wtorek, 5 marca 2024

Brygida, czyli szukanie Bożego ładu


[Ten tekst (pod tytułem Legendy stare i nowe) ukazał się w „Tygodniku Powszechnym", (nr 43/1791) 23 październi­ka 1983, a więc w stanie wojennym, kiedy gdański kościół św. Brygidy był jednym z głównych ośrodków oporu.]

   Zakonnica, która nigdy nie żyła w założo­nym przez siebie klasztorze; mistyczka, któ­ra wtrącała swoje trzy grosze w każdy ówczesny problem polityczny; kanonizowana święta, któ­ra papieżom wymyślała od Lucyperów... Mat­ka ośmiorga dzieci, wielka ochmistrzyni dworu, pątniczka, żebraczka, wielbiona i wyśmiewana, okryta sławą i oblewana pomyjami... Św. Brygida Szwedzka. Tkliwa oblubienica z objawień pi­sanych stylem tak dosadnym, że się to miejscami naprawdę nie kojarzy z dworskimi manierami.

   Żyła w XIV wieku. Była krewną dynastii Folkungów i wydano ją za mąż stosownie do uro­dzenia; już do śmierci nie wyzbędzie się Brygida arystokratycznych  uprzedzeń.  Nie  każdy byłby szczęśliwy przy żonie, która właśnie zaczyna ro­bić cuda, ale pan Ulf był. I ona przy nim. Przez dwadzieścia trzy lata wyglądali jak każde inne, wyjątkowo tylko dostojne, pobożne i szczęśliwe małżeństwo. Wreszcie ruszyli na pielgrzymkę do Composteli. W powrotnej drodze Ulf zachorował ciężko i złożył ślub wstąpienia do klasztoru, jeśli przeżyje. Przeżył i został cystersem.
   Nie każda żona widziałaby w tym sens, ale Brygida widziała. Ulf jednak zmarł w klasztorze bardzo prędko. Ona odtąd uważała się za sponsa Christi — a głos Boży potwierdzał to w głębi jej du­szy — ale za klauzurę nie było jej pilno. Przez jakiś czas mieszkała w niewygodnej i niezręcznej roli rezydentki przy Ulfowych cystersach, po czym wró­ciła na dwór, na którym była poprzednio przez wiele lat ochmistrzynią. Tylko że młodzieńcza para królewska całkiem przez ten czas dorosła i już nie miała ochoty ulegać dłużej pobożnemu wpływowi świątobliwej ciotki. Tej dziwaczki, prawda, która chce zakładać nowy zakon, ale zamiast się ćwiczyć w życiu klasztornym, wtrąca się w nie swoje spra­wy i w dodatku utrzymuje, że to sam Bóg ją posyła. Wiecznie komuś grozi ogniem piekielnym za rze­czy tak zwyczajne jak rozsądna dbałość o własne interesy polityczne... Gdyby jej wierzyć, można by myśleć, że władcy będą odpowiadać przed Bogiem za wszystko, co spotka ich poddanych!

    I gdybyż tylko to. Niemal codziennie nowe ob­jawienia, które uczony spowiednik zaraz spisu­je po łacinie. Czasem, podobno, dotyczą te obja­wienia tylko jej samej i własnych spraw jej duszy. Niestety, nie wszystkie ani nawet nie większość! Cała reszta dotyczy konkretnych ludzi, z któ­rych mnóstwo wcale pani Brygidy o radę nie pyta ani tej rady słuchać nie chce. Wielu skarży się na nią, wielu wyśmiewa ją otwarcie. Zamieszanie na dworze, na którym bez niej żyłoby się tak przy­jemnie! I tylko ta odrobina niepewności w głębi serca: a co, jeśli stara dewotka ma rację?
     Wreszcie ruszyła do Rzymu. Krzyżyk na dro­gę! Nie wróci juz z tej podróży. Wszak cała Euro­pa i cały basen Morza Śródziemnego pełne są po­litycznych i kościelnych wrzodów, które w każdej chwili mogą pęknąć. Jest się tam o co troszczyć. Jest problem awiniońskiej niewoli papieży; trwa między Anglią a Francją wojna stuletnia; Zie­mię Świętą już znowu zajęli muzułmanie, a leżące w zasięgu ich ręki królestwo cypryjskie nie utrzy­ma się długo, osłabione wewnętrznymi walkami dynastii Lusignanów. We Włoszech każde miasto spiskuje z osobna: to przeciw papieżowi, to prze­ciw cesarzowi, to z tamtymi przeciw najbliższym sąsiadom. Królestwem neapolitańskim rządzi Jo­anna I, sławna i osławiona; rodzony syn Brygidy zakochał się w niej z pełną wzajemnością i już się miał z nią żenić, choć dawno w Szwecji żonaty, ale mu śmierć przeszkodziła... A wszędzie kłębią się interesy, sprawy i dążenia ludzi większych i mniej­szych, sławnych i całkiem nieznanych; i tylko nie widać w tym kłębowisku myśli o wieczności ani Bożego ładu.

