środa, 4 stycznia 2023

Nie mając śmiałości nazwania po imieniu Sacrum, opisał ujrzane na mgnienie oka Objawienie

 Jeszcze jedna lektura, tym razem przypadkowa, poprzedziła moją pracę nad wstępem do pośmiertnych opowiadań Kafki. Chodzi o Zapiski iz podpolja, wznowione ostatnio przez Puls jako Notatki z podziemia. Kafka znał z pewnością książkę Dostojewskiego, którą uważa się słusznie za opowieść inaugurującą nowy rozdział w twórczości pisarza rosyjskiego i za punkt zwrotny w całej nowoczesnej prozie. Dostojewski pierwszy posłużył się pojęciem „winnego bez winy", obecnym nieustannie pod piórem Kafki. Pierwszy także przeciwstawił człowiekowi „normalnemu" człowieka „o zaostrzonej świadomości", skazując go na ciągłe poszukiwanie, w histerycznym niekiedy napięciu, czegoś od siebie większego i nieprzeniknionego. 

Kafka szamotał się między światem codziennego życia i światem nadprzyrodzonego niepokoju. U Dostojewskiego „mistyk z podziemia" (jak sam siebie ironicznie nazywał, „gustując w cierpieniu") doprowadzony został w udręce samotności do „uważania człowieka o zaostrzonej świadomości za mysz, a nie za człowieka". Warto o tym pamiętać, gdy się śledzi podziemny żywot kreta w Jamie Kafki. Wyobrażam sobie, z jakim przejęciem Kafka czytał Notatki z podziemia, jak bliski mu był pisarz krążący bez wytchnienia (w Notatkach w sposób celowo karykaturalny) wokół problemu religijności świadomej.

* W Budowie muru chińskiego uderza fragment, do którego Kafka przywiązywał widocznie szczególną wagę, skoro w tym samym roku 1917 wyłączył go bez zmian jako niewielki tekst samodzielny pod nazwą Posłanie Imperatora. W Budowie muru chińskiego mowa o „legendzie", w tekście samodzielnym wystarcza zwrot „tak opowiadają". Opowiadają mianowicie, że na łożu śmierci Imperator (synonim bóstwa) wezwał do siebie gońca i wyszeptał mu na ucho posłanie do ciebie, „nędznego poddanego, drobnego cienia, który od blasku imperialnego słońca schronił się w dalekim zakątku cesarstwa", właśnie do ciebie „skierował swoje ostatnie słowa". Tak wysoko zaś stawiał swoje posłanie, że kazał je gońcowi słowo w słowo powtórzyć, aby dopiero po wysłuchaniu skinąć potakująco głową i dać gońcowi znak, że może ruszyć w drogę. Goniec bardzo długo wędrował w labiryncie pałacu, z trudem pokonując rozliczne przeszkody. Po tysiącleciach miał wreszcie wyrwać się z pałacu i stanąć pod murami miasta imperialnego, zwanego „pępkiem świata". 

Lecz do miasta imperialnego wpuszczano jedynie posłów z wieściami od umarłych. (A czy umarł już Imperator? zdaje się pytać legenda). Ty zaś, „nędzny poddany i drobny cień", siedzisz obok okna i czekasz, co wieczór śnisz o przybyciu gońca niosącego posłanie Imperatora skierowane wyłącznie do ciebie.

Chińska legenda Kafki wiąże się naturalnie bardzo ściśle z jego apologiem Przed Prawem (1914). 

Stoi przed Prawem odźwierny, przychodzi do niego człowiek i prosi o wpuszczenie. Odźwierny nie może go chwilowo wpuścić. A później? Później się zobaczy, chwilowo nie można. Lata płyną, człowiek czeka, przeklina swój los. O krok od śmierci pyta odźwiernego, jak to jest: przecież wszyscy starają się dotrzeć do Prawa, a tymczasem przez tyle lat tylko on jeden błagał o wpuszczenie. Odźwierny odpowiada: nikt inny nie mógł być tutaj wpuszczony, bramę zrobiono wyłącznie dla ciebie: zamknę ją natychmiast po twojej śmierci.

