sobota, 15 lutego 2025

Świat według wilka

 

Wilk jest daltonistą. To dobrze dla łowcy. Jednolite żółto-niebieskie widmo (tak podobno widzi świat) nie rozprasza pstrokacizną barw, natomiast bardziej wyraziste są wszelkie kontury, co pozwala szybko zauważyć ich najmniejszy RUCH. Duża skala subtelnych odcieni powoduje, że lepiej widoczne są też detale. Tak twierdzą ludzcy daltoniści. W czasie II wojny światowej brytyjskie służby wywiadowcze najmowały ludzi z tą wadą (?) wzroku do rozszyfrowywania zdjęć lotniczych. Dla analityków z normalnym wzrokiem chaos plam i linii był nieczytelny, daltoniści szybko w tym pstrokatym amorficznym gąszczu zauważali zamaskowane obiekty, dostrzegali logiczne związki pomiędzy pozornie przypadkowo rozrzuconymi punktami i kształtami.

Tę samą cechę wzroku miał znakomity przyrodnik, fotograf i filmowiec Włodzimierz Puchalski. Dzięki niej dostrzegał natychmiast kurę bażanta nieruchomo siedzącą w lesie (a to skrajna mimikra!), podczas kręcenia filmu o żubrach zauważał maleńkie gniazdko pokrzewki ukryte w gęstym listowiu. W parze szedł wyczulony słuch i powonienie. Jego bezkrwawe łowy z aparatem i kamerą na etapie tropienia w niczym się nie różniły od polowania przodków.

W świecie wilka od wzroku daleko ważniejsze są węch i słuch. Ten pierwszy zmysł tworzy niewidzialny, lecz zawsze obecny czwarty wymiar, kompletnie niedostępny dla ludzkiej wiedzy i wyobraźni. Jesteśmy ślepi i głusi w wielkiej galerii żywych obrazów i sali koncertowej natury. Dla zwierząt zapach to instrument poznawania świata, podstawa dialogu z otoczeniem. Niezwykle czuły węch wilka pozwala mu „widzieć na odległość” i od razu też – wiedzieć. Nos jest połączony milionami receptorów z obszarami w mózgu, które odpowiadają za pamięć gromadzoną codziennie przez lata. Słuch też ją uzupełnia i uruchamia w ułamku sekundy.

Węch w życiu wilka jest wiedzą, świadomością czasu i przestrzeni. Stopień natężenia zapachu natychmiast mówi mu nie tylko kto, ale i kiedy oraz ile razy tu był – szedł albo biegł, lub uciekał w popłochu (hormon strachu ma swój wyraźny zapach, podobnie jak farba, czyli krew), a przede wszystkim, czy to było przed chwilą, czy dzień, tydzień lub miesiąc temu. Warstwy zapachu są wyraziście oddzielone zupełnie jak słoje przeciętego pnia. Tym doznaniom towarzyszy precyzyjne rozeznanie wielkości, siły i kondycji „ktosia”. Tropy i ślady wzrokowe i zapachowe wcale nie są takie ulotne, potrafią utrzymywać się nawet wiele miesięcy, wytyczają ważne szlaki i faktyczne granice.

Z tego powodu każda wataha precyzyjnie oznacza swoje terytorium i regularnie odnawia system znaków. Czworołapy przybysz po jednym „niuchu” wie, czy i kto panuje w tym miejscu, jak liczna jest wataha, co się z nią teraz dzieje, czy już się rozmnaża (wtedy najczęściej trzeba wiać!) i czy warto lub można do niej przystać. Zapachowa korespondencja może zarówno spełnić funkcję biura matrymonialnego, skojarzyć nową parę, nawet z samcem alfa, jak i przekazać ostre ultimatum: „Wynoś się stąd, bo…”. Lub: „Teraz JA”.

