piątek, 4 listopada 2022

Barnevernet - świetnie zorganizowany system z ogromnymi pieniędzmi w tle

 Rozmowa z panią psycholog Kamilą Gryn

Katarzyna Zdanowicz: Uczestniczyła Pani w wielu sprawach, pomagając polskim rodzinom. W jaki sposób interweniuje norweska policja, kiedy otrzymuje zgłoszenie, że dziecku dzieje się krzywda?

Kamila Gryn: Czasem radykalnie. Bywa że dzieci są zabierane od rodziców natychmiast, tylko na podstawie podejrzeń. Z kolei rodzice mogą trafić na 48 godzin do aresztu. Zanim znajdą się w celi, muszą przejść upokarzającą procedurę. Rozebrać do naga, wypiąć się, bo trzeba dokładnie sprawdzić, czy nie wnoszą ostrych narzędzi. Szczegółowe badania przechodzą też odebrane dzieci. Najmłodsze - pod narkozą. U jednego z maluchów lekarze przedawkowali lek, dziecko zapadło w śpiączkę, na szczęście udało się je uratować. Starsza dziewczynka została przywiązana do badania pasami. To tego typu praktyki budziły nasz niepokój.

Co się dzieje po tych 48 godzinach?

Rodzice wychodzą na wolność, ale dzieci już do nich nie trafiają, mieszkają u rodziny zastępczej. Po sześciu tygodniach komisja decyduje, czy odbiór był zasadny - czy dzieci wrócą do domu, czy zostaną długoterminowo umieszczone w norweskiej rodzinie zastępczej. Przez tych sześć tygodni ważą się losy dziecka. Z reguły raz w tygodniu organizowane są spotkania rodziców z odebranym dzieckiem. Są przy nich obecni psycholodzy, urzędnicy, często ci sami, którzy najpierw dziecko zabrali, a później mają napisać rzetelny raport. Wiele razy zdarzało się, że urzędnicy nie są zainteresowani zbadaniem sytuacji dziecka, ale udowodnieniem swojej wcześniejszej decyzji.

Brała pani udział w takich spotkaniach?

Wielokrotnie. To bardzo emocjonalne wydarzenia. Rodzice starają zachowywać się normalnie, dzieci bardzo cieszą się na ich widok. Zdumienie przychodzi później, kiedy okazuje się, jak bardzo różnią się nasze notatki z tych spotkań - moje a norweskich urzędników. Trudno w to uwierzyć.

Dlaczego?

Podam przykład - rodzina z dwójką dzieci. Nauczycielka zawiadamia urząd o przemocy w domu, jej podejrzenia wzbudził czerwony ślad na czole sześcioletniej dziewczynki. Mała po prostu uderzyła się zabawką podczas zabaw z półtorarocznym bratem. Donos na rodzinę złożyła też sąsiadka. Jej zdaniem w domu Polaków słychać było krzyki. Tylko na tej podstawie dzieci trafiły do rodziny zastępczej. Podczas spotkania z rodzicami obserwowanym przez urzędników, którego byłam świadkiem, chłopczyk na czworakach wszedł pod stół. Mama bawiła się z nim, kukali jak kukułki. Starsza siostra dołączyła do nich. Bardzo ich to śmieszyło, nie budziło żadnego zaniepokojenia innych dorosłych. W dokumentacji urzędników przeczytałam: "Dziewczynka unika kontaktu z matką. Wchodzi pod stół. Chłopiec wyrywał sobie włoski na głowie. To może być traumą po przeżyciach w domu rodzinnym". Taka opinia niemalże przekreśliła szanse na odzyskanie dzieci. Rodzeństwo udało się przywrócić rodzicom dopiero po kilku miesiącach pobytu u norweskich opiekunów.

Ta historia zakończyła się szczęśliwe. A inne?

Nie każdą historię mogę opisać dokładnie. Obowiązuje mnie poufność, procedury. Ale nigdy nie zapomnę matki, która przyszła do konsulatu z sześcioletnim synem. Chłopiec bawił się, rysował, przytulał, siadał mamie na kolanach. Norweski urząd rozpoczął postępowania, ponieważ chłopiec sprawiał w szkole problemy, a matka miała sobie z nim nie radzić. Razem z konsulem przeglądaliśmy jej dokumentację. Dobra opinia z miejsca pracy, współpraca z poradnią i pozytywne rekomendacje dwóch psychologów. To nie wystarczyło. Barnevernet skierowało kobietę do kolejnego lekarza. W jego diagnozie zaniepokoiło nas zdanie o słabej więzi matki z synem. Próbowaliśmy uczulić ją na to, ale nie przyjmowała tego do siebie. Nie wierzyła, że mając tyle pozytywnych ocen, urząd może odebrać jej syna. Po zakończeniu postępowania zapadła jednak decyzja o odebraniu dziecka. Kobieta załamała się, popełniła samobójstwo. To był wymowny znak. Dodam, że osierocone dziecko miało mnóstwo problemów, żeby otrzymać zgodę na pójście na pogrzeb matki. Udało się dopiero po stanowczej interwencji konsula.

