Żydki, żydy, żydzięta
Makuszyński nie wysyłał Żydów na Madagaskar, jak publicyści „Małego Dziennika” i „Gazety Porannej 2 Grosze”. Nie pisał pamfletów wymierzonych w „izraelickie” „Wiadomości Literackie”, jak Adolf Nowaczyński. Nie odmawiał Julianowi Tuwimowi i Antoniemu Słonimskiemu prawa do bycia polskimi pisarzami tylko dlatego, że mieli żydowskich przodków. Mimo to uważany jest czasem za antysemitę.
Był, jak spora część przedwojennej inteligencji – paradoksalnie czasem nawet tej, która miała żydowskie korzenie – uczulony na Żydów. Traktował ich z tą samą nadwrażliwością, która jest obecna w dziennikach Marii Dąbrowskiej i Zofii Nałkowskiej, w powieściach Witkacego, a nawet u Stefana Kisielewskiego, którego matka była Żydówką. Makuszyński nie był uczulony na Żydów, dlatego że byli Żydami. Jego niechęć do żydowskich zachowań nie miała podłoża narodowego, ale socjologiczne. Kpił z tych samych Goldbergów i Rappaportów, Gutmanów i Rozencwajgów, Rojtbergów i Lutmanów, Kugelszwanców i Aprikozenkranców, którzy byli bohaterami kabaretowych szmoncesów Qui pro Quo i Bandy. Skeczów takich jak Sęk i Inkasent Konrada Toma, Noc poślubna i Dług (znany też jako Mistyka finansów) Tuwima czy Brydż Słonimskiego.
W IIRP antysemityzm był w życiu publicznym obecny w dużo większym stopniu niż współcześnie. Było na to znacznie większe przyzwolenie, miał też różne oblicza. Byli pałkarze z Obozu Narodowo-Radykalnego i był antysemityzm państwowy, którego przejaw stanowiły getta ławkowe. Byli zwolennicy segregacji rasowej i wyrzucenia Żydów z Polski oraz tacy intelektualiści jak Zofia Kossak-Szczucka, którzy przed wojną nie kryli swojego antysemityzmu, ale kilka lat później, gdy Żydów skazano na zagładę, utworzyli Radę Pomocy Żydom „Żegota”. Bo pierwszym prawem obowiązującym katolika jest miłość bliźniego.
Kpiny Makuszyńskiego z Żydów, czasem na granicy szyderstwa, i złośliwe aluzje pojawiające się w felietonach i powieściach nie przeszkadzały mu w utrzymywaniu dobrych relacji z wieloma ludźmi pochodzenia żydowskiego. A oni też nie zrywali z tego powodu kontaktów ze „złotym Kornelem”. Tuwim i Słonimski, przez antysemitów odsyłani do getta, w swoich tekstach publicystycznych i kabaretowych też Żydów nie oszczędzali. Można byłoby ich posądzić o taki sam antysemityzm, jaki zarzucano Makuszyńskiemu.
Dostrzegał żydowską odmienność: obyczajową, religijną, kulturową. Irytowała go ich ekspansywność, śmieszyła nadekspresja, przeszkadzała niechęć do asymilacji. I „antypolonizm”, którym zazwyczaj usprawiedliwiają się antysemici. To „najmędrszy szczep” na świecie i zawsze zadowolony, no, prawie zawsze, pisał w relacji z wojny ukraińsko-rosyjskiej obserwowanej z Kijowa. Kiedy ukraiński rząd uciekał z Kijowa, Żydzi się cieszyli. Kiedy miasto zajęli bolszewicy – byli zadowoleni. Kiedy weszli Niemcy i przepędzili bolszewików – radowali się najbardziej ze wszystkich. Jest tylko jeden wyjątek: „Kiedy wejdą do Kijowa Polacy – Żydzi się nie ucieszą”.
Opis wakacji spędzanych w 1922 roku w Sopocie (wtedy należącym do Rzeszy) opublikował najpierw w „Rzeczpospolitej”, a następnie w zbiorku Moje listy (w Bibliotece Dzieł Wyborowych). Nie różnił się stylem od tego, jak pisała o Żydach prasa endecka. „List z Sopotu powinien być właściwie napisany po żydowsku, jeśli ma być interesujący, stylem soczystym, obrazowym, powinien być wypowiedziany rękami, z wielkim rozradowanym wrzaskiem. Sopot bowiem tegoroczny to jedna wielka mykwa, mykwa zaś jest to wielka kadź kąpielowa, która ma tę właściwość, że po żydowskiej kąpieli jest w niej zawsze więcej cieczy, niż jej było przed kąpielą. Zatoka sopocka tak mniej więcej wygląda” – skonstatował.
