(...)
Siedzieć na drzewie i strzelać pestkami, to jest szczęście – powiedział.
Tak mi się zdaje, że powiedział, lub po prostu dzisiaj tak sądzę, bo cała rozmowa, z wyjątkiem śmierci, zależy teraz ode mnie, wtedy była powtarzaniem niezrozumiałych słów i zadań, takich jak o szczęściu, o którym nadal nie mam pojęcia, oczywiście nie mówię o definicji, których wiele, rzekłem tedy, co kazała powiedzieć Cigi, wtulając całą twarz w moje ucho:
- Dowiem się, czy było szczęściem.
Dopiero wtedy siwy, łysy staruszek spojrzał do góry na moje nogi, brodę i nos, nie dowierzając skromnemu ciału chłopca dźwigającemu tak wielki rozum. Stwierdził też głośno moją mądrość, a Cigi wymyśliła odpowiedź:
- Nie jestem mądry, proszę pana – powiedziałem: proszę dziadka – gdyż nie mógłbym być szczęśliwy.
Nie rozumiałem nadal owej zabawy, jednak szacunek w słowach staruszka sprawiał mi przyjemność, chociaż trudno było brać poważnie człowieka wątłego jak brzozowa gałązka, który stwierdził, że iż siedemset lat, może tylko siedemdziesiąt, dochodził do tej prawdy.
- Ile ty masz lat, chłopcze?
- Mogłem wreszcie udzielić własnej odpowiedzi:
- Pięćdziesiąt, panie.
A on ocenił:
- Dwanaście – dodając albo ujmując rok życia.
Byłem chudy i drobny jak on, tedy mogliśmy być w tym samym wieku. Poprawiłem go jednak, idąc myślami Cigi, że wiek zależy od rodzaju przestrzeni, bo Cigi miała na myśli teorię względności.
Potworny świat – wyszeptał starzec.
Wtedy dobiłem go: Atqui certe – powtarzałem powoli za Cigi, co sprawiało pozory namysłu – nihil omnium rerum melius est mundo nihil praestabilius nihil pulchrius.
Stary człowiek myślał w milczeniu, a potem – rzecz widziałem z góry doskonale – wychudłymi palcami prawej dłoni lub lewej, co jest chyba bez znaczenia, z góry trudno zorientować się, która jest która, sprawdził, czy żyje, a wtedy jeszcze żył, gdyż uszczypnął się w ciało, jeśli miał jakieś ciało na tych kościach: stary sposób stwierdzenia, czy nie działamy we śnie, i odpowiedział, również po węgiersku, jak sądziłem:
- Quid potest esse tam fictum quam tu puer.
Nie jestem pewien końcówek, gdyż wszystko zdarzyło się w starożytności, na szczęście Cigi objaśniła, że ja nie istnieję. W zasadzie miałem co do tego wątpliwości, nie znałem owej niesprecyzowanej treści zawartej w słowie istnieć, ale prztyknąłem drugą pestką w łysinę otoczoną białym puszkiem i przekonałem go o swej fizycznej obecności w tym życiu.
Stary człowiek starł palcem ślad po wilgotnej pestce z czaszki lub włosów, jest tedy faktem, że strzelałem nimi, następnie albo prawie równocześnie rzekł uroczyście:
- Tożbym się musiał wstydzić przed ludźmi mądrymi, gdybym takiemu jak ty człowiekowi nie folgował.
Otóż nie przytaczam pełnego zdania, bo zastanawiałem się nad słowem folgować i reszta przepadła na zawsze.
- Mam w dupie Platona – szepnęła szybko Cigi ze złością.
Powtórzyłem pięknie tą pierwszą jasną dla mnie myśl: mam Platona. Na ogół dorośli unikają takich wyrazów, wynika to z prostego faktu, iż widzą tylko przed sobą, dupa, znajdująca się z tyłu, bywa zapominana. Starzec zareagował inaczej, gdyż śmiał się skrzekliwie, może tak po raz pierwszy od siedmiuset lat, więc zadrżałem ze strachu, że się rozsypie w drobne kosteczki.
- Masz wspaniałe wykształcenie antyczne – wykrztusił.
- No, nie tylko antyczne – rzekła zarozumiale Cigi.
- No, nie tylko apteczne, dziadku – powtórzyłem.
Chyba już wtedy zaczęła niejasno kiełkować we mnie myśl, którą dziś ze smutkiem wykorzystuję, że aby sprawiać wrażenie człowieka rozumnego, wystarcza powtarzać za kimś niejasne zdania. Nabrałem jednak chęci do uczenia się łaciny, była to bowiem łacina, a nie węgierski, Cigi znała jedno i drugie, chociaż i tak nie urosła.
Błyszczałem wiedzą z tego drzewa jak żuk gnojownik swoją pokrywą z zasychającego gnoju. Istniała, jak sądzę, szansa, że staruszek przeprowadzi natychmiast moją habilitację, sam był bowiem profesorem wyłączonym przez żołnierzy z działania, co dowodzi przewagi żołnierzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.