   Brygida była -w Rzymie, pielgrzymowała wzdłuż i wszerz po Włoszech, pojechała do Neapo­lu i nawet przez Cypr do Ziemi Świętej. Tam miała najsłynniejsze ze swoich objawień, dotyczące prze­biegu Męki Pańskiej, rozpowszechniane później w setkach kopii, w wydaniach niezliczonych. To przynajmniej nie szkodziło nikomu... ale nadal mie­wała i te inne: przesłania do dziesiątków ludzi, któ­rym mówiła, co się w ich życiu nie podoba Bogu.

    I co powinni robić. Władcom przypominała, że są stróżami, a nie właścicielami swoich krain. Bogaczom, że odpowiedzą za użytek zrobiony ze swego bogactwa. Rycerzom, że jest ich szczytnym powołaniem oddać życie za Boga i lud chrześci­jański, a nie prowadzić wojny w imię chciwości i pychy. Duchownym, że czeka ich sąd najściślej­szy. Nie liczyła się też ze słowami: „Ta ksieni jest w oczach Bożych jak ubłocona krowa!" — wołała, albo: „Ilekroć biskup wsiada na pysznego konia, na jego serce diabeł wsiada!". O królu szwedzkim: „Osioł koronowany z sercem zajęczym!". Brygi­da głosiła prymat wartości moralnych, głosiła konieczność poddania sumieniu wszystkiego: polity­ki i ekonomii, życia publicznego i prywatnego."

Skutki? Niewielkie. Papież, usilnie przez nią karcony i upominany wrócił wprawdzie do Rzy­mu, ale niedługo tam wytrwał, dopiero św. Ka­tarzyna Sieneńska doprowadzi do ostatecznego już powrotu jego następcy. Władcy słuchali na­pomnień na ogół grzecznie, ale dalej robili swo­je. Z ludzi prywatnych niektórzy rzeczywiście się nawrócili. Inni nie. Brygida zmarła w Rzymie w roku 1373, zostawiając swój zakon niezałożony i świat po staremu nieuporządkowany.

   Potem jej sprawa jakby trochę ruszyła z miej­sca. Córka Brygidy Katarzyna odwiozła ciało mat­ki do Szwecji i nad jej grobem założyła w Vadstenie pierwszy klasztor nowego zakonu. Kościół uznał tekst Objawień za wolny od teologicznych błędów i pożyteczny dla życia pobożnego. Rozpowszech­niał je odtąd jej zakon i jedną z pierwszych szwedz­kich drukarni założono -właśnie w tym celu pod ko­niec XV wieku. Ale znowu: pół wieku nie minęło, a skończyło się w Szwecji życie zakonne, wszelkie, w tym i brygidek. Skończyło się też dla kraju po­słannictwo Brygidy, tak dla władców niewygodne.

    Niemniej jakoś nie mogło ono całkiem zgi­nąć. Upadki i nawroty, wymieranie i odradzanie się z niczego... Są do dziś klasztory brygitańskie we Włoszech, w Anglii. W Hiszpanii... Były kiedyś i w Polsce, i było ich sporo. Z tym że w Pol­sce św. Brygida stała się od początku patronką od spraw politycznych.

    Najpierw była patronką przeciw Krzyżakom. To dlatego że jest w księdze jej Objawień ów (roz­sławiony przez Sienkiewicza) tekst grożący im straszną karą za sprzeniewierzenie się szczytnemu powołaniu chrześcijańskich rycerzy. Toteż wzywa­no usilnie jej pomocy i aż dwa klasztory brygidek ufundowano jako wota dziękczynne: w Lublinie i w Elblągu. Ten drugi zresztą upadł wkrótce; ten pierwszy stał się w XVII wieku kolebką siedmiu dalszych fundacji. To Zygmunt III Waza krzewił wtedy kult żarliwej wyznawczyni prymatu wiary przed polityką i koniunkturą; ostatecznie i on do­konał wyboru w tym duchu, narażając się na utra­tę raczej Szwecji niż wyznania. Nie powiedział, że Sztokholm wart skasowania Mszy... A potem zno­wu szły wieki — i polityka szła swoim własnym to­rem. Nawet jakby zwyciężała. Kasacie zaborców uległy wszystkie polskie klasztory brygidek; kurz zbierają -wśród starodruków nieliczne ocalałe eg­zemplarze polskiego wydania Objawień. Nie jest to zresztą poza swoją epoką lektura łatwa. Ale nagie stała się znów św. Brygida patronką tych właśnie, którzy prawdzie i prawu przyznają pierwszeń­stwo. Przypadek? Jeśli ktoś wierzy w przypadki.

Za: Małgorzata Borkowska OSB, Od Radegundy do Julianny, Tyniec- Wydawnictwo Benedyktynów, Wydanie drugie: Kraków 2019

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.