piątek, 12 grudnia 2025

Chanuka to skrajnie nacjonalistyczne święto ...



Grzegorz Braun cytuje w Sądzie wykładnię żydowskiego rasizmu Schneersona
Wysoki Sądzie, to już zapowiedziałem i teraz chętnie odniosę się do wszystkich postawionych mi zarzutów, ale myślę, że ponieważ mój obrońca zwrócił na to uwagę, to będzie nie od rzeczy w tym momencie podyktować do protokołu kilka zdań z obfitego dorobku i twórczości Schneersona. Cytuję owego Schneersona, którego portret był wyeksponowany w Sejmie Rzeczpospolitej Polskiej 12 grudnia 2023 roku /podczas “palenia Chanuki”- przypis red./.

Oto co należy powiedzieć na temat ciała:

Ciało osoby żydowskiej jest całkowicie innej jakości niż ciało przedstawicieli wszystkich narodów świata. Ciało żydowskie wygląda tak, jak gdyby było z substancji podobne do ciał nieżydów, ale znaczenie jest takie, że ciała jedynie wydają się być podobne pod względem materialnej substancji, zewnętrznego wyglądu i powierzchownej jakości.

Różnica wewnętrznej jakości jest jednak tak wielka, że ciała te należy uważać za całkowicie odmienne gatunki.

Jeszcze większa różnica istnieje w odniesieniu do duszy

Istnieją dwa przeciwstawne rodzaje duszy. Dusza nieżydowska pochodzi z trzech sfer satanicznych, podczas gdy dusza żydowska wywodzi się ze świętości, ze sfery boskiej.

Ogólna różnica między Żydami a nieżydami

Żyd nie został stworzony jako środek do jakiegoś innego celu. On sam jest celem, ponieważ substancja wszystkich boskich emanacji została stworzona jedynie po to, aby służyć Żydom.

Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię. To oczywiście cytat z Księgi Rodzaju. To oznacza, że niebo i ziemia zostały stworzone ze względu na Żydów, którzy nazywani są początkiem.

Oznacza to, że wszystko, cały postęp, wszystkie odkrycia, stworzenie, włącznie z niebem i ziemią są marnością w porównaniu z Żydami. Istotni są Żydzi, ponieważ oni nie istnieją dla żadnego innego celu. Oni sami są boskim celem.

Cała rzeczywistość nieżyda jest jedynie marnością

Rzeczywistość nieżyda, Szanowni Państwo, jest marnością. Jest napisane, obcy będą stać i paść wasze stado. To z Księgi Izajasza.

Całe stworzenie nieżyda zaistniało tylko ze względu na Żydów.

====================================

Wysoki sądzie, oto krótki w pigułce wykład rasizmu. Wykład rasizmu, którego niewątpliwie Konstytucja Rzeczpospolitej Polskiej nie tylko nie pochwala, nie propaguje, ale też i nie dozwala. (…)

Więc to była najpierw fałszywa teologia. A ponieważ fałszywa teologia rodzi fałszywą antropologię, zobaczmy jej przykład, przechodząc od abstrakcji do konkretu. Ten sam Schneerson, zwany rebe i ubóstwiony dosłownie przez swoich wyznawców, w roku 1994, mówi:

—————————

… główną broń walki skierujemy bezpośrednio na Słowian, poza renegatami ożenionymi z Żydami poprzez wspólne interesy:

Prawda, wszyscy ożenieni z nami zostaną w końcu usunięci z naszej wspólnoty, kiedy już wykorzystamy ich dla naszych celów.

Słowianie, wśród nich na przykład Rosjanie, są najbardziej nieugiętymi narodami na świecie. Słowianie są nieugięci w wyniku swoich zdolności psychologicznych i intelektualnych utworzonych przez wiele pokoleń przodków. Niemożliwe jest zmienić ich gen. Słowianina można zniszczyć, ale nigdy nie podbić. To dlatego ten lud podlega likwidacji, a najpierw ostrej redukcji liczebności.

————————————

Otóż tu mamy z teologii fałszywej fałszywą antropologię

A teraz jaką mamy praktykę?

Praktykę w Wysokim Sądzie oglądamy w szczególnie jaskrawych, tragicznych przejawach, w sprawozdaniach z Gazy, gdzie właśnie od 2023 roku trwa akcja żydowskiego ludobójstwa Palestyńczyków, których pobratymcy, współplemieńcy, naśladowcy rebe Schneersona publicznie definiują jako nieludzi, jako podludzi.

Rabini, ministrowie, generałowie państwa położonego w Palestynie mówią o Palestyńczykach, że to nieludzie. Zresztą ludobójstwo, którego eskalacja nastąpiła w Gazie w ostatnich latach, to jest tylko i aż szczególnie intensywne stosowanie w praktyce tej rasistowskiej ideologii, która wcześniej już szereg razy była nam prezentowana w publicznych wypowiedziach osób publicznych z państwa żydowskiego i z diaspory żydowskiej.

Przypominam sobie słowo innego rabina, które przebiło się do mediów w szerszym zakresie. „Goje są jak zwierzęta, aby służyć Żydom”. I otóż stwierdzam, że to zdanie, że goje są jak zwierzęta, aby służyć Żydom, nie jest ekscesem, nie jest żadną anomalią, nie jest jakimś wyjątkiem od reguły, jest właśnie normą w świecie, w którym czczeni są osobnicy tak potworni i wynaturzeni duchowo i intelektualnie jak Schneerson.

I dokładnie tak jak to powiedziałem, podnosząc się do tych spraw w prokuraturze, wyeksponowanie portretu Schneersona w Sejmie miało dla mnie dokładnie taki sam walor, jaki miałaby ekspozycja portretów Hitlera i Stalina.

Nie działałem na bazie jakiegokolwiek resentymentu, który usiłuje mi się tutaj eks post przypisać. (…) Żadnych słów do pani, do agresorki nie wypowiedziałem. Ale właśnie, żadnego resentymentu działanie polskiego państwowca, polskiego posła, które ma na celu przywrócenie powagi Sejmu i w ogóle polskiego życia publicznego, działanie wynikające ze sprzeciwu wobec propagandy rasizmu, rasizmu pojmowanego jako dzielenie ludzi na ludzi i podludzi.

To właśnie Schneerson jest jednym z wyrazicieli tej antyludzkiej, na pewno antypolskiej ideologii.

Sejm Rzeczpospolitej Polskiej jest to miejsce, w którym przynajmniej nominalnie stanowimy prawo i było dla mnie i pozostaje rzeczą szczególnie domagającą się potępienia i natychmiastowego przeciwdziałania propagowanie sprzecznych z Konstytucją, sprzecznych ze standardem naszej cywilizacji, rasistowskich zasad.

______________________________________________________

Cytowany fragment jest transkrypcją z filmu wRealu24
https://banbye.com/watch/v_v7b_68kQMlBS


Równo dwa lata temu Grzegorz Braun użył w Sejmie gaśnicy, by zgasić świecznik chanukowy, który ustawiono na sejmowym korytarzu. Po zdarzeniu polityk zabrał głos z mównicy sejmowej, by wyjaśnić swoje motywacje.

– Nie może być miejsca na akty rasistowskiego, plemiennego, dzikiego, talmudycznego kultu na terenie Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej. Jak rozumiem, przez zebranych przemawia ignorancja. Nie jesteście państwo świadomi przesłania treści tego aktu zwanego niewinnie świętami „Chanuka” – mówił z mównicy sejmowej Grzegorz Braun.

Marszałek Krzysztof Bosak upomniał swojego partyjnego kolegę, by odniósł się „do słów, które pana dotyczyły” – Braun wszedł bowiem na mównicę w trybie sprostowania.

https://nczas.info/2025/12/12/to-juz-dwa-lata-gdy-braun-zgasil-swiece-chanukowe-kkp-gasnica-byla-impulsem-teraz-czas-na-video/embed/#?secret=VxULYXrYjK#?secret=GeQcUGXKdH

– Panie marszałku, przypisano mi tutaj pobudki rasistowskie, gdy tymczasem ja właśnie przywracam stan normalności i równowagi, kładąc kres aktom satanistycznego, talmudycznego, rasistowskiego triumfalizmu, ponieważ takie jest przesłanie tych świąt – mówił dalej Braun, pomimo przerywania ze stron Krzysztofa Bosaka.

Szef Konfederacji Korony Polskiej zaprosił także posłów, którzy się z nim nie zgadzają, na „dysputę teologiczną”.

– Proszę zejść z mównicy – zwrócił się do Brauna Krzysztof Bosak.

Gdy wicemarszałka Bosaka zastąpił marszałek Szymon Hołownia, Grzegorz Braun dostał ostrzeżenie przed wykluczeniem z obrad Sejmu (co później i tak się stało, gdy polityk Konfederacji nie zastosował się, według interpretacji Hołowni, do poleceń marszałka). Po słowach Hołowni Braun ponownie wszedł na mównicę sejmową.

– Panie marszałku, wyzywam słuchaczy i widzów na dysputę historyczno-teologiczną. Chętnie wykażę panu, panie marszałku, ignorancję pańską i wszystkich zebranych w dziedzinie, w której tak śmiało się pan wypowiada – stwierdził polityk.

– Nie ma pan pojęcia o istotnym przesłaniu tego aktu religijnego – mówił Braun, podczas gdy Hołownia jednocześnie wymieniał artykuł, na podstawie którego wykluczył prawicowca z obrad.

Na temat całego zdarzenia wypowiedział się wtedy w swoich mediach społecznościowych także redaktor naczelny Najwyższego Czasu!, Tomasz Sommer.

„Warto przypomnieć, że chanuka to skrajnie nacjonalistyczne święto upamiętniające 'odzyskanie świątyni’ w Jerozolimie przez Żydów z rąk Greków. Takie odzyskanie w ówczesnych realiach wiązało się z rzezią, która miała miała miejsce w Jerozolimie w r. 166 przed Chrystusem. Nie do końca rozumiem, dlaczego niby mamy to świętować” – napisał na X (dawniej Twitter) dziennikarz."

https://nczas.info/2025/12/12/tak-braun-wyjasnial-swoj-slynny-czyn-slowa-niezmiennie-aktualne-przywracam-stan-normalnosci/

wtorek, 9 grudnia 2025

Przepraszam, że was szczepiłam


Nie da się scedować odpowiedzialności na inną osobę. Owszem, można się ubezpieczyć przed finansowymi następstwami swoich błędnych decyzji, ale odpowiedzialność i tak pozostanie przy sprawcy. Jeśli jesteś lekarzem, to tylko ty jesteś sprawcą nieszczęść spowodowanych twoimi, wpojonymi ci na uczelni metodami leczenia. Naturalnie, że pierwotnym sprawcą zazwyczaj okazuje się farmacja, ale to lekarz decyduje o stosowaniu trucizn zwanych lekarstwami.

„Chciałabym tutaj poruszyć temat choroby, ale także kwestię szczepień, ponieważ sama zostałam zaszczepiona, doznałam uszkodzeń poszczepiennych, dlatego też osobiście mnie to dotknęło i sama również szczepiłam”. Fragment dzisiejszego artykułu na Report24.news: Zaufanie do narracji: Lekarz od szczepień bierze odpowiedzialność i przeprasza.

Naturalnie, że przeprosiny niewiele pomogą ofiarom szczepień. Krytykowanie odważnej lekarki za to, że przyznała się publicznie do błędu, jest równoznaczne z chwaleniem stetoskopowych „ekspertów” ciągle jeszcze propagujących tę zabójczą narrację. Skrucha nie jest równoznaczna z rozgrzeszeniem, jest jednak warunkiem koniecznym w trudnym procesie odkłamywania szkód zdrowotnych wyrządzonych przez medycynę konwencjonalną w dobie COVID-19.

„Antyszczepionkowiec” to ideologiczny okrzyk bojowy, podobnie jak „grzesznik klimatyczny” czy „zaprzeczający koronawirusowi”. Ta mentalna zapora stwarza iluzję, że istnieje tyle samo uprzedzonych przeciwników szczepień, co lobbystów szczepionkowych. Jednak przy bliższym przyjrzeniu się można znaleźć tylko lobbystów szczepień.

Gdzie są zwolennicy, tam zazwyczaj są i przeciwnicy danej kwestii. Zalety i wady to społeczne „prawo natury”, ponieważ wszystko ma zalety i wady, które można różnie oceniać. W debacie opartej na faktach, ludzie i argumenty po obu stronach również będą się zmieniać. W końcu nowe fakty wychodzą na jaw, a oceny nie są ostateczne.

Autor artykułu Marek Wójcik

http://przepraszam-ze-was-szczepilam/

https://report24.news/dem-narrativ-vertraut-impfaerztin-uebernimmt-verantwortung-und-entschuldigt-sich/

https://www.youtube.com/watch?v=lymP3ba4VtM

Ty też jesteś antysemitą !


Rząd zaakceptował międzynarodową definicję antysemityzmu. Definicja jest krótka: „Antysemityzm to określone postrzeganie Żydów, które może się wyrażać, jako nienawiść do nich. Antysemityzm przejawia się zarówno w słowach, jak i czynach skierowanych przeciwko Żydom lub osobom, które nie są Żydami oraz ich własności”.

