Gross albo o tym wszystkim nie wie, albo wie i zmyśla, bo nie chce mu się grzebać w źródłach. Moraliści nie są zgodni, czy w takiej sytuacji bardziej kompromituje człowieka ignorancja czy też kłamstwo.
Czasem trudno się zorientować, czy coś jest wypowiedzią artystyczną, czy może jednak naukową. Swietłana Aleksijewicz, pisarka, laureatka Nagrody Nobla (więc chyba artystka), tak oto ujęła sedno relacji polsko-żydowskich podczas II wojny światowej:
Ale ja wiem, jeden z moich znajomych dziennikarzy w Polsce napisał, co Polacy robili z... z Żydami. Polacy najgorzej ze wszystkich traktowali Żydów. I ci... księża... wprost głosili w kazaniach: "Zabij Żyda!" [1].
Ponieważ ta zwięzła opinia Noblistki wielu Polaków nieco poirytowała, zapytano ją w kilka tygodni później w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej", skąd to wszystko wie [2]. Nazwisko polskiego dziennikarza wprawdzie nie zostało wyjawione ("Nazwisko tego uczciwego dziennikarza nie ma znaczenia"), ale za to Aleksijewicz powołała się tym razem na "badania Jana Grabowskiego z Uniwersytetu Ottawy" [2a] oraz na "trzy książki Jana Tomasza Grossa" (więc chyba na naukę).
Niestety, osoba, która naprędce przygotowała jej ten naukowy bryk, zaniedbała choćby pobieżnie scharakteryzować publicystykę Jana Tomasza Grossa i dlatego oszustwo zaraz się wydało:
"Rzeczpospolita": W czasie spotkania podkreślała pani: "Księża podczas kazań mówili: zabij Żyda". Czy mogłaby pani podać konkretne przykłady? Jacy księża i gdzie tak mówili?
Swietłana Aleksijewicz: [...] Gross przepytał setki świadków i podał niepodważalne dowody, że odpowiedzialność za to ponoszą nie tylko faszystowscy pacyfikatorzy, ale i Polacy, którym płacono za to wódką, chlebem oraz cukrem. Gross udowadnia, że księża nie powstrzymali krwawych ataków. Kiedy pisałam swoje książki, dużo jeździłam po Białorusi. Słyszałam takie same opowieści od mieszkańców zachodniej Białorusi.
Aleksijewicz w innym miejscu poprawnie wymienia tytuły książek Grossa, ale ich nie czytała. Może nawet nigdy nie widziała. W przeciwnym razie wiedziałaby, że Gross nie przepytał setek świadków, że w ogóle nikogo o nic nie pytał, a jedynie kompilował materiały z cudzych książek - i to dość swobodnie [3]. Wszystko to są więc tylko "takie same opowieści" bez autora, bo to przecież jasne, że ten uczciwy polski dziennikarz od krwawych księży to też tylko zmyślenie [4].
Na żywo, po godzinie męczących pytań, z wchodzącym w słowo tłumaczem niejedno głupstwo może się wypsnąć i wywiad dla "Rzeczpospolitej" był dla Swietłany Aleksijewicz szansą, by coś tam odwołać albo przynajmniej zniuansować. Tymczasem Aleksijewicz starym obyczajem ludzi sowieckich poszła w zaparte i do osobliwej opinii - która mniej mnie tu interesuje - dorzuciła niechlujnie sklecone kłamstwo [5].
Z powodu tego niechlujstwa zdanie o polskich księżach nawołujących w kazaniach do zabijania Żydów trudno będzie teraz - w obliczu surowego prawa - podciągnąć pod wypowiedź naukową.
Pozostaje zatem przyjąć, że była to prawda wyższego rzędu, czyli prawda artystyczna.
