sobota, 22 lutego 2025

Siódme wtajemniczenie

 Realizm magiczny i świat chtoniczny

Wydane w 1969 roku Siódme wtajemniczenie jest najdziwniejszą książką Niziurskiego, najbardziej surrealistyczną, można nawet powiedzieć, że psychodeliczną. Tak jakby autor chciał w pewien sposób wpisać się w napędzaną środkami psychoaktywnymi amerykańską kontrkulturę lat sześćdziesiątych. Oczywiście sam Niziurski nic nie miał wspólnego z kontrkulturowo-psychodelicznym spojrzeniem na literaturę, mógł nie słyszeć nawet o Burroughsie, Tomie Wolfie, Kenie Keseyu. Należy tę powieść nazwać „realizmem magicznym dla młodzieży”. Nawet w powieściach o przygodach na innych planetach i kontaktach z kosmicznymi jaszczurami, jakie będzie pisał Niziurski ćwierć wieku później, na dobrą sprawę nie osiągnie takiego odrealnienia, mimo iż przecież wszystko, co się dzieje w Siódmym wtajemniczeniu (pierwotnie noszącym tytuł Twierdza Persil) dzieje się w świecie nieodbiegającym specjalnie od tego, który dotychczas zaludniali rezolutni bohaterowie tego pisarza.

Co więcej, jest to poniekąd powieść polityczna, bo metaforycznie też tak ją przecież można czytać. Powieść o niezależności, ale i braku wyjścia ze skomplikowanej sytuacji w świecie dwubiegunowym, gdzie trzeba opowiedzieć się po jednej ze stron, o trudności w staniu obok. Wreszcie o tym, że świat jasnych, wyraźnych podziałów, wojny między dwoma siłami może być światem pozorów i oszustwa. To w pewnym sensie powieść o fałszu świata, o zakulisowych rozgrywkach, o budowaniu złudzeń i kamuflażu ideologii, za którym kryje się czysta interesowność.

Jak często u tego autora, mamy tu archetyp nowego ucznia w szkole. Gustaw Cykorz, syn inżyniera przerzucanego służbowo po całej Polsce, ląduje w Gnypowicach Wielkich, śląskim miasteczku, którego chlubą jest Koksochemia – nowoczesna budowa socjalistyczna, do której ściągają pracownicy z niemal całego kraju. Tak jak w Awanturze w Niekłaju mamy konflikt między ludnością rdzenną a napływową, między zasiedziałą w swoich niebogatych domkach, często nędznych chałupach a przyjezdnymi, którzy zasiedlają nowe bloki. Powieści Niziurskiego z tego okresu, przecież zawsze wybitnego kronikarza przemian społecznych, rejestrują wielką wędrówkę ludu polskiego za pracą. Czasy inżynierów wyjeżdzających na prowincję, by budować fabryki, zakłady przemysłowe i chłoporobotników pojawiających się tam, gdzie akurat dzieje się wielka inwestycja. W Siódmym wtajemniczeniu mieszkańcy nowych bloków nazywają się „Blokerami”, zaś śląscy autochtoni „Matusami”. Problem Cykorza polega na tym, że nie chce należeć ani do Blokerów (mimo że mieszka w bloku i chodzi z Blokerami do klasy), ani do Matusów. Za wszelką cenę pragnie zachować osobność i niezależność, co jest nad wyraz trudne, bo spotyka się z opresją ze strony obu szkolnych gangów. Oczywiście słowo „gang”, a nawet „banda” jest tu na wyrost, u Niziurskiego nie ma prawdziwej, brutalnej przemocy, rozliczne dręczenia, tortury, gnębienie, robienie głupich kawałów jest niewątpliwie upokarzające i przykre fizycznie, ale nie jest realną przemocą, taką jakiej należałoby się spodziewać po prawdziwym gangu młodocianych. Nie ma tu ordynarnego bicia po twarzy czy kopania, ale wymyślne mydlenia, nacierania, szlifowania, jak opisuje sam Cykorz.