Z tego samego względu każdy pies, genetycznie bliski kuzyn wilka, na swoim stałym terytorium zostawia zapachową wizytówkę i kiedy tylko może, przy każdej sposobności, aktualizuje ten swój społecznościowy „profil”. Na codziennym spacerze starannie odczytuje „maile” i „wpisy”, odpowiada, odświeża swój sygnał (na tych samych „tablicach ogłoszeniowych”).

Tak samo postępują i „rozmawiają” na odległość dzikie wilki. Samiec i samica alfa – jeśli idą razem na obchód – zostawiają świeży sygnał jeden za drugim. W języku specjalistów ten rytuał nosi nazwę overmarking. Zwłaszcza w okresie godów robią to szczególnie często. „Uwaga, to NASZE terytorium. ZAJĘTE!” Po nich jeszcze dodają i poprawiają inni członkowie stada (odbywają double marking) i przekaz jest wyraźny: „Wataha w komplecie, jest nas tylu a tylu. Lepiej idź dalej”. Robią tak w wielu miejscach, na granicach terytorium, ale także w jego środku, w dobrze wyeksponowanych miejscach, nawet na skrzyżowaniach bitych leśnych dróg! Tak, dzikie wilki są praktyczne i wygodne, nie marnują sił i bezcennej energii.

W systemie oznaczeń zapachowych nie chodzi o ilość, tylko o jakość, specjalnie dawkowany mocz zawiera stężoną dawkę hormonów. Choć parę kropel, ale regularnie. Dla wilczego nosa to czytelny sygnał, cały elaborat. Tak samo jeśli go zabraknie raz, drugi i trzeci…

Młoda wadera bytowała na peryferiach terytorium watahy, a kiedy samica alfa zginęła (co się często zdarza, wśród wilków panuje wysoka śmiertelność), ona zajęła jej miejsce. Trafnie odczytała systematyczny brak „wpisów” first lady.

Młody basior z Puszczy Kampinoskiej udał się na poszukiwanie swojego miejsca. Uległ wypadkowi na Mazurach, po kuracji w ludzkim azylu odzyskał siły, został wypuszczony na wolność z obrożą GPS w rodzinnym biotopie. Jego pochodzenie zdradziły badania genetyczne wielu próbek. Kampinos (takie otrzymał imię) z powrotem w ojczystym biotopie tylko na krótko odwiedził rodzinną watahę, po czym udał się na północ, podążając korytem Wisły. Nie mógł przekroczyć ruchliwej autostrady w okolicach Torunia (zamknięto specjalne mosty dla dzikiej zwierzyny z obawy przed afrykańskim pomorem świń!), więc zawrócił i zapadł w okolicznych lasach, w których gospodaruje silna (co wcale nie oznacza, że liczna) miejscowa wataha. Kampinos przestrzegał zasad wilczego savoir-vivre’u. Za pomocą zapachu zaanonsował obecność, złożył pokojową ofertę („Młody, silny, zdrowy kawaler bez zobowiązań…”) i odczekał swoje „na redzie”. Obserwacje potwierdzają, że młoda tubylka przyjęła oświadczyny, bo Kampinos chadza już nie w pojedynkę, tylko porusza się w parze albo sznuruje z całą watahą (tylko tak chodzą wilki, stawiając łapy trop w trop; jedynie one tak potrafią, ich łapy to niezwykła konstrukcja).

Stare rosyjskie przysłowie mówi „wołka nogi kormiat”. To prawda, wilka karmią jego łapy, ale i mózg. Wilk wie, czego szukać i co robić, by przeżyć. Można do niego odnieść antyczne powiedzenie o pszczołach: „Rój, aby żyć, musi być zawsze w ruchu”. Ale zawsze – po coś. Dorosły wilk, jeśli to konieczne, zwłaszcza przy poszukiwaniu pokarmu dla młodych, może pokonać nawet sto sześćdziesiąt kilometrów w ciągu doby. Wie, czego szukać – i czego unikać. Częściej jest to dystans około dwudziestu–trzydziestu kilometrów, ale codziennie przemierzany w innym kierunku. Przy okazji sprawdza, co się dzieje, patroluje rodzinne terytorium. Porusza się głównie słynnym niezmordowanym truchtem, który polega na połączeniu maksymalnej oszczędności energii ze skutecznością. Prawie niewidoczne odbicia sprężystych łap powodują, że przy każdym kroku pokonuje maksymalnie długi dystans, a przy tym jego grzbiet porusza się tylko w linii prostej, nie skacze „góra–dół”.

