sobota, 23 grudnia 2023

O pracy wewnętrznej

 


29 VIII. „Bardzo wcześnie dokonałem tego odkrycia, że prościej jest chęci się wyrzec niż uczynić jej zadość. Nie mogąc otrzymać wszystkiego, co leżało w pragnieniach mojej natury, raz na zawsze się wyrzekłem całości [...]. Uprzedziłem w duchu wszystkie rozczarowania, zgodnie z metodą stoicką. Tylko że — o logiko! — dopuściłem do tego [...], że żal mi się robiło tego, com stracił, i że na postępowanie mające źródło w zasadach wyjątkowych patrzyłem oczyma pospolitymi. Należało być ascetycznym do końca” (Amiel).

Jak to mówią: „Bez komentarzy” . Wszyscy, którzy próbują tej drogi, mają z nią te same trudności.

30 VIII. C n o t a  w s t r z e m i ę ź l i w o ś c i  p ł c i o w e j. Pewne wyższe formy życia ludzkiego, pewne najpiękniejsze, najbardziej upajające odmiany szczęścia zdają się być dostępne o tyle tylko, o ile popęd płciowy nie jest zaspokojony. Nie każdy, kto się zaspokojenia wyrzeka, osiąga te szczyty; stąd tylu ascetów zmarniałych, po prawdzie: wprost na psy zeszłych. Ale bez tego wy­rzeczenia osiągnąć ich nie można: i coraz to nowe rzesze tych, którzy mają niejasne przeczucie owych form wyż­szych, próbują ciężkiej tej drogi. Wielu odpada, wielu też na niej — przez nią! — ginie, ale kilku dochodzi.

31 VIII A m i e l. Jakże to się stało, że z biegiem czasu osłabła nie sama tylko chrześcijańska wiara, ale i religijny stosunek Amiela do świata? Zaniepokoił mnie i przestraszył ten słabnący nurt zaufania, ta blednąca wizja rzeczywistości jako na swój sposób świętej, czcigodnej. Jak to? więc i to, tak jak resztę, można posiąść, wyczerpać i stracić?

11 IX. Ambicja, żądza zmysłowa i inne dążenia podobne pchają nas poza chwilę obecną ku jakiemuś rzekomemu dobru przyszłemu, zabijają zdolność czerpania z chwili, która j e s t, tej obecnej. Kładąc przy tym nacisk na nasze ego jako na centrum zainteresowań, świat zaś traktując jako dostarczony nam przez usłużne bóstwa skład środków spożywczych, uniemożliwiają właściwe ustosunkowanie się do świata, nie pozwalają widzieć w nim jego samego, spoczywającego w sobie i gotowego wejść z nami w inny stosunek niż ten smutny stosunek wyzysku.

13 XII. Nie dajmy się naciskom, nie dajmy pokusie dojścia ze światem do taniego porozumienia.

6 II 1933. Nieświadoma chytrość niektórych: porywać się na rzeczy najbardziej nieosiągalne, by nie być zmuszo­nym do realizacji.

1 II O  g o d z e n i u  się  n a  z ł o  w s o b i e. Mówiłem nieraz: trzeba się „zgodzić na zło w sobie” , „przyjąć swą winę”. Jak gdyby to było to samo. Ale to są wyraźnie dwie różne myśli. Jedna: nie dać się przez swą winę złamać, nie zwątpić o sobie. Druga: przyjąć za nią odpowiedzialność.
Pomówmy najprzód o tym ostatnim. Co to znaczy: „przyjąć odpowiedzialność”? Do wstawienia pod tę formułę nie znajduję nic innego jak tylko następujące trzy sensy, które mnie niezupełnie zadowalają, ale na których w dzisiej­szym stanie swej myśli i sumienia muszę poprzestać:

a) Zło w sobie wyraźnie, expressis verbis, uznać za zło, winę za winę. Trzeba je tak  n a z w a ć; bez tego nie wybrniemy z plątaniny wykrętów.

b) Jeżeli mnie, w związku z winą, spotka nieszczęście, przyjąć je nie jako złośliwość losu, ale jako następstwo tego, co sam w świat wprowadziłem. Nie czuć się pokrzyw­dzonym, że moje własne zło, w zmienionej postaci, do mnie powruca.

c) Bez szemrania przyjąć ujemny o mnie sąd ludzki, spowodowany moją winą, choćby sądzącym znaną niedo­kładnie, i choćby w szczegółach zawierał coś krzywdzące­go. Ludzie i tak, na ogół, nie znają całej rozciągłości moich przewinień, i  c a ł o ś c i o w y  ich sąd o mnie na pewno wypadłby jeszcze gorzej, gdyby ją znali. Nie prawujmy się więc o szczegóły.

