sobota, 14 czerwca 2014

Pogrzeb Tomasza Beksińskiego jak z Monty Pythona


19 kwietnia 2004 roku
[...] Tomek sobie zażyczył kremację i wtedy zobaczyłem, jak to (styczeń 2000 roku) wyglądało na Wólce Węglowej. To było coś w stylu zakładu utylizacji odpadów. Jakieś pijane towarzystwo płci obojga w kufajkach. Spory o to, że urna jest za mała, zakończone łapówką wręczoną przez łapiducha z firmy pogrzebowej (do mnie: „niech pan na chwilę wyjdzie”) któremuś w pokrytych trzydniowym zarostem i dwutygodniowym brudem palaczy. Zostawienie trumny z naklejonym taśmą paragonem na przechowalni, bo spalanie ma być jutro. Zostawienie syna w tym magazynie było dla mnie szokiem, ale co miałem robić. Tomek widział spalanie na gangsterskich filmach: trumna w obecności rodziny i znajomych i przy dźwiękach muzyki organowej wjeżdża za zasłonę. Pewnie po drugiej stronie zasłony jest tak samo jak w Polsce, bo w Polsce było, tak jak było. Nie wolno było używać określenia krematorium, bo „w Polsce to się źle kojarzy”. Dobrze, że nikt nie widział spalarni na Wólce Anno Domini 2000, bo krematorium kojarzyłoby mu się o wiele lepiej. Nie wiadomo nawet, kiedy dokonano kremacji. Tekst z Monty Pythona: „Postawi pan sobie urnę na kominku i będzie udawał, że to prochy pana matki” (cytuję z pamięci). Jak widać, w Anglii w tym czasie gdy kręcono Monty Pythona, nie było inaczej. W sumie jest mi to obojętne, bo z prochu powstałeś i w proch się obrócisz i jedyną moją potrzebą jest niezawracanie głowy i załatwienie tego w sposób najbardziej standardowy na danym obszarze kulturowym. Gdyby u nas zjadano zwłoki, mogliby mnie także zjeść. Jeśli idzie o Tomka, to urna leży w sanockim grobowcu, bo na drugi dzień po świeckiej uroczystości w Warszawie, ze względu na sanoczan, odbył się w Sanoku świecki pogrzeb. Też jak z Monty Pythona. Facet ubrany jak pajac w pelerynę z czerwonym i wyłogami, łańcuch i czerwony biret, plotący jakieś podniosłe banialuki. Powołał się w swej mowie na wszystkie najwybitniejsze autorytety intelektualne historii powszechnej od Seneki młodszego po Marylę Rodowicz. Cytował po łacinie i tłumaczył maluczkim na polski. Grzmiał głosem, który płoszył zmarznięte wrony na okolicznych drzewach. Organizacyjnie był dobry i dyrygował sporym tłumem, a opinia sanocka orzekła, że nasi księża mogliby się od niego uczyć. Potem – jak się okazało już po roku czy dwóch – był to były adept seminarium w Krakowie, który miał nadzieję na stypendium w Rzymie, ale zamiast tego dano mu jakiś krajowy wikariat i on się wściekł, poleciał do Macharskiego i rzucił tam jakimś pierścieniem (chyba) z okrzykiem: „ja was p..., k... papieżniki” i tak dalej, na co Macharski: „Staszek, uspokój się, mnie tu nie było, ja tego nie słyszałem” i tak dalej, ale on się zawziął, rzucił Kościół i wstąpił do Partii, a w Partii zrobili z niego łapiducha. Po czym po paru latach, gdy już wyprowadzono sztandar, facio wziął za radą Wałęsy sprawy w swoje ręce i założył przedsiębiorstwo świeckich pogrzebów i podobno nieźle mu się wiedzie. Jest podobno najlepszy w Polsce. [...]
Pięknie pozdrawiam Beksiński
Liliana Śnieg-Czaplewska, Bex@. Korespondencja mailowa ze Zdzisławem Beksińskim, Państwowy Instytut Wydawniczy 2005, s. 103–104.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.