wtorek, 24 stycznia 2023

Profesor Wipszycka o swym pobycie w Egipcie


   Jesienią 1983 r. udało mi się wyjechać do Egiptu po raz drugi w mojej akademickiej karierze. Moja bezpośrednia znajomość tego kraju była poprzednio mocno ograniczona. W 1972 r., gdy po raz pierwszy było mi dane polecić do Kairu, obowiązywały surowe wojenne rygory. Egipt szykował się do przyszłej wojny z Izraelem po klęsce poniesionej w tak zwanej Wojnie Sześciodniowej. Można było zwiedzać tylko Kair, Aleksandrię, okolice Luksoru, Assuan. Mimo tych ograniczeń byłam bardzo szczęśliwa, gdyż zrozumiałam wtedy, dlaczego nazywano Egipt Krajem Czarnym i zobaczyłam pustynię.

   Jedenaście lat później sytuacja się odmieniła. Nawet jeśli w dalszym ciągu obowiązywał stan wojenny (nie odwołano go do dzisiaj!), zwiedzanie wielu miejscowości było możliwe. Miałam wielkie szczęście, znajdując w Egipcie trochę osób życzliwych, które pomogły mi w organizowaniu podróży; za pieniądze ze stypendium, otrzymanego w ramach wymiany między rządami, mogłam tylko chodzić pieszo po Kairze, zamiast jeździć autobusem, i przymierać głodem (ale rozkwitać szczęściem, jedząc na obiad nędzną kanapkę w kącie ciemnego holu wspaniałej biblioteki Francuskiego Instytutu Archeologii Wschodniej). To byl pierwszy rok moich wędrówek po monastycznym Egipcie, na szczęście nie ostatni.

   Udało mi się wtedy wprosić na wykopaliska prowadzone w Celach przez misję szwajcarską i zostać tam tydzień, pracując przy dokumentacji malowideł (trzymałam płachty nylonowe, na których je kopiowano, w sam raz zajęcie dla profana na wykopaliskach; w Naąlun świetnie zmywałam naczynia w minimalnej ilości wody; pilnowałam też robotników, kiedy odrzucali kamienie). Miałam dość czasu, aby obejrzeć odkopane eremy, zabytki i dokumentację w magazynie, zachłannie stawiałam pytania członkom ekspedycji dosłownie o wszystko. Wstrząs był ogromny. Nie tak wyobrażałam sobie eremy i pustynię, którą nauczyłam się kochać od razu. Już sam przejazd terenówką do Cel pustynnymi szlakami, nocą (przy dźwiękach Beethovena!), był wstępem do serii zachwytów. Malowidła tryumfujących, wielobarwnych krzyży w niszach, ozdobionych kwiatami, klejnotami, łańcuchami pokazały mi, jak bezsensownie odcinałam mnichów od świata sztuki i pozbawiałam ich artystycznej wyobraźni. Po wielu latach, w 2006 r., podobnie zareagowałam, gdy oglądałam kościoły Szenutego z ich kamiennymi koronkowymi dekoracjami i obłędnie kolorowymi malowidłami znajdującymi się dosłownie wszędzie. Do Cel wróciłam jeszcze raz w trzy lata później, umacniając zdobytą wiedzę. Posłużyła mi, gdy zdecydowałam się skupić się na badaniu monastycyzmu.

   Los był dla mnie łaskawy jeszcze w inny sposób. Na wykopaliskach w Celach, w czasie kolacji, przerw w pracy na wykopie, rozmów w różnych momentach, potrafiłam zaprezentować towarzyszom moją wiedzę o ekonomice Egiptu. Byłam wtedy już autorką książki o zasobach i działaniach gospodarczych Kościoła, słuchacze dobrze o tym wiedzieli [Doszło do tego w zabawny sposób. Gdy podczas pierwszej kolacji zasiedliśmy przy długim stole, jedna z pań zapytała się mnie, czy jako Polka znam autorkę bardzo jej pomocnej książki o ekonomice Kościoła egipskiego w okresie IV—VIII w. Moje przyznanie się do tego, że to ja ją napisałam, wywołało salwę śmiechu. Zapamiętano moją osobę. Każdy z nas po cichu marzy o takiej sytuacji, gdy wysłuchujemy komplementy „w ukryciu". Proszę mi wybaczyć próżność]. Kiedy kierownictwo wykopalisk postanowiło zorganizować kolokwium podsumowujące wyniki badań archeologicznych, poproszono mnie o przygotowanie referatu o życiu ekonomicznym Cel. Pracowałam nad nim z wielką gorliwością, jak chyba nad żadnym tekstem. Starałam się wykorzystać wszystkie moje umiejętności w dziedzinie historii gospodarczej, miałam do jej uprawiania dobre przygotowanie (Instytut Historyczny Uniwersytetu Warszawskiego był w tej dziedzinie jedną z wiodących placówek Europy). Na konferencję do Genewy nie pojechałam, gdyż organizacja partyjna ministerstwa, któremu podlegałam, miała o mnie złą opinię (i słusznie: zasłużyłam na nią, mieszając się do polityki, zamiast siedzieć cicho). Tekst jednak opublikowałam i z satysfakcją stwierdziłam, że wszedł on do kanonu studiów o monastycyzmie.