[1] Swietłana Aleksijewicz powiedziała to 12 czerwca 2016 roku podczas spotkania z czytelnikami w jednej z nowojorskich bibliotek (Brooklyn Public Library). Ponieważ wszystkie znane mi relacje - na przykład ta z "Gazety Wyborczej" albo ta z "Rzeczpospolitej", czy też ta angielska podana przez Jewish Telegraphic Agency - przytaczają słowa Aleksijewicz po redaktorskiej obróbce, czasem znacznej, uznałem, że pożytecznie będzie spisać tych kilka krótkich zdań z relacji filmowej dostępnej tutaj.
https://youtu.be/BiJulj6qT_0?t=1h11m37s
W rosyjskim oryginale szło to tak:
"Но я знаю, один из моих знакомых журналистов в Польше написал, что поляки делали с... с евреями. Поляки хуже всех относились с евреями. И эти... ксёндзы... прямо проповеди произносили: «Убей еврея!»".
Natomiast angielskojęzyczna publiczność usłyszała od tłumacza to:
"And... you know... I talked to my friend journalist in Poland who wrote a book about how Poles were treating Jews during the war. And it was perhaps some of the worst because they had sermons in churches... where priests were openly... enticing people to kill the Jews".
[2] "Gross dowiódł: Polacy mordowali Żydów". Ze Swietłaną Aleksijewicz rozmawia Rusłan Szoszyn, rp.pl, 11 lipca 2016 (strona zarchiwizowana).
[2a] Nie było to zbyt roztropne. W wydanej dwa lata później książce Dalej jest noc pod redakcją Barbary Engelking i właśnie "Jana Grabowskiego z Uniwersytetu Ottawy", z pewnością nie wybielającej zbrodni dokonanych przez Polaków, można jednak we wstępie przeczytać:
"Wśród ratujących byli ludzie bogaci i biedni, miasteczkowi inteligenci i niepiśmienni chłopi, ludzie związani z konspiracją i Volksdeutsche (a także czasem Niemcy z Rzeszy), katolicy, prawosławni, świadkowie Jehowy i ateiści - innymi słowy ani przynależność narodowa czy klasowa, ani status majątkowy czy wyznanie nie determinowały tego, że ktoś pomagał Żydom (choć pomoc ze strony Polaków była częstsza niż ze strony Białorusinów czy Ukraińców)" (Dalej jest noc. Losy Żydów w wybranych powiatach okupowanej Polski, tom I, redakcja Barbara Engelking i Jan Grabowski, Stowarzyszenie Centrum Badań nad Zagładą Żydów, Warszawa 2018; korzystałem z wersji elektronicznej przygotowanej przez Virtualo, wyróżnienie moje).
Niezbyt się to zgadza z radykalną tezą Swietłany Aleksijewicz, że "Polacy najgorzej ze wszystkich traktowali Żydów".
[3] Kto chciałby zobaczyć na konkretnym przykładzie, jak wygląda taka swobodna kompilacja, niech przeczyta w OSOBACH: "Jan Tomasz Gross czyta Emanuela Ringelbluma albo marsz po trupach".
[4] Na wszelki wypadek sprawdziłem, czy o kazaniach z "Zabij Żyda!" nie wspomniał przypadkiem Stefan Zgliczyński w książce Jak Polacy Niemcom Żydów mordować pomagali (Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2013). Ale nie. Nawet ten bezkompromisowy publicysta nie pozwolił sobie na taką ekstrawagancję. Jeśli chodzi o kazania, to Zgliczyński tylko w jednym miejscu cytuje Emanuela Ringelbluma, który pisał: "Podnosimy jednak zarzut, że ani w słowie (kazania w kościołach itp.), ani w piśmie nie odgraniczano się od bestii antysemickiej kooperującej z Niemcami [...]" (s. 141). Nie nawoływać do potępienia antysemickich ekscesów, a nawoływać do zabijania Żydów, to jednak niebagatelna różnica.
