Nie wiadomo dokładnie, kto pierwszy wpadł na pomysł stworzenia agencji zajmującej się wynajmowaniem przyjaciół. Pierwszy trop, na jaki wpadłem, to holenderska komedia Rent a Friend z 2000 roku, mało jednak popularna nawet w Holandii. Głównym bohaterem filmu jest niedbający o sławę trzydziestoletni artysta Alfred. Zdradzany przez swoją przebojową dziewczynę, postanawia udowodnić, że jemu też nie brak ambicji. W tym celu zakłada małą agencję oferującą przyjaciół do wynajęcia. Biznes odnosi wielki sukces, Alfred nie tylko robi karierę finansową, ale także znajduje nową miłość. Tak w skrócie przedstawia się scenariusz, napisany przez Eddy’ego Terstalla, który miał być satyrą na epokę wszechogarniającej komercji. Pomysł na agencję wynajmującą przyjaciół był czystą fantazją, która okazać się miała proroczą wizją.
Prawdopodobnie dopiero sześć lat po premierze filmu, czyli w roku 2006, w Tokio powstała pierwsza firma oferująca przyjaciół na godziny. Dziś jest ich w Japonii kilkanaście. Dlaczego właśnie tam idea ta przyjęła się tak dobrze? Jeszcze trzydzieści lat temu pomysł założenia takiej firmy wydałby się większości Japończyków pewnie niedorzeczny. Kultury regionu Azji Wschodniej od stuleci znane były z silnych więzów międzyludzkich, a każdy człowiek funkcjonował w gęstej sieci społecznych zależności. Dla kobiety była to przede wszystkim rodzina, dla mężczyzn rodzina i relacje zawodowe. W psychologii międzykulturowej w opisie tego typu organizacji społecznej używa się terminu „kultura kolektywistyczna”. W takich kulturach cele i zadania grupowe są definiowane jako ważniejsze i mające pierwszeństwo przed celami i zadaniami indywidualnymi, ceniona jest społeczna harmonia, a ludzie od wczesnego dzieciństwa uczeni są posłuszeństwa i wzajemnej współpracy (Matsumoto i Juang, 2007). Rywalizację i wychodzenie przed szereg traktuje się jako naruszenie społecznego porządku. Odwrotnie dzieje się w kulturach indywidualistycznych, których najlepszym przykładem ma być kultura amerykańska.
Kolektywistyczne korzenie kultury japońskiej są oczywiste, jednak od połowy XX wieku Japonia zaczęła przechodzić ogromne przeobrażenia. Nabrały one intensywności w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, a wkrótce niektórzy badacze społeczni zaczęli podawać w wątpliwość założenie o japońskim kolektywizmie. Badania amerykańskiego psychologa o japońskich korzeniach Davida Matsumoto (2002) wskazują, że mniej niż jedna trzecia japońskich studentów identyfikuje się z wartościami typowymi dla kolektywizmu, pozostali sprawiali wrażenie typowych indywidualistów. Krańcowo odmienne rezultaty uzyskano, badając pokolenie ich rodziców: w tej grupie wartości kolektywistyczne podzielało 68% respondentów, indywidualistyczne tylko 32%. Coraz wyraźniejszy indywidualizm Japończyków idzie w parze z introwersją, która nadal pozostaje ideałem kulturowym. Statystyczny Japończyk jest osobą nieśmiałą, z trudem nawiązującą stosunki towarzyskie z nieznajomymi. Przekłada się to zarówno na trudność w nawiązywaniu kontaktów intymnych (nie jest przypadkiem, że popularnością cieszą się tu kursy podrywania i randkowania), jak i stosunków towarzyskich, w tym nowych przyjaźni. Dominują więc relacje koleżeńskie zawiązane w okresie szkolnym czy na studiach oraz w kręgu pracowniczym. Tyle że tych relacji jest dużo mniej niż kiedyś. Z roku na rok coraz mniej uczniów i studentów bierze udział we wspólnych zajęciach organizowanych przez kluby sportowe czy towarzystwa naukowe. Przeważnie spędzają wolny czas sami przy ekranach komputerów bądź smartfonów.