Obie grupy – Blokerzy i Matusy – są zorganizowane na wzór niemal wojskowy, ale jak się przyjrzeć, to zdaje się, że raczej powielają strukturę organizacji partyjnej z kierownikiem i z zapleczem ideologicznym. I tak pośród Matusów występuje niejaki Kwiczoł, zwany Wielkim Doktrynerem, odpowiedzialny za „ideologiczną” stronę działalności „gangu”, uważany za „wielkiego filozofa”, a także Maks „Wielki Eksperymentator”. Podobnie wśród Blokerów, ich szef Radek Nieradkiewicz, zwany Nieradkiem podpisuje swoje listy: „Przewodniczący Wielkiej Rady Bloku”, co uznać można za nadętą nazwę organizacji rewolucyjnej, ale i za parodię Rady Narodowej czy nawet Rad Robotniczych i Chłopskich. Nieradek jest bardziej nawet niż szefem „gangu” ideologiem i politykiem.

Główną bojową rozrywką Blokerów i Matusów jest wspólna, masowa gonitwa przez łaźnię, zwaną Wielką Kołomyją Elementarną, podczas której Blokerzy gonią Matusów, a Matusy jednocześnie gonią Blokerów. Ta dziwna paradoksalna pogoń, gdzie uciekający jednocześnie gonią ścigających możliwa jest dzięki temu, że szkolna łaźnia ma dwa naprzeciw siebie znajdujące się wejścia-wyjścia, zatem uczniowska masa biega w koło, i szpica uciekających jednocześnie jest czołem pościgu za ariergardą goniących. Całość tego groteskowego pościgu i ucieczki polega na udawaniu walki. Obie grupy falsyfikują rzeczywistość, symulując bezlitosne starcie. Nikt nie może ostatecznie wygrać, ponieważ świat Gnypowic opiera się na równowadze pomiędzy Blokerami i Matusami i nikomu specjalnie nie zależy na zburzeniu tego dziwnego konsensu, ponieważ istnienie dwóch jakoby śmiertelnie nienawidzących się środowisk powoduje, że nie ma miejsca nie tylko na powstanie jakiejkolwiek opozycji, trzeciej grupy, nowej partii, mówiąc krótko, a nawet nie da się nie należeć do którejś z nich. To nie tyle przynależność do znienawidzonej grupy jest piętnowana, ile nieprzynależność do czegokolwiek, osobność, samodzielność, niezależność. W Gnypowicach albo jesteś Blokerem, albo Matusem, albo po prostu cię nie ma.

Powieść ma klimat często oniryczny. Cykorz fantazjuje o lotach kosmicznych w towarzystwie Komandora i orbitowaniu. Jak się okazuje, takie same sny ma lokalny pijak Inocynt Ankoholik, spędzający czas na okolicznych łąkach i hałdach i tam się alkoholizujący. Co więcej, często przymuszający do picia wódki pochwyconych chłopców, co zdaje się mało wiarygodne, bo ciężki nałogowiec wolałby dla siebie zachować zapasy spirytualiów, niż trwonić je na zaszczepianie alkoholizmu wśród młodzieży. Według pracy doktorskiej magistra Cymby, o której wspomina się w powieści, „pijacy dzielą się ogólnie na lokalowych i koczujących. Wśród lokalowych najważniejsze są grupy pijaków barowych i kameralnych, a wśród koczujących przeważają podpłotkowi, leśni, ogrodowi i łęgowi”. Wedle tej terminologii Ino cynt należy do „pijaków łęgowych”.