[5] Sformułowanie "starym obyczajem ludzi sowieckich" nie jest z mojej strony nadużyciem. Sama Swietłana Aleksijewicz tak o tym napisała na pierwszej stronie swojej książki Czasy secondhand:
"Komunizm miał szalony plan - zmienić starego człowieka, starotestamentowego Adama. I to się udało... Może ta jedna jedyna rzecz mu się udała. Przez siedemdziesiąt z górą lat w laboratorium marksizmu-leninizmu wyhodowano odrębny gatunek - homo sovieticus. [...] Wydaje mi się, że znam tego człowieka, że jest mi bliski, że jestem jego sąsiadką, przeżyłam wiele lat tuż koło niego. Ten człowiek to ja" (Swietłana Aleksijewicz, Czasy secondhand. Koniec czerwonego człowieka, przełożył Jerzy Czech, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2014, s. 7).
Książka ta co prawda nosi podtytuł Koniec czerwonego człowieka, ale, jak widać, pogłoski o tym końcu są mocno przesadzone.
Jan Tomasz Gross czyta Emanuela Ringelbluma albo marsz po trupach
W rozdziale Złotych żniw zatytułowanym "Uwagi na temat mordowania Żydów przez ludność miejscową" Jan Tomasz Gross napisał:
[...] na terenie Generalnej Guberni tak zwana granatowa policja, składająca się w przeważającej części z przedwojennych policjantów, odpowiedzialna jest w ocenie Emanuela Ringelbluma za wymordowanie dziesiątek tysięcy Żydów [1].
Ocena ta ma podobno pochodzić z eseju Stosunki polsko-żydowskie w czasie drugiej wojny światowej [2]. Ringelblum wprawdzie przymierzał się do tej pracy już w roku 1942, ale ostatecznie powstała ona w warunkach najmniej sprzyjających naukowym badaniom. Jak podaje we wstępie Artur Eisenbach, pisał ją
[...] izolowany w schronie na Grójeckiej 84. [...] Nie miał już wówczas dostępu do swych notatek pisanych w getcie, które zostały zakopane, ani do własnych tez na ten temat; nawiązuje tylko do nich [3].
Ponieważ schron na Grójeckiej został w marcu 1944 roku zdekonspirowany, a jego mieszkańcy i gospodarze rozstrzelani [4], Ringelblum nie zdążył przed śmiercią w jakikolwiek sposób zweryfikować swoich informacji oraz hipotez. W związku z tym wskazuje się zazwyczaj, że jego praca nie może być traktowana jako podstawowe i niezawodne źródło [5]. Jest to jednak odrębne zagadnienie. Rzecz w tym, że Emanuel Ringelblum nigdzie w swojej pracy nie twierdził, jakoby granatowa policja wymordowała dziesiątki tysięcy Żydów!
Przede wszystkim na stronie 102, do której odsyła przypis u Grossa, nie ma mowy o "dziesiątkach tysięcy" ofiar granatowej policji. Pojawia się wprawdzie nawet "krew setek tysięcy Żydów", ale w całkiem innym kontekście.
Policja mundurowa odegrała smutną rolę w akcjach wysiedleńczych. Na jej głowę spada krew setek tysięcy Żydów polskich złapanych przy jej współudziale i zapędzanych do "wagonów śmierci". Taktyka Niemców była zazwyczaj następująca. Przy pierwszej akcji przesiedleńczej posługiwano się Żydowską Służbą Porządkową, która pod względem etycznym nie stała wyżej od jej polskich kolegów. Przy następnych akcjach, gdy likwidowano i Żydowską Służbę Porządkową, brano do pomocy policję polską (s. 102).
Wyrażenie "na jej głowę spada krew" jest tutaj jedynie metaforą moralnej odpowiedzialności za współuczestnictwo w akcjach przesiedleńczych. Mniej więcej takiej samej odpowiedzialności, jaką ponosi także Żydowska Służba Porządkowa, "która pod względem etycznym nie stała wyżej od jej polskich kolegów". Gdyby brać to wyrażenie dosłownie, można by na tej samej zasadzie utrzymywać, że Żydowska Służba Porządkowa jest odpowiedzialna za wymordowanie setek tysięcy Żydów (a może nawet milionów, gdyż przez ręce Służby Porządkowej przechodzili w zasadzie wszyscy mieszkańcy gett). Zgodnie z rozumowaniem przyjętym przez Grossa, musiałoby to prowadzić do surrealistycznej konkluzji, że Żydzi poniekąd sami się wymordowali [6].