Do dziś żywy jest stereotyp japońskiego pracownika, bezgranicznie lojalnego firmie, bezwzględnie posłusznego i pokornego, który zawsze stawia interesy grupy ponad prywatne ambicje. Taki pracownik, czyli salary man, jak się go zaczęło nazywać w Japonii w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, spędza większość czasu poza domem. Po pracy trzeba zostać, aby napić się z innymi piwa albo oddać bardziej wyszukanym rozrywkom, co jeszcze mocniej integruje zespół. Takie spotkania przeciągać się mogą do późnego wieczoru. W skrajnym przypadku wygląda to tak, że mąż i ojciec wraca do domu w środku nocy i wychodzi do pracy bladym świtem. Choć tego typu scenariusz nadal nie jest w Japonii rzadkością, nie stanowi już jednak normy. Badania Matsumoto (2002) wskazują, że młodsi pracownicy (do 39. roku życia) znacznie mniej identyfikują się ze swoją firmą, a pracę traktują często nie jako cel życia, lecz zło konieczne. Rośnie też grupa młodych, wykształconych osób, która żyje niejako na obrzeżach systemu, rezygnując z tradycyjnej korporacyjnej kariery. Takich społecznych outsiderów opisuje popularny również w Polsce japoński pisarz Haruki Murakami. Pojawiają się oni jako postaci pierwszo- i drugoplanowe już w jego pierwszych powieściach z przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego wieku, takich jak: Hear the Wind Sing, Pinball, 1973 i Przygoda z owcą (por. Szarota, 2010).
Tym, co różni dzisiejszych Japończyków od wczorajszych, jest niechęć do wchodzenia w bliskie relacje. „Młodzi ludzie zanurzeni są obecnie w świecie, w którym mogą żyć w kompletnej izolacji od innych. Ta zmiana dokonała się na naszych oczach” – mówi japońska psychiatra Rika Kamaya (za: Mesmer, 2014). I dodaje, że niektórzy z jej pacjentów czują się samotni, nawet gdy są w tłumie innych ludzi. Nawiązanie relacji z drugim człowiekiem uznają za wyzwanie, które ich przerasta. Dane z 2011 roku wskazują, że 61% nieżonatych mężczyzn i 49% kobiet w przedziale wieku 18–34 lata nie znajduje się w żadnego rodzaju bliskiej relacji, co stanowi wzrost o 10% w stosunku do wcześniejszego o kilka lat badania. Nie koniec na tym, badania z 2013 roku pokazują, że 45% młodych Japonek nie jest w ogóle zainteresowanych kontaktami seksualnymi, przy czym u części budzą one wręcz obrzydzenie, wśród mężczyzn odsetek ten jest mniejszy, ale przewyższa 25%. Tendencję tę zdaje się potwierdzać zeszłoroczne badanie, którego wyniki wskazują, że 42% mężczyzn i 44,2% kobiet w wieku 18–34 lat nie podjęło jeszcze współżycia, przy czym znaczna część z nich w ogóle nie ma zamiaru go rozpocząć. Coraz mniej młodych ludzi decyduje się też na ślub, a trwałe niegdyś jak opoka małżeństwa rozpadają się dziś w Japonii coraz częściej. Rozwód, jeszcze niedawno traktowany jak obyczajowy skandal, stał się codziennością (Matsumoto, 2002). Młodym ludziom pozostają kontakty z rodzicami, rodzeństwem i dalszą rodziną, lecz tu pojawić się może kolejny problem. W Japonii negatywne emocje, takie jak złość i smutek, są uważane za zagrażające podczas kontaktów społecznych, zwłaszcza wobec osób bliskich. Nastawienie na utrzymywanie harmonii i unikanie konfliktów, jak również niechęć do angażowania innych w doświadczenia, które mogą wywołać u nich negatywne emocje i przeżycia, sprawiają, że uśmiech staje się tu codzienną maską (Szarota, 2006).