Do definicji załączono „przykłady przejawów antysemityzmu”, ale problem w tym, że większość z nich nie odnosi się do antysemityzmu, ale do Izraela. Tak więc antysemityzmem jest: Nazwanie Izraela państwem rasistowskim; oskarżanie Żydów o większą lojalność wobec Izraela, niż wobec własnego kraju; zrównywanie polityki Izraela z polityką nazistów; obwinianie Żydów odpowiedzialnością za czyny państwa Izrael. Konkluzja może być tylko jedna – definicja odciąga uwagę od prawdziwego antysemityzmu, a jej prawdziwym celem nie jest obrona Żydów, lecz obrona Izraela przed wszelką krytyką.

Tym tropem tym poszła Fundacja Friedricha Eberta – „antysemityzm przejawia się w poglądach o kontrolowaniu przez lobby żydowskie amerykańskiej polityki zagranicznej”, a także brytyjski „Guardian”, dla którego: „tzw. klasyczny antysemityzm w większości przypadków odszedł do lamusa; jego nowym wcieleniem jest ‘demonizacja’ polityki Izraela; dzisiaj powoływanie się na ‘Protokoły Mędrców Syjonu’, czy mówienie o tym, iż Żydzi chcą panować nas światem zostałoby z pewnością wyśmiane podczas prywatnych spotkań towarzyskich, ale już krytyka polityki Izraela, czy poglądy o kontrolowaniu przez lobby żydowskie amerykańskiej polityki zagranicznej stają się przedmiotem dysput, a nawet politycznych analiz”.

W grudniu 2020 roku Rada UE przyjęła „Strategię w sprawie zwalczania antysemityzmu i wspierania życia żydowskiego”, która mówi: „Antysemityzm może dotyczyć Izraela. Jest to najbardziej powszechna forma antysemityzmu w internecie, z jaką Żydzi spotykają się w dzisiejszej Europie”. Strategia wzięła też na celownik „skrajne ugrupowania głoszące antysyjonizm”. I taki właśnie potworek prawny, worek, do którego można wszystko wrzucić i pałkę, którą można każdego uderzyć, udało się kuchennymi drzwiami wprowadzić do systemów prawnych wielu państw. I to on stał u podstaw uchwały Rady Ministrów ws. Krajowej Strategii przeciwdziałania antysemityzmowi i wspierania życia żydowskiego.

Żydzi nigdy wyraźnie nie mówią, kto jest a kto nie jest antysemitą. Potencjalnie ma nim być każdy. Definicję rozciągają tak szeroko, by można było pod nią podciągać wszelką krytykę Żydów, a nalepkę „antysemita” przyklejać każdemu, kto zagraża ich interesom. Nic też dziwnego, że definicji mamy co niemiara. Antysemityzmem jest prześwietlanie geszeftów obywateli obcego państwa „tylko dlatego, że są Żydami”. „Łączenie reakcji Izraela na nowelizację ustawy o IPN z kwestią majątków pożydowskich jest jaskrawym przykładem antysemickiego fake newsa” – to definicja ambasador Izraela. „Antysemityzmem jest mówienie o skorumpowanych sitwach u władzy i ich rozbijaniu” – tak słowa wygłosił w Muzeum Polin żydowski uczony. Wg „Haaretz” protesty i żądania sprostowań co do „polskich obozów” są dowodem niechęci do rozliczenia się z antysemityzmem, mówienie o polskich ofiarach to antysemicka propaganda, a pomoc, której udzieliła Żydom chociażby rodzina Ulmów „nie była podyktowana altruizmem, ale chciwością polskich antysemitów”.

TVN za antysemickie uznała hasło „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Zdaniem Anne Applebaum, hasło „kupuj polskie” przypomina to przedwojenne antysemickie „nie kupuj u Żyda”, a najbardziej jaskrawym dowodem na antysemityzm jest to, że jakaś rządowa instytucja przestała prenumerować „Gazetę Wyborczą”. Antysemityzmem jest krytykowanie globalizacji – taką definicję wypracowała rabinka Rachel Barenblat, bo „termin globalista często odbierany jest jako synonim Żyda, a związek między globalistami a Żydami jest starym antysemickim wymysłem”. O antysemityzm jest się oskarżany za polemikę z Michnikiem, za użycie wyrazu „Żyd” (ale i też za pominięcie słowa „Żyd”), za krytyczne wyrażanie się o bandytach z UB i za pogląd, że nie w marcu 1968, lecz w latach 40. i 50. ubiegłego wieku była kulminacja terroru i zbrodni. Antysemitą jest też ten, którego dziadek nie był w KPP, a wujek w MBP.

Gdy na podorędziu niczego takiego nie ma, pojawia się dr Bilewicz z naukową tezą „Kto się wypiera, kto neguje swoją odpowiedzialność za wiekowe prześladowania Żydów i za ich prześladowania najnowsze, kto zaprzecza, że jest antysemitą – ten jest antysemitą wtórnym”. Według niego samo pytanie, czy Polacy mają prawo do obrony przed takim oskarżeniem wyczerpuje znamiona antysemityzmu. Jak poznać antysemitę, doradza prof. Jan Hartman: „Antysemici powszechnie uważają się za wolnych od rasowych, religijnych i etnicznych przesądów, i dlatego jednym z kryteriów antysemityzmu jest deklarowanie przez daną osobę, że nie jest antysemitą”. Prof. Jojne dokonał też innego odkrycia: „Antysemityzm przejawia się w postaci skrępowania i zawstydzenia, gdy mówi się o żydostwie”.

„Żydów w Polsce nie ma, a antysemityzm jest” – tak zagajają każdą dyskusję na temat przywar Polaków, a wspomagają ich w tym politycy obu rządzących partii. Gdy Grzegorz Braun skrytykował exposé rządu, Tusk wypomniał mu… antysemityzm. Gdy jeden z posłów zapytał Jarosława Kaczyńskiego, czy ma świadomość, że informacje zdobywane przez system Pegasus znalazły się w Izraelu i tym samym w Moskwie, ten oskarżył pytającego o… antysemityzm. Innymi słowy – rząd PiS przyjął „definicję antysemityzmu”, a rząd Tuska przyjął uchwałę, co w sposób oczywisty pomaga Żydom w dorżnięciu watahy i zaciśnięciu pętli na szyi wszystkich, którym nie podobają się przywileje dla jednej mniejszości.

Wg Elie Wiesela antysemityzm to „nieracjonalna choroba”, bo „świat zmienił się w ostatnich 2000 lat, a pozostał tylko antysemityzm, ‘jedyna choroba’, na którą nie znaleziono leku”. O „chorobie” mówi też Jarosław Kaczyński. Gdy na polecenie Żydów Sejm uchylił ustawę nowelizującą ustawę o IPN i gdy wywołało to oburzenie zwolenników PiS, pouczał: „Dzisiaj diabeł podpowiada nam pewną bardzo niedobrą receptę, pewną ciężką chorobę duszy, chorobę umysłu – tą chorobą jest antysemityzm. Musimy go odrzucać, zdecydowanie odrzucać”. Czyli walkę z „chorobą” nakazywał Polakom wówczas, gdy byli lżeni przez Żydów i gdy powinien był apelować do Żydów o odrzucenie „ciężkiej choroby antypolonizmu”.

Na początek słowa Isaaka Beshevisa Singera: „Żyd współczesny nie może żyć bez antysemityzmu. Jeśli antysemityzm gdzieś nie istnieje, on go stworzy”. Żydowski pisarz Bernard Lazare pisał: „Jeśli taka wrogość i awersja w stosunku do żydów miałaby miejsce tylko w jednym czasie, w jednym kraju, łatwo byłoby wyjaśnić przyczyny. Jednak rasa ta była obiektem nienawiści wszystkich narodów, pośród których żyła. Skoro wszyscy wrogowie żydów należeli do zupełnie różnych ras, mieszkali w odległych krajach, kierowali się różnymi pryncypiami, mieli różne zwyczaje […] toteż główna przyczyna antysemityzmu zawsze leżała w samym Izraelu, a nie w tych, którzy przeciwko niemu walczyli”. Nawiasem mówiąc, podobnego zdania był Theodor Herzl: „Antysemityzm jest zrozumiałą reakcją na żydowskie wady. Według mnie antysemici mają do tego pełne prawo”.

Deklarują całkowitą eliminację „antysemityzmu Polaków”. Ale Żydów to nie cieszy. Dlaczego? Bo antysemityzm jest im potrzebny, bo to nie przypadek, że różnymi metodami, ustawicznie i świadomie budzą niechęć do siebie. Po 1989 r. doszło do licznych prowokacji tak prymitywnych, że oczywistym jest, iż chodziło o świadome wywołanie antysemickich nastrojów. Były nimi wypowiedzi Michnika, usunięcie krzyża z Oświęcimia, artystyczne wystawy Andy Rottenberg. Nie przypadkiem też największym generatorem postaw antysemickich jest „Gazeta Wyborcza”. Nic więc dziwnego, że liczba antysemickich incydentów rosła w postępie geometrycznym. I z pełnym przekonaniem można stwierdzić, że wynaleźli swego rodzaju perpetuum mobile: Oskarżają nie-Żydów o antysemityzm i budzą przez to niechęć do Żydów. Wzniecają antysemityzm i walczą z antysemityzmem. Machina napędza się sama, a intratny interes „sze krenci”.

Jest i druga strona medalu – przepraszają za wszystko, za antysemitów, za rasistów, za nazistów, a ci, którzy za tym stoją kalkulują sobie: Przepraszajcie, a my będziemy podrzucać kolejne śmierdzące sprawy – jak nie o rasiście na przystanku we Wrocławiu, to o ciemiężycielu ukraińskiej sprzątaczki. A gdyby i to zawiodło, zawsze „antysemicką” można będzie nazwać procesję Bożego Ciała. Żydom są potrzebne zaklinania, że wyplenią antysemityzm Polaków oraz przeprosiny za antysemityzm Polaków także dlatego, że widzą w tym jeden pożytek – przyznanie, że antysemityzm w Polsce jest poważnym zjawiskiem, że Polacy mają nieczyste sumienie i tylko błagają o najniższy wymiar kary.

Norman Finkelstein pisał: „O polskim antysemityzmie mówi się dla pieniędzy. Polska i jej sławetna inteligencja, która uważa, że każda krytyka Żydów to antysemityzm, robi to dla kasy. Wyleje kubeł pomyj na Polskę i pędzi do USA, aby przeczytać pochwalne recenzje w gazetach i zostać poklepanym po plecach. W Ameryce zajmowanie się Holocaustem przynosi świetne pieniądze, a jeśli dostarczysz dowód, że Polacy to obrzydliwi antysemici, że każda krytyka Żydów to antysemityzm, masz gwarancję nie tylko ogłoszenia cię bohaterem, ale intratną posadę”. Za przykład podał Tomasza Grossa: „Napisał książkę i dostał posadę w Princeton”. Od siebie dodajmy, że tylko pierwszy tydzień sprzedaży książki przyniósł mu milion złotych.

Nawet nie ukrywają, że oskarżenia o antysemityzm łączą ze spełnieniem żądań finansowych. Kiedy Zbigniew Ziobro przygotował ustawę reprywatyzacyjną, która ograniczała roszczenia do holokaustowego mienia, bo zakładała zwrot utraconej własności tylko tym, którzy w momencie nacjonalizacji żyli w Polsce i mieli polskie obywatelstwo, rozsierdziło to izraelskich polityków. Nie odwoływali się przy tym do argumentów prawnych, lecz nazwali ustawę „antysemicką”. Według Netanjahu: „To ustawa zawstydzająca i haniebna, pogardzająca pamięcią o Holokauście”. Inny minister oskarżył: „Polska zatwierdziła dzisiaj niemoralne, antysemickie prawo”.

Sądzą, że aby dostać „certyfikat koszerności” wystarczy być oddanym filosemitą. Tymczasem Żydzi nie potrzebują filosemitów. Potrzebują antysemitów, którzy odpowiednio zastraszani, wypłacą im miliardy. Nie potrzebują też premiera próbującego wkraść się w ich łaski uchwałą, ale ministra finansów, który przyniesie im w zębach tłusty czek. Bo oskarżanie Polaków o antysemityzm to środek nacisku w negocjacjach biznesowych, bo nalepkę „antysemita” przyklejają każdemu, kto zagraża ich finansowym interesom, bo z polowanie na „antysemitów” iz opowiadania o nich po świecie zrobili sobie stałe zajęcie, z którego czerpią ogromne zyski, bo „Przedsiębiorstwo antysemityzm” jest nie mniejszym biznesem żydowskim w Polsce niż galerie handlowe i apteki Super-Pharma.

Mają wyrobiony odruch warunkowy (coś w rodzaju „odruchu psa Pawłowa”) – na dźwięk słowa „antysemityzm” rzucają się do przepraszania, zanim ustalą, o co naprawdę chodzi. Podczas Zjazdu Gnieźnieńskiego, prezydent RP połowę swego wystąpienia, mającego w założeniu odnosić się do źródła, z którego wypływa historia Polski, poświęcił… „antysemityzmowi i barbarzyństwu pleniącym się w Polsce”, bo ktoś w rzucił kamieniem w okno synagogi.O incydencie mówił łamiącym się głosem, jak o pogromie Żydów. Niespotykaną rangę nadano też ceremonii, podczas której odsłonięto wstawioną szybę. Tymczasem okazało się, że u sprawcy zdiagnozowano chorobę psychiczną i że kilka miesięcy wcześniej podobnego czynu dopuścił się względem kościoła.