   Postanowiłam umieścić w tej książce studium powstałe „na zamówienie" Szwajcarów, gdyż pozwala ono zobaczyć konkretną wspólnotę w jej dniu codziennym. Zawiera ponadto mnóstwo uwag metodycznych, będących owocem moich ówczesnych rozmyślań. Mogę się dziś podpisać niemal pod wszystkim, podobnie jak pod tym, co znajduje się w tekście. Usunęłam z niego błędy i tezy, których późniejsze badania nie potwierdziły. Starałam się zmniejszyć powtórzenia, wreszcie tu i tam coś dodałam, lojalnie o tym uprzedzając.

Charakterystyka Cel

  Jesteśmy więc w Celach, ogromnym i sławnym ośrodku monastycznym. Położone były w depresji zwanej Doliną Nitryjską, rozciągającej się w pasie pustyni wzdłuż zachodniego brzegu Delty, mniej więcej na połowie jej wysokości. Przypomnę, że znajdowały się tu trzy skupiska ascetów o podobnym (przynajmniej w czasach, które nas interesują) charakterze: najbliżej strefy uprawnej Nitria, o około 18 km ku południowemu zachodowi Cele i najdalej w głąb pustyni (o 40-60 km od Cel, zależy od którego punktu się liczy) usytuowana Sketis. Dziś ta ostatnia nosi nazwę Wadi an-Natrun. Znajdują się tu cztery klasztory koptyjskie, sięgające swymi tradycjami wczesnego średniowiecza. Życie monastyczne w Nitrii zaczęło się około 325 r., w Celach zaś w 338 r. Wtedy to św. Antoni odwiedził w Nitrii jej twórcę, Ammuna, w drodze do Aleksandrii, do której się udał, aby bronić nicejskiej wiary. O okolicznościach założenia Cel opowiada nam apoftegmat:

„Podczas rozmowy powiedział mu abba Ammun: „Ponieważ dzięki twoim modlitwom wzrosła liczba braci, a niektórzy z nich chcą sobie zbudować cele daleko i żyć w samotności — jak więc daleko od tutejszych każesz te cele budować?". On odpowiedział: „Posilimy się o dziewiątej i pójdziemy przejść się po pustyni, żeby wypatrzyć miejsce". I szli przez pustynię aż do zachodu słońca; wtedy abba Antoni powiedział: „Pomódlmy się i tu postawimy krzyż, żeby się tu pobudowali ci, którzy chcą budować. W ten sposób ci, którzy by stamtąd chcieli przyjść tu w odwiedziny, posilą się trochę o dziewiątej i tak tu przyjdą; także i ci stąd zrobią to samo, a tak będą mogli odwiedzać się wzajemnie i zachowywać skupienie". A odległość wynosiła dwanaście mil” [ZrMon 4, Antoni 34(34)].

Opowiadanie jest bardzo piękne w swej prostocie; powszechnie uważa się je za wiarygodne. Trzeba zachować jednak ostrożność co do szczegółów. Obaj święci nie poszli po prostu przed siebie, przez piaski. Mnisi z Nitrii znali już dobrze pobliską pustynię i z góry wybrali dogodne miejsce. Miało ono zalety. Woda nadająca się do picia znajdowała się tu na głębokości kilku metrów, kopanie studni nie wymagało wielkiego wysiłku. Cele leżały ponadto w strefie, gdzie w zimie pada deszcz (200 do 300 mm rocznie, dla porównania - w Assuanie: 1 mm); wodę spływającą z dachów można było magazynować w cysternach (ich obecność potwierdzają wykopaliska). Warstwa piasku pokrywająca twardsze podłoże jest relatywnie cienka (piaszczysta pustynia z przesuwającymi się wydmami, gdzie nie da się żyć, zaczyna się o 30 km od Sketis). Pod spodem znajduje się grunt zmieszanej gliny z piaskiem, utwardzony solami rozpuszczanymi przez deszcze. Ten przesycony solami piasek służył jako podstawowy materiał budowlany. Mieszano go z wodą i wlewano do form, takich, jakich używano w całym Egipcie do produkcji cegieł. Po wyschnięciu te cegły mają konsystencję betonu.

Dalej na północ nie dałoby się zbudować eremów: woda dostępna na głębokości kilku metrów pochodzi tam z warstw przesyconych solą, mnisi mieliby w studniach wodę słonawą. Woda słodka znajduje się natomiast na znacznej głębokości, a rozdzielenie dwóch rodzajów wody w studniach byłoby technicznie bardzo skomplikowane. Pewnie mnisi robili wykopy, aby wyznaczyć teren nadający się do zasiedlenia. To nie przeszkadza, że namówiono św. Antoniego, już wówczas powszechnie czczonego, aby powędrował w to miejsce i je swoją obecnością uświęcił.

