Skromnym zamierzeniem tej książki jest wysnucie opowieści o niepospolitym człowieku i królu innym niż wszyscy wbrew panującym mylnym przekonaniom. A także obalenie opinii, że król Bawarii był władcą przeciętnym, pozbawionym wolnej woli, istotą próżną, zajętą jedynie własnymi przyjemnościami. Pod wieloma względami Ludwik II jest wielkim zapomnianym królem.
Rok 1869 jest przełomowy. Ludwik II spędza wiele godzin w ogrodzie zimowym, który kazał urządzić w Rezydencji. Ów Wintergarten to niebywała osobliwość! Na dachu pałacu odtworzono Orient i Afrykę. Drzewa palmowe, jezioro, pawilony, olbrzymie panneau, na których namalowano Himalaje, i papuga mówiąca „Dzień dobry!”. Ogólnie biorąc, nocą, dzięki sztucznemu księżycowi, można by te miejsca wziąć za ogrody Alhambry i Nowej Gwinei. Ludwik II lubi umawiać się na spotkania w tej zaskakującej scenerii. Wrażenie, jakie wywiera na gościach, jest murowane. Infantka Hiszpanii, Maria de la Paz, małżonka księcia Ludwika Ferdynanda, kuzynka Ludwika, pozostawiła szczegółowy opis tego ogrodu.
– Najjaśniejszy panie – zawołała – ja chyba śnię!
Nic nie mogło bardziej ucieszyć króla. Bo to jest jak ze snu, ale odtworzonego z kartonowych dekoracji, olejnej farby i wodotrysków.
**
Wizyta ma charakter rodzinny. Cesarzowa Elżbieta pochodzi z Wittelsbachów i jest kuzynką Ludwika II. Urocza kuzynka o wdzięcznym imieniu Sissi.
O ile pierwszym gestem nowego króla Bawarii było sprowadzenie Wagnera, o tyle jego pierwsza wizyta jako monarchy dedykowana jest Sissi. Sissi i Wagner to dwie osoby, które liczą się w życiu króla. Oboje odcisną na młodzieńcu piętno, którego nie zatrze nawet wiek męski.
Sissi… imię i koleje życia jakby wzięte z powieści. Dla Ludwika zaś najszczęśliwsze wspomnienia z dzieciństwa.
Urodzona w Monachium w Wigilię Bożego Narodzenia 1837, jest o osiem lat starsza od Ludwika. Jej ojcem jest książę Maks Bawarski, Wittelsbach z młodszej linii, który może bardziej pasowałby do linii starszej: uroczystości go nudzą, kocha radosne życie na łonie natury. Jest typowym wiejskim szlachcicem, „bardziej wieśniakiem niż szlachcicem”13. Jeśli nie pędzi galopem poprzez lasy, to zapewne gdzieś popija, stukając kuflem piwa o kufle okolicznych chłopów, jakby w rytm piosenek, które chętnie intonuje głosem słynnym już w najmniejszej nawet knajpie Bawarii. Dziś powiedzielibyśmy, że wiedzie cygańskie życie. Ów stryjeczny dziadek Ludwika ma typową dla Wittelsbachów wesołą, swojską twarz i jest powszechnie lubiany.
Jego małżonka Ludwika, księżniczka bawarska, pochodzi ze starszej linii Wittelsbachów, jest córką Maksymiliana, pierwszego króla Bawarii, i siostrą Ludwika I, dziadka Ludwika II. Przypada jej gorsza rola, rola osoby poważnej kontrolującej wydatki, oszczędnej, matki ośmiorga dzieci – pięciu córek i trzech synów urodzonych między rokiem 1831 a 1849 – zapobiegliwej jak mrówka. Troszczy się o przyszłość swoich dzieci, jej głównym zmartwieniem jest dobrze wydać córki za mąż, a synów ożenić, piękne śluby są bowiem dla niej rodzajem kompensaty. Jej córki budzą w niej pod tym względem niemałe nadzieje. Dzieci wychowują się na zamku w Possenhoffen, wielkim budynku z czerwonego kamienia, który, otoczony parkiem, przegląda się w wodach Jeziora Starnberskiego. Trudno nie zauważyć, że jezioro to skupia wokół siebie różne epizody życia Ludwika II. Elżbieta wzrasta tam wśród kwiatów, leśnych zapachów, w otoczeniu koni, tam właśnie mały Ludwik, kiedy ma okazję wyjechać z ponurego Hohenschwangau do Possenhoffen, widzi ją harcującą zuchwale na swoim lipicanie. Elżbieta jest nieodrodną córką swego ojca i cechująca tę rodzinę życzliwość panuje zarówno na zamku, jak w sercach dzieci. Elżbieta, podobnie jak Ludwik, czuje się znacznie lepiej na łonie natury niż w Monachium. Niebawem ten pełen ciepła dom będzie nazywany „Possi”, tak jak powstał przydomek „Sissi”.
Ludwik jest zafascynowany swoją kuzynką. Trochę niesforna, ale bardzo inteligentna, umie cudownie opiewać Alpy, lasy, jeziora. W Possenhoffen duża panienka i mały książę są towarzyszami zabaw. W pełnym surowości dzieciństwie Ludwika II spacery górskie i odwiedziny kuzynki mają posmak wakacji14.
Kiedy następuje „katastrofa”, on ma lat osiem, ona szesnaście. Katastrofą jest zamążpójście Sissi, można by rzec, przez omyłkę. Młody cesarz Austrii, Franciszek Józef, przybyły na spotkanie swojej kuzynki Heleny, jednej z sióstr Elżbiety, zakochuje się w Sissi! Delikatna jasna cera uwypukla brunatny aksamit jej oczu, wysmukłą sylwetkę wieńczy korona bujnych kasztanowych włosów. „Jest dużo ładniejsza od swojej siostry Heleny” – myśli przystojny Franciszek Józef.
Ludwikowi ten ślub nie kojarzy się z niczym innym jak z rozłąką: Sissi wyjeżdża gdzieś daleko, do Wiednia. Sama o tym nie wie, że zamienia raj na więzienie. Pałac Habsburgów, słynny Hofburg, nie jest miejscem wesołym, a sztywna etykieta niczego nie ułatwia. Rozczarowana rolą żony – w Hofburgu intymność jest prawie niemożliwa, a Franciszkowi Józefowi zabrakło może cierpliwości, na jaką zasługiwała szesnastoletnia małżonka – Sissi szokuje dwór łamaniem reguł protokołu: przy stole pije piwo, żąda dla siebie parterowej loży, lubi robić zakupy na Graben, głównej ulicy Wiednia. Jest w konflikcie ze swoją teściową, arcyksiężną Zofią, która nie traci żadnej okazji, by przypomnieć Elżbiecie, że to już nie Bawaria. Młoda małżonka aż nazbyt żywo sobie to uświadamia: „Sissi”, „Possi” należą do przeszłości.