Po emisji reportażu TVN o toaście wznoszonym w lesie za Hitlera, w Sejmie odbyła się debata o neonazizmie w Polsce. Jak nakręcane małpki, z pudełka wyskoczyli prezydent, premier i marszałek Sejmu, prześcigając się w buńczucznych zapowiedziach duszenia własnymi rękami neonazistów. Z incydentu zrobili sprawę wagi państwowej, wydarzenie polityczne roku, ku rozbawieniu pomysłodawców kombinacji. Wzięli udział w przedstawieniu, odegrali rozpisane z góry role, zatańczyli tak, jak im zagrała antypolska orkiestra. Przynętę złapały wszystkie gazety, jakby wszystkie miały wspólną redakcję. Nawet Michnik przecierał oczy ze zdumienia, jak łatwo dali się podpuścić. Powołali rządowy zespół ds. przeciwdziałania faszyzmowi, czyli przekonali świat, że antysemityzm jest tak poważnym problemem, iż rząd zmuszony był powołać specjalną instytucję do jego zwalczania. Skutkowało to debatą w telewizji niemieckiej z tytułami: „Warszawa europejską stolicą nazizmu”, „Polska coraz bardziej brunatna”.

Polaków obrabiają nieustannym mieleniem tematu antysemityzmu i testowaniem, jak daleko mogą się posunąć w terroryzowaniu. Gdy wyczerpało się medialne paliwo z wybiciem szyby, to przyszła pandemia, która „pokazała, jak stare antysemickie uprzedzenia mogą się odrodzić, bo podczas pandemii Żydzi zostali bezpodstawnie obwinieni za stworzenie wirusa i opracowywanie szczepionek w celu osiągnięcia zysku”. W machinację wpisała się „Wyborcza”, która wywiad z żydowską „socjolożką” zatytułowała: „Atak Hamasu był pełen cytatów z polskich pogromów Żydów i Zagłady”. We wrześniu Jewish.pl opublikował list skierowany przez środowiska żydowskie do minister kultury, w którym „z niepokojem odnotowują przejawy fałszowania historii i pamięci Holokaustu, do jakich dochodzi na terenie b. obozu Zagłady w Treblince oraz w jego okolicach”. Przy czym „fałszowanie” ma polegać na oznaczeniu mogił krzyżami. Sekundowała im „ministra” Barbara Nowacka, która odczytała z kartki: „Na terenie okupowanym przez Niemcy polscy naziści zbudowali obozy, które były obozami pracy, a potem stały się obozami masowej zagłady”.

Dalej posypało się, jak z dziurawego wora. Rabin Schudrich, na pytanie Sznepficy Doroty: Czy w Marszu Niepodległości brali udział patrioci czy szowiniści i nacjonaliści?”, bez wahania odpowiada: Oczywiście nacjonaliści. Redaktor naczelny Onetu Bartosz Węglarczyk, w tekście pod tytułem „Antysemici w Polsce podnoszą głowy” pisze, że Europejskie Centrum Solidarności w Gdańsku obawiając się demonstracji antysemitów odwołało wizytę gości z Izraela, a krakowska Cricoteka bojąc się protestów antysemitów odwołała spotkanie z noblistką, bo ta ośmiela się widzieć Izrael jako ofiarę terrorystów. We Wrześni organizatorzy odwołali wydarzenie koncert, podczas którego w katolickim kościele polskie dzieci miały śpiewać żydowskie pieśni religijne w języku niemieckim, bo „Grzegorz Braun nakręcił antysemicką nagonkę”.

Krótko mówiąc – jeśli myślałeś, że pandemia czy wojna z Hamasem powstrzyma „biznes holokaustu”, to myliłeś się podwójnie. Sekwencja wszystkich „antysemickich incydentów” ewidentnie pokazuje, że świadomie przyjętym celem Żydów nie są jakieś kompromisy i przepraszania, ale maksymalne podgrzewanie konfliktu i maksymalne upokarzanie Polaków. Dlatego argument: Nie dawać Żydom pretekstu do oskarżania nas o „antysemityzm” nie trzyma się kupy. Bo oni zawsze coś wymyślą. To tylko kwestia czasu.

O tym, co jest a co nie jest antysemityzmem i kto jest a kto nie jest antysemitą, nie decyduje rząd polski, tylko izraelski i wskazani przez organizacje żydowskie przedstawiciele piątej kolumny zgrupowani w stowarzyszeniu „Nigdy Więcej”, w redakcji „Gazety Wyborczej” oraz członkowie polskiej odnogi loży B’nei B’rith, czyli funkcjonariusz Ligi Antydefamacyjnej, zbrojnego propagandowego ramienia loży, którzy młotkują „antysemitów” a organizacje roszczeniowe zbierają kasę. To oni wystawiają certyfikaty koszerności, i tym samym modelują kadrowo polską scenę polityczną. I jeszcze jedno – gdyby nie udało im się wyczarować antysemityzmu, musieliby wziąć się za uczciwą robotę, co byłoby dla nich prawdziwą tragedią. Wszak z akcji polowania na „antysemitów” czerpią ogromne zyski. I tu wierszyk Adama Asnyka: Antysemityzm często hodują handlarze, z których każdy dla siebie pewien zysk w nim widzi; kiedy się interesem korzystnym ukaże, ujmą go w swoje ręce niezawodnie Żydzi.

Polakowi


Dalej posypało się, jak z dziurawego wora. Rabin Schudrich, na pytanie Sznepficy Doroty: Czy w Marszu Niepodległości brali udział patrioci czy szowiniści i nacjonaliści?”, bez wahania odpowiada: Oczywiście nacjonaliści. Redaktor naczelny Onetu Bartosz Węglarczyk, w tekście pod tytułem „Antysemici w Polsce podnoszą głowy” pisze, że Europejskie Centrum Solidarności w Gdańsku obawiając się demonstracji antysemitów odwołało wizytę gości z Izraela, a krakowska Cricoteka bojąc się protestów antysemitów odwołała spotkanie z noblistką, bo ta ośmiela się widzieć Izrael jako ofiarę terrorystów. We Wrześni organizatorzy odwołali wydarzenie koncert, podczas którego w katolickim kościele polskie dzieci miały śpiewać żydowskie pieśni religijne w języku niemieckim, bo „Grzegorz Braun nakręcił antysemicką nagonkę”.

Krótko mówiąc – jeśli myślałeś, że pandemia czy wojna z Hamasem powstrzyma „biznes holokaustu”, to myliłeś się podwójnie. Sekwencja wszystkich „antysemickich incydentów” ewidentnie pokazuje, że świadomie przyjętym celem Żydów nie są jakieś kompromisy i przepraszania, ale maksymalne podgrzewanie konfliktu i maksymalne upokarzanie Polaków. Dlatego argument: Nie dawać Żydom pretekstu do oskarżania nas o „antysemityzm” nie trzyma się kupy. Bo oni zawsze coś wymyślą. To tylko kwestia czasu.

Polakowi trudno nie być „antysemitą”. To zrozumiała reakcja na żydowskie wady, na to, że w postawach Żydów zawsze przeważała nielojalność, a często jawna wrogość wobec państwa polskiego, że chcieli utworzyć Judeopolonię i że przywlekli do Polski komunizm. Dziś mamy do czynienia z najgroźniejszym przejawem tej nielojalności, w którym udział mają Żydzi rodzinnie powiązani z powojennymi siewcami komunizmu – z grabieżą Polski. „Żydów w Polsce nie ma, a antysemityzm jest” – tak zagajają każdą dyskusję. Tymczasem, na co dzień i na każdym kroku doświadczamy ich intensywnej obecności. Gdyby tą miarą mierzyć ich liczbę, to możnaby odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z milionową, ruchliwą, ofensywną, dającą w sposób agresywny, pozbawiony jakiejkolwiek delikatności odczuć swą wrogość i manifestującą swą nienawiść do Polaków, potężną mniejszością.

Co robić? Może przestać zwracać uwagę na słowo „antysemita”, nadużywane, wyświechtane, od dawna pozbawione treści, i powiedzieć: Jeśli chcecie żyć w Polsce, powściągnijcie butę i pazerność! A może w ogóle nie wchodzić z Żydami w dyskusje i przyjąć zasadę: Niech przestaną kłamać, bo jeśli nie, to Polacy zaczną mówić prawdę”? A może czas na wyłonienie własnej elity, która odsunie od żłobu kastę oplatającą swymi mackami całe państwo, która przywróci Polskę Polakom i wypchnie z ośrodków, które wytwarzają polską myśl polityczną obcych agentów?

Krzysztof Baliński

https://dakowski.pl/ty-tez-jestes-antysemita/

poniedziałek, 8 grudnia 2025

Co to właściwie znaczy: „survival of the fittest”? Kto jest „najlepiej przystosowany”? Kto przetrwa i po co przetrwa?

 O wadze nauki o ewolucji dla antropologii filozoficznej i pojęcia człowieka powiedziano wiele. Podobnie jak przewrót kopernikański, na pozór wydaje się ona „wielkim poniżeniem człowieka”, który zamiast być podobnym bogu okazuje się wytworem natury – dla niektórych miłośników tradycji po dziś dzień koncept „pokrewieństwa z małpą” stanowi intelektualny skandal. Ale podobnie jak heliocentryzm dał człowiekowi właściwe pojęcie o jego własnej kosmologicznej pozycji, a więc realną władzę w miejsce dziecinnych fantazji, tak ewolucjonizm napawa przecież dumą, w istocie pokazując, że człowiek jest tworem natury najbardziej zaawansowanym i najbardziej na awans podatnym – w istocie zdolnym do nieograniczonego awansu, awansującym „z natury”, ekspansywnym, podbijającym, „człowiekiem sukcesu”. Ale w związku z tym ewolucjonizm wprowadza do debaty najżywszy spór i największe problemy, również polityczne, przed jakimi stanęło nowoczesne człowieczeństwo. Pierwsza rzecz to właściwa interpretacja samego darwinizmu; co to właściwie znaczy: „survival of the fittest”? Kto jest „najlepiej przystosowany”? Kto przetrwa i co znaczy to, że „przetrwa”? I co przetrwa? Niegdyś było to pytanie spekulatywnej teologii o zbawienie, jego sens, kryteria i warunki – teraz zostaje ono zsekularyzowane, staje się pytaniem o sens, kryteria i warunki „przetrwania” – „sukcesu życiowego”. Pytanie to otwiera oczywiście całą problematykę naturalistyczną i moralną związaną z egoizmem i altruizmem – od zarania nowoczesności (patrz: Hobbes, Spinoza) aż po dzień dzisiejszy (teoria gier, „dylemat więźnia”) kwestia tego, czym jest dobro własne, jak właściwie rozumieć interes indywidualny, „jak grać, żeby wygrać?”, współpracować czy nie współpracować?, pomagać słabszym czy pozwalać im sczeznąć? – oraz jeszcze bardziej fundamentalne: co znaczy wygrać, jakie są kryteria wygranej? – pozostaje jednym z głównych problemów samozrozumienia człowieka. Kto, dlaczego i jak wygrywa? Jak jest, jak być powinno?

Właśnie kategoria gry, która jest – co istotne – grą wygranych i przegranych, a więc nie tylko zabawą, bo czymś o wiele gorszym: zabawą śmiertelnie poważną, opisuje najlepiej nowoczesną zmianę w dynamice egzystencji jednostki – oto do życia wkracza element rywalizacji, walki, wyścigu – „walka o przetrwanie” to drugi klasyczny już banał ewolucjonizmu. Zasada: „rób swoje, a będzie ci wynagrodzone”, przekształca się w zasadę: „staraj się, jak możesz, a może ci się uda”. Przy tym pluralizm świata nowoczesnego jest tylko tak szeroki, jak wiele dopuszcza wariantów i odmian wygranej walki i zwycięskich strategii. Wszelako jak każda zasada paradygmatyczna, ewolucjonizm zdaje się wprowadzać tu pewne ograniczenia i redukować wielość do jedności: większość musi przegrać, point de rêveries!

Istotą rzeczy jest to, że ewolucjonizm redukuje kryteria do materialistycznych. Nie jest tak, by sprawa zwycięstwa sprowadzała się kryterialnie wyłącznie do liczby potomstwa – wkracza tu wszakże kultura i jej własne, pozabiologiczne stawki. Niemniej istnieje wspólny mianownik – ewolucjonizm o tyle zmienia postrzeganie hierarchii, że skupia spojrzenie i osąd na kwestii indywidualnej adaptacji, wysiłku w zabezpieczeniu i ekspansji własnego bytu: każdy więc musi ewoluować sam, na własną rękę „dawać z siebie wszystko”, działać, wytwarzać, powiększać zasoby, pracować, oto kolejna konsekwencja ewolucjonizmu – przy czym znowu niejasne pozostaje, co to znaczy, ale znaczy to w każdym razie tyle, że jakkolwiek pojmowałabyś swoją porażkę i źródła frustracji, główną przyczyną jest zawsze i przede wszystkim twoje własne „nie najlepsze przystosowanie”. Z drugiej strony, co wiedział dobrze już Hobbes, nie ma też absolutnego sukcesu, ostatecznej wygranej – każde życie pozostaje nienasycone, wszelka satysfakcja jest tylko odpoczynkiem po walce i przygotowaniem do kolejnej walki, jedynie śmierć przynosi spoczynek – jakże to daleko od greckiego przekonania o osiągalności satysfakcji, takiego na przykład jak epikurejskie. Różnica polega może na tym, że samopoznanie greckie zmierzało do umiarkowania, polegało, nie tylko u Epikura, na świadomym zarządzaniu i rozróżnianiu swoich potrzeb, które właściwie zrozumiane – dzięki skrupulatnej samoświadomości – okazują się skromne i łatwe do zaspokojenia; i właśnie ta łatwość jest przesłanką epikurejskiej „gnuśności”, w rytmie przyjacielskich pogawędek w ogrodzie, zdrowego ciała i spokojnego ducha. Natomiast nowoczesna bezmierność człowieka – to, że człowiek właśnie już nie jest miarą wszechrzeczy, ale bezmierną ekspansją, ewolucją wszechrzeczy – sprawia, że jego pragnienie nie ma końca, nie ma nasycenia: nikt nie zadowala się nigdy tym, co już ma, ale chce więcej i więcej tego, co najbardziej kocha. Oto nowe źródło ludzkiego tragizmu, nazwijmy go [w stylu Spenglera]: faustycznym.