Wilki krótko żyją. Te doświadczone (innych nie ma, nie przeżyły) nauczyły się unikać aut i ludzi, wielokrotnie przekraczają autostrady i podczas wędrówek nocują lub przeczekują długie dni i godziny w ich pobliżu, aby wyczaić odpowiedni moment i przeskoczyć na drugą stronę. Ludzi słyszą i czują z daleka, ale uciekają od nich oraz ich unikają. Muszą się poruszać po tych samych ścieżkach i szlakach, nie mają innego wyjścia, ale jeśli zauważą coś podejrzanego – znikają.

Właśnie tak przez chwilę, przypadkiem, hen, gdzieś w oddali na leśnej drodze, w przesiece, w momencie przeskoku widują wilki ludzie, nawet specjaliści, którzy od lat je tropią i obserwują. Nie da się tego zaplanować ani wychodzić. W wielu relacjach wilkologów (nie ma jeszcze takiej specjalizacji jak wilkologia, ale powinna powstać) wielokrotnie powtarza się ten sam motyw – tropiący czuje, że sam jest obserwowany i wywodzony w pole. Wiele prób, a tu – nic. Oto tropiony wilk nagle zmienił szlak, nadłożył drogi, potem – jak się okazało – kilkadziesiąt metrów szedł potokiem, zgubił tropiciela, ominął zasadzkę. Czasem zachowuje się, jakby wiedział o niej wcześniej. Można odnieść wrażenie, że to on decyduje, z kim i kiedy chce się zobaczyć.

Wataha to więcej niż rodzina nie tylko dla wiodącego samca. Skład do niedawna uważany za obowiązujący raz na zawsze: „rodzice + dzieci + starsze rodzeństwo”, może się zmieniać. Każdy członek rodziny odda najmłodszym zdobyte pożywienie, a jeśli trzeba, to życie. Dlatego jedynym stałym punktem życia wilka, epicentrum codziennych wypraw i patroli, jest nora z małymi, ale jej miejsce jest często zmieniane. Z byle powodu albo i bez pretekstu wadera przenosi miot w inne, bezpieczniejsze jej zdaniem miejsce, ale każda taka przeprowadzka to duży stres i wysiłek, który naraża zdrowie szczeniąt. Rzadko które z nich osiągnie dorosłość, a najpierw dożyje do jesieni i pierwszej zimy. Wiek wilków powinno się określać liczbą zim, które przeżywają tylko najsilniejsi szczęściarze. To jest prawdziwa miara ich lat i doświadczenia. Zimą też odbywają krótkie gody. Dzieci przychodzą na świat późną wiosną, kiedy cała natura eksploduje tonami świeżego białka. Podobną strategię stosują także chyba najwięksi mięsożercy wśród ptaków, czyli sowy – od wielkiego puchacza po maleńką sóweczkę.

Podobnie jak niedźwiedzie, żyją coraz bardziej osaczane ze wszystkich stron. Musiały się do tego przyzwyczaić. Synestezyjnie połączone zmysły „węchosłuchowzroku” służą im do unikania ludzi, bezustannego lawirowania pomiędzy nimi – to najtrudniejsza część ich codziennej walki o byt i przetrwanie.