Bliźniacze macierzyństwo – dwie córki – doda jej urody, choć oczekujący syna Austriacy są zawiedzeni. Syn Rudolf, bohater tragedii w Mayerlingu, urodzi się w 1858, w rok po śmierci zmarłej w wieku niemowlęcym jednej ze starszych córek cesarskiej pary.
Zaniedbywana, nieobecna duchem, rozczarowana polityczną porażką Austrii w wojnie 1859 roku przeciw Francji i Piemontowi, Elżbieta zaczyna podróżować. Jeździ sama po Europie. Zwiedza Maderę (1860), Grecję (1861), Majorkę, Maltę, Korfu. Staje się władczynią wysp albo, jak nazwał ją Maurice Barrés, „cesarzową samotności”. Między dwoma takimi wycieczkami – odbywanymi przeważnie zimą – Elżbieta latem 1864 towarzyszy swemu cesarskiemu małżonkowi do wód w Bad Kissingen.
Ludwik czuje się tam w swoim żywiole. W pełni uszczęśliwiony Wagnerowską przygodą, młody król robi doskonałe wrażenie na starszych od siebie cesarzu Austrii i carze Rosji. A cóż za radość ze spotkania z Sissi! Różnica wieku, dająca się odczuć, gdy byli młodsi, teraz się zatarła. Sissi znajduje się w gronie rodzinnym, obecne są bowiem również dwie jej siostry, Matylda i Zofia. Ludwik, niespodziewanie towarzyski, organizuje spacery z kuzynami i kuzynkami, nie zapomina też o złożeniu wizyty głowom koronowanym. I znowu można poniekąd mówić o wakacjach w kręgu rodziny: caryca Rosji – z domu Hessen – jest także jego kuzynką.
Rozbawiony, promienny, młody król urzeka swoje otoczenie. Można by się nawet zastanowić, czy nie zapomniał o Wagnerze. Przez cały pobyt w Kissingen Ludwik nie czuje potrzeby pisania do przyjaciela. Żaden list nie odejdzie stąd nad jezioro Starnberg, nic nie zakłóci milczenia. Przybyły do Kissingen na trzy dni, król Bawarii zabawi tam cały miesiąc.
**
Niedługo po tym wydarzeniu Ludwik II odbywa inne spotkanie „kolejowe”. W pociągu uwożącym ją do Bad Ischl król spotyka inną kuzynkę, Sissi, wzór wymarzonej miłości. W rozkwicie swoich trzydziestu lat, Sissi, promienna, wygląda wspaniale. W Budapeszcie wraz z Franciszkiem Józefem zostali niedawno ukoronowani jako król i królowa Węgier, a Sissi odniosła ogromny osobisty sukces wśród Węgrów. Pisząc do swojej córki Cosimy, Liszt, którego Msza koronacyjna wykonana była w czasie uroczystości, przyznaje: „Nigdy nie widziałem jej tak pięknej, wydawała się niebiańskim duchem na pokazie barbarzyńskiego przepychu”. W podróżnej salonce Sissi rozmawia z Ludwikiem dwie godziny. Dopytuje się, czy jest szczęśliwy. Ona jedna jest w stanie ocenić rozmiar dziwactw królewskiego kuzyna i niepokoi się widząc, że jej siostra z tego powodu cierpi. Ludwik, wróciwszy do Monachium, nie może odmówić sobie przyjemności napisania do niej: „Nie wyobrażasz sobie, Droga Kuzynko, jak bardzo mnie uszczęśliwiłaś. Zaliczam do najpiękniejszych godziny, któreśmy spędzili wspólnie w wagonie, nigdy o nich nie zapomnę. Pozwoliłaś mi odwiedzić Cię w Ischl; jeśli doprawdy bliska jest chwila, gdy będę miał szczęście być przy Tobie, jestem najbardziej obdarowanym wybrańcem losu spośród śmiertelników. Uczucia szczerej przyjaźni, szacunku i niezmiernego przywiązania, jakie miałem dla Ciebie w zupełnie młodym wieku, każą mi wierzyć w niebo na ziemi i nie wygasną aż do mojej śmierci. Proszę, abyś mi wybaczyła z głębi serca treść tego listu, ale nie mogłem postąpić inaczej”.
Król nie szczędzi słów wierności ani uniesień mówiących o szlachetnym szczęściu. W tym liście zniknął dystans, jaki różnica wieku – osiem lat – stwarzała między nim a Sissi, kiedy byli młodzi. Zbliżył się do kuzynki Sissi… zaręczając się z jej siostrą.
**
Potrzeba było niemal dziesięciu lat, aby oboje kuzyni się pojednali. Zerwanie zaręczyn z Zofią umieściło Ludwika II na indeksie rodziny austriackiej. Po owym wydarzeniu nastąpił okres ochłodzenia stosunków, a potem przebaczenie. Pierwszy gest uczyniła Sissi, zrozumiawszy, że dziwactwa Ludwika II nie są zwykłymi kaprysami, lecz oznakami gorączki duszy, trudnej do uleczenia choroby niespokojnych serc.
A Sissi zna tę chorobę, sama na nią cierpi. Jak jej kuzyn, jest uczuciowa, dąży do wartości absolutnych, unika kompromisów i nie znosi ograniczeń swobody. Rozczarowana jako kobieta – między Franciszkiem Józefem a nią panuje jedynie serdeczne porozumienie; – rozczarowana polityką – wykluczenie Austrii ze Związku i wzrost potęgi Prus zraniły jej dumę; – cesarzowa Austrii stała się cesarzową wędrowną, zawsze gotującą się do wyjazdu na jakieś słoneczne wybrzeże, mówiącą o wyjeździe, gdy zaledwie wróciła, a wszystko to pod przyzwalającym spojrzeniem małżonka, który w gruncie rzeczy czule ją kocha. „Była ozdobą mojego tronu i mojego życia, moją pociechą i moim wsparciem” – powie Franciszek Józef.
Hofburg, pałac Habsburgów w Wiedniu, jest prawdziwym więzieniem. Kobieta taka jak Elżbieta nie mogła dać się w nim zamknąć.
Kiedy w 1875 roku Sissi nawiązuje ponownie kontakt z Ludwikiem II, nie ma ukończonych 40 lat i znajduje się w szczytowym okresie swojej urody.
Szach perski zwiedzający Wiedeń wyznaje 30 czerwca: „To najbardziej czarująca ze wszystkich znanych mi kobiet. Co za godność! Co za śmiech! Co za dobroć! Jeśli tu wrócę, to tylko dlatego, by ją raz jeszcze ujrzeć”.
