czwartek, 3 listopada 2022

O Rzezi Wołyńskiej

Inne oblicze Rzezi Wołyńskiej. Ilu Ukraińców ratowało życie Polakom?

Autor: Katarzyna Barczyk

Ich heroizm często był anonimowy. Płacili za niego własnym życiem i nie ma dla nich miejsca w niczyjej pamięci. Ówcześni Ukraińcy uważali ich za zdrajców. Polacy ocaleni z rzezi pamiętali głównie śmierć i niewyobrażalne okrucieństwo...

Rzeź wołyńsko-galicyjska jest jednym z najbardziej krwawych epizodów XX wieku i jedną z największych masakr ludności cywilnej podczas II wojny światowej w Europie. Choć przez długi czas o wydarzeniach tych nie wolno było mówić głośno, dziś o zbrodniach ukraińskich nacjonalistów na Wołyniu i w Galicji Wschodniej wiemy coraz więcej.

Ukrywane bohaterstwo


W wyniku rzezi na Wołyniu, w Galicji Wschodniej i na Lubelszczyźnie zginęło około 100 tysięcy Polaków. W polskich akcjach odwetowych zginęło kilkanaście tysięcy Ukraińców. Nie wiadomo, ilu Polaków uratowali ich ukraińscy sąsiedzi. Na pewno chodzi o tysiące ludzi – pisze Witold Szabłowski w książce „Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia”.

Bardzo trudno będzie doprecyzować tę liczbę. Ukraińcy często spełniali swoje heroiczne uczynki w całkowitej tajemnicy przed sąsiadami, a nawet najbliższą rodziną. Wiele relacji zostało przez to na zawsze straconych – bohaterowie zabrali je ze sobą do grobu.

Bardzo mało natomiast mówi się o tragedii tych Ukraińców, którzy odmówili udziału w mordach, a nawet ratowali Polaków przed śmiercią, wykazując się szczególnym heroizmem i nierzadko płacąc za to najwyższą cenę.

Utrzymywanie sekretu było konieczne. Pomaganie Lachom nie było odruchem masowym. Liczne polskie świadectwa podkreślają raczej bierność ukraińskich sąsiadów, jeśli nie otwartą wrogość i udział w mordach. Na tych, którzy chcieli zachować choćby neutralność, wywierana była wielka presja.

Skoro strach wśród Polaków poddanych eksterminacji bywał tak wielki, że nakazywał instynktownie rozpaczliwą ucieczkę, nieraz nawet bez oglądania się na najbliższych, mordowanych w pobliżu, to i dla Ukraińców obserwujących gehennę z bliska musiał być paraliżujący, tym bardziej że za próbę niesienia pomocy samemu można było stracić życie. – pisze Romuald Niedzielko w „Kresowej księdze sprawiedliwych”.

Za uratowane życie – śmierć!

W książce „Ludobójcy i ludzie” Leon Karłowicz przytacza badania Wiktora Poliszczuka, który wyliczył, że Ukraińców zabitych za ratowanie Polaków było około trzydziestu tysięcy. Ewa i Władysław Siemaszko z kolei odnotowali 242 konkretne przypadki pomocy udzielonej Polakom na samym Wołyniu przez około 350 Ukraińców (255 wymieniono z nazwiska), z których aż 313 poniosło śmierć.

Romuald Niedzielko stworzył statystyki w oparciu o dane zgromadzone do 2007 roku, kiedy ukazała się opracowana przez niego „Kresowa Księga Sprawiedliwych”. Z jego wyliczeń wynika, że w samym województwie wołyńskim udzielono Polakom pomocy w 255 miejscowościach, w których łączna liczba zamordowanych wyniosła ponad 11 tysięcy osób.

W działania na rzecz ocalenia sąsiadów zaangażowanych było 794 Ukraińców, z czego 530 znamy z nazwiska. Uratowali 1806 ludzi. To jednak tylko liczby, w dodatku bardzo niekompletne. Za każdą pojedynczą cyfrą kryją się dramatyczne historie.

Jasnowłosa dziewczynka wśród trupów

Jestem Hania. Hanna Fedorowna, z domu Bojmistruk. Tak mam w dokumentach i tak czuję, choć w rzeczywistości jestem kimś zupełnie innym – mówi jedna z bohaterek książki Witolda Szabłowskiego „Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia”.

Pani Hanna wychowała się w kochającej rodzinie. Wspomina, że niczego jej nie brakowało. O tym, że jest Polką uratowaną z rzezi wołyńskiej, dowiedziała się po latach. Jej biologiczni rodzice zginęli w napaści banderowców na polską wieś Gaj, która dziś już nie istnieje.