Ekologia strachu to nauka o zachowaniach, jakie narzuca zwierzętom sytuacja zagrożenia i obecność drapieżników, ale także stała i wszechobecna, narastająca presja ludzi. Wilki boją się nas jak ognia. Po przypadkowym bliskim kontakcie – jeśli tylko mogą – nawet przez wiele dni omijają miejsce, w którym spotkała je ta trauma. Zapach człowieka jest bardzo silny, podobno aż przez sześć godzin trwa mocno przy śladach jego butów, emanuje z nich, potem stopniowo słabnie, ale zawsze działa paraliżująco na zwierzęta. Badania wykazały, że jelenie dwukrotnie mocniej (poziom hormonów strachu w odchodach) boją się ludzi niż wilków. Ich obecność traktują jako coś naturalnego, są tylko bardziej czujne.

Młody oswojony wilk, „aktor” filmów przyrodniczych, zna rodzimą Puszczę Białowieską, jest też dobrze obeznany ze światem ludzi (mieszka z właścicielami na skraju Białowieży), ale ZEMDLAŁ, kiedy nagle zobaczył unoszący się dość nisko wielki balon z gondolą. Dodajmy jeszcze ten miarowy odgłos dmuchawy nagrzewającej czaszę, która brzmi jak miarowy chrapliwy oddech wielkiego zwierza, no i przenikliwą woń, odór spalanego gazu… Takim samym potworem, Obcym z kosmosu albo z piekła rodem jest każdy człowiek dla każdego wilka. A jakim armagedonem jest dla nich ruchliwa autostrada, którą muszą pokonać? Dlatego tak często na tych barierach opierają granice swoich terytoriów. Jednak czasem muszą je naruszać i przekraczać.

Naukowcy na podstawie licznych faktów opracowali modelowy scenariusz odradzania się wilków na polskich terenach, ale one i tak wciąż zaskakują. Najpierw tym, że w ogóle przetrwały wyniszczającą, okrutną wendetę na terenie całego kraju (choć strzelano do nich, chwytano je we wnyki, truto, zabijano ślepe szczenięta wygarniane z gniazd). Następnie, że w okresie zaledwie dwudziestu lat (dla procesów środowiska naturalnego to chwila!) odrodziły się i pojawiły zarówno tam, gdzie je wcześniej wybito do nogi, jak i w miejscach, gdzie ich bardzo dawno, ponad wiek lub nigdy wcześniej, nie było. Skąd się dowiedziały o opustoszałych pasach granicznych i pustych poligonach? Te czynne, nawet mało zalesione, też zagospodarowują. Jak tam trafiły? Pierwsze wędrujące młode wilki może przypadkiem, ale jak potem dotarły następne? Czyżby ci poszukiwacze zostawiali jakieś zapachowe informacje na przemierzanym i wytyczanym szlaku? Zupełnie jak indiańscy zwiadowcy, jak wędrujące niegdyś tabory Romów – zawiązana gałązka na drzewie, mały kopczyk polnych kamieni na rozstajach, sekretne oznaczenia czytelne tylko dla swoich.

Nikt nie przewidział, że znowu pojawią się w Puszczy Kampinoskiej, co prawda prawnie chronionym parku narodowym, ale tuż przy milionowej aglomeracji, i że będą tu – niewidzialne i niesłyszalne – polować i rozmnażać się pomimo tak bliskiego i licznego sąsiedztwa ludzi. Kampinoska wataha to prawdziwi mistrzowie surwiwalu, który muszą uprawiać wszystkie wilki. Nauczyły się niezwykle skutecznie, znacznie lepiej od innych, omijać ludzi, w sztuce bycia niewidzialnymi doszły do rzadkiej perfekcji. Tylko fotopułapki, tropy i ślady oraz znakowanie włości potwierdzają ich stałą obecność w podmiejskim parku narodowym, okrążonym przez gęsto zamieszkaną otulinę, zwiedzanym przez tysiące spacerowiczów, rowerzystów i turystów. Są jak duchy – wielu o nich mówi, ale nikt ich nie widział na własne oczy. Jakby dobrze wiedziały, jaki los spotkał ostatnią kampinoską waderę oraz jej bezradne szczenięta, wygarnięte z nory wraz z matką. Stoi jako wypchany okaz w małym muzeum w Granicy, na samym skraju Kampinoskiego Parku Narodowego. W tej okolicy jeden z leśników widział, a raczej mignęła mu z daleka, i to przez ułamek sekundy, rozmazana szaroburożółta smuga pędząca za jeleniem.