Wracam teraz do sprawy pierwszej: nie dać się złamać. Gdy mówię: „swe zło trzeba przyjąć”, znaczy to na pewno między innymi: nie powinno się z jego powodu cierpieć tak, by mnie to cierpienie niszczyło, odbierało chęć do tych rzeczy, dzięki którym życie jest cenne. Z drugiej jednak strony znaczy z pewnością również: o nim nie zapominać, mieć je w świadomości obecne. W tych warun­kach linię właściwą znaleźć i utrzymać jest trudno. Wy­kluczone są oczywiście wszelkie dramaty sumieniowe: być gnanym przez furie to nie cnota, tylko choroba. Trzeba swą winę czuć, uświadamiać sobie na niej swoją ułomność; nie można jednak pozwolić, by nas przygniotła. Trudną tę równowagę zrealizować można, myślę, tylko przy jednym z następujących założeń:

1) Że się w danym, konkretnym postępku było zdeter­minowanym w sposób konieczny. Wtedy zło nie przestaje być złem, ale nie jest już winą. Ale wtedy znika od­powiedzialność. Nic mnie tu nie obchodzi teoretyczne zagadnienie determinizmu i wolnej woli. Praktycznie  n ie  w o l n o  uważać, że zło, które się popełniło, popełnić się musiało. To więc odpada.

2) Że czynienie zła jest udziałem wszystkich istot moje­ go gatunku, tak że byłem zdeterminowany jeżeli nie do tego właśnie zła, które konkretnie popełniłem, to do  j a k i e g o ś zła w ogóle, bo to leży w ludzkiej naturze. Twierdzenie czy nie werbalne? obliczone na dogodzenie umysłowemu i moralnemu lenistwu?

3) Że dobro, do którego jestem zdolny, przeważa zło, które popełniłem faktycznie; że, przy odpowiedniej woli, do końca mam szanse swoje istnienie zamknąć bilansem korzystnym.
Wydaje mi się w tej chwili, że to ostatnie założenie jest tym właściwym. Niewyczerpalny potencjał dobra, który sprawia, że wina w końcu ulega  z a l e w o w i  tej fali;
nieograniczona możliwość odradzania się, dzięki której może ona po prostu  z n i k n ą ć  wraz z człowiekiem, który zawinił (w tym sensie, że to już będzie inny człowiek); a nawet po prostu: świadomość mej dobrej woli, żywej we mnie już teraz, gdy grzeszę: to są chyba te czynniki, które sprawiają, że na swe zło przecież „zgodzić się” można. „Zgodzić się” jest złym określeniem, ale nie znaj­duję lepszego.

16 XI. S z c z ę ś c i e   w   a s c e z i e. Czy jest szczęście w ascezie? i jakie? — Przede wszystkim poczucie siły, jakie daje walka przeciw instynktom. Potem wolność: bo się  w y ł a ­ m a ł e m. Po trzecie — poczucie zwartości mojego ja i sensowności mego życia: bo się nie rozpraszam na głupstwa. Tak: w życiu ascetycznym  j e s t  szczęście; prawda tylko, że szczęście pod zbroją.

22 XII. Powołanie człowieka jest proste: budować świat przeciw światu.

30 VIII Co robić, by ta oto obmierzła myśl nigdy już nie przeszła przez moją głowę? — Tylko jedno: stać się innym człowiekiem.

13 VIII. N i e b e z p i e c z e ń s t w o  z m y s ł ó w. Zło zmy­słów nie leży, rzecz prosta, w samej pięknej sprawie zmysłowej; nawet w żadnym jej normalnym, spokojnie przyjętym dalszym wpływie na życie. Leży w tym, co sprawę poprzedza. W myśli o niej, pożądaniu, łaknieniu, krążeniu wokół niej wyobraźnią, we wszystkich tych zabie­gach, do których zniżamy się, by ją móc przeżyć. W tej obsesji, która opanowuje umysł i duszę, odciąga od zainte­resowań poważnych i sprawia, że każdej chwili jest się gotowym rzucić wszystko, każde zadanie, każdy obowią­zek, każdą chęć twórczą, gdy zaświta pięknolica nadzieja. Spustoszenia przez to wyrządzane są wielkie. W tym znaczeniu, dla nas mężczyzn, kobieta jest rzeczywiście owym „tygrysem”, owym czymś od tygrysa straszliwszym, o czym mówią teksty buddyjskie. Tygrysem, oczywiście, często mniej winnym niż ten, kogo pożera; jednak — pożera.