Niech pani wyjaśni w prostych słowach - za co norweskie państwo może odebrać rodzicom ich dziecko?

Nie ma prostej odpowiedzi na tak postawione pytanie. Oczywiście zawsze w sytuacji zagrożenia zdrowia i życia dziecka lub zagrożenia dla rozwoju dziecka czy też braku zdolności wychowawczych. Ale przepisy nie są w tej kwestii precyzyjne. Odebranie dziecka powinno być ostatecznością, jednak wobec rodzin, które zgłaszały się do nas po pomoc, odbiór dziecka był często pierwszą zastosowaną interwencją. Tylko w nielicznych przypadkach podejmowane były inne kroki – rozmowy z psychologiem, skierowanie rodziny na wspólną terapię itp. System norweski doszedł do absurdu. Wiele interwencji związanych z odebraniem dziecka opiera się na donosach. Najczęściej kogoś z przedszkola lub szkoły. Zanim donos zostanie zweryfikowany, dzieci i rodzice przeżywają koszmar. Jedna z rodzin napisała do szkoły pismo, domagając się interwencji, bo ich dziecko było atakowane rasistowskimi komentarzami ze strony innych uczniów. Szkoła zaś zgłosiła do Barnevernet podejrzenie przemocy domowej. Sprawę na szczęście udało się wyjaśnić, ale zajęło to jednak prawie dwa tygodnie, które dziecko spędziło w rodzinie zastępczej. Niektóre dzieci, zwłaszcza młodzież, nieświadome konsekwencji, same wpakowały się w problemy. Jak czternastolatka, która po kłótni z matką o dostęp do komputera zgłosiła się do Barnevernet. Urzędnicy od razu umieścili ją w domu norweskich opiekunów, stwierdzając patologiczne relacje w rodzinie. Ponieważ dziewczyna zapowiedziała, że ucieknie, okno jej pokoju zablokowano łańcuchem. Przeżyła koszmar. W powrocie do matki pomógł jej konsul Kowalski.

Jak wygląda sam moment odebrania dziecka przez urzędników?

Czasem dramatycznie. Zdarza się, że dzieci odrywane są od rodziców siłą. To łamanie ich podstawowych praw. Młodsze dzieci reagują spontanicznie. Kiedy widzą się z mamą na tak zwanej obserwacji, chcą się bawić, przytulać, wykorzystać każdą chwilę. Najgorsze są ostatnie minuty spotkania, kiedy urzędnik przypomina, że kończy się widzenie. Byłam świadkiem scen, jak dziecko rzuca się na rodzica, łapie za nogę i nie chce puścić. Wpada w histerię, woła "zabierz mnie do domu". Mam te obrazy przed oczami.

Co robią rodzice?

Też ulegają emocjom. Chcą je przytulić, uspokoić, a takie zachowanie jest źle odebrane. Według norweskich urzędników dorośli powinni zachować spokój, nie dotykać dziecka i łagodnym tonem oznajmić: "nasz czas teraz się skończył, zobaczymy się za tydzień". Pamiętam, jak policja stała nad matką. Kobieta z synem siedzieli na kanapie, oboje płakali. Wtedy jeden z funkcjonariuszy oznajmił: "proszę przestać tak się zachowywać, inaczej będziemy musieli użyć siły". W takich sytuacjach widać, że norweski system chroni przed przemocą ze strony rodziców biologicznych, jednocześnie pozwalając na przemoc ze strony funkcjonariuszy.

Co dzieję się z dziećmi odebranymi od rodziców?

Psychologicznie przeżywają traumę. Młodsze zaczynają się moczyć, śnią się im koszmary. Niektóre całkowicie przestają mówić. Inne na spotkanie przychodzą zestresowane. Sześcioletni chłopiec, który ledwo potrafił pisać, przyszedł z kartką, a na niej wypisanych miał kilka punktów, za co rzekomo obwinia rodziców, na przykład niesprawiedliwe traktowanie rodzeństwa. Recytował je, głos mu drżał. Dopiero kiedy skończył, widać było na jego twarzy ulgę. Podbiegł do mamy i zaczął się do niej tulić. Nie uwierzę, że kilkulatek po tygodniu odebrania go od rodziców sam wpadł na pomysł napisania listy oskarżeń wobec swoich rodziców.

Dzieci wielokrotnie opowiadały polskiemu konsulowi, jak urzędnicy Barnevernet tłumaczyli im, że ich rodzice nie potrafią ich wychowywać, nie nadają się do bycia rodzicami, będą miały lepiej u nowych norweskich rodziców. Pokazywały blizny po samookaleczeniach. Jedna z nastolatek siedem razy uciekała z rodzin zastępczych. Po każdej ucieczce była przenoszona do innego domu, choć za każdym razem wracała do matki. Wydawałoby się, że jej koszmar się skończy, jak zostanie pełnoletnia. Nie w Norwegii. Dziewczyna zaszła w ciążę, urodziła dziecko, a urzędnicy z Barnevernet je odebrali. Doszli do wniosku, że po tym, jak się wcześniej zachowywała, nie nadaje się na matkę.