Ale chyba najbardziej wilki zaskoczyły w regionie świętokrzyskim, zarówno faktem pojawienia się, jak i skutkami swojej obecności. Wyśledził je tam przypadkiem w latach dziewięćdziesiątych XX wieku doświadczony wilkolog Roman Gula. Dlaczego osiedliły się właśnie tam, a nie w pobliskim Świętokrzyskim Parku Narodowym? Tuż przy ruchliwej czteropasmówce, prawie na przedmieściach Kielc? One wiedzą lepiej, gdzie im lepiej. Skorzystały ze szlaku tranzytowego Kamiennej. To mała rzeka, ale jej brzegi, choć zaludnione, obfitują w gęstą roślinność, rozlewiska przy młynach, licznych starych tamach (to tereny Staropolskiego Okręgu Przemysłowego), a co najważniejsze, Kamienna pozwala łatwo przekroczyć granicę trasy europejskiej E77. Wilki w tym miejscu przeniknęły ze wschodu na zachód, zapadły w młodych, ale gęstych lasach, gdzie jest wiele nierówności terenu, niedostępnych zakamarków, co z tego, że tuż obok ludzkich siedzib i dróg.

Zaskoczyły leśników swoją obecnością, ale jeszcze bardziej wpływem na biotop. Wcale nie rzuciły się na jelenie i sarny, nie pożarły ich do ostatniej raciczki. Przede wszystkim wytępiły prawdziwą zmorę miejscowego środowiska naturalnego, czyli złaje wałęsających się psów, które polowały na wszystko, co tam żyło na polach, ugorach, łąkach i w lasach. Wilki nie przepuszczają też kotom, które tak chętnie polują sobie dla przyjemności, często całe kilometry od domostw (a przy tym pustoszą setki gniazd). Brak tych czworołapych kłusowników natychmiast wpłynął korzystnie na stan zwierzyny, także sarny i jelenie. Wilki, te niby „krwiożercze mordercze bestie”, są więc najlepszymi strażnikami, uprawiają naprawdę czynną ochronę przyrody. Są „ekoistami” – robią coś najlepszego dla siebie, a jednocześnie okazuje się to bardzo eko, czyli najlepsze dla środowiska naturalnego. Podobnie, czyli z tych samych egoistycznych i ekoistycznych pobudek, wilki zrobiły porządek z lisami (z czym od lat bezskutecznie borykają się ludzie) – ograniczyły ich liczebność, bo tępią lisy jako swoją konkurencję (z tego samego powodu polują też na borsuki). Wtedy odetchnęła wszelka drobna zwierzyna, także zające i kuropatwy, które były na krawędzi zaniku. Wilki jednak nie zawsze zjadają upolowane lisy, czyżby wyczuwały, że przenoszą różne choroby, wściekliznę i świerzbowiec?

W Kampinoskim Parku Narodowym wilki nie pozwalają jeleniowatym bezkarnie zjadać puszczy, sam zapach wilków wywołuje pożądane zachowania. Jelenie, sarny, łosie nie tylko omijają niektóre miejsca i szlaki, ale też zmieniają zachowania – lekko poszczypują świeże odrosty drzew (to ich wielki przysmak), nie objadają ich doszczętnie, bo muszą przerywać żerowanie, zachowywać czujność i lustrować otoczenie.

Już ukuto nazwę na takie rozliczne korzyści, które dostarczają ludziom dzikie stworzenia – są to usługi ekosystemowe. Jak się okazuje – dzika natura naprawdę się opłaca. Ludzie lubią przeliczyć życie na pieniądze, przełożyć na język handlowy, bo jeśli się przy tym okaże, że ktoś dla nas haruje, i to w dodatku za darmo… Budzi to jakby sympatię i akceptację, jednak nie u myśliwych i czytelników Czerwonego Kapturka. Dla nich dobry wilk to martwy wilk. I jako trofeum.