Cykorz postanawia w końcu przystąpić do Matusów, choć z oporami i bez przekonania. Doktryner Kwiczoł mówi, że „zdradza poważne wahania ideologiczne” oraz że „kandydat powinien… rozumiesz… z radością… z zapałem” chcieć przystąpić do organizacji. Niestety Cykorz ma „poważne braki w wyszkoleniu politycznym”, co zasmuca ideową wierchuszkę Matusów, będących w swoim mniemaniu „funkcjonariuszami związku” postępującymi „zgodnie z racją stanu”. Zatem Cykorz musi dostać się w „tryby maszyny organizacyjnej”. Organizacja jest wszystkim, zaś wszystko, co poza organizacją, jest albo nieważne, albo złe.

Niziurski jak mało kto z literatury nawet poważnej pokazuje ułudę władzy, swoistą jej fasadowość, to, że rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej, niż się wydaje, a rzekomy wszechwładny szef w istocie jest figurantem, nieświadomym swej nieważności oraz tego, że za jego plecami toczy się zupełnie inna rozgrywka. Oficjalna wersja wydarzeń nie ma nic wspólnego z prawdziwą, a komunikaty wrogich grup Blokerów i Matusów w zadziwiający sposób są identyczne. Ernest jest przekonany, że „Twierdza Persil” jest codziennie zdobywana przez jego żołnierzy i Blokerzy ponieśli już sześćdziesiąt sześć klęsk, o czym informują pełne entuzjazmu raporty Matusów. Ale rzekomo miażdżeni codziennie Blokerzy mają się świetnie i też informują o swoich sześćdziesięciu sześciu bezapelacyjnych zwycięstwach. Cykorz rwie się do zdobywania „Twierdzy Persil”, podobnie jak cała chmara Matusów, z których każdy, nie zważając na zbliżającą się klasówkę z matematyki, chce zdobywać umocnienia Blokerów. Jednak Kulawy Lolo stara się wytłumaczyć nieznającemu rzeczywistych układów Cykorzowi, że jest zupełnie inaczej, niż wydaje się wodzowi Ernestowi, że Ernest stracił kontakt z rzeczywistością i tak naprawdę nie ma pojęcia, co się dzieje. Przypomina to przecież sytuację, gdy jakiś satrapa czy pierwszy sekretarz utrzymywany jest w nieświadomości, gdy specjalnie dla niego preparuje się raporty i doniesienia prasowe, by utrzymywać go w błogim przeświadczeniu o swojej doskonałości i o tym, że sprawy idą w dobrym kierunku, wróg jest wycieńczony i już za chwilę bezwarunkowo skapituluje.

Także tutaj jest ukazana chtoniczność powieściowego świata Niziurskiego, wszak tajna kwatera Matusów znajduje się w podziemiach, w ciasnych, cuchnących piwnicach, do których prowadzi tajne przejście. Podobnież ma się rzecz z legendą o „trumnie Klappera” ukrytej gdzieś w piwnicach „Twierdzy Persil” – i znów owa tajemnica skryta jest pod ziemią. Jako że akcja Siódmego wtajemniczenia dzieje się na terenach poniemieckich, to naszą wyobraźnię rozbudzają (niczym w Panu Samochodziku) podania o niemieckich skarbach, ukrytych przez uciekających nazistów w lochach, piwnicach, grobowcach, podziemiach zrujnowanych willi czy pałaców – patent jeszcze pod koniec lat sześćdziesiątych doskonale działający. W zasadzie na osobne opracowanie zasługuje temat zasług junkrów, esesmanów i niemieckich arystokratów w dziele budowania peerelowskiej popkultury, gdzie obok dzierżącego palmę pierwszeństwa Zbigniewa Nienackiego musiałoby się też znaleźć miejsce dla autora Siódmego wtajemniczenia i Awantury w Niekłaju.

Jednocześnie groteskowa, surrealistyczna – jak większość tej powieści – scena zaprzysięgania Cykorza na Matusa ewidentnie przypomina wykoślawioną wersję wprowadzenia nowego kandydata w arkana wiedzy masońskiej. Cykorz z założonymi na oczy końskimi klapkami jest parodią Daniela Olbrychskiego stającego się wolnomularzem w ekranizacji Popiołów Żeromskiego wyreżyserowanych przez Wajdę. Być może Niziurski nie znał tego filmu, ale niemożliwe jest, by nie znał powieści Żeromskiego, swojego literackiego idola.