Dwa dni po masakrze ludzie z mojej wioski jechali do Gaju. Ta banda, która tam ludzi wymordowała, wróciła i kazała ludziom z Kaszówki pochować zabitych, bo już się zaczęli rozkładać. Wtedy mnie znaleźli, gdzieś wśród drzewek owocowych. Podobno płakałam w stodole, a obok mnie leżały same trupy – opowiada ocalała.

Ludzie naradzali się, co zrobić z małą, jasnowłosą dziewczynką. Gdyby upowcy się o niej dowiedzieli, mogliby spalić całą wieś. W końcu jeden z gospodarzy powiedział: Co ma być, to będzie, ale dzieciaka nie zabijemy. Tak trafiła do nowej rodziny, która odtąd, tak jak i reszta mieszkańców Kaszówki, ze strachu ukrywała jej prawdziwe pochodzenie. A było czego się bać.

Niemowlę w stosie ciał

Wieś Stasin w powiecie Włodzimierz Wołyński. W stosie zamordowanych Polaków znalazło się żywe, niespełna roczne dziecko. Dwie doby było nieprzytomne. Po tym czasie zaczęto grzebać trupy. Dla ułatwienia pracy ciała ściągano do dołów za pomocą haków umocowanych na długich trzonkach.

Zahaczone takim hakiem niemowlę oprzytomniało i zaczęło płakać. Ukrainiec o nazwisku Płaton wziął ranne dziecko do domu i powierzył córce, która zabrała je do szpitala we Włodzimierzu. Tam uratowany mały Marian Drożdżyński trafił pod opiekę ojca, cudem ocalałego z rzezi.

Tu wyczerpał się limit szczęśliwych zakończeń. Za ocalenie dziecka członkowie UPA wrzucili Płatona żywcem do studni i przywalili go pniami drzew.

Ukrainiec boi się Ukraińca

Zagrożenie sprawiało, że wielu ratujących wolało pozostać anonimowymi. Należał do nich pewien młody Ukrainiec, który znał dobrze rozmieszczenie band UPA w okolicznych lasach. Klucząc bezdrożami, przeprowadził bezpiecznie polskich uciekinierów z Sasina do Włodzimierza. Gdy dotarli na miejsce, zniknął w ciemnościach, nie podawszy swojego nazwiska.

Ostrożność nie była przesadzona. Zofia Szwal, była mieszkanka wsi Orzeszyna, opowiada, jak w miejscowości Gruszowo część Ukraińców odmówiła mordowania Polaków. Banderowcy zebrali wszystkich i powiesili na drzewach obok cerkwi.

Nie pozwolono rodzinom pogrzebać ciał swoich bliskich i sąsiadów. Nad rozkładającymi się w lipcowym słońcu zwłokami unosiły się roje much i stada ptactwa – wspomina. Takie obrazki miały służyć za przestrogę dla innych, którzy chcieliby litować się nad Lachami.

Strach paraliżował nieraz nawet samych banderowców – nie wszyscy wszak zaciągali się do UPA, by mordować bezbronne kobiety i dzieci. Przykład? Dwie Polki, które uciekły ze swojej wsi, wróciły do domów, by zabrać trochę jedzenia. Nie zauważyły zbliżających się uzbrojonych mężczyzn.

Ci rozejrzeli się z niepokojem, czy czasem nikt ich nie widzi, i kazali kobietom uciekać. Powiedzieli, że jeśli natkną się na innych upowców, ci na pewno je zabiją. Zakazali też mówić komukolwiek o tym spotkaniu – wiedzieli, że gdyby ktoś się dowiedział o ich czynie, podzieliliby los ofiar rzezi.

Sąsiad z widłami

Wśród ratujących przeważały osoby związane emocjonalnie z ocalonymi: krewni, przyjaciele, sąsiedzi. Tak było we wsi Łuczyce. Pod koniec sierpnia 1943 roku większość Polaków uciekła, przerażona wydarzeniami w okolicy. Rodzina Denysów nie chciała jednak uwierzyć, że ich samych mogłoby spotkać coś złego ze strony Ukraińców, z którymi zawsze żyli w zgodzie.

Pewnego dnia do ich domu wpadł sąsiad, Semen Harasimowicz. Ostrzegł, że zbliża się grupa banderowców. Nie było czasu na ucieczkę, ukrył więc panią Denys i jej córki we własnej piwniczce. Upowcy wiedzieli, że polska rodzina jeszcze przed chwilą była w domu, bo paliło się pod kuchnią. Chcieli przeszukać dom sąsiada.

Semen, kierowany rozpaczliwą odwagą, chwycił za widły i groźnie nimi potrząsając, zarzekał się, że żadnych Polaków w jego domu nie ma, a na przeszukanie nie pozwala. Szczęściem napastnicy wzięli go za wariata, wyśmiali i zostawili w spokoju.