M y ś l i  o  c n o c i e . — „Bym w cnocie mógł znaleźć zadowolenie, trzeba, by ta moja realizacja była przez moich bliźnich odczuta jako realizacja własnych ich dążeń. Bo dążyć dążymy wszyscy, tyle że jedni czynnie a drudzy tylko w formie aspiracji, pragnienia. I gdy jeden osiąga cel diążeń, osiąga go za wszystkich, dla wszystkich; d a ł  coś ludziom, a oni się cieszą z osiągnięcia, które jest naszym wspólnym, i widzą w nim zapowiedź możliwych innych osiągnięć w przyszłości, — może tym razem ich własnych, którymi się wtedy oni ze m ą podzielą” . — Do tego rodzaju rozważań należy się odwoływać, gdy się chce odeprzeć powracający stale zarzut „egoizmu etycznego”, stawiany tym, którzy się troszczą i zabiegają o własne doskonalenie. Nie jest to egoizmem, o ile doskonalący się ma świadomość, że realizuje dążenia wspólne.

— Cnota i dążenie do cnoty: granica tych dwóch rzeczy jest płynna. Dążenie jest w pewnej mierze już cnotą, a cnota zawiera dążenie do szczebli jeszcze nie osiąg­ niętych.
— Usiłując się wykazać swą cnotą, czasem właśnie dopiero ją osiągamy.

4 X. G r a n i c e  ż y c z l i w o ś c i. Wobec wrogów należy unikać postawy, która by nas rozhartowywała, w oczach ich samych podając nas w pogardę jako zbyt miękkich. Wrogów należy nie tylko zwalczać, ale się wobec nich utrzymywać w psychicznym pogotowiu do walki. Życz­liwość względem nich może polegać tylko na tym, że się, poza bitwą, z nienawiścią o nich nie myśli.

1 II N i e z a l e ż n o ś ć  d u c h o w a  polega nie tylko na tym, by nie być bezkrytycznie podatnym na wpływy, ale także na tym żeby jak najmniej myśleć i czuć  r e a k t y w ­n i e. To znaczy: by uczucia i myśli były jak najmniej odpowiedzią na zachowanie się cudze, a rodziły się w nas jak najbardziej spontanicznie, pod wrażeniem tego, co sami stwierdziliśmy poza sobą i w sobie.

4 II. Wobec prób narzucania nam z zewnątrz tzw. obo­wiązków, w istocie rzeczy serwitutów, obciążeń i pańsz­czyzn, należy być nieustępliwym. Ich źródłem, dziewięć razy na dziesięć, jest bezwstydny egoizm tamtego albo tamtych, jednostki lub grupy.

30 XII. Etyka należy w całości do świata spętania i skrę­powania; rzeczą jej jest regulować stosunki, które ze skrępowania powstają. W świecie wyzwolenia etyka staje się bezprzedmiotowa. Wszystko jednak wskazuje na to, że zadośćuczynienie jej wymaganiom jest tego wyzwolenia  w a r u n k i e m. Stąd pewne nawet antynomie: etyka częściowo nas skuwa (przez obowiązki), częściowo wyzwala (przez oczyszczenie, uniezależnienie od pragnień, wyniesie­ nie ponad potrzeby); jest częściowo sprzymierzeńcem, częś­ciowo wrogiem tego, kto szuka zbawienia. [Może stać się wrogiem tylko tego, kto się do niej przywiąże i nie widzi że jest ona tylko pierwszym etapem, budującym fundamenty niezbędne do ostatecznego wyzwolenia. [VB]