Prawdziwym wtajemniczeniem jest cel zdobycia „Twierdzy Persil” i odnalezienia „trumny Klappera”, w której ten wytwórca trumien, a zarazem członek SS schować miał bezcenne kosztowności. Zdobycz ma posłużyć do sfinansowania „Wielkiego Wandru”, czyli epokowej wyprawy Matusów na jeziora mazurskie, a w dalszej perspektywie dalej: na morza, oceany i do zamorskich krain, za czym stoi potrzeba emigracji z zatęchłego, smutnego Śląska.

Tyle że Jarosław Strzębski uważa, że Gnypowice to też Kielce i wcale nie chodzi o śląski krajobraz, który sugerują hałdy: „Gnypowice, Twierdza Persil, i te glinianki to są dla mnie właśnie Doły Siekluckiego. Staw był na tyle rozległy, że się przez niego płynęło, ale na tyle mały, że nie stanowił nieprzebytej przeszkody. Oczywiście są na Śląsku wyrobiska, hałdy i stawy, ale hałdy były również koło Dołów Siekluckiego, bo przecież te doły, skąd wybierano piasek, otoczone były pasmem tzw. górek. Szkoła w Gnypowicach to szkoła im. Feliksa Dzierżyńskiego, której budowę za płotem naszego domu ukończono w 1967 roku. Na pewno Gnypowice są jakąś kompilacją wielu miejsc, bo to zwykle tak bywa, ale przede wszystkim to krajobraz kielecki. Kielce leżą między dwoma pasmami: Dymińskim i Masłowskim, i stąd tutaj ten przewiew, bo rzeczywiście tu często mocno wieje, dlatego właśnie mówi się, że »piździ jak w Kieleckiem«”.

Profesor Tadeusz Cegielski, znawca i praktyk rytuałów masońskich: „W Siódmym wtajemniczeniu mamy bez wątpienia rozbudowany, wielostopniowy rytuał inicjacyjny, choć niekoniecznie musi to być obrzęd wolnomularski. Niziurski bawi się różnymi elementami takiego rytuału, przekształca je, deformuje, zmienia kolejność lub ośmiesza, ale nadal spełniają one swoją rolę. Cykorz ma przewiązane chustką oczy, pije kozie mleko i przebywa w ciemnościach szafy. Charakterystycznym momentem jest dokładne protokołowanie przebiegu rytuału, właściwe dla tradycji wolnomularskiej. Mamy tu też »legendę założycielską« masonerii symbolicznej, błękitnej, czyli trzech pierwszych stopni wtajemniczenia: sprawę ukrytej w podziemiach trumny i jej zawartości. Zresztą, trumna, zwłoki zamordowanego Mistrza i jego zmartwychwstanie to główne elementy symboliki trzeciego, mistrzowskiego stopnia wolnomularskiego.