O ile mechanicyzm wczesnej nowożytności wprowadził do bytu dynamikę, czyli zasadę samoczynności ruchu wraz z zasadą przyspieszenia, o tyle ewolucjonizm dojrzałej nowoczesności zdaje się implikować dodatkową zasadę maksymalnego możliwego przyspieszenia i nieskończoności wzrostu: w świecie powszechnego przyspieszenia tylko najwyższe, największe przyspieszenia mogą oznaczać zwycięstwo w grze. Byt staje się wyścigiem, a jednostka jego uczestnikiem – egalitaryzm nie oznacza zniesienia hierarchizmu świata, a jedynie, znowu, pewną jego dynamizację (zawsze ograniczoną i regulowaną przez czynniki pozamerytokratyczne), otwarcie sztywnej struktury na wewnętrzne ruchy, których masowości i kinetyki nie dopuściłyby inne epoki. 

Dla człowieka pojedynczego i jego samowiedzy oznacza to tyle, że „poznawanie samego siebie” staje się mniej lub bardziej podstawowym elementem ogólniejszej „strategii przetrwania”, jednym z elementów gry w życie, jego celom podporządkowanym, jemu służącym: odchodzi w cień pewna bezinteresowność, samowiedza staje się funkcjonalna (lub też dysfunkcjonalna), służy czemuś więcej niż ona sama. W ten sposób otwiera się zresztą jeden z lukratywnych i wciąż dynamicznie się rozwijających rynków nowoczesnej konsumpcji – konsumpcja samowiedzy, komercjalizacja technik jej pogłębiania i rozwijania, przemysł psychologiczny i psychoterapeutyczny, popularne nauki o umyśle, poznawaniu swoich słabości i sił, odnajdywaniu własnej drogi itd. Ogromna dziedzina wiedzy naukowej, popularnonaukowej, paranaukowej i pseudonaukowej, uzupełniająca bardziej starożytnej proweniencji, ale wciąż żywe w powszechnej praktyce społecznej: astrologię, horoskopy, numerologię itp. Nie należy jednak gardzić tego typu formami autorefleksji, [również one świadczą o tym, że samopoznanie nie jest czystą abstrakcją].

Człowiek nowoczesny musi poznać przede wszystkim swoje słabości i siły, gdy starożytny poznawał raczej cnoty i przywary – oto kolejny skutek ewolucjonistycznego pojęcia życia, za sprawą którego indywidualna egzystencja przekształca się w fitness. (...)

Jacek Dobrowolski 

Wzlot i upadek człowieka nowoczesnego

czwartek, 4 grudnia 2025

Prawo Lewiatana i okupacja naszych ziem


Ideologia stosowana do forsowania tego wszystkiego opiera się na rzekomej potrzebie niekończącego się „wzrostu gospodarczego” i „modernizacji”, przedstawianych nam jako nieunikniona i pożądana ewolucja ludzkiej egzystencji, postęp w jakimś użytecznym kierunku.

Ta ideologia góruje nad wszelkimi wartościami wyznawanymi przez ludność pod okupacją. Twoja opinia jest po prostu uznawana za nieważną, jeśli nie odzwierciedla oficjalnego programu – jesteś „reakcjonistą”, „luddystą” [technofobem], „hamulcowym” lub innym rodzajem społecznej uciążliwości.

(...)

Fakt, że większość uważa coś za dobre lub złe, nie ma żadnego znaczenia politycznego, ponieważ wszelka władza, jakiegokolwiek rodzaju, znajduje się w rękach Okupacji.

Prawda, moralność i rzeczywistość umykają nam, gdy błąkamy się we mgle kłamstw i manipulacji.

Dyskutując o koncepcji Guya Deborda, że ​​żyjemy wewnątrz Spektaklu, [61] Ghitti stwierdza: „To projekcja, w której życie myśli, że może rozpoznać siebie, ale która jest subtelnie manipulowana, zapisywana w kodach, które nie są jego własnymi, a ostatecznie kradziona tym, którzy je przeżywają” [62].

Jesteśmy sprowadzeni do poziomu jednostek produkcji i konsumpcji, nasze człowieczeństwo tonie w martwym morzu statystycznej jałowości.

„W każdej dziedzinie” – mówi Ghitti – „chodzi o ciche integrowanie ludzi z systemami regulowanymi przez abstrakcję ilościową”. [63]

Mówi, że ludzie utracili to, co nazywam naszą więzią [withness]: „Na naszych rozwiniętych terytoriach, w naszym dobrze wyposażonym życiu wielu ludzi utraciło poczucie miejsca, pragnienie piękna, świadomości życia na Ziemi”. [64]

Nie tylko nie wiemy, gdzie jesteśmy, ale często nie wiemy, kim naprawdę jesteśmy, kim się urodziliśmy, zanim nasz naturalny rozwój został zahamowany przez żelazny imperialistyczny obcas Prawa Lewiatana.

Ghitti zauważa: „Ci, którzy za Sartrem rozwinęli ideę, że człowiek może przystosować się do wszystkiego, mówiąc nam wszystkim, że nie ma czegoś takiego jak «natura ludzka», ponoszą ogromną odpowiedzialność za przyzwolenie na wszelkiego rodzaju totalitaryzmy”. [65]

Patrząc wstecz, możemy dostrzec podobieństwa, choć niekoniecznie ciągłość, między jednym imperializmem a drugim.

Ghitti zauważa: „Odczytując Cezara, można odnieść wrażenie, że dla Rzymian wojna była przede wszystkim kwestią dominacji etnicznej i podporządkowania ludów woli zdobywcy”. [66]

https://ekspedyt.org/2025/11/25/prawo-lewiatana-i-okupacja-naszych-ziem/

https://winteroak.org.uk/2025/11/04/leviathans-law-and-the-occupation-of-our-lands/

30] The Oxford Companion to English Literature, p. 475.
[31] https://orgrad.wordpress.com/a-z-of-thinkers/fredy-perlman/
[32] Fredy Perlman, ‘Anything Can Happen’, 1968, Anything Can Happen (London: Phoenix Press, 1992), p. 9.
[33] Fredy Perlman, Against His-story, Against Leviathan! (Detroit: Black & Red, 1983), p. 43.
[34] Perlman, Against His-story, Against Leviathan!, p. 232.
[35] Perlman, Against His-story, Against Leviathan!, p. 254.
[36] Perlman, Against His-story, Against Leviathan!, p. 155.
[37] Perlman, Against His-story, Against Leviathan!, p. 238.
[38] Perlman, Against His-story, Against Leviathan!, p. 232.
[39] Tomasz Tulejski, Arnold Zawadzki, ‘Golem i Lewiatan. Judaistyczne źródła teologii politycznej Thomasa Hobbesa’, 2019, Politeja, № 2(59), p. 207-232,
Ksiegarnia Akademicka Sp. z.o.o., p. 209.
https://journals.akademicka.pl/politeja/article/view/1147/990 I am using a machine translation here, I’m afraid.
[40] https://books.google.fr/books/about/Renaissance_England_s_Chief_Rabbi_John_S.html?id=51EVDAAAQBAJ
[41] Ibid.
[42] Tulejski & Zawadzki, p. 210.
[43] Tulejski & Zawadzki, p. 211.
[44] Tulejski & Zawadzki, p. 216.
[45] Tulejski & Zawadzki, p. 217.
[46] Ibid.
[47] Ibid.
[48] Tulejski & Zawadzki, p. 218.
[49] Tulejski & Zawadzki, p. 213.
[50] https://podcasts.ox.ac.uk/22-thomas-hobbes-monster-malmesbury
[51] Tulejski & Zawadzki p. 221.
[52] Tulejski & Zawadzki, p. 229.
[53] Paul Cudenec, ‘The Occupation’, The Acorn 106, https://winteroak.org.uk/2025/10/07/the-acorn-106/
[54] Ghitti, p. 110.
[55] Ghitti, p. 114.
[56] Ghitti, p. 60.
[57] Ghitti, p. 58.
[58] Ghitti, p. 57.
[59] Cornelius Castoriadis, La Société bureaucratique (Paris: Christian Bourgois, 1990), p. 41, cit. Ghitti, p. 60.
[60] p. 64.
[61] https://orgrad.wordpress.com/a-z-of-thinkers/guy-debord/
[62] Ghitti, p. 97.
[63] Ghitti, p. 153.
[64] Ghitti, p. 151.
[65] Ghitti, p. 152.
[66] Ghitti, p. 130.

wtorek, 2 grudnia 2025

Nie pochlebiaj Cieniowi! o! Ullisie

 

Nie pochlebiaj Cieniowi! o! Ullisie - szlachetny
synu  Laerta – wolałbym pomiędzy wami być pachołkiem
ostatniego wyrobnika, nieposiadającego
ziemi, mającego pług za całą własność i zaledwo
zdolnego wyżyć, aniżeli panować jak Monarcha
– nad narodem umarłych!
Odyseon

Cyprian Norwid

wtorek, 25 listopada 2025

Psychologia w poszukiwaniu "zwiadowcy stacji"

 

Poszukiwania "zawiadowcy stacji" wciąż wprawiają naukowców w zakłopotanie. Nie można przecież uznać, że w środku człowieka tkwi jakiś homunkulus sterujący wolą i poczynaniami człowieka (Kozielecki, 1986). Czy można poradzić sobie z naukową odpowiedzią na to, kim/czym jest podmiot – skoro nie można go uchwycić w badaniach? (...)

W kwestii podejścia do podmiotowości człowieka przed laty wypowiedzieli się Anthony Greenwald i jego uczeń, Anthony Pratkanis, w słynnym artykule The self ( Greenwald, Pratkanis, 1988). Autorzy zwrócili uwagę na to, że w psychologii "roi się" od pojęć odnoszących się do atrybutów człowieka, które poznajemy wyłącznie poprzez ich przejawy w funkcjonowaniu. Są wśród nich takie kluczowe pojęcia psychologii, jak postawy, motywacje, uczucia, pamięć czy uczenie mimowolnie. Czy z tego, że można o tych procesach wnioskować tylko pośrednio, poznając ich przejawy, wynika, że ich nie ma? Czy widział ktoś energię elektryczną? Badania pozwalają przecież na uzyskiwanie jakiejś wiedzy o tym, co może być uchwytne tylko pośrednio. A trudności metodologiczne nie powinny przekreślić sensu stawiania ważnych pytań i poszukiwania odpowiedzi na nie.

Liczne kwestie dotyczące podmiotowości człowieka i panowania nad sobą, pozostają otwarte. Nieuchwytne są przesłanki woli podmiotu, choć wiadomo, że dzięki woli podmiot może osiągnąć wiele.

Z książki Marii Jarymowicz i Anny Szuster
Rozmowy o rozwoju duchowym

Jestem w trakcie czytania, ale już teraz mogę śmiało polecić tę książkę jako niezły podręcznik wprowadzający w zagadnienia związane z podmiotowością. Z pewnością może się przydać każdemu praktykującmu Dhammę. O ile oczywiście wszystkie informacje zawarte w książce są na poziomie puthujjany, i nie mogą bezpośrednio pomóc w przekroczeniu i wyjściu poza ludzką kondycję, nie mniej by taka transcendencja mogła zajść, dogłębne zrozumienie ludzkiej kondycji jest bardzo przydatne.

Budda odkrył, że to tajemnicze istnienie podmiotu, tak niepokojące psychologów, jest błędną interpretacją doświadczenia. To odkrycie jest prawdopodobnie jeszcze bardziej tajemnicze dla psychologa, niż samo istnienie podmiotu. Skoro istnieje "wola", to przecież musi istnieć ktoś kto działa zgodnie ze swą wolą. Czyż nie? Otóż niekoniecznie. Wszystkie składniki doświadczenia są w rzeczywistości nie-personslne. Intencjonalność całkiem śmiało może się obejść bez "zawiadowcy stacji". Kiedy ogień parzy rękę, ręka automatycznie się odsuwa, reagując na ból. Nie potrzeba tu żadnego "ja", by nadzorowało cofnięcie ręki.

Co oczywiście nie oznacza, że podmiot nie istnieje, gdyby tak było, nie byłoby problemu który Budda musiałby rozwiązać. Rozwiązanie Buddy polega na zrozumieniu, że moje istnienie, jako podmiotu, za kogokolwiek bym się nie uważał, jest cierpieniem, któremu można a nawet należy położyć kres.

Jedną z fundamentalnych cech podmiotowości jest poczucie trwałości. Nawet ateista, wierzący w anihilację swego "ja" wraz ze śmiercią ciała, bierze za pewnik, trwałe i niezmienne "ja" przemieszczające się od narodzin ku śmierci. Rozwiązanie Buddy polega na wykazaniu fundamentalnej sprzeczności w doświadczeniu zwykłego człowieka. Otóż wszelka tożsamość, to za co się uważamy, jest wyprowadzona z rzeczy które są nietrwałe, nie mogą zatem być identyfikowane jako "ja". Innymi słowy podmiotowość jest pewną strukturą powstałą współzależnie od ignorancji. Jako że jest to struktura mentalna, fizyczna śmierć ciała nie ma na nią najmniejszego wpływu. I o ile nie zostanie usunięta przez proces dezidentyfikacji, będzie miało miejsce to co potocznie nazywa się reinkarnacją.