Dalej było jeszcze bardziej złośliwie. Ryby, odurzone zapachem Żydów, oszalałe z przerażenia, obłąkane z rozpaczy, uciekają z zatoki na pełne morze. Mewy, z upodobaniem straszące dzieci w kąpieli, nad basenem, w którym pluskają się „żydzięta”, zaczynają się słaniać, słabną, trzepocą skrzydłami i wpadają do wody: „Taka nad żydowskim basenem jest lubość aury”.
„Żydowie” przywędrowali nad Bałtyk jak szczury kierowane jakimś tajemnym nakazem. Starzy i młodzi, biedni i bogaci, we frakach i w chałatach, wystawiają w stronę morza brzuchy, włażą do wody, choć fale, brzydząc się nimi, uciekają od brzegu. Oni jednak nie dają za wygraną. Wciskają się nieproszeni do wody: „Potem zirytowane morze rzyga tym mrowiem na brzeg, i wtedy na piasku leży sto tysięcy ton koszernego mięsa”. Cielska opasłe jak u morskich krów, otłuszczone, brzuchate, napęczniałe, wykoślawione… Nawet nad Morzem Czerwonym nie było z Mojżeszem większej żydowskiej gromady niż tego roku w Sopocie, pisał.
Żeby odpocząć od zażydzonego Sopotu i nadyszeć się ojczyzną („Czy znasz ten kraj, gdzie żyd nie dojrzewa”), trzeba wybrać się do polskiej Gdyni, gdzie Żydów jest ciągle niewielu, radził: „Żydowin zresztą, przybywszy do Gdyni, kiedy się rozejrzał, wraca natychmiast bezpośrednim połączeniem Gdynia–Sopot. Dla żydów Gdynia jest miejscowością niemiłą. Skąd tu tylu katolików?”.
Podobnie złościła Makuszyńskiego inwazja Żydów na Zakopane. Wrzaskliwych, kłótliwych, domagających się przywilejów. Co się może zmienić w Zakopanem przez pół roku? Nic: „Było krzywe i będzie. Były żydy, są i będą” – pisał. „Zakopane posiada trzech murzynów, z których jeden twierdzi o drugim, a drugi o trzecim, że to przebrane żydki” – dodał w felietonie Przewodnik po Zakopanem. Reszta była dość podobna do tego, co pisał o Sopocie.
Żydzi byli też poręczni przy innych okazjach, bo odwołania do ich odmienności rozumieli wszyscy. Skojarzenia pojawiały się same, aluzje cisnęły się pod pióro bez najmniejszego wysiłku.
„Rozpacz zaczyna mną targać jak pies żydowskim chałatem” – skarżył się Makuszyński, gdy Witkacy i Boy-Żeleński nie pozwolili mu nawet na chwilę wytchnienia podczas górskiej wędrówki.
Żyje pod Nowym Targiem Izraelita, opowiadał w innym miejscu, który widząc nadjeżdżający automobil, natychmiast wypędza na drogę stado gęsi. I zawsze jakimś cudem ginie ptak najbardziej przez Żyda ukochany i „niezmiernie do niego przywiązany”. A ból po gwałtownej utracie przyjaciela może zostać ukojony tylko przez odpowiednio sowitą opłatę wniesioną przez gęsiobójcę na czterech kołach…
Najbardziej wyrazistym przykładem charakteru owego uczulenia Makuszyńskiego na Żydów jest powieść Fatalna szpilka. Jej bohater, lubiany przez wszystkich Feliks Pączek, wybiera się na przyjęcie i wbija sobie w głowę, żeby nie oblać fraka szampanem – za który: „– ha! ha; – Żydy płacą!”. Dopiero później okazuje się, że francuski rzekomo szampan to zwykłe „węgierskie paskudztwo”. Żydowski bankier Stanisław Tulipan, noszący imię chrześcijańskie, ale syn Abrahama, ponalepiał po prostu na butelki francuskie etykiety.
A to dopiero początek.
– Pan Pączek! Pan Pączek! – cieszą się panie i panowie na widok przybysza.
„Taki wrzask czynią żydzi, rabina witając” – komentuje narrator. Poeta Leszek się upija, co samo w sobie jest przyjemne, ale wstydzi się, „bo to za żydowskie pieniądze”. Panna Krystyna rumieni się „jak żyd po chrzcie”. Jest co prawda narzeczoną pana Tulipana i to dla niej wydał on przyjęcie, ale gardzi nim „tak żywiołowo, jak pies żydowskim pogardza chałatem”. Kiedy zaś obnaża dla pana Pączka pulsujący pożądaniem biust, a zazdrosny Tulipan próbuje temu przeszkodzić, grozi: „niech mi ten żyd jeszcze słowo powie, to zrzucam całą suknię”.