22 VII. Do taktyki samowychowawczej. „Mów często przeciw... [tu autor mówi „próżności”, ale przypuszczalnie może tu chodzić o jakąkolwiek inną przywarę] i choćby ci się zdawało, że to czynisz wbrew sobie, gardź nią rzetelnie, bo w ten sposób, wobec opinii, w i ą ż e s z  s ię  j a k o
r z e c z n i k  s t r o n y  p r z e c i w n e j  [vous vous engagerez même de réputation au parti contraire]; mówiąc zaś wciąż a wciąż przeciw jakiejś rzeczy, pobudzamy w sobie niena­wiść do niej, chociażby ona pierwotnie była nam miła”. (Św. Franciszek Salezy, Introducion à la vie dévote, IV, 10.) Najważniejsze jest to, co podkreśliłem. Taktyka ryzykowna i niebezpieczna: nie uda się, to wobec bliźnich stoimy obarczeni wstydem sprzeczności między czynem a postępowaniem. Ale może być czasem skuteczna.

25 IV. „Prawdziwy cel człowieka polega na zdaniu sobie sprawy ze swego miejsca w systemie rzeczywistości, a nie na wykrojeniu w nim roli pierwszoplanowej dla siebie” (Brehier o Plotynie i chrystianizmie).

30 I. Z Historii literatury Renego Lalou, z rozdziału o Maeterlincku. Mowa jest o Maeterlinckowskim „po­grążaniu się w milczeniu” , by tam usłyszeć „głosy życia głębokiego” — a potem: „To prowadziło do porażki, bo takie wycofanie się mistyczne w duszę głęboką kładło kres normalnemu komunikowaniu się z żyjącymi. Maeterlinck musiał to stwierdzić w obliczu faktu, że etyka mistyczna jest niemożliwa” . To ostatnie trochę mnie dziwi; takie etyki dawno istnieją. Nie piszę się więc na ten pesymizm; przypuszczam, że wchodzi tu w grę raczej pewna ograni­czoność sił Maeterlincka, pewne nie dość zdecydowane jego „powołanie” mistyczne.

,,Trzeba żyć tak jak się myśli; w przeciwnym razie, prę­dzej czy później, zaczyna się myśleć tak jak się żyło” ( Bourget). — Tak; i to byłoby straszne.

6 II. Normalny, przeciętny człowiek nie odczuwa naj­mniejszej potrzeby, by być innym niż „Pan Bóg go stworzył” . Wyznaje taką czy inną etykę, ale cóż, kie­dy zawsze, w praktyce życia, uzgadnia jej przykazania ze swoim charakterem, a nigdy na odwrót. Z najwięk­szym zdumieniem odrzuca tę cudaczną insynuację, że może jednak jego najbliższym zadaniem, jeśli chce być istotą jako tako godną istnienia, byłoby: trochę się prze­obrazić.

Przeciwko naiwnej wierze w skuteczność pracy moralnej człowieka nad sobą samym wysunięto tę przenikliwą i arcymądrą uwagę, że „to nie my porzucamy nasze przywary (vices, jak to właściwie tłumaczyć?), ale one nas porzuca­ją”. Mimo to nierozsądnie byłoby twierdzić, że praca nad sobą jest bezowocna. Bo, po pierwsze, ona to sprawia, że gdy nasze  m i ł e, kochane, hołubione przywary nas opusz­czają, cieszymy się zamiast się martwić. Już to nie jest do pogardzenia, ale po wtóre: dzięki niej zdrożna skłonność, nawet i silna, nie tak łatwo wyradza się w nałóg. Większość tych skłonności przecież wypływa z jakichś potrzeb zgoła realnych, którym nie umiemy się oprzeć. I póki taka potrzeba trwa, praca nad sobą może dawać wyniki mizer­ne. Ale nieraz, gdy potrzeba już minie, zdrożność zostaje: bo zdążyła stać się nałogiem. Temu przeciwdziała praca nad sobą: wysuwając raz po raz swoje opory, nie dopusz­cza do automatyzacji nagannego sposobu postępowania. Tak że gdy potrzeba zanika, zanika i zrodzona z niej zdrożność, gdy tymczasem bez pracy nad sobą przetrwała­by jeszcze i wtedy pew­nych przedmiotów, to jest w tym sporo słuszności: jeżeli rzecz „samą w sobie” ciemną czynię "jasną dla mnie”, to ją fałszuję. Dobrze o tym wiedzą artyści; powinni by wiedzieć filozofowie.