O ile większość ludzi nie wydaje się mieć problemu z kontynuowaniem swego istnienia, w terminach chrześcijańskich Jezus jest zbawicielem właśnie od reinkarnacji, która jest pochodną grzechu pierworodnego, zakładania bycia odseparowanym niezależnym bytem, w pełni uprawnionym do afirmowania samego siebie przez postawę "jestem". Niestety, wszystko to czym jestem, przeminie wraz z "postacią świata tego". Wszystko, oczywiście, prócz ignorancji czy grzechu pierworodnego, które to choć nietrwałe, są bardzo stabilne i mogą zniknąć tylko pod wpływem odpowiedniej lini działania.

Takie zrozumienie Nauki Jezusa wprowadza harmonię. Brama do wyzwolenia jest rzeczywiście wąska, i wymagania Jezusa są zdecydowanie zbyt wysokie dla większości ludzi. Ale na niższym poziomie, wymaganie by być dobrym człowiekiem, przestrzegać przykazań moralnych nie jest znowu aż tak radykalne, i posiadający wiarę w Jezusa i prowadzący się odpowiednio, może oczekiwać, że nic złego po śmierci go nie spotka. Niestety, ludzka natura jest ułomna i życie niesie ze sobą wiele pokus. W przyszłości nie ma żadnej gwarancji że nasz moralny standard nie ulegnie obniżeniu. A obniżenie takiego standardu jest równoznaczne z obniżeniem jakości istnienia.

Zatem kto naprawdę pragnie swego szczęścia, prędzej czy później musi się zmierzyć z nieuniknioną konkluzją: poszukiwanie trwałego szczęścia w oparciu o nietrwałe rzeczy przestrzeni i czasu, w żaden sposób nie może być nazwane "mądrym". Kto kocha to czy tamto w przestrzeni i czasie nie jest godny trwałego szczęścia.

Co więcej, kto kocha siebie, kocha cierpienie. Ponieważ jednak praktykę duchową musimy zacząć z miejsca w którym właśnie jesteśmy, czyli kochania siebie, życzenia sobie dobrze, jedyne co możemy zrobić to sublimacja tego uczucia. Tak jak inni dążą do gromadzenia dóbr materialnych, czy wysokiego statusu społecznego, kto naprawdę życzy sobie dobrze, uszlachetnia swój charakter i chce podwyższyć swój status na liście rankingowej świętych, gdzie czym mniejsze natężenie stanów chciwości, nienawiści i złudzenia, tym wyżej się ktoś na niej znajduje. Oczywiście w pewnym momencie samo dążenie do wysokiego statusu, nawet na tak szlachetnej liście rankingowej, staje się przeszkodą by awansować na niej jeszcze wyżej. Jednakże nie martwiłbym się zbytnio tym problemem. Problem jest taki, że większości ludzi absolutnie nie jest zainteresowana wysoką pozycją na tej liście, o ile zdobywa się ją - a tak przeważnie jest - sporym kosztem nietrwałych rzeczy przestrzeni i czasu. Wpierw musimy jasno określić swe priorytety. Ostatecznie chodzi nam przecież o własne szczęście i z pewnością powinniśmy wybrać trwałe ponad te jakie oferują nam nietrwałe rzeczy.

Antykultura wykluczenia Rosji w Polsce


Zachód do budowania postaw antyrosyjskich posługuje się schematem tzw. cancel culture, czyli zjawiskiem społecznym polegającym na publicznym potępianiu, bojkotowaniu lub „unieważnianiu” osób, organizacji lub treści uznawanych za kontrowersyjne, obraźliwe lub szkodliwe. Może to dotyczyć np. wypowiedzi, zachowań lub przeszłych działań, które są oceniane jako nieakceptowalne według współczesnych standardów. W niektórych aspektach jest to de facto zakamuflowany rasizm, taki sam, jakim posługiwał się Hitler i naziści w Niemczech. I niestety widzimy, że współcześnie w „oczach Zachodu” miejsce piętnowanych wcześniej Żydów zajęli Rosjanie.

Cancel culture jest selektywnie stosowana właśnie wobec Rosjan. To oni są dyskryminowani ze względu na język i pochodzenie etniczne. Odmawia się im przyznania takich samych praw jak innym nacjom – nie mogą swobodnie się przemieszczać, korzystać z infrastruktury, nie mogą swobodnie nabywać dóbr i usług, pracować, posługiwać się swobodnie swoim językiem. To im konfiskuje się prywatny majątek – czyli po prostu okrada – właśnie ze względu na ich narodowość.

W Polsce tak samo, jak i  w innych amerykańskich koloniach w Europie, następuje celowa marginalizacja społeczna Rosjan i wykluczanie ich z głównego nurtu życia społecznego i kulturalnego. Blokowane są wszelkie inicjatywy prezentujące wielkie dzieła rosyjskich twórców kultury – np. Czajkowskiego, Dostojewskiego, Bułhakowa. Zakazane są jakiekolwiek prezentacje wspaniałego kina rosyjskiego i wymiana kulturalna na każdym poziomie – zarówno profesjonalnym, jak i zwykłym, muzealnym czy też szkolnym. Nie informuje się o dokonaniach technologicznych i gospodarczych. Żałosne blokowanie wymiany sportowej to typowy przykład próby marginalizacji Rosji i jawna dyskryminacja, pokazująca przede wszystkim zbydlęcenie posługujących się nim elit „wolnego świata”.

Polacy, tak jak inne nacje w Europie ze zdwojoną siłą budują fałszywe stereotypy i uprzedzenia wobec Rosjan, posługując się wspomnianymi powyżej kontekstami politycznymi. Celem tych działań jest stygmatyzacja Rosjan i wskazywanie na nich jako nację najgorszą etycznie i cywilizacyjnie na świecie. Podobnie robił Goebbels, pokazując Żydów jako wszy, które pasożytują na zdrowej tkance niemieckiego narodu. Dlatego przywołuje się stereotypy brudnego, biednego Rosjanina, nadużywającego alkoholu, gwałciciela kobiet, który jednocześnie posiada broń atomową. Przedstawia się zapóźnienie cywilizacyjne, prostactwo itp. Celowo też przemilcza się wszystkie wielkie dokonania Rosjan – zwycięstwo w II Wojnie światowej, bogactwo dorobku kulturowego, potęgę wojskową. Władza w Polsce systematycznie burzy wszelkie upamiętnienia Rosjan jako zwycięzców i dobroczyńców Polski. Największy dewastator pomników Armii Czerwonej w Polsce, dr Nawrocki – prezes IPN, jest kandydatem na urząd prezydenta Polski.

Tak budowane stereotypy mają kreować wizerunek typowego Rosjanina w oczach Polaków jako człowieka podłego, brudnego, agresora, obcego troglodyty bez dorobku cywilizacyjnego. Mają być typowymi wrogami naszego – wolnego i „cywilizowanego” – świata. Taki wizerunek i nastawienie mogą się przydać gremiom zachodnim, aby – gdy będzie trzeba – rzucić Polaków do wojny przeciwko Rosji.

Podsumowanie

Rusofobia w Polsce jest wynikiem długotrwałych procesów historycznych, uwarunkowań politycznych oraz narracji społeczno-medialnych. Doświadczenia historyczne, współczesna polityka Rosji oraz wpływy zachodnich sojuszników kształtują percepcję Rosji jako zagrożenia dla polskiej suwerenności i bezpieczeństwa. Choć zrozumiałe są obawy wynikające z bolesnych doświadczeń przeszłości oraz trzymają się mocno budowane  przez Zachód stereotypy Rosjan jako obcych, to jednak kluczowe dla przyszłości relacji polsko-rosyjskich mogłyby być otwartość na dialog oraz dążenie do obiektywnej analizy wzajemnych relacji, z uwzględnieniem złożoności historycznych i geopolitycznych uwarunkowań. Rusofobia- która jest kamieniem węgielnym współczesnych polskich „elit”- musi zostać zdecydowanie odrzucona, jako warunek przyszłego dialogu. Ale trzeba chyba poczekać na czasy, kiedy Polska na powrót będzie państwem naprawdę suwerennym. Teraz jedynie możemy się pośmiać z  tych wszystkich kretynizmów anglosaskich ratlerków z polskiej polityki, które poszczekują usilnie na modłę antyrosyjską próbując w ten sposób przypodobać się swojemu właścicielowi zza Wielkiej Wody.

Piotr Panasiuk
Cały artykuł

https://piotrpanasiuk.pl/zaprogramowana-rusofobia-w-polsce/

Pan Panasiuk krytykuje też Grzegorza Brauna, i faktycznie nie można zbytnio ufać komuś z żydowskimi korzeniami... Problem w tym, że jako nie znający się zbytnio na historii, nie mogę - bez wgłębienia się w te problemy, na co nie mam czasu, określić na ile i kto ma rację np co do Komisji Edukacji Narodowej. Edukacja to bardzo złożony problem, być może lepiej byłoby pozostawić cześć populacji raczej niewykształconą 😊.

Natomiast jeden aspekt historii przestudiowałem dość dokładnie i faktycznie Grzegorz Braun ma rację: nigdy nie było żadnych ludobójczych komór gazowych, cyklonu B okrutni naziści używali do masowego mordu wszy. Demografia, zdjęcia lotnicze, brak infrastruktury do przeprowadzenia takiego mordu, absolutny brak dokumentów - podczas gdy inne zbrodnie niemieckie mają potwierdzenie w archiwach. Wszystko to przeciwko zeznaniem żydowskich świadków. Notabene, świadków którzy twierdzili że mają bezpośrednie doświadczenie i wiedzę o tym jak funkcjonowały te komory, nigdy nie było dużo; poddani dokładnemu przepytaniu wpadali  w oczywiste sprzeczności.

Przekonanie z jakim pan Panasiuk twierdzi, że Braun się tu myli i mija z prawdą, raczej czyni mnie sceptycznym co do jego innych idei. No ale to że Polacy są poddawani praniu mózgu i w obecnej sytuacji politycznej to "polska klasa polityczna" jest znacznie większym zagrożeniem dla narodu polskiego, niż Rosjanie to fakt. W odróżnieniu od ukraińców, Rosjanie nie mają predylekcji do masowych mordów z użyciem siekier i wideł. Rosja to potężny kraj i z takim sąsiadem powinno się starać utrzymać jak najlepsze stosunki. Ukraina może i była biedna, ale ludziom tam jednak jakoś się żyło. Teraz kraj jest w ruinie, i absolutnie taki sam los czeka Polskę, jeżeli zdrajcy na najwyższych szczeblach władzy nie zostaną powstrzymani. Wszystko to przypomina zachęcanie jakiegoś chuderlaka by poszedł na wymianę ciosów z Gołotą. Jak taka wymiana ciosów może się skończyć, nie trudno przewidzieć.Tyle że część ukraińców nie narzeka, bo po przeniesieniu się do Polski, faktycznie poprawiła swój los. Niestety Polacy nie będą mieli się gdzie przeprowadzić...

niedziela, 23 listopada 2025

Lekarstwo na niepokój wobec zmian klimatycznych i inne obrazki
















 

Kogo nie chciano czytać, tego i nie chciano przepisywać...

 Jesteśmy godną zaufania potomnością. Jak żadna, staramy się zapewnić książkom najdłuższą egzystencję. Stworzyliśmy doskonałe środki konserwacji. Wielkie biblioteki, w pancerzach z żelaza i betonu, z podziemnymi galeriami, chronią najlichszy strzęp papieru od starych wrogów: ognia i wody, a śpieszą, by go tak samo uchronić od klęsk nowoczesnej wojny. Nadciąga tu z pomocą mikrofilm, który pozwala zmieścić w walizce zawartość całych sal bibliotecznych i tę walizkę w dniach grozy unieść w spokojne miejsce. W ten sposób nie tylko książki, ale i czasopisma, a nawet dzienniki, które musiano by w końcu wyrzucić, bo nie starczyłoby dla nich przestrzeni, które by zresztą uległy prędzej czy później zagładzie z przyczyny marnego i kruszącego się materiału, zdobędą szansę przeżycia długich wieków w tej swojej mikroskopijnej postaci. I jeszcze więcej: pojawił się pomysł, by niektóre dzieła były wydawane w formie pudełka, zawierającego tekst drukowany, fotografię rękopisu, ikonografię autora i jego pracy, wreszcie jego głos nagrany na płytę. 

Już dawniej postarano się ustrzec od zużycia pierwsze wydania współczesnych książek, tak poszukiwane przez bibliofilów, gdy staną się rzadkością: w Bibliotheque Nationale oznacza się je trójkątną pieczątką zielonego koloru i albo się ich wcale nie pożycza, albo bardzo rzadko. Oczywiście nie każdy dostępuje tego zaszczytu: wybiera się autorów, którzy mają widoki na nieśmiertelność. Dyrekcja biblioteki zachowuje rzecz w sekrecie, świat literacki usiłuje go przeniknąć, są kwasy, pretensje, urazy, słyszy się o takich, którzy szukają protekcji u kustoszów, by dostać "zielony trójkąt", nieomal równie pożądany jak rozetka Legii Honorowej. Przyszłość, jak zawsze, wypłata niejednego figla i bibliofile XXV wieku będą załamywać ręce nad zagładą pierwszych wydań autorów, którzy w swoim czasie nie byli godni "zielonego trójkąta". 