Pojęciem, które ułatwia zrozumienie kultury japońskiej, jest tatemae, czyli fasada. Jak pisze Krzysztof Czerkawski (1998, s. 38–39), profesor ekonomii pracujący przez lata w Japonii, słowo to oznacza „codzienne maskowanie przed obcymi swoich prawdziwych intencji i myśli [...]. W praktyce nie ma sytuacji czy kontekstu politycznego, społecznego, towarzyskiego – w którym tatemae nie byłoby stosowane dla «zachowania twarzy», uniknięcia sytuacji niewygodnych czy zawstydzających. Tatemae posługuje się prezes korporacji ukrywający prawdę o katastrofalnej sytuacji firmy, polityk chcący uniknąć przyznania się do przyjmowania łapówek oraz mąż mający nieczyste sumienie, wracając do domu późno w nocy”. Prawdziwe ja to honne, dostęp do niego tradycyjnie mieli tylko najbliżsi, zazwyczaj właśnie przyjaciele (dla mężczyzny) lub przyjaciółki (dla kobiety). Dziś jednak coraz więcej Japończyków nie ma nikogo, kogo może dopuścić do tego, co kryje pod tą maską. Jedyną okazję na szczerą rozmowę o własnych problemach stwarza spotkanie z wynajętym przyjacielem.
Pracownikami agencji oferującej przyjaciół do wynajęcia są osoby niemające problemów z nawiązywaniem kontaktów z innymi, nierzadko młodzi profesjonalni aktorzy i aktorki, którzy w ten sposób dorabiają sobie, czekając na kolejny kontrakt filmowy (Mesmer, 2014). Przeważają wśród nich kobiety. Cena usługi wynosi zwykle ok. 5 tysięcy jenów za godzinę (odpowiednik 165 zł), to niemało, ale trudno nazwać to ceną zaporową. Obowiązują dwie zasady: nie można romansować z klientami ani pożyczać od nich pieniędzy. Zakres usług jest bardzo szeroki. Zdarza się, że ktoś chce porozmawiać szczerze o swoich problemach, np. nie może poradzić sobie ze śmiercią bliskiej osoby. Niektórym wystarczy, aby wynajęty przyjaciel posiedział obok na sofie i obejrzał razem z nimi ulubiony program telewizyjny. Chcą pośmiać się razem z kimś albo popłakać. Wśród klientów zdarzają się też tacy, których zadowoli wspólna fotografia z „przyjacielem” lub „przyjaciółką”, którą będą mogli wrzucić na Instagram. Inni nie mają z kim zrobić zakupów. Wielu spragnionych jest dotyku, niekoniecznie seksualnego, zazwyczaj po prostu potrzymania kogoś za rękę. Mimo przeobrażeń kultura japońska pozostaje nadal kulturą niekontaktową, a w takich kulturach ludzie z reguły bronią bardzo swojej przestrzeni osobistej, rzadko dotykają się nawzajem i starają się nie patrzeć sobie w oczy. W Japonii dotyku unikają nawet rodzice w kontaktach z dziećmi i sami nie pozwalają się dotykać, wyjątkiem są dłonie i przedramiona. Dotyk obcej osoby jest tabu, chyba że obcy jest wynajętym przyjacielem.
Pracownicy agencji wykonują też mniej konwencjonalne zlecenia. Niekiedy wynajmowani są jako goście na wesela, a ich zadaniem jest zarazić innych swoim entuzjazmem i radością. Zdarza się, że mają zastąpić członka rodziny, który nie chciał lub nie mógł przyjść na rodzinną uroczystość. Bywa też, że zamiast radością muszą emanować smutkiem, kiedy zapraszani są na pogrzeb i biorą udział w rytualnym opłakiwaniu zmarłej osoby. Są też zadania specjalne, np. ktoś nie radzi sobie na randkach i potrzebuje zajęć praktycznych, ktoś inny zastanawia się, czy jest w stanie dzielić z kimś codzienne życie i wynajmuje aktora, który wciela się w męża lub żonę. Razem spędzają wieczór w domu. Samotne matki, których w Japonii jest coraz więcej, mogą wynająć kogoś, aby przez parę godzin pobawił się z dziećmi, wcielając się w rolę ojca rodziny.