Tych, którzy stykają się z cesarzową – damy dworu czy książęta krwi – ujmuje jej piękne spojrzenie, brzmienie głosu, doskonała postawa i jakieś światło emanujące z całej jej osoby. Nawet kronprinz, ów kuzyn, którego Ludwik II szczerze nienawidzi, ulega jej czarowi: „Cesarzowa nie siada, tylko majestatycznie zajmuje miejsce; nie wstaje, tylko podnosi się, nie chodzi, tylko kroczy z godnością. Jej pojawienie wprawiało mnie w niemy zachwyt”. Pan Félix Faure, prezydent Republiki Francuskiej, wrażliwy na kobiece wdzięki, wyrazi się zwięźlej, ale nie mniej chwalebnie: „Cesarzowa jest boska. Niczym Francuzka”.
Jednak najlepiej o cesarzowej wypowiada się inna Elżbieta, która swe osamotnienie wypełnia układaniem wierszy podpisywanych Carmen Sylva. Chodzi o królową Rumunii. Mówi ona: „Cesarzowa wplata w swoje myśli blask diademów i żywy kolor krwi, którą mężczyźni pragnęliby przelać za tak niedostępną piękność”23.
Nieodgadniona, marzycielska, zwodnicza, niekonsekwentna, Sissi podobna jest do Ludwika II jak siostra, odznacza się jednak większą dozą umiaru.
Krew Wittelsbachów nie burzy się w nich obojgu z jednakową siłą. U Sissi cechy dziedziczne są dyskretniejsze, prawie nieśmiałe. U króla Bawarii są spektakularne, biją w oczy. U niej brak równowagi psychicznej jest utajony, u niego szokujący.
10 lutego 1876 roku Ludwik II uczestniczy po raz ostatni w wielkim dworskim przyjęciu. Pozostaje mu 10 lat życia, które spędzi w pogłębiającej się izolacji, przy czym rok 1883 i śmierć Wagnera znaczy jej końcowy etap.
Wstrząs spowodowany tą śmiercią zbliża ich; Elżbieta zaczyna rozumieć, że jej kuzyn zasługuje bardziej na współczucie niż potępienie. Spotykają się między dwiema podróżami i bardzo rzadko w Monachium. Najczęściej w Linderhof, w Hohenschwangau, a zwłaszcza nad Jeziorem Starnberskim, gdzie w pewnym sensie sąsiadują ze sobą. Z Possenhoffen Sissi widzi Berg, zamek Ludwika II.
Król na spotkanie proponuje miejsce idealne: Wyspę Róż, pośrodku jeziora.
Elżbietę uderza ogromna zmiana w wyglądzie króla… Tak niegdyś szczupły i przystojny, teraz jest pucołowaty i ociężały. Nie dojrzewają oboje w tym samym rytmie. Zagubieni wśród 15 000 krzaków róż rozmawiają. Jej ulubionym poetą jest Heine, czyta go nocami z takim przejęciem, że aż nawiedza ją w snach. „Wizja znikła – opowiada – pozostawiając mnie rozczarowaną, iż muszę nadal żyć. Jednakże moje pragnienie, często chwiejne, zostało umocnione, moje umiłowanie Jehowy utwierdzone, i nabrałam pewności, że przyzwala on na obcowanie mojej duszy z Heinem”.
Widzimy, że Sissi, podobnie jak Ludwik II, jest mocno zaabsorbowana problemami religijnymi.
Ludwik II zaś mówi o Schillerze lub Ludwiku XIV.
Elżbieta uwielbia spacery przy świetle księżyca w letnie noce, na jeziorze, gdy królewski parowiec kołowy „Tristan” sunie po gładkiej toni wód. Aż do rana czas upływa im na wynurzeniach, opisują swoje niedole i niejako się pocieszają. Niezwykle kuszące jest w tym miejscu przyjęcie tezy o związku miłosnym między dwojgiem kuzynów. Ale nie ma podstaw do twierdzenia, że byli w sobie zakochani czy stali się kochankami. Można by nawet powiedzieć, że tego rodzaju związek nie pogłębiłby radości, jaką czerpali ze spędzanego razem czasu. Cieszyło ich, że są władcami nocy, uchylającymi się na kilka godzin od przepisów protokołu, od świata, od obowiązków. Istotna kwestia jest następująca: czy Elżbieta jest szczera, czy też trochę udaje, zaniepokojona zachowaniem kuzyna? Powoduje nią szczerość czy litość?
Zaczynają do siebie pisywać. Bileciki leżą na stoliku w pawilonie na pachnącej wyspie i są lirycznymi świadkami ich tajemniczej przygody. Ona podpisuje się „Gołębica”, a on „Orzeł”. Niekiedy liścik znajduje się na dnie szuflady, do której oboje mają kluczyk.
Już dawniej Sissi, wędrowna cesarzowa, mówiła: „chciałabym być mewą” albo „chciałabym opuścić ten świat jak ptak, który odlatuje”. Od dawna Sissi, skrępowana swoją pozycją w świecie, marzy o wolności, jaką dają skrzydła. Przydomek Orła jest odpowiedni dla Ludwika II: stał się wszak Królem Gór.
Ale podobnie jak było z Zofią, Ludwik ma względem Sissi zaskakujące gesty. Potrafi na przykład w środku nocy kazać obudzić damę dworu cesarzowej, hrabinę Idę von Festatics, ponieważ adiutant chce przekazać od króla bukiet stu róż. Jego królewska mość życzy sobie stanowczo, aby Sissi, wyjeżdżająca nazajutrz do Wiednia, wzięła ze sobą ów niewygodny w podróży podarunek. Ludwik nie ośmielił się przyjść osobiście… Ten unik przypomina Elżbiecie, jaką udręką dla jej siostry był dziwaczny narzeczony zalecający się per procura.
Istnieje ktoś uosabiający pewien rodzaj więzi między Elżbietą a Ludwikiem, mianowicie arcyksiążę Rudolf, syn Sissi, przyszły bohater tragedii w Mayerlingu.
Odkąd skończył 16 lat, na początku 1875 roku, Rudolf utrzymuje korespondencję z Ludwikiem II. Sissi, w czasie któregoś pobytu w Monachium, przedstawiła syna królowi Bawarii. Arcyksiążę był od razu zachwycony tym tajemniczym kuzynem, o którym krążą już wieści, plotki i legendy. „Potrafię w pełni docenić – pisze Rudolf do Ludwika II po tej wizycie – i jestem z tego dumny, fakt, iż człowiek, który umiał mądrze skupić się na sobie i swojej wiedzy i mógłby zatem nieskończenie rzadko udzielać swego zaufania i przyjaźni, wybrał mnie na przyjaciela”24.
Przyjaciela? Niewykluczone, że Sissi zdaje sobie sprawę, iż przyjaźń ta może się okazać dwuznaczna. Czyż nie serce matki przemawia, gdy pisze do Rudolfa: „Czuję ogromną litość dla biednego króla”?