Dochodzi do awantury, Pączek strzela do Tulipana z rewolweru i jest przekonany, że bankiera zabił. Ucieka z kraju przez zieloną granicę, czuje jednak, że policja depcze mu po piętach. Jednocześnie okazuje się, że cały przemytniczy świat, od Berlina przez Holandię po Egipt, opanowany jest przez mafię krewnych Tulipana. A jeśli któryś z napotkanych Tulipanów nie jest Żydem, to przynajmniej jest Arabem. A dokładnie „arabskim żydkiem”.
Kiedy napotkana na pustyni córka szejka, starszawa dziewica o imieniu Kwiat Cebuli, postanawia się za Pączka wydać, nie przeszkadza jej, że wybranek jest katolikiem.
– Nic nie szkodzi, panu się jutro zrobi obrzezanie i pan już nie będzie miał zmartwienia – pociesza Pączka ojciec panny młodej. A pan Pączek dochodzi do wniosku, że dużo lepiej byłoby, gdyby zabił katolika, a nie Żyda, bo to, że jego los nie jest ochrzczony, to pewne. Ucieka nad morze, trafia jako rozbitek na bezludną wyspę, ale okazuje się, że nawet tam interes prowadzi niejaki Gedale Tulipan, stryj Stanisława, Żyd z Warszawy. Makuszyński, żeby nie było wątpliwości, że Gedale to człowiek stuprocentowo religijny, pisze „żyd”.
Uratowany z bezludnej wyspy Feliks Pączek trafia do Ameryki, a tam na Dziki Zachód, między Indian. Ich wódz, Natan Żelazna Brama, okazuje się naprawdę Symche Tulipanem, dziadkiem Stanisława i fryzjerem z Warszawy. Dzięki temu zdobył tyle skalpów, że czerwonoskórzy okrzyknęli go wodzem. Od niego Pączek dowiaduje się, że Stanisław Tulipan, syn Abrahama, naprawdę ma na imię Jojne.
Na koniec, kiedy Pączek po dwóch latach tułania się po pełnym Żydów świecie wraca do Warszawy, okazuje się, że wcale Stanisława Tulipana nie zabił i niepotrzebnie uciekał. A jakby tego było jeszcze mało, jego własna narzeczona, Danuta Słoneczko, uznając się za zdradzoną i porzuconą przez Pączka, wychodzi za mąż za Tulipana. A właściwie już nie za Tulipana, bo Jojne od tygodnia ma już także inne nazwisko.
– On się teraz nazywa Jagiełło – oznajmia adwokat, który przez dwa lata szukał Pączka po całym świecie, by oznajmić mu, że odziedziczył po zmarłej ciotce wielki majątek.
W felietonach i powieściach antysemityzm Makuszyńskiego dotyczył anonimowych Żydów, żydów, żydowinów, żydków. Istnieje jedno świadectwo, że prywatnie mógł bywać bardziej jednoznaczny. Antoni Słonimski chciał opublikować razem z Magdaleną Samozwaniec zbiór absurdalnych opowiadań zatytułowanych Czy chcesz być dowcipny? Straszliwe opowieści na wesoło. Makuszyński, który przecież utrzymywał ze Słonimskim stosunki co najmniej koleżeńskie, ostrzegł ojca Magdaleny, malarza Wojciecha Kossaka, że córka zamierza skompromitować rodzinę. „Daje się Żydom naciągać, kopie grób swojej sławie, z takim parszywym Żydem drukuje książkę, nie można iść do niej, aby się na Tuwima i Słonimskiego nie natknąć” – tak Kossak relacjonował żonie słowa Makuszyńskiego. Pisarz miał mu też powiedzieć, że ledwo powstrzymuje Adolfa Nowaczyńskiego przed atakiem na Magdalenę i jak mu się w końcu nie uda, to już nie będzie jego wina. A czasy teraz takie, że „kto z Żydem, ten zdrajca ojczyzny, ja osobiście tych nawet lubię, ale na ich nieszczęście są z tego przeklętego plemienia, co nas pcha w przepaść”.
Te słowa Makuszyńskiego znane są wyłącznie z listu Kossaka do żony, może więc malarz dołożył własną niechęć do Żydów. Już wcześniej nie krył swego stosunku do „natrętnych Żydowinów”, czyli Słonimskiego i Tuwima. Uważał, że córka, przyjaźniąc się ze skamandrytami, narusza „godność narodu i nazwiska”. I pseudonim niczego tu nie załatwia! Przecież i tak wszyscy wiedzą, że Samozwaniec to dziecko tego sławnego Kossaka. Kazał Magdalenie wybierać między sobą a „tymi Żydami”, zażądał zerwania umowy na wspólną książkę i obiecał nawet za to zapłacić. Straszliwe opowieści na wesoło nie ukazały się.