1 XII. Mądrość jest produktem ubocznym dążenia czy to do prawdy, czy do systematyzacji myśli i czynów. I często jest produktem jedynym.

20 XII. „Człowiek jest człowiekiem tylko o tyle, o ile walczy, by się wznieść ponad naturę” (Wiwekananda).

„Jest to proste i oczywiste; któż by czego szukał w Montaigne’u?” — taki tu chciałem, z pierwszego impetu, dodać komentarz. Ale ugryzłem się w pióro. Także mąd­ rość Montaigne’a może się przydać; nie wolno jej post­ ponować za to jedynie, że jest jednym z głównych źródeł mądrości Boya.

„Nie można dość wysoko [gross genug] myśleć o duchu” , powiedział Hegel. Słusznie, ale dodałbym ze swej strony: O  c z ł o w i e k u  nigdy nie można myśleć dosyć pesymis­tycznie.

22 X II. Z różnych klątw w życiu się wyzwalałem, z innych wyzwalało mnie życie bez mojego przyczynienia się i zasługi,  ale niektóre dalej ciążą, żywo odczute lub drzemiące po zakamarkach i gotowe się używotnić. Ta, którą w czasach ostatnich odczuwam najsilniej i najboleśniej, której moje najgłębsze instynkty — zrazu poza moją świadomością i wolą — wypowiedziały w tych miesiącach walkę śmiertel­ną, to klątwa racjonalizmu na modłę czysto formalną, logicyzmu arogancko tępego, zażartego na dążenia wysokie, na szlachetną twórczość, na świat wartości, na muzykę jakości opływającą głucho lądy świata istnień i znaczeń, na wszelką cenną treść, w którą się człowiekowi godzi wnikać i jej prześwietleniu poświęcić swe energie myślowe. Klątwa całej tej, w intelektualnych szatach chodzącej, butną nikczemności duchowej, którą zawsze nienawidziłem a wobec której nie zdobyłem się w czasie właściwym na odpór i kontrofensywę, bom nie umiał przeprowadzić linii podziału między nią a racjonalnością naprawdę  rozumiejącą: ludz­ką, szeroko otwartą na  k a ż d ą  rzeczywistość, i płodną.

23 XII. Dwie są formy walki ze złem: wyzwolić się od niego i zerwać pęta, choćby przez rzucenie się w próżnię, albo: silić się o to, by dobru zapewnić pozytywne zwycię­stwo. Dążność pierwsza niesie z sobą mniej złudzeń, druga bardziej krzepi afirmacją, nadzieją. Wybór według charak­teru jednostki i według konieczności chwili dziejowej.

27 XII. Jakąż pełnię zadowolenia przeżywam, gdy czy­ tam książkę lub przemyśliwam jakiś problem tylko dla siebie. A jak to zadowolenie znika bez śladu, gdy jedno lub drugie czynię, by się wynikami podzielić. Pragnienie lub obowiązek wyjścia ze swą myślą przed ludzi psuje całe szczęście myślenia.

5 I. Grunt w tym, żeby myśliciel miał własną, odkrywczą wizję rzeczywistości i tę przed innymi ludźmi roztoczył. Wizja taka uzasadnia się sama, budząc w świadomości odbiorcy to co w niej było uśpione. „Tak to jest —- winien mówić odbiorca — oczywiście, tyłkom ja dotąd z tego sobie sprawy nie zdawał”. Uzasadnianie przez argumenty ma znaczenie, ale w fazie późniejszej.

28 III. Mistrzem jest ten, kto pewnej ilości swych bliź­nich pomógł wyjść z honorem z opresji życia na ziemi.

6 V. Pisanie zabiera część czasu, który mógłby iść na myślenie. Stąd u ludzi takich jak ja, piszących wolno i z trudem, tragiczna alternatywa: albo zahamować iuch swojej myśli, albo się wyrzec jej ujawnienia.

1 VI. „To czego nie rozumiecie, to śmiało podawajcie za wyjaśnienie całej reszty” (Hodgson — o którym nb. nic nie wiem! — cytowany u L.Brunschvicga). — Czy to ma być tylko satyra? to przecież trafia wcale niezgorzej w istotę naszego poznania.

7 VI. O pewnej skądinąd bystrej niewieście w światku intelektualnym wileńskim: są ludzie, którzy nigdy i nigdzie nie wsadzą swoich trzech groszy, tylko od razu trzydzieści.