Sukces japońskich wypożyczalni przyjaciół zainspirował amerykańskiego przedsiębiorcę Scotta Rosenbauma. Najwyraźniej uznał, że jest to coś więcej niż lokalna ekstrawagancja. Miał rację, bo wypożyczalnie przyjaciół doskonale wpisują się w dotychczasowe trendy, charakterystyczne dla współczesnych społeczeństw konsumpcyjnych, niezależnie czy będzie to Japonia, Stany Zjednoczone czy Polska. Rosenbaumowi w krótkim czasie udało się stworzyć oparte na internetowym portalu Rentafriend imperium, które początkowo objęło USA i Kanadę, a następnie zawojowało Europę (Wielka Brytania i Włochy), Amerykę Południową (Chile) i część Azji (Chiny, Indie). Szacuje się, że obecnie na portalu zarejestrowanych jest ponad pół miliona płatnych przyjaciół, jednak użytkowników, którzy zdecydowali się na wykupienie stałego abonamentu uprawniającego do korzystania z usług, jest kilkadziesiąt razy mniej. Każdy bowiem, kto ma ochotę wynająć przyjaciela, musi zapłacić miesięczny abonament członkowski w wysokości 24,95 dolara (ok. 90 zł) lub od razu zdecydować się na niewygórowaną opłatę roczną (69,95 dolara, czyli ok. 250 zł). Większość agencyjnych przyjaciół życzy sobie od 10 do 50 dolarów za godzinę plus dodatkowe koszty, są jednak i tacy, którzy chętnie zaprzyjaźnią się gratis, dając się co najwyżej zaprosić na kolację lub na kręgle. Inni uzależniają zapłatę od tego, jak bardzo podoba im się lub nie podoba osoba, która ich wynajęła. Jeśli są bardzo rozczarowani, ich licznik bije szybko jak u kierowcy z mafii taksówkarskiej. Praca w tym charakterze nie wydaje się jednak najlepszym pomysłem na życiową karierę. Wprawdzie właściciel portalu przekonuje, że jako przyjaciel na godziny można zarobić nawet 4 tysiące dolarów miesięcznie, ale, jak sprawdzili wścibscy amerykańscy dziennikarze, do bardzo wielu agencyjnych przyjaciół miesiącami nikt się nie zgłasza.
W tym samym czasie co Rosenbaum na podobny pomysł wpadli Brazylijczycy. Na początku 2009 roku w São Paulo powstała firma „Amigos de Alquiler” oferująca początkowo usługi zaledwie czterech młodych mężczyzn. Ceny wahały się od 120 do 200 reali za godzinę (w przeliczeniu 140–230 zł), ale klienci ponosili też wszystkie dodatkowe wydatki związane ze spotkaniem. Temat szybko podchwyciły goniące za sensacją media, a działalność firmy stała się nawet tematem naukowego artykułu napisanego przez trzy brazylijskie badaczki społeczne (Grisci, Bitencourt i Fleck, 2012). W tekście próbują one umieścić fenomen „Amigos de Alquiler” w szerszym kontekście opisywanych przez Zygmunta Baumana i Richarda Sennetta (2010) przemian społecznych zachodzących w ponowoczesnych społeczeństwach. Wynajmowanie przyjaciół wydaje się ziszczeniem najbardziej pesymistycznych prognoz Baumana, który wielokrotnie pisał o współczesnym utowarowieniu człowieka. Jak podkreślał w jednej ze swoich ostatnich książek (Bauman, 2009, s. 18): „Najbardziej znaczącą cechą społeczeństwa konsumentów – bez względu na to, jak starannie ją ukryto bądź zakamuflowano – jest przekształcanie się konsumentów w towary, czy raczej roztapianie się ich w morzu towarów”. Czym innym wydaje się jednak symboliczne „sprzedawanie siebie” podczas rozmowy kwalifikacyjnej czy na portalu randkowym, a czym innym oferowanie za pieniądze własnej uwagi i bliskości w symulowanej relacji przyjacielskiej.
Od Facebooka do post-przyjaźni
Piotr Szarota
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.