Pan Denys tymczasem pracował w polu. Gdy zobaczył kręcących się po podwórzu banderowców, schował się w pustym domu swojej ciotki. Wyszedł dopiero w nocy. Spodziewał się znaleźć trupy swoich bliskich, jednak spotkał żonę, gdy skradała się, by zabrać z gospodarstwa kilka potrzebnych rzeczy. Gdyby nie sąsiad, cała rodzina na pewno by nie przeżyła.

Sprawiedliwi nie żyją długo

Podobną historię opowiedziała pani Janina Ostrowska ze wsi Poluchny. Do ich domu również wbiegł pewnego dnia zdyszany zaprzyjaźniony Ukrainiec z sąsiedniej wsi. Wywołał ojca do lasu. Ten nie wrócił. Po obiedzie zaniepokojona rodzina usłyszała rozpaczliwe krzyki. Niewiele myśląc, matka z czwórką dzieci, w tym kilkuletnią Janiną, uciekła z domu i schroniła się wśród drzew.

Zewsząd dobiegały odgłosy rzezi. Rankiem, wyczerpane i spragnione, Janina z siostrą wybrały się do wspomnianego Ukraińca po wodę. Okazało się, że poprzedniego dnia przybiegł, by ostrzec rodzinę przed napaścią. Było już zbyt późno, by wrócić po wszystkich, dlatego ukrył tylko ojca. Wkrótce zabrał do siebie resztę rodziny, a po jakimś czasie przeprowadził ją w bezpieczne miejsce.

W podobny sposób uratował około dwudziestu osób. UPA zamordowała go potem wraz z całą rodziną.

Pani Szura, która rozmawia ze zmarłymi

Ojciec zawsze mi powtarzał: Polacy to nasi bracia. Ostrówki i Wola Ostrowiecka były po sąsiedzku z naszą wsią. Tatko tam na zabawy chodził, przyjaźnił się z ludźmi. Więc i ja tak już mam w głowie, że my i Polacy to jedno – opowiada Ołeksandra Wasiejko, zwana babką Szurą, w książce „Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia”.

We wspomnianych przez nią miejscowościach banderowcy zamierzali spalić kobiety, dzieci i starców w kościele. Przeszkodził im oddział Niemców. Po krótkiej wymianie ognia upowcy wycofali się ze wsi, pędząc ze sobą pojmanych Polaków. Na polu kazali wszystkim położyć się na ziemi i zabili ich, jedną osobę po drugiej. Odtąd miejscowi nazywali to miejsce Trupim Polem. Z czasem porósł je las.

Babka Szura po wielu latach pomogła odnaleźć tę zbiorową mogiłę polskiemu historykowi, Leonowi Popkowi. Pokazała mu też jeszcze jedno miejsce, które wskazał jej kiedyś ojciec: (…) któregoś dnia tatuś wziął mnie furmanką do lasu. Znalazł trzy sosny, wziął nóż i wyciął w każdej mały krzyżyk – opowiada kobieta.

Powiedział tak: „Niedawno były tu straszne czasy, ludzie mordowali jedni drugich. Jednej rodzinie udało się uciec. Znałem ich jeszcze sprzed wojny, mieszkali niedaleko naszej chaty, na chutorze. Ukrywali się w tym lesie, mąż z żoną i z córeczką. Niestety, ktoś się o nich dowiedział i któregoś dnia, jak przyjechałem, leżeli już pod tymi drzewami. Wykopałem dół i ich tu pochowałem”.

Wtedy tata podniósł oczy, popatrzył na mnie i powiedział: „Kiedyś przyjadą tu Polacy i będą ich szukać. Ja tego nie doczekam, ale ty na pewno tak. Przyprowadź ich tutaj”.

Później pani Szura dowiedziała się, że jej tato nie tylko pochował tych ludzi, ale wcześniej przez długi czas woził im do lasu jedzenie. Jego córka zaś od wielu już lat odwiedza te miejsca i modli się za zabitych tam Polaków. Nie wszyscy to rozumieją. Opowiada, że sąsiad pytał, czy nie boi się tak po ciemku chodzić po lesie. Miejscowi uważają, że tu straszy. Ale pani Ołeksandra nie wierzy.

Jeżeli człowiek przychodzi do nich z modlitwą, to oni nic złego nie zrobią. A co to oni nie wiedzą, że mój tatko im jedzenie do lasu przynosił? (…) Że to moja rodzina przychodzi tu od wojny i się modli za tych ludzi? Wiedzą to dobrze. Nikt więc nas straszyć nie będzie. I powiedziałam temu sąsiadowi: „Jeżeli twoi coś robili przeciw Polakom, to się bój. A jeśli nie – to żyj sobie dalej spokojnie”.