Zarówno w chińskiej legendzie, jak w apologu istotne są słowa „wyłącznie dla ciebie". Proza Kafki ma cechy narracyjnego rytuału. Od epizodu do epizodu, od opisu do opisu, od dialogu do dialogu rośnie wrażenie uczestniczenia w upartym i rozpaczliwym poszukiwaniu Boga, którego imię nie zostaje nigdy głośno wymówione. Ten rytuał okazuje się nadaremny, ale jest nieuchronny i będzie powtarzał się zawsze, dopóki żyje człowiek rzucony w świat, jak w chińskiej legendzie Posłanie Imperatora, jak w apologu Przed Prawem. Kafka niemal dosłownie szukał zetknięcia z Bogiem „wyłącznie dla siebie", jego religijność (z braku lepszego określenia) była skrajnie indywidualistyczna, chciałoby się powiedzieć: prywatna do granic strzeżonej gorliwie intymności. 

Zaliczać tego pisarza na wskroś metafizycznego, chwilami wręcz mistycznego, do kategorii „konsekwentnych ateistów" (jak to zrobił Kołakowski) jest niewybaczalnym nonsensem.

* Dlaczego mieszkaniec podziemia „uważa człowieka o zaostrzonej świadomości za mysz, a nie za człowieka"? Złośliwy, masochistyczny grymas nienawistnika, prześmiewcy „szklanych pałaców"? 

Nie, nie sądzę. Albo nie tylko to. Redukcja człowieka do myszy u Dosto- jewskiego — jak redukcja człowieka do karalucha, psa i kreta u Kafki — jest metaforyczną figurą, wskazującą na samotność człowieka we wszechświecie i jego niemoc wobec nienazwanych po imieniu sił wyższych. Jeśli posiada świadomość swego „twardego, niezniszczalnego jądra", szuka czegoś władającego jego losem, nie dbając o imię owej siły, ba — uciekając przed pokusą jej nazwania. Jeśli jest nieświadomy owego „twardego jądra", lecz ufa mu w nieświadomości, znajduje trwałe oparcie w wierze w Boga.

Metamorfoza Kafki na pozór doprowadza do absurdalnej skrajności samotność człowieka w najbliższym otoczeniu (także rodzinnym), w rzeczywistości jest hipostazą wyłączenia ze świata; 

wyłączenia tak radykalnego, że w ogromnym karaluchu zanikają stopniowo wszelkie dawne cechy człowieczeństwa. Znamienny (i na ogół prze- oczany) jest jego wysiłek, czy raczej jego nieudana próba, wypełznięcia z nor między meblami po ścianie do góry, na sufit: spada na grzbiet i nie może powrócić do swej normalnej pozycji. Kafka, zapewne, chciał w ten sposób pokazać wyrok ostateczny. W tym strasznym opowiadaniu nie ma żadnej nadziei. Jakież okrucieństwo tkwi w spacerze rodziny Samsa po wymieceniu martwego karalucha! Istniał kiedyś Gregor, żywiciel rodziny? Nie, nie istniał nigdy. Metamorfoza to czysty, ciemny, szczelnie zamknięty absurd bez żadnego, najmniejszego choćby prześwitu.

Wspomniałem na początku, że w opowiadaniach pośmiertnych Kafki dominują trzy: Budowa muru chińskiego, Dochodzenia psa i Jama. Rok przed śmiercią (1923) napisał Dochodzenia psa, w roku śmierci (1924) Jamę. Wolno zatem widzieć w nich coś w rodzaju ostatniego słowa „winnego bez winy". I zetknięcie, spotkanie z Bogiem (wciąż bez wzywania Jego imienia) tak wyraźne jak w żadnym z dotychczasowych utworów. W Jamie kret zarywa się w ziemi, uciekając przed światem (i tęskniąc do niego), aby odkryć naraz, że jego szczelne odgrodzenie nie odseparowało go od wrogów; słyszy, jak nadchodzą, przekopując się podziemnymi kanałami do jego jamy. Może powinien był zbudować jamę w jamie, ukryć się jeszcze głębiej, pogrążyć się w niedosięgalnych dla nikogo ciemnościach. O czym marzy? „O słuchaniu w ekstazie czegoś brakującego mu całkowicie: szelestu milczenia w jego podziemnej twierdzy". Nie mam wątpliwości, że w owym „szeleście milczenia" Kafka, filozoficzny i teologiczny Kret, snuł rojenia o swoim Jedynym Wybawcy. Jak pewien jestem, że pies, opanowany metafizyczną gorączką swoich dochodzeń, staje pewnego dnia przed Wielkim Psem, który wydobywa z siebie boski śpiew przeznaczony wy ł ą c z n i e dla niego. Tak Kafka, do końca nie mając śmiałości nazwania po imieniu Sacrum, opisał ujrzane na mgnienie oka Objawienie.

Herling-Grudziński

Dziennik pisany nocą 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.