich wyrzutów ani nie formułował otwartych pretensji. Uczestnicy badań raczej przepraszali go, że nie są w stanie dalej przeszkadzać człowiekowi, który stara się o zatrudnienie. W posteksperymentalnym kwestionariuszu znaczna większość osób badanych określiła swoje odczucia podczas eksperymentu jako wielce nieprzyjemne i sformułowała przekonanie, że znacząco zredukowała szanse kandyda ta na uzyskanie posady.
(...)
W innym eksperymencie skłaniano ludzi do tego, by namówili innych do połknięcia niebezpiecznej dla zdrowia tabletki. Badani wiedzieli, że ich zadaniem jest uzyskanie zgody innych na udział w medycznych eksperymentach. Wiedzieli też, że jeśli kandydaci do tych badań wyrażać będą wątpliwości, trzeba będzie okłamać ich, że tabletki są całkowicie bezpieczne. Większość wywiązała się świetnie z tego zadania, mimo że napotykali znaczny opór. Namawiany przez nich człowiek niespecjalnie kwapił się do połknięcia medykamentu.
W rzeczywistości wspomnianą tabletką był nieszkodliwy dla zdrowia fluor, [fluor nieszkodliwy?] używany w profilaktyce dentystycznej, a połykające go w końcu osoby były współpracownikami eksperymentatora (Gromski i Nawrat). Szereg innych przykładów badań empirycznych wskazujących na występowanie patologicznego posłuszeństwa w „szarym i codziennym" życiu społecznym omawia Arthur Miller (1995). W opublikowanym w roku 1991 badaniu, które przeprowadził wraz ze swymi współpracownikami, okazało się na przykład, że ludzie, którzy mają rozwiązać dylemat etyczny: zaprzestać marketingu leku, który być może jest szkodliwy dla zdrowia, czy też zignorować wskazujące na to wyniki badań i nadal mnożyć zysk koncernu, w bardzo poważnym stopniu biorą pod uwagę opinię swego przełożonego. Gdy badanych zawiadamiano, że ich przełożony opowiedział się za kontynuacją marketingu leku, opcję taką wybierało 77% badanych. Gdy zaś powiedziano im, że opowiedział się on za wstrzymaniem marketingu, kontynuację takich działań wybierało jedynie 24% ludzi.
Rosenblatt przedstawił z kolei w 1994 roku wyniki swoich rozmów z wyższym personelem koncernu Philip Morris. Zainteresowany był tym, czy ktoś z tych ludzi przeżywa dylematy etyczne związane z faktem przyczyniania się do produkcji czegoś, co według wszelkich statystyk jest najczęstszą przyczyną przedwczesnej śmierci. Na podstawie rozmów, które przeprowadził, nie można było doszukać się wśród osób z wyższego personelu tego typu wątpliwości. Posługiwali się oni natomiast takimi kategoriami, jak: sukces, popularność, prestiż marki, wzrost produkcji, uruchamianie nowych oddziałów. Rosenblatt odnotował więc, że sam destruktywny ze swej natury produkt i związane z nim zdrowotne zagrożenia nie były dla tych ludzi ważne. Do tego stopnia zaadaptowali oni w swoim myśleniu wartości przedsiębiorstwa, z którym się utożsamili, że Rosenblatt odniósł wrażenie, że „rozmawiał raczej z firmą niż z ludźmi".
Wszystkie te badania jednoznacznie przekonują, że ludzka skłonność do posłuszeństwa wobec osób o wyżśzym statusie nie ogranicza się do sytuacji stworzonej w lablratorium Stanleya Milgrama. (...)
W skali globalnej wszakże bezmyślne uleganie ludziom o wyższym statusie bez wątpienia przyniosło znacznie więcej zła niż dobra. Byłoby więc lepiej, gdyby ludzie postępowali bardziej refleksyjnie i częściej myśleli o różnych możliwych konsekwencjach swoich działań.
Dariusz Doliński
Psychologia wpływu społecznego
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.