Pani Szura wiesza na krzyżu, który stoi dziś na Trupim Polu, rucznyky – tradycyjne ukraińskie chusty, używane przy weselach i pogrzebach. Przychodzi czasem też porozmawiać ze zmarłymi.

Jak rozmawiam? Normalnie, tak jak bym do żywego mówiła. Do starszych mówię tak: „Szkoda, że was z nami nie ma. Zawsze jest weselej, jak są ludzie z innej wiary, z innym językiem. Byśmy się przyjaźnili. Byśmy chodzili razem na zabawy, jak mój tatko z wami chodził w swoich kawalerskich czasach”

Bibliografia:

Karłowicz Leon, Ludobójcy i ludzie. Sąsiedzi, Oficyna Wydawnicza Mireki, Kraków 2013.

Kresowa Księga Sprawiedliwych 1939-1945, oprac. Romuald Niedzielko, IPN Warszawa 2007.

Motyka Grzegorz, Cień Kłyma Sawura, Wydawnictwo Oskar, Gdańsk 2013.

Pojednanie przez trudną pamięć, red. Aleksandra Zińczuk, Stowarzyszenie „Panorama Kultur”, Lublin 2012.

Szabłowski Witold, Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia, wydawnictwo Znak, Kraków 2016.

***

Dlaczego naprawdę doszło do Rzezi Wołyńskiej?

Autor: Marek Wojnar

Łatwo zrzucić odpowiedzialność na wojnę stępiającą ludzkie odruchy, na bestialstwo wroga i grzechy nacjonalizmu. Czy to jednak już całe wytłumaczenie ogromu zbrodni dokonanej w 1943 roku?

W dyskusji o przyczynach zbrodni wołyńskiej padają najróżniejsze argumenty. Po stronie ukraińskiej zwraca się uwagę na trudną sytuację ukraińskiej mniejszości narodowej w II Rzeczypospolitej. Rzeczywiście – Polska nie wprowadziła autonomii na terenie Galicji Wschodniej, do czego zobowiązywały ją ustalenia z państwami Ententy. Licząca między 4,5, a 6 milionów ludności mniejszość ukraińska w II RP zaznawała rozmaitych upokorzeń.

Przykładowo – liczba ukraińskich szkół pomiędzy 1924 a 1938 rokiem spadła z 2558 do 461 placówek. Stosowanie przez władze polskie w odpowiedzi na działalność sabotażową ukraińskich nacjonalistów odpowiedzialności zbiorowej (jak podczas pacyfikacji w 1930 roku) czy rozmaite akcje „wzmacniania polskości” (burzenie cerkwi na Chełmszczyźnie w 1938 roku) z pewnością nie sprzyjały lojalności ukraińskiej mniejszości wobec państwa.

Na konflikt narodowe nakładały się różnice społeczne. Ludność ukraińska była na ogół gorzej sytuowana i słabiej wykształcona. Polacy mieli też tendencję, jak zauważa czeski pastor Jan Jelinek, którego słowa przywołuje Witold Szabłowski w książce „Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia„, do pychy i pogardliwego traktowania innych nacji. Pastor opowiadał:

Po zajęciu Zaolzia zaczęli traktować nas [Czechów z Wołynia] dokładnie tak, jak wcześniej traktowali Ukraińców. Ukraińcy często słabo mówią po polsku, ale w urzędach tego od nich wymagali. Jak ktoś nie mówił, pani urzędniczka udawała, że nie rozumie. Robili tak, pomimo że Polaków na Wołyniu było bardzo mało! Czytałem w gazecie, że tylko 16 procent. A Ukraińców – prawie 70.

Taka postawa, wynikająca z buty i poczucia wyższości, budziła w pogardzanych nienawiść do Polaków. Należy jednak pamiętać, że choć sytuacja Ukraińców w Polsce była trudna, to ciągle pozostawała lepsza niż w Rumunii (o Związku Sowieckim nawet nie wspominając). Podpowiada nam to, że bezpośrednich przyczyn zbrodni wołyńskiej należy szukać gdzie indziej.

„Twórcza przemoc”

Wiele danych wskazuje na to, że przyczyny ludobójstwa na Wołyniu ściśle wiążą się z ideologią ukraińskiego nacjonalizmu integralnego. Najważniejszym ideologiem tegoż był Dmytro Doncow. Myśliciel ten w 1926 roku wydał we Lwowie swoje opus magnum – „Nacjonalizm”.