Rudolf bowiem jest młody, pełen godności, ładny, słowem podatny na wszelkie podszepty. W przeszłości już Franciszek Józef musiał podjąć kroki przeciwko swemu bratu, arcyksięciu Ludwikowi Wiktorowi, zamieszanemu w brutalną sprawę obyczajową, jaka wydarzyła się w zakładzie kąpielowym. Cesarz Austrii zamknął wówczas swego młodszego brata w zamku w Kleisheim. Lecz Kleisheim leży blisko Bawarii i Ludwik II, zaciekawiony, odwiedził Ludwika Wiktora…
Sissi zatem niepokoi się – może nie bez słuszności – oznakami przyjaźni swego kuzyna względem jej syna. Król urządza dla niego zabawy, bankiet w Wintergarten i zaprasza go przy nadarzającej się okazji na jedno z osławionych przedstawień prywatnych. Mimo wszystko „ta przyjaźń była dla niego bardzo owocna – odnotowuje Celia Bertin – Dzięki królowi zaczął interesować się sztuką i muzyką, na które dotąd był obojętny”. Ale co by pomyślała Sissi, czytając, co Ludwik II zapisał w swoim dzienniku 21 stycznia 1881 roku: „Ani w sierpniu, ani we wrześniu, ani w październiku. Dzisiaj lilie, pocałunek królewskich warg, ostatni… Niech męczeństwo świętego króla Ludwika XVI umacnia mnie w moich postanowieniach i da mi siłę do przezwyciężenia zła”?
Bileciki pisane przez Orła do Gołębicy są bardziej niewinne:
„Nasze dusze, zgodnie z moim rozeznaniem, mały mają udział w powszechnym sprzeciwianiu się wszelkiej podłości i niesprawiedliwości […] Jesteś mi droga i nieoceniona i taka pozostaniesz, ponieważ wiem, że nigdy we mnie nie zwątpisz”. Wkrótce potem Ludwik II spotka Josepha Kainza. W maju Elżbieta widzi się ze swoim kuzynem i król dzieli się tym radosnym wydarzeniem z nowym faworytem: „Dziś cesarzowa była tak dobra, że złożyła mi wizytę, co mnie niezmiernie ucieszyło”25.
I oto litość, jaką ma dla kuzyna, przemienia się w niepokój. Od śmierci Wagnera coraz bardziej obciążające pogłoski docierają do cesarzowej; mówi się o rzeczach skandalicznych.
Zaczyna się sąd nad obłąkanym królem.
Najpierw były pogłoski.
Podobno jego królewska mość mówi do siebie. Podobno przy stole zwraca się do popiersi Ludwika XIV i portretów Marii Antoniny. Przemawia do nich staranną francuszczyzną i nakazuje swojej służbie, aby z jak największym szacunkiem traktowała jego „gości”. Po wychyleniu około dziesięciu kieliszków szampana – jego ulubionego wina – król rzekomo zwraca uwagę, że miło jest przyjmować Ludwika XIV i Marię Antoninę, ponieważ przychodzą, kiedy się ich prosi, i tak samo rzecz się ma z ich wyjściem…
Podobno król dostał bzika na punkcie mody orientalnej. Gdy wychodzi w nocy, każe członkom swojej straży, odzianym w obszerne i bogato haftowane płaszcze, siadać po turecku. Podobno kilku młodych i przystojnych masztalerzy tańczy nago przed królem.
Podobno kazał wychłostać i naznaczyć rozpalonym żelazem służących, którzy mu się narazili.
Podobno odwiedzającym go nie pozwala zbliżyć się do siebie na odległość mniejszą niż 50 metrów. Król, pędzący życie nocne, wykrzykuje swoje rozkazy poprzez szczelnie zamknięte drzwi i od czasu do czasu bazgrze pozbawione sensu listy: „Gdy wrócę z mszy, butelka szampana, pasztet z gęsich wątróbek i 500 marek” albo: „Za każdym razem muszę poprawiać węzeł krawata, tak niemożliwie jest zawiązany. Liczy się nie tyle sam węzeł, ile fakt dotrzymywania obietnic”, „Papieru do gabinetów i inny ołówek”, „Gdy tylko wyjadę, zamknąć Brülera na półtorej godziny”.
Podobno pewien lokaj jest za karę oprowadzany na ośle, a mechanik teatralny otrzymał polecenie skonstruowania maszyny latającej, mogącej wznieść się ponad Alpy.
Podobno lokaj Mayr musi nosić czarną maskę, a lokaj Buchner musiał naznaczyć sobie czoło woskową pieczęcią na znak ograniczonego umysłu.
Twierdzi się, że król ma zamiar porwać swego kuzyna kronprinza, skutego łańcuchem zamknąć go w piwnicy i trzymać o chlebie i wodzie. Twierdzi się, że król z zadowoloną miną opowiada swoje chorobliwe koszmary, jak na przykład ten: otwarłszy trumnę swego ojca w krypcie kościoła Teatynów, spoliczkował trupa.
Niezliczone są głośne urągania jego królewskiej mości, już to że woda w kąpieli jest za ciepła, już to że kawa jest za zimna.
A rozkazy podpisane ręką króla żądające egzekucji ministrów, którzy go obrazili? A okrzyki wściekłości, gdy Ludwik rzuca się na popiersie Wilhelma I i rozbija je w kawałki? A rozkaz dany Richardowi Hornigowi, aby rozpędził się konno przez most Marii na rzece Pollat, ryzykując złamanie karku?
A ów młody lokaj Rotheranger, zmarły w podejrzanych okolicznościach, do czego król rzekomo przyłożył rękę? A owa mini-Bastylia wznoszona z woli monarchy jako miejsce tortur dla służby?
Czegóż nie opowiada się o królu Bawarii, zwłaszcza po roku 1885!
Wyobraźnia, jak obłęd, nie zna granic.
Są i sprawy poważniejsze.
Powiedzmy wprost, że Ludwik II jest odcięty od świata. Rządzi tylko wśród służących, stajennych i krzepkich górali, wiernych i niewiernych. Pewien dyplomata zauważa, że „od 1883 roku król przestaje się spotykać z ludźmi kulturalnymi”. Hipolit Taine dodaje, że jego królewska mość woli rozmawiać ze ślusarzem niż z człowiekiem światowym.
Nie byłoby w tym nic groźnego, gdyby król był o wszystkim poinformowany. Tymczasem wie coraz mniej. Dekrety, papiery poufne, rozporządzenia, które są mu przesyłane, pozostają zapieczętowane. Przez wiele dni te dokumenty, od których zależą losy królestwa, nie są czytane, zatwierdzane ani omawiane. Ministrowie nie widują swego władcy, a kiedy czasem ich przyjmuje, każe przed sobą postawić parawan, aby ich nie oglądać!