W porównaniu z naszą zapobiegliwą epoką poprzednie, zwłaszcza od schyłku starożytności do humanizmu, były okrutnie niedbałe i marnotrawne. Cóż zostało z obu literatur klasycznych? Same strzępy jak te skrawki pysznych materii, które, znalezione w grobach, pokazują nam w muzeach, zalecając w nich podziwiać strój koronacyjny faraona lub cezara. Sofokles napisał około stu dramatów, Ajschylos nie o wiele mniej, a każdy z nich ma ich dziś tylko siedem. Eurypides stracił przeszło dwie trzecie swego dobytku. Arystofanes ocalił tylko jedną dziesiątą, Alkajos, Safona, Tyrtaios, Archiloch przemawiają do nas luźnymi i drobnymi fragmentami. Z wielu nie zostało nic oprócz imienia. Czasem na jakimś śmietniku egipskim znajdzie się papirus, który nas olśni nowym nie znanym utworem, tak niedawno odzyskaliśmy jedną z najwcześniejszych komedii Menandra w pełnym tekście. Lecz z setek dzieł filozofów, wśród których było tylu geniuszów, zachowały się cytaty u Diogenesa Laertiosa, tak niemądrego, że go Mommsen nazwał "baranem o złotym runie". W porównaniu z tym wspaniałym lasem, szumiącym tysiącami imion, jakim wydaje się nam literatura grecka, to, co ją dziś wyobraża, wygląda jak kilka samotnych drzew na porębie, gdzie nawet rzadko pieniek się uchował, po innych zostały tylko puste doły, tak je starannie wieki wykarczowały.

I dla literatury łacińskiej los nie był łaskawszy. Przepadły jej początki, Plaut i Terencjusz sami jedni przeżyli całą komedię rzymską, ze schyłku zaś republiki i z epoki cesarstwa dotarła do nas gromada autorów, gdzie geniusze sąsiadują z poczciwymi nudziarzami: Cezar z Neposem, Sallustiusz z Pliniuszem Starszym, Horacy z Frontinusem, który pisał o wodociągach. Livius poćwiartowany, Tacyt z wyżartym środkiem "Annales". 

Nie można winić samej starożytności, ponieważ i ona znała się na bibliotekarstwie. Aleksandria posiadała zbiór woluminów, zawierający bodaj że wszystko, co Grecja stworzyła w literaturze, filozofii i nauce; mniejsze biblioteki były rozsiane wszędzie, w samej Grecji, w Azji, w Afryce. Rzym cesarski miał kilka większych księgozbiorów greckich i łacińskich. Okazało się to jednak za słabe, by oprzeć się najazdom, pożarom, zniszczeniu. Nigdy się nie dowiemy, ile z tego naprawdę przetrwało, ponieważ los miał w zanadrzu nowe klęski. Średniowiecze nie dla wszystkich autorów i nie dla wszystkich książek starożytnych było życzliwe. Jedne zawsze czytano i wciąż na nowo przepisywano (wprawdzie coraz gorzej), a tysiące innych nikogo nie zajmowały prócz szczurów. Kiedy zaś nauczono się korzystać ze starożytnych pergaminów jako materiału piśmiennego, wymazując dawny tekst i wpisując nowy, powstały palimpsesty, smutne pomniki zgładzonej myśli, która dopiero w naszych rękach, przy sprzyjających okolicznościach i z pomocą nader subtelnych środków, wychyla się niekiedy pajęczynką liter, rozsnutych pod średniowiecznym atramentem. 

A i ta, przetrzebiona tylu klęskami, gromadka pisarzy starożytnych mogła być jeszcze dziesiątkowana. Humaniści przyszli w ostatniej chwili, by ocalić niektórych skazańców. Oto opis wizyty Boccaccia na Monte Cassino: "Pragnąc obejrzeć bibliotekę, o której słyszał, że jest wspaniała, zwrócił się do jednego z mnichów z pokorną prośbą, by mu ją otworzył. Lecz ten szorstko odpowiedział, wskazując schody: "sam sobie idź, jest otwarta!" Boccaccio pobiegł wesoło i znalazł to miejsce skarbów bez drzwi i zamków, a wszedłszy zobaczył trawę, którą wiatr posiał przez ziejące okna, a książki pod grubą warstwą kurzu. Zdumiony, zaczął otwierać i przeglądać jedno po drugim - liczne i rozmaite dzieła starożytnych i obcych pisarzy. W niektórych tomach były powydzierane ćwiartki, w innych obcięte marginesy, inne w inny sposób zniszczone. Ubolewając nad losem tylu znakomitych umysłów, które dostały się w ręce ludzi niegodnych, rozpłakał się i zeszedł na dół. Spotkawszy w krużganku jednego z mnichów, zapytał, dlaczego tak cenne książki są tak szpetnie poniewierane. Odpowiedziano mu, że niektórzy mnisi, chcąc zarobić parę soldów, wyrywają ćwiartki pergaminu, wycierają na nich pismo i robią z nich psałterzyki dla chłopców, a z wyciętych marginesów pożyteczne pisemka dla kobiet". 

Petrarka, Boccaccio, Coluccio Salutati, Poggio Bracciollini, inni dokonywali wypraw do odległych klasztorów, przetrząsali archiwa katedralne, myszkowali po strychach i lamusach, jeździli po całej Europie, wprzęgli do swej pracy ambasadorów, poselstwa i ratowali butwiejące wolumina, które natychmiast albo sami kopiowali, albo oddawali godnym zaufania kopistom, Dzięki nim posiadamy Cicerona, Tacyta, Katulla, ten ostatni byłby przepadł, gdyby go nie przepisał Coluccio Salutati: rękopis weroneński, z którego humanista florencki zrobił kopię, w jakiś czas później zaginął. Tak by się stało ze wszystkimi, czasem jeden dzień decydował o losie książki. Petrarka pożyczył pismo Cicerona "De gloria", odkładając na później jego skopiowanie - nigdy już do niego nie wróciło ani do nas, po dziś dzień. Wydani drukiem, prawie natychmiast po jego wynalezieniu, ci pisarze, wydobyci już jakby z grobu, weszli w nowy okres sławy, dla niektórych świetniejszej od wszystkich dotychczasowych triumfów. 

Gutenberg zapewnił dziełu literackiemu potężne środki przetrwania nawet największych katastrof dziejowych. Co prawda w XV i XVI wieku nakłady były jeszcze tak szczupłe, że ten i ów inkunabuł stał się wielką rzadkością albo i unikatem, lecz odtąd liczba egzemplarzy tak wzrosła, sposoby konserwacji tak się udoskonaliły i rozpowszechniły, że każda książka ma szansę nieśmiertelności. Nie można bowiem mówić o śmierci dzieła, dopóki ono istnieje choćby w jednym egzemplarzu. Przypadek - odkrycie papirusów z ich wierszami - doprowadziło do zmartwychwstania Bakchylidesa i Herondasa, dwóch zaginionych poetów. Taki sam przypadek albo nagła zmiana zainteresowań może zapewnić po wiekach triumfalny powrót autorom dziś wzgardzonym czy zapomnianym. Obecnie każda książka, choćby spis telefonów, ma olbrzymią przewagę nad pisarzami antyku i średniowiecza: nie musi szukać łaskawej duszy, która by się nią zajęła i poświęciła jej pracę długich miesięcy na skopiowanie. 

Kogo nie chciano czytać, tego i nie chciano przepisywać, w ten sposób ginęły całe epoki, gatunki literackie. U nas w podobny sposób zaprzepaszczono wiek XVII, tak płodny i obfity, istny "ogród nieplewiony", ale bogaty w nowe formy, pełen soków, został żywcem pogrzebany, najpierw wskutek zjadliwej cenzury, następnie przez obojętność społeczeństwa. "Pamiętniki" Paska i Wojnę chocimską" Potockiego wydano dopiero w XIX wieku, gdzie już mogły być tylko zabytkiem, przeznaczonym dla rozkoszy amatorów staropolszczyzny i dla szkoły, leżąc w zapomnieniu traciły możność kształtowania narracji polskiej i wiersza epickiego przez kilka pokoleń. Tak samo utwory Zbigniewa Morsztyna nie weszły jako naturalne ogniwo w rozwój żołnierskiej liryki. I setki innych dzieł, z których wiele pozostało dotąd w rękopisie, pędząc egzystencję poczwarek. 

Nieśmiertelność literacka może być bierna albo czynna. Pierwsza jest niejako samym trwaniem. Zachowany rękopis ze swoim numerem w inwentarzu zbiorów czy pewna liczba egzemplarzy drukowanych, mających swe miejsce na półkach bibliotecznych, w katalogach i bibliografiach, mogą przez wieki nie zaznać innego obcowania z człowiekiem, jak za pośrednictwem rąk, które je przesuwają, odkurzają, i oczu, które na karcie tytułowej sprawdzają ich metrykę. Mijają pokolenia, zanim ktoś je otworzy, przeczyta i - wtedy najczęściej zawisną w odsyłaczu albo odezwą i się cytatą. To dla wielu już triumf. Lecz każdy twór ducha ludzkiego ma siłę potencjalną. Dopóki istnieje, zawsze mogą zajść okoliczności, które odwołują go do życia, pozwolą mu działać na umysły ludzkie, budzić ciekawość, radość, zachwyt. Jakże często utwór, przez współczesnych i samego autora wzgardzony, uznany za ułomny i niedorzeczny, jeśli uda mu się wymknąć z kosza lub kominka, w późnych wiekach dostępuje sławy, znawcy witają go z radością jako głos zaniedbanej rzeczywistości, może zasłynąć wśród najwyższych wzlotów swojej epoki, a w najgorszym razie wezwą go na świadka jego czasów. 

Rola dokumentu jest ostatnią nadzieją książek, dotkniętych śmiertelną sklerozą. Spadają do ich rzędu nie tylko utwory bez wartości literackiej, ale i zamierzchłe arcydzieła, oderwane od swojego świata jak meteoryty. Jeśli bowiem dzieło literackie ma żyć naprawdę, musi istnieć naród, który je wydał, albo przynajmniej trwała tradycja kulturalna, do której ono należy. "Gilgamesz" jest czytany przez mgłę niewiernych przekładów, u wielu budzi zainteresowanie jako głos wygasłej historii, czasem przesunie się nad nim sentyment lub podziw, ale w istocie jest już tylko przedmiotem badań i kultu garstki asyriologów. Tak samo klejnoty literatury staroegipskiej błysną niekiedy dalekim refleksem pod piórem dzisiejszego poety, który w nich znalazł jakiś ton, zwrot niezwykły, jakąś metaforę tajemniczą, lecz nie wejdą w życiodajny obieg dóbr duchowych. Nie ma już bowiem Babilończyków ani Egipcjan, nie ma świadomości narodowej, która rozpoznaje i czci w zabytkach twór swego geniuszu, ludy siedzące na ich ziemiach nie odwołują się do ich tradycji i nikt inny również ich nie podjął. Tak mogło stać się i z literaturą antyku, gdyby tradycji greckiej nie zachowało Bizancjum, a łacińskiej nie przyjęły narody romańskie. 

Czynną nieśmiertelność posiada dzieło literackie dopóty, dopóki jest zdolne przemieniać się w umysłach nowych pokoleń. Przygody dzieł literackich wśród wieków są niezliczone i niezwykłe. Gdy żyją tak długo jak "Iliada", "Eneida", ,,Boska komedia", przeobrażają się, nabierają wciąż nowych znaczeń. Któż odgadnie, jaką "Iliadę" znali ludzie z generacji Homera? Te same dźwięki, te same słowa, te same wiersze w każdym stuleciu dawały inne wizje, zawsze jednak podobne, dopóki żył duch antyku razem z bogami, resztkami dawnych obyczajów, cieniem dawnych pojęć. Od średniowiecza Homer to się oddalał, to zbliżał, raz rósł, raz malał, przez cały wiek XIX był przedmiotem wiwisekcji filologów, w naszych czasach znów zmartwychwstał. Chodził w ludowym stroju jak lirnik wioskowy i wrócił do zamków i pałaców jako dworski poeta.