4 VII. Prawdziwa, mocna indywidualność ludzka jest jak gwóźdź diamentowy, wbity prosto w kosmos na wieki wieków, bez podłożonych zabezpieczających tekturek. Ta­kimi diamentami usiane jest dno wszechistnienia, jak przestwór nocny gwiazdami; nic ich nie łączy prócz tego że są właśnie takie: mocne i wbite — i to jest ich wielkopańska wspólnota.

13 IX. Coś z mądrości jesienno-szarej. — Życie jest przeżarte złem; a z jego dóbr, zrazu kuszących, wiele przeżeramy analizą my sami. Ale jak z robaczywego owocu długo jeszcze możemy wykrawać cząstki zdrowe, tak samo i z życia; tak że jest co spożywać do końca. Wyścig między robakiem a śmiercią wygrywa na ogół śmierć; przychodzi wcześniej, nim robak zdołał odebrać nam wszystko.

4 X. „A ty z tej próżni czemu drwisz, kiedy ta próżnia nie drwi z ciebie?” (Leśmian w Napoju cienistym.) — Efek­towne, ale fałszywe. Ze wszystkiego można drwić, tylko nie z próżni; a że próżnia drwi z nas,  t e g o  poczucia nie wyzbędziemy się nigdy, póki nam przed oczyma będą tańczyły te roje ułud, w które jej powierzchnia się stroi, — dla nas, ale wbrew naszej woli. Nie myśmy o ten teatr cieniów prosili.

1 XI. Kocha się przeważnie ludzi niegodnych; dla „god­nych” ma się czasem szacunek, najczęściej dobrotliwą łaskawość.

15 XI. Ważna reguła biotechniczna: nigdy się nie po­woływać na równość praw z drugim człowiekiem, tylko zawsze, jeśli już nie na przywilej, to na jakieś prawo swoiste. Powoływanie się na równość praw przyjmowane jest jako dowód niższości i podaje wobec drugiej strony w pogardę.

27 XI. Wielki, wielki spokój spływa na tego, kto nauczył się patrzeć na świat z dwóch perspektyw: śmierci i własnej słabości. Śmierci, która wszystko zrównywa. I słabości, która się wyrzeka wszelkich ambicji, nawet ambicji spros­tania nieco wyższym wymaganiom moralnym.

20 II 1943. „Przez ciągle korzystanie z bramy niebieskiej można ją uchronić od zardzewienia”  (Tao-Te-King).

4 III.......... jeśli bohaterstwo polega na nieskończonej gotowości zaczynania z powrotem od Zera...” (Hocking, The Meaning of God in Human Experience, str. 73). Do pesymizmu historycznego.

14 III. Nie tylko sów nie należy wozić do Aten, ale i świętych Pawłów, jak wykazuje przygoda na Areopagu. Każda myśl ma swą własną publiczność, każda zdobycz ducha — swoich odbiorców: ludzi, którzy do jej przyjęcia są zdolni, bo przystosowani. Kto takich nie znajduje, niech raczej milczy niż szerzy kult „Anastazji bogini” *.[O „Anastazji bogini” Dzieje Apostolskie nie wspominają. Nie pamiętam, skąd to miałem: że jakoby niektórzy Ateóczyęy zrozumieli wyraz "zmart­wychwstanie", jako imię nowej bogini, której kult św. Paweł chciał szerzyć.

26 III. Zasada: nie wykluczać ze swych zainteresowań tego, co mi jest antypatyczne i co mnie boli.

3 V. „Jeśli się chce poznać dno tego, co jakiś człowiek myśli, trzeba się odnieść do tego co on robi, a nie co mówi” (Bergson). — Rozpowszechniona prawda, ale niemniej tylko częściowa. Ogromną część tego, co czynimy, czynimy pod przymusem; takie czyny nie mówią o tym, czym jesteśmy i co myślimy. Słowo jest o kilka stopni wolniejsze.
Charakterystyczne jest może raczej  j a k  czynimy niż co czynimy.

13 VII. W istocie racjonalizmu tkwi tendencja do od­wodzenia umysłu od rzeczywistości ku konstrukcjom czys­to formalnym. By temu przeciwdziałać musi się umysł karmić, że tak powiem, „od spodu” intensywną pożywką irragonalną.

Elzenberg Kłopot z istnieniem

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.