wtorek, 17 maja 2016

Nigdy nie dbałem specjalnie o to, czy pokonam innych, czy raczej oni pokonają mnie

Nie zrozumcie mnie źle -nie jestem całkiem pozbawiony zmysłu rywalizacji. Problem polega na tym, że z jakiejś przyczyny nigdy nie dbałem specjalnie o to, czy pokonam innych, czy raczej oni pokonają mnie. To przeświadczenie nie zmieniło się, odkąd dorosłem. Nieważne, o jakiej dziedzinie mówimy - wygrywanie z innymi po prostu mi nie odpowiada. Znacznie bardziej interesuje mnie to, czy zdołam osiągnąć cele, które sobie wyznaczam, zatem pod tym względem biegi długodystansowe nadają się idealnie dla takiej mentalności jak moja.

Maratończycy zrozumieją, o co mi chodzi. Nie dbamy specjalnie o to, czy pokonamy jakiegoś konkretnego przeciwnika. Biegacze klasy światowej chcą rzecz jasna wyprzedzić największych rywali, ale przeciętny, zwykły maratończyk nie bierze pod uwagę indywidualnego współzawodnictwa. Jestem pewien, że są niedzielni biegacze, dla których pragnienie pokonania konkretnego przeciwnika staje się motywacją do cięższych treningów. Ale co się stanie, jeśli rywal -obojętnie z jakiej przyczyny -wycofa się z konkurencji? Ich motywacja do biegania zniknie, a przynajmniej się zmniejszy, i nie wytrwają długo w biegach.

Dla większości zwykłych biegaczy najsilniejszą motywacją jest pokonywanie wyznaczonego czasu. Jeśli biegacz tema podoła, będzie czul, że wypełnił to, co sobie założył, a jeśli nie, będzie miał poczucie, że nie wypełnił postawionego przed sobą zadania. Lecz nawet jeśli nie pobije rekordu, jaki przed sobą postawił, a czerpie satysfakcję z tego, że bardzo się starał odkrywszy może po drodze coś ważnego na swój lemat - wówczas już samo to jest osiągnięciem niosącym pozytywne emocje, które przechowa w sobie do następnego biegu.

To samo da się powiedzieć o zawodzie, który uprawiam. Wśród powieściopisarzy nie ma, moim zdaniem, zwycięzców ani przegranych. Istnieją zewnętrzne oznaki literackich osiągnięć, choćby liczba sprzedanych egzemplarzy książki, zdobyte nagrody, dobre czy złe recenzje, ale żadna z nich w istocie się nie liczy. Liczy się tylko to, czy pisarstwo spełnia standardy, jakie sobie wyznaczamy.

Niepowodzenia w przeskoczeniu poprzeczki na zaplanowanej wysokości nie da się tak łatwo wytłumaczyć. Jeśli chodzi o innych, zawsze można znaleźć sensowne usprawiedliwienie, ale samego siebie nie da się oszukać. Pod tym względem pisanie powieści i bieganie pełnego maratonu są bardzo do siebie podobne. Pisarz kieruje się zazwyczaj cichą wewnętrzną motywacją i nie szuka potwierdzenia w tym, co widać na zewnątrz.


Haruki Murakami
O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu
tłumaczenie:  Jędrzej Polak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.