O "dziesiątkach tysięcy" Ringelblum pisze natomiast na stronie następnej:
Trudno obliczyć liczbę ofiar żydowskich, które padły z rąk granatowej policji, będą to w każdym razie dziesiątki tysięcy, które uszły z rąk oprawców niemieckich (s. 103).
Także w tym wypadku kontekst jednoznacznie wskazuje, że ofiary żydowskie, "które padły z rąk granatowej policji", to nie są Żydzi wymordowani przez granatową policję, ale Żydzi wyłapani w akcjach, w których uczestniczyła granatowa policja. W akapitach poprzedzających przytoczone wyżej zdanie podane są wyłącznie przykłady takich właśnie akcji, w których granatowa policja Żydów wyszukuje, rewiduje, zatrzymuje i na koniec oddaje w ręce Niemców. Ale nie morduje! Dopiero w następnym akapicie Ringelblum dodaje:
Co się tyczy wykonywania przez policję granatową wyroków śmierci na Żydach, to znany nam jest konkretny wypadek zimą 1941/42. Dwadzieścia kilka osób, prawie wyłącznie kobiety i 10-letnie dziecko, oskarżono o nielegalne przekroczenie granicy getta warszawskiego; polska policja rozstrzelała je na podwórzu Centralnego Aresztu przy ulicy Gęsiej. Nie wiemy, czy fakt ten był odosobniony w Warszawie, czy wydarzyło się to też na prowincji (s. 103; wyróżnienie moje).
Tak więc Emanuel Ringelblum znał tylko jeden wypadek, kiedy to granatowa policja rzeczywiście wymordowała Żydów. "Dwadzieścia kilka osób" a nie "dziesiątki tysięcy" [7]. Być może takich wypadków było więcej. Być może było ich nawet bardzo dużo, ale by to udowodnić, z pewnością nie można powoływać się na Ringelbluma. On po prostu nie miał na ten temat żadnych danych.
Gross albo o tym wszystkim nie wie, albo wie i zmyśla, bo nie chce mu się grzebać w źródłach. Moraliści nie są zgodni, czy w takiej sytuacji bardziej kompromituje człowieka ignorancja czy też kłamstwo.
[Dopisek po wielu latach]
Bałamuctwo o rzekomych szacunkach Ringelbluma, z których miałoby wynikać, że granatowa policja zabiła dziesiątki czy nawet setki tysięcy Żydów, to kłamstwo bardzo żywotne. Sześć lat później Jan Grabowski powtórzył je tak, jakby to była już sprawa oczywista i zamknięta:
Emanuel Ringelblum, założyciel Oneg Shabbat, podziemnego archiwum getta warszawskiego, oszacował, że liczba żydowskich ofiar zabitych jedynie przez polskich policjantów sięgnęła "setek tysięcy" [8].
Grabowski dodał wprawdzie w następnym zdaniu, że Ringelblum "nie mógł przeprowadzić [...] drobiazgowych badań", ale to sformułowanie sugeruje, że najwidoczniej przeprowadził jakieś inne badania, tyle że niezbyt drobiazgowe. Otóż Emanuel Ringelblum pisząc Stosunki polsko-żydowskie w czasie drugiej wojny światowej tak naprawdę niczego nie badał i nie oszacował, bo trudno przeprowadzać jakiekolwiek poważne badania i szacunki, gdy siedzi się w podziemnej kryjówce przy lampce karbidowej. Są to jedynie - tak brzmi podtytuł Stosunków - uwagi i spostrzeżenia. Sam Ringelblum, przypominam, tę swoją ówczesną sytuację widział trzeźwo: "Materiał do tej pracy jest jeszcze bardzo świeży, nie dojrzał jeszcze do obiektywnego sądu historyka" (Stosunki polsko-żydowskie..., s. 28). Bałamutne powoływanie się na Ringelbluma nie czyni tego materiału bardziej obiektywnym.