W pracy tej Doncow ugruntował pogląd o „twórczej przemocy”, stanowiącej jeden z niezbędnych elementów nacjonalizmu. Ideolog twierdził też, że liberalna polityka etniczna charakteryzowała „słabe rasy”, a podczas walki o „samoutwierdzenie” nie powinny być zauważane „żadne kaprysy mniejszości narodowych”.Publicystyka Doncowa nie posiadała jednoznacznie antypolskiej wymowy. Próżno w niej szukać również konkretnych planów działania względem wrogich z punktu widzenia ukraińskiego nacjonalizmu narodów. Twórczość Doncowa była raczej ideologicznym manifestem, który na język praktyki politycznej przełożyli inni.

Konserwatyści starszego pokolenia i młodzi gniewni

Nimi byli radykalni działacze młodego pokolenia działający w Krajowej Egzekutywie Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. Powstała w lutym 1929 roku na skutek połączenia się kilku mniejszych nacjonalistycznych organizacji OUN stawiała sobie za cel zdobycie państwa ukraińskiego szlakiem rewolucji narodowej.

Na gruncie realnej polityki organizacja orientowała się głównie przeciwko Polsce, często uciekając się do działalności terrorystycznej i sabotażowej. Pod względem ideologicznym OUN była organizacją zróżnicowaną. Skupieni na emigracji działacze starszego pokolenia, pamiętający poprzedni zryw niepodległościowy, charakteryzowali się mniejszym radykalizmem, aniżeli dorastająca w Galicji Wschodniej młodzież.

Pierwsza z wymienionych grup była niejednolita. Oprócz radykałów, można było znaleźć tam postaci o poglądach zbliżonych do konserwatyzmu, takie jak Dmytro Andrijewski czy Jewhen Onacki. Działacze ci otwarcie sprzeciwiali się terrorowi, okrucieństwu wobec wrogów oraz apelowali o współpracę OUN z legalnymi partiami ukraińskimi.

Zupełnie innymi kategoriami myśleli kształtujący się w Galicji Wschodniej pod wpływem idei Doncowa młodzi radykałowie. Ich intelektualną konstrukcję znakomicie obrazują słowa Stepana Bandery, wypowiedziane podczas procesu lwowskiego w 1936 roku. Przyszły lider OUN-B mówił:

OUN ceni wartość, ludzkiego życia, bardzo ją ceni, ale nasza idea jest tak wielka, że jeżeli mowa o jej realizacji, to nie jednostki, nie setki, a miliony ofiar należy poświęcić, aby ją zrealizować.

Ideą, która przyświecała radykalnemu skrzydłu OUN było powołanie nacjonalistycznego imperium, sięgającego od Nowego Sącza po Morze Kaspijskie i posiadającego rozległe wpływy w Azji.

Jak rozwiązać „kwestię polską”?

Sytuacja ta nadała nowy impuls tworzeniu koncepcji politycznej ukraińskiego nacjonalizmu. Tym razem ważnym zagadnieniem był stosunek wobec mniejszości narodowych w przyszłym państwie ukraińskim. W 1939 roku w Paryżu ukazała się praca najbardziej radykalnego działacza OUN starszego pokolenia, Mykoły Sciborskiego, zatytułowana „Kwestia Agrarna”.

Oprócz zagadnień związanych z podziałem ziemi Sciborski omawiał metody, którymi należy się posłużyć w celu cofnięcia następstw kolonizacji ziem ukraińskich przez „wrogi element”. Zdaniem działacza większość moskiewsko-polskich, i innych przybłędów miała zostać zlikwidowana już podczas trwania ukraińskiej rewolucji narodowej. Pozostali, którym udałoby się przeżyć, powinni zostać poddani przymusowej deportacji.

Możliwość realizacji swojego ideału działacze OUN widzieli w upadku porządku wersalskiego na skutek ogólnoeuropejskiego konfliktu zbrojnego. Rewizjonistyczne działania faszystowskich Włoch i nazistowskich Niemiec sprawiły, że perspektywa wojny europejskiej w drugiej połowie lat trzydziestych stała się realna.

Obok Bandery i Szuchewycza

W tym samym czasie kwestia mniejszości omawiana była podczas przygotowań do II Kongresu Ukraińskich Nacjonalistów (odbył się w Rzymie w sierpniu 1939 roku). Osobą odpowiedzialną za to zadanie był Jarosław Stećko. Postać ta wymaga nieco więcej uwagi z racji na jej późniejsze losy.

W czerwcu 1941 roku Stećko został premierem, powołanego z inicjatywy OUN-B „odnowionego Państwa Ukraińskiego”. Później, na emigracji, pełnił przez wiele lat funkcję przewodniczącego Zagranicznych Formacji OUN. Bez cienia przesady można więc uznać go za najważniejszego obok Stepana Bandery i Romana Szuchewycza działacza OUN-B.

