niedziela, 3 marca 2024

Sisoes: Mistrz pokory

 

 Był mniej więcej równolatkiem Arseniusza, ale przy­szedł na pustynię wcześniej. Uczniem był Makarego Wiel­kiego, później zaś abba Otra; i sam został nazwany Wiel­kim, dla odróżnienia od kilku innych współczesnych mu, a mniej sławnych Sisoesów. Pod jego imieniem zacho­wało się ponad pięćdziesiąt apoftegmatów, ale niektóre z nich dotyczą owych pomniejszych jego imienników. Jest też kilka osobnych tekstów abba „Tithoesa", który może być z nim tożsamy ... Jednym słowem, co do jego osoby panuje zamieszanie jeszcze większe niż co do in­nych i właściwie należy zrezygnować z prób przedstawie­nia samego abba Sisoesa, ale przedstawić tylko jego obraz, jaki pozostał w pamięci pustyni. Był na niej jednym z głównych autorytetów, Pojmen twierdził, że jego sprawy wypowiedzieć się nie dadzą, inni zaś mówili, że jaśniał widoczną dla oka chwałą (to już ostatni taki, po Pambo i Sylwanie). Niewątpliwie szczególnie zaimponował swo­im współbraciom, kiedy uznając, że Sketis stała się już niemal równie ludna jak: Cele, odszedł i zamieszkał w dawnej siedzibie św. Antoniego, gdzie me było wa­runków do założenia całej osady. Miał tam spędzić aż  72 lata i dopiero w późnej starości przenieść się (co praw­da, bardzo niechętnie) do Egiptu, w okolice Klysma, gdzie  uczniom łatwiej było zadbać o niego. Te ostatnie przenosiny miały miejsce chyba dopiero pod koniec pierwszej połowy wieku; mieszkając poprzednio tak daleko, Sisoes mógł uniknąć w pierwszych latach tego wieku jakiegokolwiek udziału w awanturze o Orygenesa. Wiedział o niej, skoro radził uczniom, żeby się w doktrynalne spory nie wdawali, poprzestając na życiu modlitwy, co wyraził zwięzłym paradoksem: Szukaj Boga, ale nie badaj, gdzie mieszka; sam jednak w swej kryjówce był bezpieczny. Kasjanowi było do niego podczas wędrówki po eremach za daleko, nie odwiedził go więc, ani nawet nie wspomina o nim, niemniej niektórzy mieszkający blisko biskupi oraz współbracia pustelnicy czasami do niego docierali.

  Przypisywano mu osiągnięcie pełnego panowania nad własnymi myślami i wzniosłość modlitwy podobną do tej, która była udziałem św. Antoniego. On sam twier­dził, że nawet języka opanować nie zdołał; zmysłów za­pewne też nie, skoro do śmierci chciał trzymać się z da­leka od kobiet; a co do modlitwy, mówił, że gdyby miał jedną z myśli św. Antoniego, stałby się cały płomieniem... ale się nim najwyraźniej nie stał. Opinię miał tak cudowne­go świętego, że czasem trzeba było gości przekonywać, iż nawet Sisoes jada i z tej racji musi pracować na życie; ale też robił wszystko, żeby prostować opinię, ja­koby już jeść nie musiał ... Chętnie też opowiadał o swojej konfuzji, kiedy to po wielu miesiącach nieoglądania ludz­kiej twarzy spotkał blisko pustelni myśliwego, który (jak się okazało) był podczas swojej wyprawy o wiele dłużej samotny niż Sisoes. Na łożu śmierci zaprzeczył, jakoby zdobył w życiu jakąkolwiek zasługę, z czego uczniowie wywnioskowali, że już jest doskonały; widać więc, że formacja, jakiej im udzielił, nie obejmowała podliczania zasług, a nawet była temu wyraźnie przeciwna.

