Detektyw prywatny
stanowił więc swoistą projekcję romantycznego „ego”
autora
i, podobnie jak on, zawiódł się na świecie, który był niezgodny
z jego
wrażliwością. Marlowe w gruncie rzeczy najbliższy był
zasad purytańskich:
lojalny w stosunku do klientów, ciężko
harujący, bardziej interesował się
sprawiedliwością niż
własnym bezpieczeństwem i zarobkiem. Był nieprzekupny i czuł w
sobie rodzaj powołania. Skazany na siebie odnajdywał w
świecie
sprzeczność i dwuznaczności, ale nie tylko tolerował je z
godnością,
ale jeszcze jakby czuł z. tego powodu nieszkodliwą
przyjemność.
Sprzeczność
należy do świata, więc trzeba zachować wobec niej dystans.
Marlowe
jest od początku do końca świadomy, iż działa w świecie
racji problematycznych, a ostoi w sądzeniu musi szukać w samym
sobie. Ma bowiem poczucie wartości i niezależności, współpracuje
z policją na tyle, na ile mu to
wygodne; wie, iż może gwizdać na
prawo i przepisy, ale tylko dopóty, dopóki okazuje się
inteligentniejszy od policji i potrafi wskazać przestępcę. Wie,
jak brutalna potrafi być policja, swoiste państwo w państwie,
żyjące poza
prawem. Obowiązuje go więc dyskrecja wobec klientów,
która jest dlań - świętością, jak dla adwokata czy księdza.
Licencja prywatnego detektywa,
przynależność do kasty „ciężkiego
fachu”, w którym stale jest się na służbie,
stale ryzykuje
śmiercią buszując w okolicach zbrodni, zobowiązuje do zawodowej
odpowiedzialności i solidarności. I Marlowe słowa dotrzymuje.
Na pierwszy rzut
oka bowiem zbiera on cięgi od wszystkich: od gangsterów, klientów
i policji. Ma tego pełną świadomość: „kłopoty — powiada —
to
moja specjalność” i jeszcze: „moim światem jest zbrodnia”
(tak zresztą
brzmią tytuły dwóch opowiadań Chandlera). Ten
węszyciel publiczny, łapacz spraw ciemnych i sprawek podejrzanych,
jest zależny od innych: „robię, co mi każą”, i skazany na
wścibstwo. A przy tym uciążliwe i mało
efektywne zajęcie nie
zapewnia mu odpowiedniego statusu. Marlowe jest
więc po trosze
półpolicjantem, antybohaterem, półgangsterem. Ma w społeczeństwie
miejsce niezależne, ale zdany jest wyłącznie na własne siły;
działa więc w pewnym sensie poza instytucjami społecznymi, gdyż
wobec
nich musi się mieć stale na baczności. Pracując pośród
nie przez siebie
stworzonych reguł gry, reprezentuje tylko własne
interesy; fakt ten określa
rodzaj jego nieprzystosowania.
Przebiegły gracz, wiedzący dużo o naturze
ludzkiej, nie daje się
nigdy wyprowadzić z równowagi. Twardy, ironiczny,
oschły —
swoje sentymenty wyjawia w szczególny, obojętny sposób; nie
odwzajemnia stanów emocjonalnych, gdyż wie, jak się je
wykorzystuje. Jest tedy zawsze czujny
i napięty.
Ze wstępu do Mówi
Chandler
Krzysztof Mętrak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.