Jan Parandowski 

Alchemia słowa


sobota, 22 listopada 2025

Żydowski faszyzm wkracza do Polski


– STANOWISKO KONFEDERACJI KORONY POLSKIEJ WS. PROJEKTU UCHWAŁY RZĄDOWEJ
Konfederacja Korony Polskiej stanowczo sprzeciwia się zapisom projektu uchwały Rady Ministrów w sprawie przyjęcia dokumentu „Krajowa Strategia przeciwdziałania antysemityzmowi i wspierania życia żydowskiego na lata 2025-2030” (dalej: KS). KKP traktuje rządowy dokument jako bardzo groźny, bo realizujący politykę światowego lobby żydowskiego – przeciwko interesowi państwa i narodu polskiego. Próba wprowadzenia go w życie nosi więc znamiona zdrady narodowej. Aby to zrozumieć, należy umieścić KS w szerszym kontekście. W KS główną rolę pełni tzw. robocza definicja antysemityzmu IHRA, ze strony polskiej wstępnie przyjęta w 2016 roku przez rząd Beaty Szydło, a ostatecznie przez ministra kultury Piotra Glińskiego w 2021 roku. Brzmi ona: „Antysemityzm to określone postrzeganie Żydów, które może się wyrażać jako nienawiść do nich. Antysemityzm przejawia się zarówno w słowach, jak i czynach skierowanych przeciwko Żydom lub osobom, które nie są Żydami, oraz ich własności, a także przeciw instytucjom i obiektom religijnym społeczności żydowskiej.” Diaspora żydowska uczyniła z tej „definicji” rdzeń swojego programu supremacji, wokół którego utkano szczegółowy program podporządkowania sobie narodów. Program przyjął ostateczną wersję w 2018 roku podczas odbytej w Wiedniu konferencji „An end to Anti-Semitism!” („Koniec z antysemityzmem!”). Program nie jest anonimowy, podpisali się pod nim: Armin Lange, Ariel Muzicant, Dina Porat, Lawrence H. Schiffman i Mark Weitzman. Oryginał dokumentu został opublikowany w języku angielskim, przy wsparciu New York University, Tel Aviv University i University of Vienna. Jego druk sfinansował Mosze Kantor, prezydent Europejskiego Kongresu Żydów, przy współudziale kancelarii Federalnej Republiki Austrii. W dokumencie zawarto drobiazgowy katalog zaleceń, który można streścić jednym zdaniem: narzućmy gojom realizację naszych interesów za ich własne pieniądze i ich własnymi rękami. Właściciele praw autorskich nie udzielili polskiemu wydawcy zgody na tłumaczenie i publikację dokumentu. Wydawca dokonał więc jego omówienia, które jest dostępne na stronie 3dom.pro pt. „Mędrcy Syjonu. Nowe otwarcie”. Każdy, kto się z nim zapozna, co stanowczo polecamy, ten zorientuje się, że punkty katalogu nie mają charakteru postulatów, ale dyrektyw.

Pośród nich znajduje się na przykład wymóg, by poszczególne państwa przeznaczyły ze swojego budżetu 0,02% PKB rocznie na zwalczanie tzw. antysemityzmu, zaś każda organizacja wydatkowała minimum 1% swoich środków na ten sam cel. Nota bene: Konfederacja Korony Polskiej nie zamierza spełniać tych życzeń. Obecny warszawski rząd Donalda Tuska przystąpił do wykonywania tego szczegółowego katalogu zupełnie niesłychanych uzurpacji żydowskich, podsuwanych przez lata nieżydowskim narodom z hucpiarską bezczelnością. „Krajowa Strategia przeciwdziałania antysemityzmowi i wspierania życia żydowskiego na lata 2025-2030” ma uruchomić znaczne środki finansowe i skierować wiele instytucji publicznych – od policji po placówki naukowe PAN – na tory walki z urojonym „antysemityzmem”. Ma także stworzyć nowe instytucje – o charakterze donosicielskim. Szeroki zakres postulowanych poczynań na rzecz obcego, roszczącego sobie prawo władcze nad Polską lobby, obejmujący bez mała wszystkie dziedziny życia, na które posiada wpływ państwo polskie – jest całkowicie bezprecedensowy. Dlatego czujemy się w obowiązku ostrzec Rodaków i zaapelować: Żydowski faszyzm zagraża naszemu porządkowi prawnemu, Polacy, nie pozwólmy na to!

https://konfederacjakoronypolskiej.pl/zydowski-faszyzm-wkracza-do-polski-stanowisko-konfederacji-korony-polskiej-ws-projektu-uchwaly-rzadowej/

Aforyzmy metafizyczne


Bezwolnie wyłoniłem się z bezdni
Los zagrał mym istnieniem w kości

Wyliczone są lata, miesiące, dni
Pisane mi być tu tylko gościem

Zjawiskowy i zgoła niepowszedni
Ledwie przechodzień – rzucam przez chwilę cień

A przecież myśmy wieczności głodni
Ulotność bytu kłuje niczym cierń

Kosa czasu tnie, ślepy ogrodnik
Jednako topi ostrze w róży i oście

Wszystko widzialne ginie w mroku grudnia
Tak nieuchronnie żegnamy ziemskie włości

Sławomir Studniarz

Wiersz pochodzi z tomiku o tym samym tytule.
(Oryginalnie wiersz ma inny rozkład poszczególnych linijek, być może jest to ważne dla autora, jeżeli tak, to przepraszam).

Flaubert zalecał pisarzom wstrzemięźliwość płciową,

 Określenie: pisarz zawodowy łączy się w powszechnej opinii z pojęciem literata, który żyje z pióra. W tym znaczeniu jest ono niedawne, lecz można je rozszerzyć na wszystkich pisarzy, których główną, jeśli nie jedyną, troską była praca twórcza. Flaubert nie zarabiał na swoich dziełach, czasem do nich nawet dokładał, jak do "Madame Bovary", bo wydawcy przyniosła znaczne zyski, autora zaś naraziła na koszty procesu. Miał własny majątek i gdy go stracił, oglądał się na stare lata za jakąś posadą. Wszystkie jego książki, tak już sławne, nie dawały mu żadnego dochodu: był ofiarą własnej nieporadności i wydawniczego wyzysku. Mimo to nikt bardziej nie zasługuje na nazwę pisarza zawodowego. Flaubert nie tylko nigdy niczym się poza literaturą nie zajmował, ale wszelkie inne zajęcia i sprawy uważał za niegodne, by im poświecić najmniejszą uwagę. Takich jak on było wielu w każdej epoce, z wyjątkiem niektórych okresów starożytności o szczególnie intensywnym życiu politycznym. I pisarze są tu odwiecznymi kolegami filozofów, uczonych, artystów, wynalazców, ludzi podbitych przez jakąś ideę i zdolnych dla niej poświęcić wszystkie inne powaby życia. 

Myśl grecka zatrzymała się nad tym zjawiskiem. Rozróżniała dwa rodzaje żywotów: bios theoretikos i bios prakukos, co moraliści rzymscy przetłumaczyli na vita contemplativa i vita activa. Michał Anioł na grobowcu Juliusza II wyobraził te dwie abstrakcje w czarujących postaciach Racheli i Lei. Tak zgodne na pomniku, były w sporze ze sobą przez wszystkie wieki. Gdy pierwsza powoływała do życia klasztory, pustelnie, eremy, druga tworzyła ostry prąd bieżącej chwili, gdzie się nie utrzyma ciche skupienie i odosobniona twórczość. Wśród wielu symbolów życia kontemplacyjnego znalazła się i wieża z kości słoniowej, pod którą ludzie czynu stają, aby wygrażać pięściami i rzucać obelgi zamieszkałym w niej marzycielom. Lecz zawsze znajdowali oni obrońców, raz w imię ideałów, kiedy indziej w imię czystości myśli i sztuki. W naszych czasach, które chcą mierzyć wszystko użytecznością, Leon Chwistek, najmniej usposobiony do marzycielstwa, taką rzucił uwagę w swych "Zagadnieniach kultury duchowej w Polsce": ,,Do tego, abyśmy mogli korzystać z życia w całym tego słowa znaczeniu, potrzeba, aby pewna grupa ludzi znajdowała się poza życiem, w świecie marzeń i abstrakcji, bo użyteczność na dalszą metę tkwi w tych marzycielach i abstrakcjonistach". Kto zna dzieje filozofii, nauki, sztuki, techniki, bez trudu oceni słuszność tego zdania. 

,,Poza życiem". Życie to obowiązki rodzinne i społeczne, to trudy, poniesione dla egzystencji innych, to nie dający się obliczyć ciąg ofiar z czasu, spokoju, mienia. Pisarze typu flaubertowskiego zawsze dążyli do zrzucenia z siebie wszelkich powinności obywatelskich, wykręcali się od służby wojskowej, stronili od zgromadzeń publicznych, nie przyjmowali żadnych godności, a na progu dojrzałości stawali przed dylematem: ognisko rodzinne czy celibat. 

Nie wiem, co by powiedziała o tym statystyka, na oko wygląda, że dylemat pozostał otwarty i pisarze podzielili się na dwie połowy. Obóz celebsów poważnie zasiliło duchowieństwo, zwłaszcza w wiekach, kiedy ludzie tego stanu byli jedynymi pisarzami. Obrońcy celibatu znajdą u przeciwników argumenty, zaczerpnięte z życia znakomitych pisarzy, którym rodzina nie przeszkodziła w rozwoju twórczości. Lecz tamci są nieustępliwi. Na żonatego Owidiusza odpowiadają Wergilim i Horacym. Z upodobaniem wybierają takie postacie, jak Terencja, która nie zdołała zwichnąć Cicerona tylko dlatego, że był dość zamożny, ale która go okradała i doprowadziła wreszcie do rozwodu. Znajdują najczarniejsze barwy dla odmalowania kłopotów małżeńskich Mickiewicza, który rzeczywiście w tym okresie przestał być poetą, wskazują na maltuzjanizm żonatych pisarzy, twierdzą, że trzeba być rosyjskim grafem, aby jak Tołstoj mieć kilkanaścioro dzieci i mimo to stworzyć tak wiele. Uciekają się wreszcie do trybu warunkowego, mówiąc, że każdy pater familias doszedłby do wyższej doskonałości w swobodzie kawalerskiej. 

Apologetom kawalerstwa można wskazać mnóstwo egzystencji zmarnowanych przez rozpustę, nieład, włóczęgostwo, a z drugiej strony ileż takich, które w życiu patriarchalnym dojrzały do wysokiej harmonii. Życie rodzinne posiada wielką wartość etyczną i kształtuje charakter pisarza. Nie ulega jednak wątpliwości, że pisarz świadomy swego powołania, zwłaszcza gdy wybiera tę sztukę jako jedyny zawód, z największym oporem decyduje się na krok, który nakłada nań tyle obowiązków ograniczających jego swobodę. 

Nikt już dziś nie potrafi mówić o tych sprawach z namiętnością humanistów. Boccaccio w swej biografii Dantego czyni poecie gwałtowne wyrzuty, że się ożenił, zamieniając mądrą i wiecznie młodą filozofię na kłótliwą i podlegającą starości kobietę. Sam Boccaccio nie popełnił tego błędu, idąc za wzorem Petrarki, tak jak Petrarka szedł za wzorem antycznych filozofów albo raczej za przykładem zakonników. Petrarka był niewyczerpany w pochwałach życia samotnego i w tym, i w wielu innych rzeczach podobny do Flauberta, który, jak mawiał, nie mógł patrzeć na zakonnika bez uczucia zazdrości. W swoim Croisset stworzył sobie jakby pustelnię, obcych, nawet przyjaciół, rzadko tam dopuszczał, kochance zaś wyraźnie zabronił się pojawiać, a gdy się raz ośmieliła, wyrzucił ją po prostu. 

Petrarka w swej "Epistula ad posteros" szczyci się, że po czterdziestce unikał kobiet, "chociaż był w pełni sił i namiętności". Flaubert zalecał pisarzom wstrzemięźliwość płciową, co złościło George Sand. Dumas - syn przekazał nam następującą rozmowę z Balzakiem pod arkadami Palais-Royal. Twórca "Komedii ludzkiej" mówił: "Zważyłem dokładnie, ile nasz umysł traci przez jedną noc miłości. Słuchaj uważnie, młodzieńcze: pół tomu. Nie ma kobiety, której warto oddać dwa tomy rocznie". Balzac miał wtedy trzydzieści osiem lat. Ten problem do dziś nie wygasł. Pewien autor, którego nie zdradzę, miał pomysł, by literaci, nie tracąc nic ze swej męskości, stosowali "infibulację" znaną starożytnym atletom i uwidocznioną w słynnym brązie "Pięściarza" z Museo delle Terme w Rzymie. Trudno mi się wdawać w szczegółowy opis tego zabiegu. 

Kobieta była zawsze symbolem rozterek i zamętu w życiu intelektualnym. Z inwektyw, którymi ją obrzucali filozofowie, uczeni, pisarze, artyści, można by ułożyć osobliwą antologię, i bywały takie zbiory w dawnych wiekach. Lecz cóż znaczy ta garść obelg i uszczypliwości (także zresztą jakby negatyw pochwały) w porównaniu z nieprzerwaną pieśnią nad pieśniami, do której każde pokolenie literackie i prawie każdy pisarz dorzuca nowe wersety. 

W monografiach, biografiach, rozprawach, podręcznikach żadna rzecz nie została opracowana tak szczegółowo, jak miłość ze wszystkimi cierpieniami, zawodami, rozczarowaniami, które były tworzywem literatury. W istocie, gdyby odjąć z dwudziestu kilku stuleci literatury europejskiej wszystko, co w niej zawdzięcza początek szczęśliwej lub nieszczęśliwej miłości, byłoby to okrutne spustoszenie. Wraz z setkami arcydzieł znikłyby tysiące dzieł skromniejszych rangą artystyczną, ale o wielkim uroku, albo takich, które były radością swojego czasu. Na szczęście jest to już nie do odrobienia: w przyszłości mogą się już pisarze nie kochać albo nie czuć potrzeby wypowiadania swej miłości, lecz minionej historii nikt już nie zmieni. W niej zaś króluje kobieta w glorii wszystkich swoich pokus - radość, zguba, natchnienie. 