Owszem, cytowane zdanie w oryginalnym artykule Grabowskiego opublikowanym w izraelskim "Haaretz" nie jest aż tak jednoznaczne:
Emanuel Ringelblum, the founder of the Oneg Shabbat, the underground archive of the Warsaw Ghetto - estimated the number of Jewish victims of Polish policemen alone in the "hundreds of thousands" [9].
Tłumaczka nieco się tutaj rozpędziła: "Jewish victims of Polish policemen alone" to nie to samo, co "liczba żydowskich ofiar zabitych jedynie przez polskich policjantów" (wyróżnienie moje). Nie ma mowy o zabijaniu. Ofiara polskiego policjanta to może być przecież także ofiara policyjnego meldunku złożonego Niemcom. Można na konto polskiego policjanta policzyć nawet całkowicie bierną i niemą asystę przy niemieckiej akcji eksterminacyjnej. Rozciągliwość mętnych kategorii "współsprawstwa" czy "współuczestnictwa" jest praktycznie nieograniczona. Rzecz dzieje się przecież w Polsce i przy niemal wszystkich najstraszniejszych wydarzeniach gdzieś kręci się jakiś Polak, na przykład policjant albo całkiem prywatny donosiciel.
Ale zwracam raz jeszcze uwagę, że pod tę samą mętną i rozciągliwą kategorię współuczestnictwa - wprost idealną, by wiele zasugerować nie biorąc za to żadnej odpowiedzialności - podpadają również Żydzi. Rzecz dzieje się bowiem w Polsce, ale dzieje się - przynajmniej z początku - głównie w żydowskich gettach lub w ich pobliżu, więc i tam przy niemal wszystkich najstraszniejszych wydarzeniach gdzieś kręci się jakiś Żyd, na przykład z Żydowskiej Służby Porządkowej albo całkiem prywatny donosiciel. Jak choćby tych czterech żydowskich wyrostków z dziennika Zygmunta Klukowskiego:
Wciąż jeszcze wyciągają z rozmaitych zakamarków wynędzniałych Żydów. Oprócz "pomagierów" polskich kręci się przy tym czterech wyrostków żydowskich. Znają oni lepiej od innych różne kryjówki swych współrodaków. Mają nadzieję, że darują im przez to życie. Nadzieja złudna, bo na końcu rozstrzelają i ich. W Zamościu popędzono do Izbicy nawet inż. Braunszteina (byłego członka Koła Miłośników Książki), który prowadził gestapowcom wszystkie ich budowy (zapis z 31 października 1942 [10]).
Wzdragałbym się jednak zakończyć tę notkę konkluzją utrzymaną w duchu wywodów Jana Grabowskiego, że to Żydzi odgrywali kluczową rolę w zagładzie Żydów [11]."
[1] Jan Tomasz Gross, Złote żniwa. Rzecz o tym, co działo się na obrzeżach zagłady Żydów, współpraca Irena Grudzińska-Gross, Wydawnictwo Znak, Kraków 2011, s. 81.
[2] Zacytowane wyżej zdanie opatrzone jest przypisem: "Emanuel Ringelblum, Stosunkiem polsko-żydowskie w czasie drugiej wojny światowej. Uwagi i spostrzeżenia, oprac. i wstęp Artur Eisenbach, Warszawa: Czytelnik 1988, s. 102". Na to samo wydanie będę się dalej powoływał.
[3] Emanuel Ringelblum, Stosunki polsko-żydowskie..., s. 24.