Szef gabinetu przemyka przed obliczem króla dwa razy do roku, po wielogodzinnym nocnym oczekiwaniu w czarnym fraku i białym krawacie.
Rząd, słusznie zaniepokojony, otrzymuje od króla polecenia, które nigdy nie są odpowiedzią na postawione przez administrację królestwa pytania. Służący piszą listy, proponując nominacje na kluczowe stanowiska. Rządzi i decyduje kaprys.
A przecież Bawarczycy, choć go już prawie nie widują, kochają swojego władcę. Nie jest on królem takim jak inni, ale im odpowiada. Już za życia stał się królem z legendy.
Przejrzyjmy relacje ostatnich świadków według Haussnera (nie opublikowane we Francji).
Max Maier, woźnica będący w służbie króla do 1885 roku, twierdzi: „Król miał dobre serce, zawsze troszczył się o zdrowie swoich sług. Przez cały czas mojej służby u Ludwika II nie zauważyłem nawet cienia choroby umysłowej, którą mi później opisywano. Kiedy wytyka się, że król jakoby źle traktował służących, mogę tylko zapytać: «Jak to się więc dzieje, że 20 lat później niektórzy służący uważają swoją ciężką służbę za zaszczyt?»26.
Ten człowiek był rzeczywiście królem samotnym, ale jednak królem. Jego czynności, jego postawa, wszystko, co mówił i robił, było królewskie. […] Nie było dla niego nic gorszego niż ludzie zwiedzający pod jego nieobecność zamek, w którym rezydował. Pewnego dnia, gdy król wyjechał konno, lokaje, przekonani, że nie będzie go przez dłuższy czas, weszli do jego sypialni. Nagle Hesselschwerdt27, bardzo podniecony, zawołał, że król wrócił do Linderhofu. Intruzom pozostało tylko jedno wyjście: przez okno. W wielkim pośpiechu uciekli, depcząc rabaty, na które zeskoczyli. Kiedy król niedługo potem wszedł do sypialni, zauważył szeroko otwarte okno, wychylił się na zewnątrz i zobaczył zniszczone trawniki. Natychmiast wezwał kamerdynera i zażądał wyjaśnienia tych szkód. Pod wpływem zdenerwowania zapytany odparł, że dzikie zwierzęta często wchodzą na teren parku i skubią kwiaty. Król przez dłuższą chwilę wpatrywał się dziwnym spojrzeniem w sługę, potem odwrócił się od niego z pogardą. Po chwili powiedział raczej do siebie niż do niego: «Nigdy bym nie przypuszczał, że zwierzęta mogą narobić tyle szkody. Ale jeśliby tak było, to i tak wolę je od ludzi»”.
Inny świadek, Michel Daisenberger, jeden z najstarszych mieszkańców Oberammergau, który wstąpił do służby w leśnictwie w wieku 13 lat, tak mówi: „Dla króla las i jego zwierzęta były niepowtarzalną zaczarowaną krainą. […] To wcale nie jest prawda, że król stronił od ludzi, jak to się nieraz powtarza. Bardzo często pojawiał się nagle wśród nas, pracowników leśnych, albo późnym wieczorem wstępował do wiejskiej gospody. Pytał nas wówczas, jak idzie robota, czy mamy dosyć narzędzi do wyrębu lasu i czy nasze płace są przyzwoite. Wiele razy mówiliśmy sobie po jego odejściu, że król może lubi swoją samotność, ale że lubi też mieć towarzystwo. Godzinami chodził po górach. Pozdrawiał nas gestem i ogarniał przyjaznym spojrzeniem”.
Daniel Bernhard, snycerz, który zbudował łódkę do groty w Linderhof, pisze: „Nasz król był klientem, jakich my, artyści miewamy mało. Ze sposobu, w jaki z nami przyjaźnie i serdecznie rozmawiał, jakby był jednym z nas, wynikało zawsze, że bardzo cenił tych, którzy tworzyli dla niego. Często widziałem, jak Ludwik II osobiście przynosił na tacy malarzom, rzeźbiarzom czy sztukatorom jakiś napój chłodzący, kiedy zdarzało nam się tak zapamiętale pracować nad jakimś dziełem w którymś z jego zamków, że traciliśmy poczucie głodu i pragnienia. Przy takiej okazji powiedział mi pewnego dnia: «Dosyć, Bernhard, teraz odpocznijcie trochę i nabierzcie sił»”.
Pani Sperber, której ojciec pełnił funkcję zarządcy zamku Herrenchiemsee, była wtedy małą dziewczynką. „Dowiedziałam się – opowiada – że król ma zegar z kurantem. Co godzinę Król Słońce wychodzi z pudła, a za nim «duszek» kładący mu na głowę koronę. Pewnego dnia, gdy króla nie było na zamku, odważyłam się wejść do komnaty, w której znajdował się zegar, weszłam na krzesło i niecierpliwie czekałam na wybicie godziny. Byłam zafascynowana i nie mogłam oderwać oczu. Nagle ktoś dotknął mojego ramienia. Przerażona odwróciłam głowę, domyślając się najgorszego. Król stał tuż przy mnie i pełen dobroci i spokoju zapytał: «Czy ty nie wiesz, że nie wolno wchodzić do apartamentów królewskich?» Zrozpaczona, rozpłakałam się i wyznałam po prostu, że wiedziałam, ale że pokusa była zbyt wielka. Król odparł, patrząc mi w oczy: «Jeśliby wszystkie pokusy miały prowadzić do tak dobrego końca jak ta, mogłabyś się nie obawiać. Ale proszę, abyś bez pozwolenia więcej tu nie wchodziła»”.
Czyż mielibyśmy zatem do czynienia z dwoma królami Bawarii, jednym niezrównoważonym umysłowo, a drugim normalnym? Czy byłaby to ilustracja z Doktora Jekylla i pana Hyde’a, którą to powieść R.L. Stevenson właśnie w 1885 roku opublikował? Król dnia byłby dobry, życzliwy, troskliwy, a król nocy okrutny, znęcający się, nawiedzany koszmarami?