W przeddzień wybuchu II wojny światowej Stećko pisał, że kwestia mniejszościowa na Ukrainie powinna przestać istnieć. Widział on przy tym trzy ścieżki do osiągnięcia takiego celu: asymilację, deportacje oraz „środki fizyczne”. O tym, co mogło się kryć pod ostatnią z proponowanych przez Stećką metod, wiele mówią nam poglądy innego radykalnego działacza młodszego pokolenia, Mychajły Kołodzińskiego.

W powstałej w 1938 roku Wojennej Doktrynie Ukraińskich Nacjonalistów przewidywał, że podczas wywołanego przez OUN powstania narodowego nadarzy się okazja do „oczyszczenia Ukrainy z obcego wrogiego elementu”. Zdaniem Kołodzińskiego, Polacy czyniący opór mieli zginąć w walce, a pozostali: zostać sterroryzowani i wypędzeni za Wisłę.

Od Dmytrowej do Wołynia

Tak naprawdę, to do czego nawoływali działacze OUN już się działo. Póki co, w niemal niezauważalny sposób. Jak wynika ze wspomnień krajowego działacza OUN Bohdana Kazaniwskiego, w 1937 roku oddział ukraińskich nacjonalistów zmusił do porzucenia dobytku polskich kolonistów mieszkających nieopodal wsi Dmytrowa. Polacy wyjeżdżali pod groźbą śmierci.

Kiedy rozpoczęła się wojna polsko-niemiecka akcje OUN nabrały większego rozmachu. Według przytaczanych przez Grzegorza Motykę danych, organizacji od 29 sierpnia do 23 września 1939 roku w akcjach dywersyjnych OUN zginęło 796 Polaków.

 Według wspomnień wspomnianego już czeskiego pastora z wsi Kupiczów, przytaczanych przez Witolda Szabłowskiego w książce „Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia”: Ukraińcy od początku wojny powtarzali, że Ukraina będzie oczyszczona od wszystkich innych nacji. Że będzie jak łza.

Zniszczenie polskiej państwowości nie stworzyło jeszcze warunków, w których wizja ukraińskich radykałów mogła być wcielona w życie. Pomimo iż masowe sowieckie zsyłki na Syberię pogłębiły brak szacunku względem ludzkiego życia, to totalitarny charakter ZSRR nie pozostawił żadnego miejsca dla działalności OUN-B.

Gdy życie ludzkie traci wartość

Wkroczenie Niemców zmieniło sytuację o 180 stopni. Unicestwienie ludności żydowskiej do reszty zdefraudowało wartość ludzkiego życia. Jakiekolwiek silne struktury państwowe na dawnych kresach II RP przestały istnieć. Amerykański historyk Timothy Snyder słusznie zwraca uwagę, że czynnik ten przyczynił się do tego, że Holokaust nabrał tam skali większej niż w jakiekolwiek innej części okupowanej Europy.

Stworzone przez Niemców warunki sprzyjały urzeczywistnieniu radykalnych wizji ukraińskich nacjonalistów. Uruchomiona przez hitlerowców maszyna śmierci pozwalała również jej uczestnikom na przejście swoistego „chrztu bojowego”. Jej uczestnikami byli też Ukraińcy służący w policji pomocniczej. W marcu i kwietniu 1943 roku zdezerterowali oni ze służby, a następnie dołączyli do UPA. W tym czasie banderowcy przeprowadzali już pierwsze „antypolskie akcje”.

Wybrana bibliografia

Jarosław Hrycak, Strasti za nacionalizmom. Stara istorija na nowyj ład, Kijów 2011.

Anatolij Kentij, Zbrojnyj czyn ukrajinśkych nacinalistiw 1920-1956. Istoryko-archiwni narysy, t. 1, Kijów 2005.

Grzegorz Motyka, Ukraińska partyzantka 1942-1960 r., Warszawa 2006.

Myrosław Shkandrij, Ukrainian nationalism. Politics, Ideology, and Literature, 1929-1956, New Haven-Londyn 2015.

Timothy Snyder, Czarna Ziemia. Holocaust jako ostrzeżenie, Kraków 2015.

Timothy Snyder, Skrwawione ziemie. Europa między Hitlerem, a Stalinem, Warszawa 2011.

Witold Szabłowski, Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia, Kraków 2016.

Roman Wysocki, Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów w Polsce w latach 1929-1939 r., Lublin 2003.

Roman Wysocki, W kręgu integralnego nacjonalizmu. „Czynny nacjonalizm” Dmytra Doncowa na tle „myśli nowoczesnych” Romana Dmowskiego. Studium porównawcze, Lublin 2014.

Ołeksandr Zajcew, Ukrajinśkyj integralnyj nacionalizm (1920-1930-ti roky). Narysy intełektualnoji istoriji, Kijów 2013.