Basior, wadera – te archaiczne słowa oznaczające samca i samicę wilka, chociaż są częścią starej gwary, przeszły do słownika ścisłej terminologii naukowej. Ale dlaczego w tym dawnym języku naszych przodków głowa wilka to latarnia? Może kiedy basior wystawiał łeb ponad trawy stepu albo z gęstwiny lasu i obracał nim czujnie we wszystkie strony, świecił kęsami (zębami) i oczyskami przypominał właśnie latarnię?… Z kolei nic a nic nie zaskakuje fakt, że ślepia wilka zyskały nazwę lampy (a oczy żubra, jelenia, sarny to świece, bo także świecą w ciemności). Kto chociaż raz, nawet we śnie, zobaczył parę wilczych ślepi, jak jarzą się zielonkawym dzikim blaskiem w ciemności, pomiędzy drzewami…

Ale co ma wspólnego z wilkami francuski, kojarzący się frywolnie zwrot rendez-vous…? Tak, to też naukowy termin z dziedziny wilkologii. „Rendez-voussite” – tak badacze określają miejsce, gdzie młode wilczęta przebywają zaraz po opuszczeniu nory, często pod opieką „wujka” lub „ciotki”. Wataha wilcza składa się z blisko spokrewnionych osobników, można określić, że to mały klan rodzinny (rzadko kiedy liczy więcej niż trzy–cztery osobniki, największa miała ich dwanaście, zapewne z trzech pokoleń). Rodzice – czyli najważniejsza para alfa (choć nie tylko ona, jak się ostatnio okazało, ma prawo do rozmnażania) – są często poza domem. Te inteligentne zwierzęta dobrze wiedzą po wiekach okrutnych prześladowań, co im grozi ze strony ludzi, starają się więc zamaskować swoją obecność.

Rendez-voussite to jednak nie tylko plac zabaw, ale i miejsce spotkań (stąd nazwa) całej watahy. Tam wilczęta oczekują i spotykają się z dorosłymi, kiedy te powracają z polowania, a to się przeradza w poczęstunek. Nie tylko rodzice, wszystkie dorosłe osobniki dbają o małe jak o swoje własne dzieci. Dlatego rytuał powitania jest podobny – wilczęta obskakują każdego przybysza ze wszystkich stron, czynią to nawet dość natrętnie, oblizują i podszczypują, zwłaszcza za pierś, szyję, fafle i pysk, czyli kufę. To żywiołowe zachowanie jest nie tylko oznaką radości, ma również na celu wymuszenie zwracania przyniesionego w żołądku, częściowo rozdrobnionego, nagromadzonego pokarmu. To tylko jeden ze sposobów karmienia watahy, wielki basior potrafi całymi kilometrami nieść na przykład udziec upolowanego wcześniej łosia, a to kilkadziesiąt kilogramów skóry, mięsa i kości. Da radę w ten sposób dostarczyć całą sarnę lub tuszę warchlaka. Określenie „wilczy apetyt” ma więc pełne uzasadnienie. Młody wilk szybko, bo już w wieku sześciu miesięcy, osiąga wielkość i wagę dorosłego osobnika (około trzydziestu kilogramów), ale musi być regularnie i obficie karmiony. Nic więc dziwnego, że rendez-voussite jako stołówka i klub towarzyski jest bardzo ważne w życiu całej watahy.

Polscy badacze zupełnym przypadkiem na początku XXI wieku na terenie Puszczy Zielonej odkryli nieczynną już, a wcześniej wyraźnie zasiedloną norę wilczą, która była położona niespełna sto metrów od ruchliwej drogi. Natomiast nikt z miejscowych nie miał pojęcia, że w ich bliskim sąsiedztwie „grasują krwiożercze bestie”.