Niechęć Makuszyńskiego do Żydów bywała wykorzystywana przez środowiska, które widziały w nich przyczynę wszystkich nieszczęść nękających od wieków Rzeczpospolitą. Uważali, że nie ma w Polsce miejsca dla tylu Żydów, więc trzeba ich wysiedlić, choćby na Madagaskar.
W 1937 roku Makuszyński opublikował w „Kurierze Warszawskim” felieton poświęcony upadkowi czytelnictwa w Polsce. Alarmował, że rynek księgarski zalewa literatura podłej jakości, za to bardzo tania, więc chętnie kupowana. Nie napisał, że odpowiadają za to Żydzi. Ale skrajnie żydożercze pisma nie miały wątpliwości, że tak właśnie jest. I napisały to za Makuszyńskiego, oczywiście powołując się na pisarza.
„Żydzi zatruwają dusze młodzieży szkodliwymi a bezkarnymi wydawnictwami” – oskarżał „Dziennik Bydgoski”. Makuszyński pisał o „papierowym gałgaństwie”, romansach, pełnych ojco-, brato- i siostrobójców, tanich jak barszcz i drukowanych „polszczyzną tak splugawioną, że odrętwienie chwyta człowieka”. „Dziennik” cytował Makuszyńskiego, ale szedł dalej. „Ujawniał”, że ta zgniła, wulgarna i kalecząca piękny polski język produkcja rodzi się oczywiście w żydowskich dzielnicach Warszawy: „Zejdą się dwa Żydy, wynajmą trzeciego – literata, i puszczają interes w ruch”.
Makuszyński napisał o przygodnych rzezimieszkach, bezkarnie plujących na polską mowę. Publicysta otwarcie antysemickiego „Gońca Warszawskiego” K. Żegota, powołując się oczywiście na „mistrza polskiej mowy Kornela Makuszyńskiego”, uzupełnił, że chodzi o „żydów i żydówki [pisanych, rzecz jasna, małymi literami – M.U.], nieumiejących się wczuć w ducha języka polskiego” i wyczyniających z polszczyzną akrobatyczne łamańce. W efekcie czytelnik nie mógł mieć wątpliwości, że Makuszyński myśli dokładnie to, co najbardziej wrodzy Żydom publicyści.
Podobnie było, gdy Makuszyński opublikował wiersz Serce polskie o Polakach, ochrzczonych w kościele, których dobroć, serdeczność i gościnność wykorzystują bezwzględnie obcy. Tygodnik „Hasło Podwawelskie”, krzyczący na pierwszej stronie tytułem Ten zbawi Polskę, kto uwolni ją od trzy i pół milionowej masy żydostwa, dopowiedział bez wahania, że przecież doskonale wiadomo, o których „obcych” chodzi. O Żydów właśnie, lichwiarzy, pachciarzy i karczmarzy, którzy żerują na polskiej miękkości. Wyzyskują polskie dusze, zmieniając chrześcijańskie serca w żydowską igraszkę. Po siedmiu wiekach żydowskich zbrodni popełnianych na Polakach, brudnej nienawiści do wszystkiego co polskie, rujnowaniu i zdradzaniu Polski, rozmiękczaniu filosemicką literaturą polskich serc Żydzi ciągle domagają się chrześcijańskiej miłości do siebie. „A my? Rozczulamy się ślamazarnie i gotowiśmy w każdej chwili zapomnieć wszystko i całować w brody lub w spasione pyski różnych Icków i Moritzów” – pisał anonimowy autor. Trzeba odwrócić się od Żydów, wrogów polskiego narodu, polskiej wiary i tradycji. Dla czytelników „Hasła” miało być oczywiste, że tak właśnie myśli także Kornel Makuszyński.
Pisarz nie walczył z tym, zresztą nawet gdyby chciał, byłaby to walka z wiatrakami. Ale prawdopodobnie nie chciał. Jeszcze w czasie okupacji, zaczynając pracę nad kontynuacją przygód Adasia Cisowskiego pod tytułem Drugie wakacje Szatana, już w pierwszym zdaniu napisał: „W roku 1937, w którym nadzwyczajnie obrodziły muchy, jabłka i Żydzi w Zakopanem”…
MARIUSZ URBANEK
MAKUSZYŃSKI
O jednym takim, któremu ukradziono słońce
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.