Andrzej Zięba, Lobbing dla Ukrainy w Europie Międzywojennej. Ukraińskie Biuro Prasowe w Londynie oraz jego konkurenci polityczni (do roku 1932), Kraków 2010.

***

Dlaczego ukraińscy mężowie zabijali swoje polskie żony?

Autor: Aleksandra Zaprutko-Janicka

Kiedy czytamy o zbrodni wołyńskiej, słowa „I że cię nie opuszczę aż do śmierci” nabierają zupełnie nowego wydźwięku. W tych mrocznych czasach można było zginąć z ręki najbliższej, ukochanej osoby.

Na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej tożsamość narodowa Ukraińców kształtowała się w opozycji do Polaków. Choć ludzie żyli obok siebie, cały czas funkcjonował podział na swoich i obcych, Polaków-katolików rzymskich i Ukraińców prawosławnych i katolików greckich. Młodzi ludzie nie zwracali uwagi na tę polaryzację widoczną nawet w małych lokalnych społecznościach i wiązali się ze sobą bez względu na przynależność etniczną.

Małżeństwa mieszane łączyły w sobie tradycje obu narodów, na przykład dwukrotnie obchodząc najważniejsze święta. Ślub zwyczajowo odbywał się w parafii panny młodej, a żadne z małżonków nie rezygnowało ze swojego wyznania. Także kwestia przynależności dzieci do Kościoła lub Cerkwi była najczęściej ustalana zgodnie z obyczajem – córki przyjmowały wiarę matki, a synowie ojca.

„Oczyszczenie ziem rdzennie ukraińskich”

Sytuacja zaczęła się drastycznie zmieniać wraz z rozwojem Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN), powstałej w 1929 roku. Jej działacze zaszczepiali w głowach Ukraińców ideę budowy własnego jednolitego narodowo państwa, najlepiej aż po rzekę San.

Wraz z radykalizacją nastrojów, wśród nacjonalistów zaczęły się pojawiać postulaty całkowitego usunięcia innych nacji z terenów „rdzennie ukraińskich”. Choć nie rozgłaszano tego wszem i wobec, chodziło o fizyczną eksterminację, wszak nikt nie wyobrażał sobie, że Polacy, Żydzi, Czesi i inne mniejszości jednego dnia spakują dobytek i opuszczą Kresy.

Coraz wyraźniejszy rozłam w społeczeństwie zaczął się też wkradać w codzienność rodzin mieszanych. Jak pisze Ewa Siemaszko w pracy „Zbrodnie OUN-UPA na Kresach Wschodnich a sytuacja rodzin polsko-ukraińskich”, nawet rodzeństwa okazywały sobie wrogość. Na przykład w domu, w którym siostry uważały się za Ukrainki, ich brat czujący się Polakiem, w prazdnik (ukraińskie święto) celowo remontował komin.

Kiedy przyszedł pamiętny rok 1943, umysły wielu osób były już do cna przegniłe nacjonalizmem. W książce „Zbrodnie nacjonalistów ukraińskich na ludności cywilnej w południowo-wschodniej Polsce (1942-1947)” wyliczone zostały dokładnie daty, miejsca i nazwiska ofiar zbrodni UPA na ludności polskiej.

Jednymi z bardziej dramatycznych są te dokonywane wewnątrz rodzin mieszanych, jak przypadek z miejscowości w powiecie lubaczowskim. 31 marca 1944 roku zostało tam zamordowanych dziewięć osób, wśród których znalazła się Katarzyna Mazepa, Ukrainka, matka Polaków Ludwika i Stanisława. Okoliczności jej śmierci opisują autorzy:

Wg ukrytego sąsiada miała odezwać się po ukraińsku do jednego z banderowców – będącego jej bratankiem – „Piotrze, co ty robisz?”. W odpowiedzi on zabił ją bagnetem.

W imię Boże?

Do ataków na Polaków i do agresji wewnątrz rodzin mieszanych namawiano też wiernych w wielu cerkwiach. Duchowni przesiąknięci nacjonalistycznymi ideami, zapominali o chrześcijańskich wartościach, jakie mieli krzewić.

Zamiast tego podżegali do nienawiści. Ewa Siemaszko przytacza w swojej pracy słowa delegata polskiej Rady Głównej Opiekuńczej:

W Trościańcu koło Mariampola [woj. stanisławowskie] proboszcz gr[ecko]kat[olicki] na kazaniu mówił, że małżonek gr[ecko]kat[olicki] może powtórnie wejść w związki małżeńskie, albowiem małżeństwa tzw. mieszane są wolne…

Chociaż duchowny nie nawoływał bezpośrednio do dokonywania zbrodni, jednak podważał ważność małżeństw ze względu na to, że były mieszane. Droga do powtórnego małżeństwa miała być otwarta pod warunkiem, że będzie ono czyste narodowo, nieskalane polską trucizną.