Jak się wykrywa i liczy wilki? Nie tak łatwo je zobaczyć, a wcześniej wytropić. Najczęściej dzieje się to przypadkiem, kiedy wilk wpada w pułapkę przeznaczoną dla innych zwierząt lub ginie w wypadku, przejechany przez samochód, albo jest widziany przez osobę, która umie odróżnić wilka od psa (a to nie takie proste). Potem badacze stosują systematyczne przeczesywanie terenu, zbieranie relacji, tropów, a nawet próbek kału. To cenne wskazówki, pomagają ustalić pochodzenie osobnika i całej watahy, wzajemne pokrewieństwo.

Niewielu jest prawdziwych tropicieli, którzy potrafią wyśledzić wilki, bo znają ich nawyki, potrzeby i obyczaje, potrafią zauważyć niewidzialną dla innych, ledwie zaznaczoną w trawie, w świeżej porannej rosie ścieżkę, po której raz–dwa razy dziennie wędruje wadera z nory ze świeżo urodzonymi szczeniętami do najbliższego wodopoju…

Jedną z najbardziej skutecznych naukowych metod stwierdzania obecności watahy i liczenia jej osobników jest stymulacja do wycia i też ma ścisły związek z owym rendez-voussite. Dla niezorientowanych może wyglądać nawet trochę osobliwie – zwykle późnym latem grupa kilku osób udaje się do lasu, ustawia się dość blisko siebie (czasem na dachu samochodu terenowego), następnie wszyscy zadzierają głowy i zaczynają wyć. Odtwarzanie nagrań mniej się sprawdza. Wabienie powtarzają wielokrotnie i, co najciekawsze, dość często okazuje się skuteczne. Wilki – pomimo że mają świetny słuch i na pewno orientują się, że to „podróbka” – odzywają się chętnie, a na zew reagują zarówno młode, jak i stare doświadczone osobniki. Zupełnie jakby nie mogły się oprzeć.

Umberto Eco w sposób oczywisty dla każdego ornitologa zmyślił akcję następującego opowiadanka – oto człowiek po wielu ćwiczeniach bardzo umiejętnie naśladuje śpiew kanarka, czym pobudza ptaka do śpiewu (co jest często spotykane), ale po serii „rozmów” doprowadza go do niezwykłej ekscytacji, nadmiernego wysiłku i śmierci z wyczerpania. Ludzkie wycie działa – albo nie, i nikt nie wie dlaczego.

Badania komputerowe nagrań wilczych głosów dowiodły niezbicie, że każdy osobnik ma swój własny ton, nutę i frazę, wokalny „autograf”, dyktowany przez jego płeć, wiek, pozycję w stadzie, kondycję, rolę w życiu watahy. Wyją już nawet maleńkie wilczęta. Ale ważna część pasma wycia, często jej zdecydowana większość – zarówno w najwyższych, jak i najniższych rejestrach – jest kompletnie niesłyszalna przez ludzi. Cóż więc naukowcy przekazują zwierzętom, kiedy tak wyją do nich, i to na kilka głosów? Zwłaszcza w tej części podprogowej, kształtowanej i emitowanej bez żadnej świadomości?… Można się tylko domyślać. Może dlatego – z sobie wiadomych, zasłyszanych powodów – wilki nie zawsze odpowiadają? Nie ma reguły na określenie ich reakcji. Czasem jednak robią to całkiem chętnie, długo, wręcz jakby starannie, dostarczając sporo materiału badaczom.

Najwięcej konkretnych informacji zapewniają jednak wilki z nałożonymi obrożami telemetrycznymi i sfotografowane oraz sfilmowane z fotopułapek. Właśnie takie minikamery dowiodły, że na terenie Puszczy Kampinoskiej, tuż pod Warszawą pojawiła się wataha wilków. Analizowane nagrania nie pozostawiają wątpliwości – te same wilki pojawiają się regularnie w tych samych miejscach, a basior znakuje terytorium w sposób, który świadczy o tym, że wilki zamierzają tu pozostać na dłużej. Notowano wcześniej ich wizyty, ale sporadyczne i krótkotrwałe – zapewne odpoczywały podczas wypraw dokonywanych korytem Wisły. Kampinoskie wilki przybyły tą „zwierzostradą” z północy kraju, nie z południa, jak się spodziewano.