Klasyczny system wtajemniczeń wolnomularskich, ukształtowany około 1750 roku, zawierał siedem stopni (Ryt Różanego Krzyża). Do każdego prowadził odrębny rytuał. Rytuały te tworzyły synkretyczną strukturę, na którą złożyły się proste, tradycyjne obrzędy cechowe, towarzyszące przyjęciu nowego członka, pogłębione i wzbogacone mniej lub bardziej świadomie w XVII i XVIII wieku dzięki symbolice transmutacji alchemicznej. Zapożyczony z alchemii i innych dyscyplin ezoterycznych aparat pojęciowy nadał wolnomularstwu już we wczesnej fazie jego historii wymiar uniwersalny, zarazem transcendentalny. Oczywiście, najważniejszy pozostał obrzęd inicjacji do związku, czyli rytuał uczniowski. Jak każdy rytuał przejścia zaczynał się »we wnętrzu ziemi« (w ciemnościach Izby Rozmyślań) i prowadził tzw. postulanta (»ni to nagiego, ni to ubranego«) poprzez kolejne trzy próby (ognia, wody i powietrza) do momentu »udzielenia mu światła«, czyli zdjęcia opaski z oczu. Szok, jaki towarzyszy nagłemu wyjściu z ciemności, przyrównywany jest do szoku związanego z narodzinami. W rzeczy samej postulant, który stał się dzięki inicjacji adeptem, rodzi się do nowego życia – bardziej świadomego, rozumnego, pełnego. Ważnym elementem rytuału inicjacyjnego jest spełnienie »czary goryczy« przez postulanta, czyli wychylenie jednym łykiem napoju zawierającego piołun. Także przejście »pod stalowym sklepieniem« utworzonym ze skrzyżowanych szpad braci. Po pomyślnym przejściu przez próby i otrzymaniu światła kandydat składa przysięgę na Księgę Praw (Biblia, Tora, Koran lub inne teksty objawione w zależności od wyznawanej przez postulatna religii) i zostaje pasowany mieczem na Brata i członka Loży. Otrzymuje fartuch uczniowski i białe rękawiczki. Potem wtajemniczony zostaje w znaki, słowa i kroki stopnia Ucznia.

Rytuał przytoczony w Popiołach przez Żeromskiego, a potem wykorzystany przez Wajdę nie jest rekonstrukcją konkretnego rytuału, ale zawiera zasadnicze elementy obrzędu inicjacji. Szwagier Żeromskiego, Rafał Radziwiłłowicz, wolnomularz od 1910 roku – jeśli to on był informatorem – nie miał prawa udostępnić pisarzowi konkretnego rytuału konkretnej loży, której był członkiem, ale mógł ukazać mu jego przebieg, symbolikę i znaczenie. Mógł Żeromski, podobnie później Niziurski skorzystać z jednego z setek wydawnictw naukowych lub choćby popularnych broszur, które mniej lub bardziej bałamutnie ujawniały tajemnice i sens rytuału wolnomularskiego”.

Znamienne, że rwący się do walki Cykorz odwodzony jest przez hierarchię Matusów od bohaterstwa i prawdziwej walki. Czarny Piter i Kwiczoł suflują wręcz Cykorzowi ideę poddania się Blokerom bez walki i studzą jego bojowy zapał, bo przecież nie o żadną zabawę w wojnę tutaj chodzi, ale o coś o wiele poważniejszego. Każdy szturmujący twierdzę otrzymuje prócz broni (drewnianej szabli, plastikowego floretu, pistoletu na kapiszony) paczkę żywnościową dla pojmanego jeńca oraz książkę dla niego. Stąd łatwość, z jaką wrogowie się poddają, bo w paczce dostają łakocie na co dzień niedostępne, ale nade wszystko lekturę. Z nich najcenniejsza jest powieść „Niezwykłe przygody Anatola Stukniętego na początku”.