Tę postawę można uznać za znamienną. Wśród nacjonalistów zaczęło się szerzyć przekonanie o wyjątkowości ukraińskiej rasy. Korespondowało to z poglądami ideologa ruchu, Dmytra Doncowa, przekładającego teorię ewolucji na walkę pomiędzy narodami. Tylko najsilniejsza nacja miała szansę przetrwać, a najlepszą drogą do dominacji miało być fizyczne usunięcie rywala.

Zetrzeć hańbę

Ewa Siemaszko przytacza przykład, jak wyglądało to w praktyce. Przedstawicielka trzeciego pokolenia rodziny opowiedziała o niemal zwierzęcym rozumieniu „skalania rasy” i „zmycia hańby”. Zastrzegła jednak, że nie poda żadnych danych umożliwiających identyfikację ofiar.

Bojówkarze z UPA zabiwszy Polaka – głowę rodziny, aby „usunąć” ślady polskości, dokonali zbiorowego gwałtu na Ukraince – żonie zamordowanego oraz na ich dwu córkach. Kobiety przeżyły tę zbrodnię, opuściły miejsce zamieszkania i w końcu wojny emigrowały do Ameryki. Akt seksualny z przemocą był rozumiany jako „fizyczne” eliminowanie polskości i „oczyszczenie zabrudzonej” rasy.

Druga wojna światowa sprawiła, że wartość ludzkiego życia dramatycznie spadła. Ci, którzy przez lata oglądali z bliska zbrodnie, stopniowo zaczęli się na nie uodparniać. Nacjonalizm wżerał się w ich umysły niczym rak, stawiając ideę budowy swojego etnicznie jednolitego państwa narodowego ponad wszystko.

Wyżej niż rodzinę, czy miłość. Nawet jeśli kiedyś „zdradzili” swój naród, wiążąc się z przedstawicielem wrogiej nacji, ową pomyłkę można było naprawić i do tego podżegali działacze OUN. Można by to określić mianem ostatecznego rozwiązania kwestii związków mieszanych. Metoda była jedna – zabić polską gałąź rodziny.

Nikt nie prowadzi statystyk odnośnie tego, ile Polek zginęło w czasie rzezi wołyńskiej z rąk swoich ukraińskich bliskich…

Kiedy przyszedł rok 1943 i rozpoczął się rozlew krwi, nikt nie był już bezpieczny. W książce „Zbrodnie nacjonalistów ukraińskich na ludności cywilnej w południowo-wschodniej Polsce (1942-1947)” opisano przypadek z podkarpackiego Borchowa:

Został zamordowany przez UPA Mazurkiewicz Piotr lat 38, który przyjechał na jeden dzień zza Sanu. Żona Ukrainka na pogrzebie oświadczyła, że poświęciła męża dla „Wielkiej Ukrainy”.

Ofiarami zbrodni wewnątrzrodzinnych na tle narodowościowym padały głównie kobiety. Mężowie zabijali swoje żony-Polki, szwagrowie „usuwali hańbę” swych braci. Nawet synowie uważający się za Ukraińców mordowali własne matki. Ten nieczęsto przytaczany rozdział tragedii wołyńskiej pokazuje, do czego zdolni są ludzie, którzy płoną nacjonalistyczną nienawiścią. W Europie rosną w siłę ruchy narodowe, a hasła czystości narodu i niemieszania rasy otwarcie zaczynają się pojawiać na ich transparentach. Miejmy nadzieję, że historia nie zatoczy koła…

Źródła:

1. Cybulski Henryk, Krwawy Wołyń ’43. Niepokonana polska twierdza, Warszawa 2016.
2. Konieczny Zdzisław, Zbrodnie nacjonalistów ukraińskich na ludności cywilnej w południowo-wschodniej Polsce (1942-1947), Przemyśl 2001.
3. Motyka Grzegorz, Od rzezi wołyńskiej do akcji „Wisła”. Konflikt polsko-ukraiński 1943-1947, Kraków 2011.
4. Motyka Grzegorz, Wołyń ’43, Kraków 2016.
5. Motyka Grzegorz, Ukraińska partyzantka 1942-1960. Działalność Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Powstańczej Armii, Warszawa 2013.
6. Siemaszko Ewa, Zbrodnie OUN-UPA na Kresach Wschodnich a sytuacja rodzin polsko-ukraińskich, „zbrodniawolynska.pl” [dostęp 09.10.2016].
7. Szabłowski Witold, Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia, Kraków 2016.
8. Wiatrowycz Wołodmyr, Druga wojna polsko-ukraińska 1942-1947, Warszawa 2013.

Ze strony https://ciekawostkihistoryczne.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.