Obroże telemetryczne wymagają założenia, czyli wcześniejszego złapania wilka. To duży stres dla zwierzęcia. Każdy szczegół ich zachowań, zwłaszcza odnotowanych i analizowanych wędrówek, ich trasy, odległości poszczególnych etapów, penetrowane miejsca i środowiska, potem resztki zdobyczy i odchody, to bezcenne detale, które łączone w całość pogłębiają i zmieniają obraz gatunku i wiedzę na temat polskich wilków. Zresztą ich narodowości nie należy traktować zbyt ściśle, bieszczadzkie i tatrzańskie wilki swobodnie przekraczają granice państwowe, podobnie czynią osobniki białowieskie i augustowskie. Z kolei te, które trafiły na zachodnie rubieże Polski, do Borów Dolnośląskich, zadomowiły się na tyle, że regularnie migrują na teren Niemiec, Dolnej Saksonii. Wilk zastrzelony na terenie Austrii w latach dziewięćdziesiątych XX wieku na pewno pochodził z populacji karpackiej (co potwierdziły badania genetyczne), ale też niby skąd miał się tam wziąć?

W 2006 roku bieszczadzki młody wilk (otrzymał imię Andro) wpadł przypadkiem w pułapkę na żubry. Zaobrożowany, kilka miesięcy potem już w pełni dorosły, bo w wieku dwóch lat, odbył długą wędrówkę – rekonesans na terenie o powierzchni tysiąca pięciuset kilometrów kwadratowych. Był w Beskidzie, zawitał też na Pogórze Dynowskie, ale w końcu powrócił w rodzinne Bieszczady, gdzie założył własną watahę. Zanim powrócił ze zwiadu, pokonał – liczony w linii prostej – dystans dwustu trzydziestu kilometrów, ale nie znamy dokładnie szlaku jego wędrówki, tylko poszczególne punkty (był namierzany tylko dwa razy na dobę). Pewne jest, że przez czterdzieści osiem dni czymś się żywił, bo przecież nie padł i wrócił w dobrej formie, ale na trasie jego rajdu nie zginęły żadne większe zwierzęta domowe (ani tym bardziej nie odnotowano napaści na ludzi). Andro starał się być niewidzialny i w pełni mu się to udało. Już to świadczy, że nadawał się na samca alfa. Żywił się zapewne drobną zwierzyną, także myszami, żabami i ślimakami – tak jak to często czynią inne wilki, które na grubszego zwierza polują rzadko, częściej zimą. Pokonywał codziennie dystanse, które mierzone w linii prostej wynosiły po kilka kilometrów, ale nie wiadomo dokładnie, jak manewrował pomiędzy pomiarami. A robił to na pewno, przy tym co najmniej osiemnaście razy pokonywał główne, bardzo ruchliwe drogi. Ten fakt mocno zastanawia. Wilki rezydentne (czyli operujące na obranym, stałym, dość obszernym terenie) zwykle niechętnie przekraczają asfaltowe, uczęszczane przez ludzi i samochody szosy.

Jako dziecko z zapartym tchem czytałem powieści Jamesa Olivera Curwooda, nie tylko Włóczęgi Północy, ale także Szarą Wilczycę i jej następną część Bari, syn Szarej Wilczycy. Teraz znacznie więcej emocji przynoszą mi kolejne naukowe raporty. Fakty z życia wilków układają się w niezwykłą odyseję, o wielu wątkach i tragicznych bohaterach.

(...)

Arkadiusz Szaraniec

Żubry lubią jeżyny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.