[4] Eisenbach wymienia jako rozstrzelanych jedynie "ponad trzydzieścioro mężczyzn, kobiet i dzieci żydowskich" (s. 24). Razem z nimi zostali jednak zabici także polscy organizatorzy schronu: Mieczysław Wolski oraz Władysław Marczak z rodziną. Zob. Irene Tomaszewski, Tecia Werbowski, Code Name: Żegota. Rescuing Jews in Occupied Poland, 1942-1945. The Most Dangerous Conspiracy in Wartime Europe, Praeger 2010, s. 48-49. Polaka, który doniósł o schronie Niemcom, zastrzelono z wyroku sądu podziemnego.
Nb. w angielskim tłumaczeniu Stosunków polsko-żydowskich... w edycji Yad Vashem, które to tłumaczenie Eisenbach określa jako "starannie przygotowane" (s. 25), rodzina Władysława Marczaka została w przypisie błędnie rozszyfrowana (Ringelblum w rękopisie używał na wszelki wypadek skrótu "rodzina M.") jako rodzina "polskiego komunisty, Ludomira Marczaka, muzyka i kompozytora" (zob. Emanuel Ringelblum, Polish-Jewish Relations During the Second World War, red. Joseph Kermish, Shmuel Krakowski, Northwestern University Press 1992, s. 228). Opis życia w schronie na Grójeckiej, który mieszkańcy nazywali "Krysią" (zdrobnienie od "kryjówka", może też z ros. крыша), zostawiła Orna Jagur, ukrywająca się tam przez ponad pół roku wraz z mężem (Orna Jagur (Irena Grodzińska), Bunkier "Krysia", Oficyna Bibliofilów, Łódź 1997). Emanuela Ringelbluma zapamiętała jako małomównego mężczyznę w średnim wieku, który pisał nieustannie przy świetle lampki karbidowej.
[5] Zob. np. Piotr Gontarczyk, Wszyscy jesteście złodziejami, "Rzeczpospolita", 8-9 stycznia, 2011; o Ringelblumie w części "Jak używać źródeł" na s. 15. Nb. Ringelblum doskonale zdawał sobie sprawę ze swojej sytuacji jako badacza. Pisał m.in: "Materiał do tej pracy jest jeszcze bardzo świeży, nie dojrzał jeszcze do obiektywnego sądu historyka. Brak wielu materiałów oficjalnych, prasowych itd., którymi trzeba będzie uzupełnić tę pracę po wojnie" (Stosunki polsko-żydowskie..., s. 28). Do Stosunków polsko-żydowskich odnosi się też w jakiejś mierze to, co Artur Eisenbach pisał we wstępie do Kroniki getta warszawskiego: "nie jest sprawą najważniejszą, czy zanotowany przez Ringelbluma fakt jest prawdziwy. Jest on wiarygodny w tym sensie, że w kręgu warszawskiego aktywu społecznego o konkretnym fakcie [...] wiedziano wówczas to, co Ringelblum zanotował. Stąd też może Kronika w pewnym sensie być świadectwem tego, na ile i w jakim stopniu aktyw społeczny - izolowany od otaczającego świata - orientował się w ówczesnych wydarzeniach" (Emanuel Ringelblum, Kronika getta warszawskiego. Wrzesień 1939 - styczeń 1943, wstęp i redakcja Artur Eisenbach, przełożył z jidisz Adam Rutkowski, Czytelnik, Warszawa 1983, s. 20).
Kronika zatem mówi nie tyle o faktach, ile o "świadomości społecznej getta warszawskiego". Ringelblum bowiem czasem bywał krytyczny wobec plotek (choćby plotek o tym, że wywiezieni z Warszawy Żydzi wciąż żyją, s. 441-443), czasem jednak w rozmaite plotki wierzył. Na przykład relacjonuje jako ustalony fakt naiwną plotkę o tym, jakoby z obozów jenieckich zwolniono żołnierzy Żydów, gdyż "zyskali sobie w Niemczech opinię pracowitego i pożytecznego elementu". "Pewien Niemiec" miał nawet powiedzieć (i Ringelblum z powagą powtarza to najoczywiściej gdzieś w kręgach żydowskich powstałe zmyślenie): "Przybyliście do Niemiec jako przeklęci Żydzi, a powracacie do domu jako błogosławione dzieci Izraela" (s. 486; wyróżnienie moje). Ba, powtarza również jako potwierdzone ("wiadomo mi, że...") przepowiednie wróżki! (s. 366). Podobnych "wiadomości" można w jego zapiskach znaleźć wiele.