Prawda leży niewątpliwie pośrodku tych dwóch skrajności. Dziwactwa króla są coraz bardziej niepokojące. Faktem są jego bezsensowne polecenia, jego dziennik, jego rozwichrzony charakter pisma. Ale czy inne dowody nie są przesadne? Kto powtarza owe pogłoski? Czy służący, spośród których kilku umieścili przy królu jako swoich szpiegów premier von Lutz i koniuszy hrabia Holstein? Von Lutz, mieszanina liberalizmu i purytanizmu, nie może ścierpieć, że jego wysłannicy i ministrowie są odprawiani z kwitkiem. Zawdzięcza swoją karierę i stanowisko Ludwikowi II, ale okaże się niewdzięczny. Jeśli chodzi o hrabiego Holsteina, to niejedną podłość ma na sumieniu. Król jest chory, to pewne, ale czy otoczenie nie sprzyja prowokacjom drażniącym jego nieodporny umysł, wykorzystującym jego ułomności? Z drugiej strony świadkowie obrony mogą być również posądzeni o nadmierną sympatię. Potwierdzają w każdym razie wielką satysfakcję Ludwika II z przebywania wśród chłopów i górali, a także to, niestety, że znajduje upodobanie w towarzystwie podejrzanych lokajów.
**
Gołębica na ratunek Orłu? To możliwe, gdyż 13 czerwca cesarzowa Austrii, która dowiedziała się w Ischl o aresztowaniu kuzyna, przybyła nad Jezioro Starnberskie. Zatrzymuje się w pobliżu rodzinnego zamku Possenhoffen, w Feldafing, w małym hotelu. Sissi nie wierzy w chorobę umysłową swego kuzyna. Ekscentryczny, dziwaczny, niezdrowy – tak, ale nie wariat. Ze swego pokoju widzi zamek Berg. Trzeba uwolnić biednego Ludwika, bo inaczej z pewnością zwariuje. Każe uprzedzić hrabiego Dürckheima. Zauważmy, że w tym momencie adiutant został zatrzymany w Monachium przez ludzi księcia regenta. Jedna z córek Sissi, arcyksiężniczka Maria Waleria, notuje w swoim dzienniku 13 marca 1902 roku, że „w czasie obiadu hrabia Dürckheim powiedział mi, że Mama chciała z nim wtedy rozmawiać i że on jej to odradził”.
Według tej tezy Sissi, nie znajdując oparcia w Dürckheimie, organizuje pośpiesznie ucieczkę w stronę Austrii zapewne, której granica leży zaledwie o godzinę jazdy konno.
Oficjalnie całą niedzielę Sissi przebywała w hotelu. Czy rzeczywiście zatrzymała się tu, aby uniknąć „przecieku” ze strony jakiegoś służącego w Possenhoffen? Czy nie było, wręcz przeciwnie, mało dyskretne zamieszkać w tym miejscu?
Sissi wspólniczką projektu czy po prostu zawiadomiona? Trudno powiedzieć, lecz jej obecność jest dla tej romantycznej koncepcji mocnym argumentem, a nie zwykłym przypadkiem.
Nikt w każdym razie nie wie, kto zawiadomił cesarzową o śmierci króla. Jedno jest pewne, że ta nowina poraża Gołębicę. Orzeł nie żyje! Zabili Orła! Pada na kolana i szlochając, szepcze:
– Jehowo, jesteś wielki. Jesteś Bogiem pomsty, miłosierdzia i mądrości.
Nie mamy pewności, czy poszła się pomodlić przy zwłokach Ludwika II. Niektórzy świadkowie donoszą, że nazajutrz rano jakaś kobieta, zasłonięta czarną woalką, przeszła śmiałym krokiem przez tłum wieśniaków cisnących się w milczeniu przed zamkiem. Jej zwiewna sylwetka mija lokajów stojących sztywno w korytarzach. Berg, zamek, który stał się przytułkiem, teraz jest kostnicą. Na łóżku w sypialni spoczywa ciało króla. Sissi żąda, by ją zostawiono samą. Za drzwiami słychać szloch Gołębicy nad zwłokami Orła. Gdy wychodzi, ktoś zauważa:
– Jest jeszcze bledsza niż król.
Inne relacje głoszą, że była zbyt wstrząśnięta i nie przyszła, ale że przysłała zmarłemu królowi bukiet jaśminu. Zgodnie z prawdą trzeba bowiem powiedzieć, że zanim zamknięto trumnę króla, ktoś wsunął mu do lewej ręki bukiet jaśminu. Kwiaty złożone na sercu Ludwika II są wzruszającym pożegnaniem jedynej kobiety, która go rozumiała.
Wreszcie, dla uzupełnienia tezy o nieudanej ucieczce, przypomnijmy opowiadanie, które długo krążyło w Bawarii, mianowicie, jakoby to Bawarczycy przybyli spontanicznie na ratunek uwięzionego króla.
Dowiedziawszy się, że ich władca, tak popularny, choć nie zawsze rozumiany, wpadł w pułapkę nastawioną przez księcia Luitpolda, chłopi, górale – ludzie zdecydowani na wszystko – próbują go uwolnić. Nadpływają łodzią. Są uzbrojeni i planują uprowadzenie króla w góry. Całe chłopstwo Bawarii jest gotowe powstać, ponieważ alpejskich szuanów wspierają dobrze płatni robotnicy z królewskich placów budowy. Początek jest całkowicie prawdopodobny, ale niestety dalszy ciąg zniża się do poziomu kiepskiej powieści. Łódź przybywa w momencie, gdy król jest na brzegu. Umówionym sygnałem jest kilka taktów z uwertury Tannhäusera, zagranych na rogu! Usłyszawszy te magiczne dźwięki, król zmierza w ich kierunku, ale doktor go powstrzymuje, a król, tknięty nagłą niemocą, pada. Zastęp przybył za późno. Król nie żyje.
Trudno jednak sobie wyobrazić, żeby mężczyźni na schwał, gotowi poświęcić życie, pozostawili ciało króla kołyszące się w płytkich wodach Jeziora Starnberskiego. A ponadto nie znaleziono dotąd żadnego dowodu na poparcie tej wersji, aczkolwiek utrzymywała się ona dosyć długo. Czy nie należy dopatrywać się w niej raczej żalu i wyrzutu sumienia Bawarczyków, którzy zmarnowali okazję uratowania swego króla?
Trzecia hipoteza: samobójstwo.
Ludwik II zrozumiał, że chcą go zamknąć do końca życia, jak jego brata, że nigdy już nie odzyska wolności i że odebrano mu nawet prawo do marzeń. Ugodzono w jego umiłowanie absolutu.
Postanowił uciec od tego nowego, narzuconego mu życia, wybierając śmierć. Sprytnie oszukuje dra von Guddena, usypia jego czujność i uzyskuje usunięcie policjantów i pielęgniarzy w czasie spaceru.
Oto jaki przebieg miałyby tragiczne wydarzenia, zgodnie z tą tezą. Ludwik II zdejmuje kapelusz, płaszcz, marynarkę. Lekarz zrozumiał, ale jest za późno, król już zmierza ku czarnej toni wody. Von Gudden zabrania mu ze wszystkich sił, król go ogłusza i dusi, być może przytrzymując mu głowę pod wodą.