  Jego nauki, które zapamiętano, dotyczą zarówno naj­prostszych realiów życia monastycznego, jak i bardziej subtelnych osiągnięć dotychczasowego doświadczenia. Mamy więc kilka jego apoftegmatów dotyczących picia wina, które uważał za rzecz szatańską; ale też wiele zwią­zanych w ten czy inny sposób z kwestią pokory, która jest u niego niewątpliwie tematem wiodącym. Chyba jed­nak najbardziej znaczący jego apoftegmat to ten, który łączy ascezę fizyczną z duchową w nierozerwalną całość, i to właśnie w kwestii pokory: Nie to jest wielkie, że myśl twoja trwa przy Bogu; ale wielką rzeczą jest widzieć, że się jest niższym od wszelkiego stworzenia. Bo to właśnie, oraz fizyczna asceza, wprowadza na ścieżkę pokory. Dopiero wprowadza. Tę myśl pełniej wyłoży Doroteusz, cytując zresztą Sisoesa i wyjaśniając, że stan ciała wpływa u człowieka ogrom­nie na stan ducha, toteż cielesne upokorzenie i ujarzmie­nie może pomóc upokorzyć się także duszy. To pojmo­wanie człowieka jako jednej psychofizycznej całości, której oba elementy wpływają na siebie nawzajem, jest niewąt­pliwie jednym z osiągnięć myślowych pustyni. Warto podkreślić, że Ojcowie doszli do niego nie przez speku­lację filozoficzną, ale przez doświadczenie. To abba Or i jego towarzysz Atre uświadomili swego czasu Sisoesowi wartość stawiania się poniżej wszystkich i wyrzekania się własnej woli, ale Sisoes poszedł o krok dalej w stronę wyraźnego, całościowego ujęcia życia monastycznego.

  Kto mądrze trzyma się zasady nieoceniania samego siebie, wypełnił całe Pismo — uczył Sisoes. Podkreślmy: mądrze, bo każdą zasadę można stosować także i głupio. Tym spośród mnichów, którym imponował szczególnie ro­dzaj ascezy zwany kseniteia, czyli przebywanie na ob­czyźnie (z tym wszystkim, co obczyzna niosła ze sobą niebezpiecznego i trudnego), wyjaśniał, że prawdziwą istotą takiej ascezy nie jest ryzyko, że się nie znajdzie przyjaciół ani zrozumienia, tylko oduczenie się wtykania nosa w nie swoje sprawy. A o to można starać się na miejscu, równie skutecznie, choć mniej spektakularnie. Współbratu, który chciał się uczyć na pamięć Pisma Świętego, żeby móc uczniom odpowiadać cytatami, ra­dził pracować raczej nad czystością intencji, a wtedy słowa same przyjdą.

  Jego pokora była dzieckiem realizmu i ufności. Upa­dłeś, to wstań; a jeśli znowu upadłeś, znowu wstań, i znowu, i znowu. — Abba, ile lat trzeba pokutować za każdy upa­dek? — Ufam Bogu, że jeśli człowiek nawróci się z całego serca, to Bóg przyjmie go już po trzech dniach pokuty. Nad przerażającymi wizjami Sądu Ostatecznego, którymi wielu jego współbraci usiłowało się straszyć, by się po­budzić do gorliwości, Sisoes w ogóle nie chciał się zastanawiać: Ja o tych rzeczach nie pamiętam, bo Bóg jest lito­ściwy, i ufam, że okaże mi miłosierdzie.

  Dobrze, ale jak to się stało, że ten piewca miłosier­dzia ośmielił się poddać jakiegoś nowicjusza wdowca, mającego syna, próbie takiej, jakiej wprawdzie Bóg pod­dał Abrahama, ale jakiej jeden człowiek nie ma prawa poddawać drugiego? Albo ten apoftegmat dotyczy ja­kiegoś innego Sisoesa, całkiem „niewielkiego", albo może — ponieważ nikt na tym świecie nie jest zawsze konsekwentny — abba Sisoes Wielki był akurat tego dnia mniej wielki niż zwykle. Byłby to w takim razie jeden z jego straconych dni, chociaż oczywiście dziecku no­wicjusza nic się ostatecznie nie stało. Także i w życiu takich ludzi jak Sisoes bywały dni stracone. Może wła­śnie na tym polega wielkość, żeby mimo to nie tracić ducha? Jakiemuś bratu, który lamentował: — Straciłem dzień, ojcze! — abba Sisoes odpowiedział: —Ja, jeśli nawet stracę dzień, składam dzięki.

Małgorzata Borkowska
Twarze Ojców Pustyni

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.