[6] Ringelblum odnotował jednak i takie aberracje. W notatce z 5 grudnia 1942 roku, traktującej o nienawiści do żydowskiej policji, pisze, że ludzie teraz, po wywózkach z Umschlagplatzu, przypominają, "kto ponosi winę za masowy mord i dochodzą do przekonania, że dużo zawiniła w tym policja żydowska. Niektórzy uważają nawet, że jedynymi winowajcami tego wszystkiego są policjanci żydowscy" (zob. Emanuel Ringelblum, Kronika getta warszawskiego, s. 429; wyróżnienie moje). Sam Ringelblum przedstawia policję żydowską wyłącznie w czarnych, wręcz smolistych barwach:
"Policja żydowska miała bardzo złą opinię jeszcze przed wysiedleniem. W przeciwieństwie do policji polskiej, która nie brała udziału w łapankach do obozu pracy, policja żydowska parała się tą ohydną robotą. Wyróżniała się również straszliwą korupcją i demoralizacją. Dno podłości osiągnęła ona jednak dopiero w czasie wysiedlenia. Nie padło ani jedno słowo protestu przeciwko odrażającej funkcji, polegającej na prowadzeniu swych braci na rzeź. Policja była duchowo przygotowana do tej brudnej roboty i dlatego gorliwie ją wykonała. Obecnie mózg sili się nad rozwiązaniem zagadki: jak to się stało, że Żydzi - przeważnie inteligenci, byli adwokaci (większość oficerów była przed wojną adwokatami) - sami przykładali rękę do zagłady swych braci. Jak doszło do tego, że Żydzi wlekli na wozach dzieci i kobiety, starców i chorych, wiedząc, że wszyscy idą na rzeź" (s. 426).
"Okrucieństwo policji żydowskiej było bardzo często większe niż Niemców, Ukraińców, Łotyszy" (s. 427).
"Policja żydowska dała w ogóle dowody niezrozumiałej, dzikiej brutalności. Skąd taka wściekłość u naszych Żydów? Kiedy wyhodowaliśmy tyle setek zbójców, którzy na ulicach łapią dzieci, ciskają je na wozy i ciągną na Umschlag? Do powszechnych po prostu zjawisk należało, że zbójcy ci za ręce i nogi wrzucali kobiety na wozy [...]. Bezlitośnie, z wściekłością obchodzili się z ludźmi, stawiającymi opór. [...] Każdy Żyd warszawski, każda kobieta i każde dziecko mogą przytoczyć tysiące faktów nieludzkiego okrucieństwa i wściekłości policji żydowskiej" (s. 427-428).
"W toku akcji policja żydowska bardzo szybko zdemoralizowała się do cna. Wypuszczała ze swych łap tylko tych, którzy dawali okup" (s. 447-448).
Policja żydowska nie gardziła również mieniem po wysiedlonych (s. 411), czyli szabrowaniem. Kto chciałby o tym wiedzieć więcej, niech przeczyta w DODATKACH: "O szabrowaniu wraz z wyszabrowanymi wypisami w przypisach".
[Dopisek] Tym żydowskim zbójcom z warszawskiego getta poświęcił również kilka strof Icchak Kacenelson w Pieśni o zamordowanym żydowskim narodzie:
"Patrzyłem na to zza okna, widziałem morderców bandy -
O, Boże, widziałem bijących i bitych, co na śmierć idą...
I ręce załamywałem ze wstydu... wstydu i hańby -
Oto rękoma Żydów śmierć zadawano Żydom!" (Icchak Kacenelson, Pieśń o zamordowanym żydowskim narodzie, przekład, wstęp i przypisy Jerzy Ficowski, Czytelnik, Warszawa 1986, s. 26).