Po czym król powoli wchodzi coraz głębiej. Ale czuje skutek obfitego posiłku i napitków, ponadto wysiłek fizyczny go wyczerpał. Lodowata woda, niczym kleszcze, ściska spocone ciało. Nagłe zasłabnięcie powala go do wody.
Dr Müller, asystent doktora von Guddena, stwierdzi to zasłabnięcie w czasie próby reanimacji obu ciał. „Król dostał ataku serca” – powie.
Ludwik II Bawarski umarł śmiercią naturalną w chwili, gdy chciał popełnić samobójstwo. Przeznaczenie było szybsze od jego woli.
Zachowanie doktora von Guddena jest kolejną tajemnicą tego dramatu. Z początku arogancki, potem pojednawczy, psychiatra przeszedł od uchybienia sumieniu lekarskiemu – stwierdził chorobę Ludwika II nie zbadawszy go – do zaniedbania noszącego znamiona współwiny. Czyżby popełnił piramidalny błąd w diagnozie, uważając Ludwika II za nie tak niebezpiecznego, jak się wydawało? W takim razie psychiatra pomyliłby demencję agresywną z obłędem utajonym, który nie należy do najmniej groźnych. Jego słowa potwierdzałyby tę wersję.
Czy też raptem zdał sobie sprawę, jak nieuczciwą rolę odgrywa i próbował zmniejszyć swoją odpowiedzialność, ułatwiając ucieczkę swemu pacjentowi? Jego postawa potwierdza tę tezę.
W obu jednak wypadkach chory okazał się sprytniejszy od lekarza.
Ludwik II pojął natychmiast, jaki mu los gotują („Chcą mnie zamknąć jak Ottona”), dlatego właśnie, że nie był niebezpiecznym paranoikiem czy podekscytowanym schizofrenikiem, o co go posądzano. Król Bawarii był szaleńcem, ale nie tak groźnym, aby musiał być izolowany.
Pod koniec XIX wielu obłęd jest chorobą nadal mało znaną. Wiadomo, zwłaszcza dzięki pracom Paula Broki i Wernickego, że mózg można podzielić na strefy odpowiedzialne za ludzkie zachowania. Lecz analiza pozostaje ogólnikowa, a sposób leczenia chorych jest ciągle brutalny. Meandry psychoanalizy nie ogarnęły jeszcze życia jednostki.
Ludwik II jest typem schizoidalnym, to znaczy samotnikiem, marzycielem, odludkiem nie umiejącym nagiąć się do rzeczywistości, introwertykiem. „Jak się wydaje – zauważa dr Robin – ekscentryczne wybryki zdarzały się coraz częściej i ich nadmiar popchnął rząd do przyśpieszenia internowania. Jednakże sensowność wypowiedzi władcy, aż do ostatnich jego dni, nie pozwalała przypuszczać, że schorzenie rozwinie się w kierunku rozprzężenia umysłowego”. Innymi słowy, król całkowicie panował nad swoim rozumowaniem, ale jego czyny powodowane były silnymi emocjami i nieopanowanymi skłonnościami29.
Król się przestraszył, że zostanie uznany za wariata i że go do tego stanu doprowadzą. Lekarz nie wchodzący w skład komisji, dr von Schleiss, oświadczył w dzień śmierci Ludwika II: „Znam króla od 40 lat, to znaczy od urodzenia. Doktor Geitl i ja byliśmy jego jedynymi lekarzami i obaj zgodnie twierdzimy, że król nie ma niezrównoważonego umysłu. Moja opinia jest taka: król ma swój oryginalny styl życia, jest rozrzutny i aż nadmiernie hojny, namiętnie zakochany w budownictwie i sztuce. Kiedy widzę teraz, jak się go traktuje, myślę, że byłoby od czego zwariować”30.
Przypomnijmy zdanie króla wypowiedziane w nocy po jego aresztowaniu: „Zgodzę się z tym, że nie pozwolą mi rządzić, ale nie mogę się zgodzić, żeby mnie ogłosili wariatem”.
Aresztowanie i internowanie króla Bawarii przypomina decyzję rady rodzinnej przestraszonej rozrzutnością marnotrawnego syna. Ludwik II był marnotrawny. Jego szafowanie pieniędzmi nie byłoby groźne dla budżetu, gdyby był księciem. Ale jako król miał prawie nieograniczoną władzę i możliwość zaspokajania swoich upodobań – i to prowadziło do sytuacji dramatycznych. Jako księcia można by go było dyskretnie ograniczyć w wydatkach. Jako króla trzeba go było usunąć. Król Bawarii miał warunki do popełnienia szaleństw i owo względne obłąkanie jest raczej wynikiem pewnej sytuacji niż przyczyną tragedii. Nie pozwala mu się być królem, nie pozwala mu się być ekscentrykiem. W przystępie jasnej świadomości i zdrowego rozsądku Ludwik II chce odebrać sobie życie.
W rozmowie z królową Marią, matką Ludwika II, Sissi wybuchnie gniewem: „Ludwik nie był obłąkany; był tylko dziwakiem zagubionym w swoich marzeniach. Gdyby go traktowano z większymi względami, może uniknęłoby się tak tragicznego końca”.
Być może. Ale czy godny pozazdroszczenia jest los zamkniętego do końca życia, choćby w złotej klatce? Książę Otton, klinicznie chory umysłowo, pozostanie w zakładzie aż do swojej śmierci w 1916 roku, czyli przez 40 lat.
Sissi jest wstrząśnięta tragedią. Ona, która niegdyś napisała: „Smutek cenię sobie bardziej niż życie”, pogrąża się w coraz smutniejszym nastroju. Nosi przy sobie fotografię pośmiertnej maski Ludwika II. Nigdy nie rozstaje sie z tą relikwią. Przemierzając Europę, powtarza: „Myśl o śmierci towarzyszy mi dzień i noc”.
A śmierć tropi ją z bliska. Trzy lata później, w 1889 roku, jej syn Rudolf umiera tragicznie w Mayerlingu. W 1897 jej siostra Zofia ginie w płomieniach magazynu Bazar de la Charité. W 1898 z kolei Sissi spotyka swoje przeznaczenie. Nad brzegiem Jeziora Lemańskiego zostaje zasztyletowana przez włoskiego anarchistę. Wittelsbachowie są Atrydami końca XIX wieku. Mówiąc o swojej rodzinie Sissi – tknięta przeczuciem lub rezygnacją – wyrzekła to ponure zadanie: „My wszyscy umrzemy nagłą śmiercią”.
W Bawarii wiadomość o śmierci króla wybucha niczym bomba. Rząd w Monachium pośpiesznie próbuje udowodnić, że Ludwik II był obłąkany. Teza o wylewie jest jedynym dopuszczalnym domniemaniem o przyczynie śmierci. Ale w pewnych środowiskach nie akceptuje się tej ponurej maskarady.