Zdarza się, że ze stresu dzieci nie jedzą. Pamiętam siedmiolatka, który po miesięcznym pobycie w rodzinie zastępczej stracił osiem kilogramów. Mieliśmy podejrzenia o stosowanie wobec chłopca przemocy w rodzinie zastępczej. Zgłosiliśmy to do urzędu. Konsul dostał odpowiedź, że rodzina zastępcza, do której trafił, funkcjonuje od lat i nie ma żadnych uchybień. Chłopiec wrócił do swojej prawdziwej rodziny po 362 dniach.

Jaka instytucja nadzoruje Barnevernet?

Wojewoda. Jednak w praktyce skarga do wojewody działa tak jak opisałam – "nie ma uchybień". Prawo w Norwegii jest tak skonstruowane, że pracownicy Barnevernet mają wiele swobody w podejmowaniu decyzji. Mogą odmówić wydania dokumentów prokuratorowi lub policji, zasłaniając się dobrem dziecka, nawet jeśli prowadzone jest postępowanie wobec pracownika urzędu. Zdarza się, że nie respektują postanowień sądu. Nawet jeśli sprawa zakończyła się, za chwile mogą wnieść kolejne oskarżenie przeciwko tej samej rodzinie na podstawie innego donosu. Często norwescy urzędnicy, kiedy nie ma tłumacza, zabraniają rodzicom i ich dzieciom mówić w języku polskim w czasie spotkań. Kiedy konsul Kowalski zwrócił uwagę przedstawicielom Barnevernet, że dziecko ma prawo mówić w języku ojczystym, zagrozili, że nie dojdzie do spotkania. A dziecko czekało już na przyjście rodzica. Konsul na szybko zorganizował jakiegoś tłumacza, żeby oszczędzić dziecku kolejnego bólu, rozczarowania. Z kolei inne dziecko wiedząc, że nie wolno mówić po polsku na spotkaniach, komunikowało się z rodzicami na migi.

Dlaczego polskie rodziny nie mogą między sobą mówić po polsku?

Odebrane dziecko, nawet tymczasowo, staje się własnością państwa. Językiem obowiązującym w państwie norweskim jest norweski.

Po co to wszystko?

Barnevernet chce całkowicie zasymilować dzieci imigrantów. Pozbawić je własnej tożsamości. Dlatego dziecko nie chodzi do polskiej szkoły, nawet jeśli ta znajduje się w miasteczku. Nie wychowuje się w swojej kulturze, religii. Pozbawia się je poczucia polskości. To bardzo skutecznie osłabia więź między rodzicami a dzieckiem.

Prawa rodziców nie są respektowane?

Jakie prawa? Zazwyczaj mogą widzieć swoje dzieci cztery razy w roku po dwie godziny. Nie ma szans na dodatkowe odwiedziny, nawet w sytuacjach szczególnych, jak święta czy urodziny dziecka. Znam przypadki, kiedy matka musiała nauczyć się języka norweskiego, żeby móc przez chwile porozmawiać z własnym dzieckiem. Po kilku latach rozłąki takie dziecko nie zna już polskiego. Nie wie, kim jest. Nie zna polskiej tradycji, nie ma kontaktu z dziadkami. Rodzice zastępczy często od pierwszego dnia wymagają od dzieci, by zwracały się do nich "mamo" i "tato".

Brzmi to jak teoria wielkiego spisku. Policja, prokuratura, urzędnicy Barneveret, sąsiedzi, nauczyciele, wszyscy postanowili uprzykrzyć życie polskich rodzin? A może to Polacy jadąc do Norwegii nie przestrzegają obowiązujących tam zasad, podejścia i sposobu wychowania dzieci?

Na pewno jest to świetnie zorganizowany system z ogromnymi pieniędzmi w tle. Prywatne firmy prowadzące rodziny zastępcze zarabiają miliony na odbieraniu dzieci. Jest to swoisty mariaż strefy publicznej i prywatnej, generujący ogromne zyski przy minimalnych nakładach. W Norwegii dziecko jest chronione przed przemocą ze strony rodziców biologicznych, ale nie ze strony rodziców zastępczych czy pracowników ośrodków.

Jaka jest ta polska imigracja w Norwegii, kto wyjeżdża?

Chciałabym rozwiać mity, które często rozpowszechniają osoby bez bezpośredniego doświadczenia z Barnevernet, zarówno na temat polskich rodzin, jak i tej instytucji, tłumacząc nieprzestrzeganie prawa przez urzędników rzekomymi różnicami kulturowymi. Skąd wiedzą, jak pracuje Barnevernet? Z ich ulotek? Z drugiej strony wystarczy powiedzieć, że Polacy to patologia bijąca dzieci. To niebezpieczny mit, bo rodzice zostają bez wsparcia, a nasze doświadczenia pracy z polskimi rodzinami tej patologii nie potwierdzają.

Za https://tvn24.pl/magazyn-tvn24/zabrany-rodzicom-chlopiec-nie-jadl-stracil-osiem-kilo-kiedy-panstwo-zastepuje-rodzine,204,3552

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.