   Pas pustyni zajęty przez mnichów rozciąga się na przestrzeni około 20 km. Cele, opuszczone w VIII—IX w., pozostawiły po sobie na pustyni rozległe ruiny w postaci pokrytych piaskiem pagórków na obszarze 27 km2. Naliczono ich około 1500. Archeolodzy badając je, pracowali szybko i nerwowo; w zasięgu wzroku działały buldożery kopiące kanały, bowiem realizowano program przesuwania granicy pól uprawnych (badania miały charakter ratunkowy). W efekcie nawet tam, gdzie nie pojawiły się pola z arbuzami lub gaje drzewek pomarańczowych, uległ podniesieniu poziom wód gruntowych. Po murach eremów i ich malowidłach dzisiaj nie ma już śladu.

  Odkryte eremy pochodzą z dwóch ostatnich stuleci istnienia Cel. Były to duże budynki, składające się z siedmiu lub ośmiu pomieszczeń, przeznaczone dla jednego lub najwyżej kilku ascetów. Sporą powierzchnię zajmowało podwórze, na którym w każdym eremie znajdowała się studnia. Czerpano z niej wodę do picia, ale także do nawadniania maleńkiego ogródka wewnątrz muru; pewnie uprawiano w nim różne sałaty chętnie spożywane przez mnichów jako dodatek do chleba. W skład kompleksu wchodziło oratorium (w jego wschodniej ścianie umieszczano niszę bogato dekorowaną, najczęściej wizerunkiem krzyża ozdobionego motywami roślinnymi i naśladownictwem kamieni szlachetnych), izba do pracy, sypialnia, kuchnia, magazynki na żywność i surowiec do pracy, izba, lub izby, dla ucznia. Na pokrytych tynkiem s'cianach zamieszczano także napisy, prawie zawsze w języku koptyjskim: teksty modlitw, wezwania do świętych. Część izb miała posadzkę z tynku nieprzepuszczającego wody.

   Nazwa grecka ośrodka: Kellia („Cele") odbija dobrze jego charakter. Istniały tu bowiem nie klasztory, ale eremy, w których żyli bracia z kilkoma (najwyżej) uczniami lub współbraćmi.

  Mnisi sami decydowali o organizacji i treści swego życia: rodzaju modlitw i ćwiczeń ascetycznych, czasie i typie pracy, ilości i porach posiłków. Raz na tydzień, w sobotę wieczór, bracia zbierali się na nabożeństwo trwające całą noc, następnie spożywali wspólny posiłek i powracali do swych domostw. Nie istniała pisana reguła, ale nie znaczyło to, aby mnisi byli zdani wyłącznie na własne rozeznanie. Tradycja, nie tylko ustna, ale także utrwalona w tekstach, sławnych apoftegmatach (zob. s. 195n), i opinia środowiska narzucały dość jednolite wzorce zachowań. Ogromną rolę, choć nieokreśloną w formalny sposób, odgrywał kapłan kościoła; był on przywódcą tej monastycznej społeczności.

   Wszystkie trzy ośrodki Doliny Nitryjskiej odegrały bardzo ważną rolę w dziejach późnoantycznego monastycyzmu z racji obecności bardzo aktywnej grupy wykształconych mnichów. Dzięki ich refleksji uformował się typ ascezy charakterystyczny dla Egiptu i jej doktrynalne uzasadnienie. Od razu uprzedzę, że nie o nich będę pisała, gdyż moje zamiary w tym studium są skromniejsze: chcę zrekonstruować ekonomiczną stronę bytu tego ośrodka, zastanowić się nad tym, skąd mnisi czerpali środki do życia i budowy eremów, jak układały się ich stosunki ze „światem". Muszę więc zacząć od apologii, aby czytelnik nie podejrzewał mnie, że pragnę dokonać czysto erudycyjnego zabiegu, polegającego na wyekstrahowaniu ze źródeł informacji o gospodarce, obojętnych dla tego, co było sensem istnienia ludzi na pustyni. Poznanie, możliwie dokładne, ram materialnych, w których żyli mnisi, ma zasadnicze znaczenie dla zrozumienia ich duchowości. Nie można jej studiować w oderwaniu od ograniczeń narzucanych przez warunki bytowania. Dopiero łączne rozpatrywanie obu aspektów, duchowego i materialnego, pozwala na przeniknięcie sensu działań kolejnych pokoleń żyjących na pustyni, ułatwia zrozumienie bogatej literatury ascetycznej, tak ważnej dla dziejów całego chrześcijaństwa.

Za: Ewa Wipszycka, Drugi dar Nilu, czyli o mnichach i klasztorach w późnoantycznym Egipcie, seria: źródła monastyczne: monografie 2, TYNIEC, Wydawnictwo Benedyktynów, Kraków 2014

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.