Pojawiają się głosy traktujące księcia Luitpolda jak mordercę, ale szybko ucichają. Regent ma w swoich rękach policję i prasę.
Podczas gdy w otoczeniu króla nie przestaje się powtarzać, że umarł w następstwie ataku szaleństwa, w górach, po wsiach ludność z niezwykłą godnością i ogromnym smutkiem próbuje rehabilitować króla zbyt pochopnie skazanego.
Bawarczycy tysiącami defilują przez trzy dni przed trumną, sprowadzoną do kaplicy Rezydencji 15 czerwca. Naręcza kwiatów, a najwięcej róż, zdobią ciało. Ludwik II jest przyobleczony w obszerny gronostajowy płaszcz wielkiego mistrza Orderu Świętego Huberta i czarny aksamitny garnitur, który w przeszłości kazał przerobić. Wzdłuż lewej ręki – miecz Orderu, na piersi jaśminy od Sissi.
Jedni specjaliści zabalsamowali ciało, inni zaś zbadali jego mózg, aby znaleźć deformacje charakterystyczne dla umysłowo chorego. I znajdują, owszem, uszkodzenia mózgu. I uczynią z nich dowód, a premier rządu odczyta na ten temat relację w Izbie Deputowanych. Prasa pełna jest dokumentów, rząd bowiem obarczony jest odpowiedzialnością za śmierć króla. Dojdzie do tego, że sformułowana zostanie opinia, iż mózg Ludwika II ważył tylko 1349 gramów, a więc 36 gramów poniżej średniej, i że jest to ewidentna oznaka szaleństwa!
W milczeniu tłum składa hołd swojemu królowi. W złotej urnie umieszczono jego serce, będzie ona złożona w bazylice Altötting, obok urn z sercami książąt bawarskich. Król zostanie pochowany w krypcie kościoła św. Michała, zgodnie ze zwyczajem.
Cała Bawaria zgromadziła się przed karawanem ciągniętym przez osiem koni przystrojonych w czarne czapraki. Bawaria kochająca króla, górale i wieśniacy, opłakuje sen, marzenie, niezwykłą fantazję, która trwała od ponad dwudziestu lat.
Ta druga, oficjalna, Bawaria jest mniej przystrojona. Za księciem Luitpoldem, prowadzącym kondukt, kohorta ludzi o zdrowym rozsądku nie budzi sympatii. Umarł poeta, a tu są funkcjonariusze. Zarządzanie pokonało działanie twórcze.
Jakiż kontrast między haniebnym przyłożeniem ręki do obalenia króla a uroczystym i patetycznym pogrzebem. Zdawać by się mogło, że rząd usiłuje naprawić niewiarygodną serię niezręczności, żywiąc jednocześnie przekonanie, że królestwo, oddane teraz w ręce rozważne i dorosłe, będzie lepiej zarządzane.
Tak, ale niekoniecznie lepiej kierowane. Za czasów Ludwika II Bawaria nie czuje się nieszczęśliwa. Dzięki jego zmysłowi dyplomatycznemu wojny pozostawią na niej tylko nieznaczne blizny. Poczucie godności królewskiej sprawi, że stawi czoła Prusom, niekiedy zuchwale, czasem z humorem, ale zawsze z trzeźwą świadomością konsekwencji. Ustąpił Bismarckowi, ale nigdy się nie poniżył przed nim i nie poddał. Ludwik II, który był tak daleki od wszystkiego, zawsze był bliski swego kraju.
Król Bawarii nie był administratorem ani księgowym, zapewne, ale jaki miał szyk i fason! A jakiż odwet bierze na umysłach ograniczonych i małodusznych, odkąd Bayreuth stało się dorocznym celem pielgrzymek, gdzie bilety rezerwuje się na rok naprzód! W 1975 roku sto tysięcy osób z braku miejsc nie mogło uczestniczyć w największym wydarzeniu muzycznym świata, w jednym z ostatnich, gdzie elegancja jest obowiązkowa. W 1976 roku cień „szalonego” króla nawiedzał Bayreuth przygotowujące się do jubileuszu. W 1986 setna rocznica śmierci króla obchodzona była z wielkim rozmachem, odbyły się wzruszające uroczystości. A jakim szyderstwem są masy turystów zwiedzających zamki Ludwika!31 Każdego roku liczy się ich na miliony. Upadek Bawarii stał się jej fortuną.
Młody monarcha o postępowych poglądach przejawiał też wrażliwość na sprawy humanitarne. Czy wiemy o tym, że był jednym z pierwszych zwolenników idei Henriego Dunanta, zwanej już wtedy Czerwonym Krzyżem? Był także zainteresowany wynalazkami naukowymi: pewnemu inżynierowi polecił zbudować latającą maszynę, aby wznieść się ponad Alpy, na cztery lata zaledwie przed skonstruowaniem pierwszego „samolotu” Clémenta Adera!
Zrozumiałe jest zatem, dlaczego fascynował poetów: Apollinaire’a, który nazwał go Królem Księżycowym, a zwłaszcza Verlaine’a, który w słynnym wierszu zawarł zwięzłe epitafium:
Roi, le seul vrai roi de ce siècle, salut, Sire,
Qui. voulûtes mourir vengeant votre raison
Des choses de la politique, et du délire
De cette Science intruse dans la maison,
De cette Science, assassin de T Oraison
Et du Chant et de l’Art et de toute la Lyre,
Et simplement, et plein d’orgueil en floraison,
Tuâtes en mourant, salut, Roi! bravo Sire!
Vous fûtes un poète, un soldat, le seul Roi
De ce siècle où les rois se font si peu de choses,
Et le Martyr de la Raison selon la Foi.
Salut à votre très unique apothéose,
Et que votre âme ait son fier cortège, or et fer,
Sur un air magnifique et joyeux de Wagner.[7]
Śmierć tego władcy, dziwnego, lecz ujmującego, znaczy zmierzch pewnego typu monarchii absolutnej.
Ludwik II Bawarski jest pod wieloma względami ostatnim królem.
[7] Królu, jedyny prawdziwy w tym stuleciu, cześć ci, o Panie,
który wolałeś umrzeć, by pomścić swoje pojmowanie
spraw polityki i obłędnego delirium
tego Doznania, jakie wkradło się do Domu.
Tego Doznania, zabójczego dla Mowy,
dla Śpiewu i Sztuki, i wszelkiej Poezji,
i pełen rozkwitającej dumy, po prostu,
umierając, zabiłeś, cześć ci, o Królu! chwała ci, Panie!
Byłeś poetą, żołnierzem, jedynym królem
w czasach, kiedy królowie lekko sobie wszystko ważą,
i męczennikiem Rozumu zgodnie z Wiarą.
Jean des Cars
Ludwig II Bawarski