Obok pysznych kochanek, które dzielą nieśmiertelność z tymi, co je uwielbiali za życia, są inne kobiety, często zapomniane, pominięte przez biografów, wiszące drobnym odsyłaczem u spodu żywotów, będących niegdyś ich własnością. Najtwardszy sąd spotyka te, które, jak się zdaje biografom, nie mogły nic dać swoim wielkim ludziom, ponieważ niezdolne były ich zrozumieć. Ile niesprawiedliwych słów ściga po dziś dzień imię biednej Teresy, towarzyszki życia J. J. Rousseau, albo żony Gian Battista Vico, która nie umiała się podpisać na kontrakcie ślubnym. Tak samo uboga duchem miała być Christiana Vulpius. Z pewnością jednak nie była taka głupia, jak podawały plotki weimarskie. Zanim się wyda sąd o niej, trzeba przeczytać listy Goethego z okresu ich miłości, epigramaty, elegie i inne utwory, np. "Die Metamorphose der Pflanzen", i odczuć, ile ciepła i szczęścia weszło z nią w jego życie. Dobroć, oddanie, czujność, wierność znaczą tak wiele, że człowiek, co szuka spokojnej przystani niosąc w sobie burzę, często wybiera potulną istotę, której niższość umysłowa zapewnia mu uległość i uwielbienie. Ten rachunek egoistyczny może być nieświadomy, lecz najczęściej bywa dokładnie przemyślany, co nie powinno dziwić nikogo, kto rozczytywał się w biografiach sławnych ludzi. Altruizm nie jest tam powszechną cnotą.  Żony mają również złą sławę. Przysłowiowa a nierzeczywista Ksantypa zepsuła im opinię w ciągu wieków. Same nie potrafiły się bronić, nie miały zwyczaju ani odwagi występować pod własnym imieniem. Dopiero nasze czasy posłyszały ich głos. Niestety, niektóre zyskałyby wiele zachowując milczenie. Na przykład Jessie Conrad, która wydala gruby tom wspomnień o swym pożyciu z wielkim pisarzem. Trzeba pewnego wysiłku aby przeczytać do końca te paplaninę przeciętnej kobiety. To, co robią niemal wszystkie wdowy w ciasnym kółku, to Jessie Conrad mogła zrobić wobec wielotysięcznego tłumu, mianowicie obmawiać swego nieboszczyka. Daje niemal karykaturalny obraz nerwowca, dystrakta, egoisty, wiecznie nękanego chorobami, zaśmieca cień wielkiego człowieka filiżankami, które stłukł przez nieuwagę, poduszkami, w których wypalił dziurę papierosem, lecz o jego życiu wewnętrznym, o jego pracy albo nic nie mówi, albo jakieś nic nie znaczące drobiazgi, jakby nie miała tam wstępu, mimo że używał jej do kopiowania rękopisów i, zdaje się, nieraz odsłaniał jej bieg swoich wizji w jakimś monologu. Była to wyborna femme de menage, wzorowa gospodyni i doskonała kucharka, autorka podręcznika gastronomicznego (Conrad, jak wszyscy niemal pisarze, był czuły na dobrą kuchnię) i byłaby ideałem, gdyby nie ciągle ponawiające się operacje, kliniki, rekonwalescencje z pielęgniarką w domu. Conrad przeżył z nią blisko trzydzieści lat, nie wyobrażając sobie, by mógł znaleźć lepszą towarzyszkę. "Był dla mnie jakby synem - pisze Jessie - i jednocześnie mężem, wymagał starań i pobłażliwości jak małe dziecko. A w tym wszystkim odczuwałam dumę, widząc tworzące się jego wspaniałe dzieło, odczuwałam podziw dla ogromu pracy". Na pewno tak było i to ją ratuje w naszych oczach - mimo wszystko. 

Jakże inny ton mają ,,Souvenirs" pani Alphonse Daudet, tak powściągliwe i dyskretne, tak delikatnym przetkane uczuciem. Ale to była osoba obdarzona własnym talentem. Trzeba dodać - skromnym. Niedawno spadkobiercy, rozgoryczeni wygaśnięciem praw autorskich, próbowali narzucić nam przekonanie, że ona jest prawdziwą autorką książek Alfonsa Daudet. Nie ma przykładu małżeństwa dwojga wielkich pisarzy. Browningowie byliby wyjątkiem, gdyby ona w istocie dorównywała swojemu mężowi. Trudno nawet sobie wyobrazić takie małżeństwo. Dwie równie silne indywidualności, uprawiające tę samą sztukę, nie potrafią się zżyć ze sobą. Jeśliby były pokrewne, skończyłoby się na intymnym współautorstwie jakąś nową wersją Goncourtów, jeśliby były różne, rozprzęgłyby się we wzajemnej niechęci lub pogardzie. Flaubert miał głęboki sentyment dla George Sand, lecz zgroza pomyśleć, co by się stało, gdyby im przyszło żyć w jednym stadle. Z Mussetem mogło się to udać, bodaj na krótko, ponieważ ich drogi się nie krzyżowały: ona zachwycała się jego wierszami, on podziwiał jej płynną prozę, oboje mieli złudzenie, że się szczęśliwie uzupełniają, potem jednak wyśmiali się i wyszydzili nawzajem. Flaubert natomiast zadowalał się przez kilka lat Luizą Colet, która była grafomanką. Dawał jej od czasu do czasu wskazówki, mniej więcej takie, jakie by orzeł dawał kurze, ucząc ją latać. 

Niekiedy pisarz spotyka w życiu kobietę, która go przeobraża lub wydobywa zeń uśpione zdolności. Jeszcze świeży jest w pamięci długoletni stosunek Anatola France'a z panią de Caillavet, która się na nim poznała, gdy był nieśmiały, niezgrabny, krzątający się wokół drobiazgów literackich, i umiejętnym wysiłkiem zmusiła go do pracy, wypchnęła na arenę sprawy Dreyfusa, uczyniła sławnym. Zaborcza i zbyt świadoma swej zasługi, stała się w końcu nieznośna, co doprowadziło do zerwania. Zwykła to kolej rzeczy i niepodobna myśleć bez współczucia o tych istotach ofiarnych, żyjących tylko sławą i wielkością swych kochanków, które nagle zostają porzucone. 

Georgette Leblanc w swoich "Souvenirs" daje patetyczną, może zbyt patetyczną historię takiej miłości. Przez wiele lat była duszą domu Maeterlincka i powiernicą jego wszystkich myśli. Zazdrosna o każdą chwilę jego twórczości, prowadziła zapamiętale walkę z każdym szmerem, który mógł zakłócić jego spokój. Na czele tomu "Sagesse et Destinee" taką jej wydrukował dedykację: "Pani Georgette Leblanc. Poświęcam pani tę książkę, która jest poniekąd pani dziełem. Istnieje współpraca wyższa i bardziej realna niż współpraca piór, mianowicie współpraca myśli i przykładu. Nie potrzebowałem mozolnie sobie wyobrażać postanowień i działania mądrego ideału albo we własnym sercu szukać moralnej wartości pięknego marzenia, które jest zawsze trochę mgliste. Wystarczyło mi słuchać pani. Wystarczyło, by moje oczy uważnie śledziły panią w życiu: było mi dane oglądać poruszenia, gesty, zwyczaje wcielonej mądrości". Pani Leblanc trochę się napracowała, by skłonić Maeterlincka do tych dziwnych wyznań, i doznała wielkiej goryczy, gdy po ich rozstaniu dedykacja znikła z następnych wydań. Była to niewątpliwie małoduszność, spotykana nieraz w życiu pisarzy. Odrażający jej przykład zostawił w swych pamiętnikach Stanisław Przybyszewski. 

Istnieją jednak inne i trwalsze związki dusz wybranych. Nie trzeba wcale tych samych zainteresowań, tego samego stopnia kultury czy wykształcenia, różnice i braki zastępuje inteletto d'amore. rozum serca, który ma najwyższą wartość. Kobiety znają nas lepiej niż my kobiety, często lepiej niż my samych siebie. Znają nasze słabości i sobie tylko wiadomą magią potrafią uczynić z nich siłę albo przynajmniej rozbroić ich szkodliwość. Dyskretny podziw, jakim otaczają pracę męża, milcząca nagana, jaką on wyczuwa przy obniżeniu lotu, serdeczna ufność, z jaką umieją ukoić jego rozczarowania, wprowadzają je w krąg jego dzieła, one żyją tam, czuwają nad każdą stronicą - niewidzialne, niepochwytne, a tak potężnie obecne nieraz, że gdy ich zabraknie, pióro wypada z ręki pisarza. Historia niewiele o nich mówi. Badacz zlekceważy dedykację na książce lub garść listów, których powściągliwy sentyment wydaje się małżeńskim konwenansem, nikt nie dojrzy zeschłych kwiatów, wetkniętych między papiery. 

Nawet z nieufnością, z niedowierzającym uśmiechem przyjmuje się świadectwa samych pisarzy, jak te oto słowa, którymi Pliniusz Młodszy uczcił wierność swej żony, Kalpurnii: "Ileż w niej niepokoju, gdy mam przemawiać! Ileż radości, gdy wracam z sądu! Wszystko, co piszę, czyta wiele razy, umie na pamięć. Gdy mam odczyt publiczny, jest ukryta za kotarą i nadsłuchuje każdego szmeru. Gdy piszę wiersze, ona układa melodie i przygrywa na gitarze: nigdy nie uczyła się muzyki, to miłość była jej nauczycielką". Tysiące żon pisarzy wszystkich czasów aż po dzień dzisiejszy rozpoznają siebie w tym medalionie. Lecz wielu pisarzy, dumnych ze swej przenikliwości w odgadywaniu sekretów duszy, nie miało pojęcia, ile zawdzięczają swym towarzyszkom życia. Nigdy bowiem nie rozważyli, co im przynosiły godziny, spędzone w atmosferze myśli, uczuć, pragnień, gestów istoty tak bliskiej, a tak różnej. Wracając do swej pracowni, wchodzili tam inni, nasyceni powietrzem innego świata który od nieprzeliczonych pokoleń buduje się na własnych zasadach, zdobytych wśród walk i triumfów, obcych światu mężczyzn. 

Żona Alfonsa Daudeta powiedziała, że nie ma zaufania do pisarzy, unikających życia rodzinnego, co później jej syn Leon rozwinął z właściwą sobie gwałtownością na kilku stronicach ,,Le stupide XIX-eme siecle". Dobra pani Daudet poparła swój sąd złym przykładem, wskazując Wiktora Hugo, którego życie domowe było odrażające, między żoną a kochanką, z wyprawami do pokoju służbowego. Lecz myślała zapewne o jego wierszach, gdzie sławi wdzięk szczebiotu dziecinnego za ścianą swojej pracowni. I miała niewątpliwie słuszność, jeśli idzie o pisarzy, skazujących się z premedytacją na ascezę literacką, tak jak ją miała matka Flauberta w słynnym zdaniu o swoim synu: La rage des phrases t'a desseche le coeur. Nikt jednak nie posunął się tak daleko jak Goncourtowie, którzy jakby cierpieli na litteraturitis -proponuję tę nazwę medycynie. Edmund de Goncourt mówił: "Człowiekowi, który oddaje się całkowicie twórczości literackiej, niepotrzebne są uczucia, kobiety, dzieci, on nie ma serca, tylko mózg". A kiedy indziej obaj bracia wyznawali: "Chętnie zrobilibyśmy taki układ z Bogiem, żeby nam zostawił tylko mózg, który tworzy, oczy, które patrzą, i rękę, trzymającą pióro, a resztę naszych zmysłów i całą marność naszego ciała może sobie zabrać, abyśmy się mogli cieszyć na tym świecie tylko badaniem istot ludzkich i miłością sztuki". 

Nikt się tak szczerze nie wypowiedział, ale wielu tak myślało. W niejednym pisarzu artysta pożarł człowieka. Zamiast kobiety widział tom wierszy lub prozy, w pocałunku szukał noweli, z miłości spodziewał się arcydzieła. Można w tym dojść do stanu, gdy zanim się rozkroi płatek łososia, przebrnie się łan porównań  i metafor, nastręczonych tym skrawkiem smakowitej czerwieni, i nie odczuje się bukietu wina zmąconego drążącą umysł łamigłówką literacką. 

To jednak bardzo nudne być tylko pisarzem, być nim zawsze i wszędzie, rok za rokiem, miesiąc za miesiącem, o każdej porze, w każdej godzinie. Do wyższej rasy zdają się należeć twórcy, którzy wybuchają w pewnych okresach, a potem tylko łuną słów rzuconych w rozmowie, w przygodnym odczycie, przemówieniu, dają znać, że w nich wulkan czuwa. Ci nigdy nie uchylali się od życia. 

Napisawszy to zdanie zrobiłem przegląd wielkich pisarzy na przestrzeni dwudziestu pięciu wieków literatury europejskiej. Nie będę tu podawał stu kilkudziesięciu nazwisk, z których się składał mój rejestr: są to ludzie o wielkości i znaczeniu Ajschylosa, Cicerona, Dantego, Cervantesa, Racine'a, Goethego, Mickiewicza, Tołstoja i garść mniejszych w podręcznikowej ocenie, ale w istocie nie ustępujących tamtym geniuszom ani ciężarem gatunkowym dzieł, ani nawet wpływem na pokolenia. Wszyscy oni zaznali pełni życia w jego obowiązkach, zadaniach, dolach, niedolach: byli mężami, ojcami, kochankami, żołnierzami, obywatelami, znosili kłopoty swego stanowiska, nie wymawiali się od godności, nieraz uprzykrzonych, gotowi byli służyć swojemu krajowi jako jego reprezentanci, nie skąpiąc czasu, niekiedy na całe lata porzucali swoją pracę, aby z sumiennością poświęcić się innej, której zażądały od nich okoliczności.

Jan Parandowski 

Alchemia słowa