I przy tej fikcyjnej, czy też mówiąc nazewnictwem Pawła Dunin-Wąsowicza, książce „widmowej” bądź „urojonej” trzeba się na chwilę zatrzymać. To legendarna powieść, której prawdziwego autorstwa ani tytułu nikt nie zna, ponieważ została znaleziona przez niejakiego Pleksika w skupie makulatury jego wuja – bez okładki i strony tytułowej. Podaję tu jej omówienie za książką Dunin-Wąsowicza Polska biblioteka widmowa zbierającej przykłady książek występujących wyłącznie w innych książkach (Narodowe Centrum Kultury, Warszawa 2016): „Pod wpływem tej lektury poszczególni czytelnicy doznają przypadłości, które przeżywa w książce Anatol. Początkowa scena, w której Anatol, ścigany przez ludzi sir Douglasa ucieka boso w koszuli po śniegu i odmraża sobie palce u nóg i uszy, spowodowała, że Bezczelnemu Pacholcowi przydarzyło się to samo. Nieradek dostał od niej grypy, Szprot zaś, uprzedzony, czym grozi lektura, czytał w kożuchu i futrzanej czapie, lecz zapomniał o ciepłych butach i odmroził sobie duży palec u nogi. Na stronie 28 Anatol ukrywa się w przerębli pod wodą – czytający to chłopcy, m.in. Szczeżuja-Spec, skakali masowo do przerębli. Bąbel, czytając pod ławką o tym, jak Anatol nadstawia gołą pierś wrogom, rozpiął na lekcji koszulę. Zaintrygowany tym nauczyciel Piszczoch zabrał mu książkę, zaczytał się i dostał skurczów tak niebezpiecznych, że musiał być przez miesiąc hospitalizowany. Wujkowi Kwiczoła odnowiła się rana w piersi. Jeżeli komuś udało się mimo braku uczuleń dotrwać do siódmego rozdziału, nieuchronnie zasypiał na jego początku”.

Dopowiedzmy: czytelnik zasypiał, ale nie z nudów, tylko z tej przyczyny, że siódmy rozdział (jak siódme wtajemniczenie) był opisem snu Anatola, a nieprzeparta sugestywność powieści powodowała, że próby czytania o spaniu kończyły się w sposób oczywisty zaśnięciem. Do czytania niebezpiecznej powieści zabiera się jeden ze znakomitych Blokerów – Żarłoczny Stef, znany ze swojego niepohamowanego apetytu, ale także gruboskórności. U Stefa wszystkie emocje działają zawsze z opóźnieniem, dlatego w tym upatruje szans przebrnięcia przez powieść o Anatolu, bo zanim jego organizm zdąży się przejąć sugestywnym opisem marznięcia Anatola, to Anatol już będzie przypiekany ogniem, a gdy ciało Stefa zacznie reagować na gorąco, Anatol już będzie zasypiał, a gdy Stef poczuje pierwsze objawy senności, Anatol się zbudzi itd., itd.

Kiedy Cykorz wreszcie przybywa, przeprawiając się łódką przez staw (urastający w wyobraźni Gustawa do rozmiarów Jeziora Wiktorii lub rzeki Kongo) i staje naprzeciw „Twierdzy Persil”, daje nam taki oto opis owego ponurego domostwa, niczym z powieści gotyckiej albo opisu hotelu Normana Batesa z Psychozy: „Sam, oko w oko z twierdzą. Spojrzałem na nią pełen lęku. Z bliska wydawała się jeszcze potężniejsza, niż myślałem. Była to wielka, dwupiętrowa budowla z cegły, poczerniała od dymu. Od tej strony w ogóle niedostępna. Gruby mur osunął się w dół parę metrów i częściowo zawalił, odsłaniając na piętrach kolorowe ściany pokojów, w których gnieździły się teraz zdziczałe gołębie. Olbrzymie ich stada jak chmury unosiły się nad budynkiem, spokojnie i majestatycznie wykonując podniebne ewolucje. Nie pasowały mi jakoś do twierdzy te gołębie. Chętniej widziałbym tu stado złowieszczych kruków, a przynajmniej gawronów lub kawek, w każdym razie ptaków posępnych, ubranych czarno, odpowiednio do okoliczności. Gołębie były niestosowne”.

Tajemnica „Twierdzy Persil” i wojny między Matusami a Blokerami polega na tym, że członkowie jakoby wrogich sobie band spotykają się tam i podciągają nawzajem z trudnych przedmiotów szkolnych. Cała wojna jest tak naprawdę przykrywką dla świetnie działającej samopomocy uczniowskiej, odpisywania od siebie zadań i pobierania korepetycji, o czym nie miał pojęcia zarówno rwący się do walki Cykorz, jak i przywódcy Matusów i Blokerów.

Księga dla starych urwisów 

Krzysztof Varga

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.