Ale tak prosto wygląda to jedynie w przekładzie Jerzego Ficowskiego. Kacenelson podkreśla bowiem w następnej strofie, że Żydzi-mordercy nie są prawdziwymi Żydami - to Żydzi spolonizowani, przechrzty i prawie przechrzty (meszumodim und erew-meszumodim). Jeśli więc czasem powiada się, że Polacy, którzy mordowali Żydów, nie byli "prawdziwymi Polakami", to warto pamiętać, że ten sposób na radzenie sobie z traumą znacznie wcześniej wypróbowali już sami Żydzi.
O przekładzie Ficowskiego, w którym "etniczno-kulturowy aspekt schodzi na drugi plan, ustępując miejsca ocenie etycznej", zob. Andrzej Pawelec, Magdalena Sitarz, Dos lid funem ojsgehargetn jidiszn folk Jicchoka Kacenelsona - po polsku, "Przekładaniec" 2016 nr 32.
[7] Ringelbluma częściowo zawiodła pamięć. "Konkretny wypadek zimą 1941/42" to w rzeczywistości dwie egzekucje. Do pierwszej doszło 17 listopada 1941 roku, Ringelblum zaś opisał ją w swoich notatkach pod datą 22 listopada 1941 roku. Rozstrzelano wówczas w więzieniu przy ulicy Gęsiej 24 osiem osób (sześć kobiet i dwóch mężczyzn) skazanych na karę śmierci za opuszczenie getta bez przepustek (Kronika getta warszawskiego, s. 336-338).
Druga egzekucja odbyła się prawie miesiąc później - 15 grudnia 1941. Tym razem rozstrzelano 15 osób. Zob. kalendarium getta warszawskiego i bazę danych na stronie http://www.getto.pl. Relację z tych wydarzeń można też znaleźć w pamiętniku nieznanego autora, który zapisał, że "w więzieniu żydowskim dwukrotnie odbyła się egzekucja. Za każdym razem zginęło kilkunastu więźniów płci obojga" (Pamiętniki z getta warszawskiego. Fragmenty i regesty, opracował Michał Grynberg, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1988, s. 66).
[8] Jan Grabowski, Nie, polskie elity nie ratowały Żydów, przełożyła Ola Paszkowska, krytykapolityczna.pl, 5 kwietnia 2017.
[9] Jan Grabowski, No, Poland's Elites Didn't Try to Save the Jews During the Holocaust, haaretz.com, 19 marca 2017.
[10] Zygmunt Klukowski, Dziennik z lat okupacji Zamojszczyzny. 1939-1944, wstęp i redakcja Zygmunt Mańkowski, Lubelska Spółdzielnia Wydawnicza, Lublin 1959, s. 294.
[11] Po kolejnych trzech latach Jan Grabowski wyzbył się już bowiem wszelkich skrupułów, toteż "Haaretz" ogłosił, powołując się na jego słowa, że polska policja odgrywała kluczową rolę w niemieckim "ostatecznym rozwiązaniu". Ponieważ kluczowa rola to taka, bez której całe przedstawienie nie może dojść do skutku, nasuwa się natychmiast wniosek, że gdyby nie polska policja, żadnej Zagłady nigdy by nie było. Zob. Ofer Aderet, The Polish Police Force Had a Key Role in the Nazi Final Solution, Explosive New Research Shows, haaretz.com, 12 czerwca 2020. I nie chodzi bynajmniej o chwytliwy tytuł wymyślony samowolnie przez redakcję. Tezę tę potwierdza cytowana w artykule wypowiedź Jana Grabowskiego: "The Polish police, under German command, he explains, became «a murderous and criminal organization which was a key element in the implementation of the Final Solution»" (wyróżnienie moje)."
Kompromitacje →
Oryginalny artykuł zawiera dużą liczbę linków dla bardziej zainteresowanych.