piątek, 13 maja 2016

Grzech poznania Piękności - łaska niedostępna ludziom


Zwierciadło i maska

Po bitwie pod Clontarf, w której Norweg został ukorzony, król wezwał poetę i rzecze:

- Najwspanialsze wyczyny tracą swój blask, jeżeli się ich nie przełoży na słowa. Chcę, byś wyśpiewał me zwycięstwo i mą chwałę. Będę Eneaszem, a ty mym Wergilim. Czy czujesz się na siłach stworzyć dzieło, które unieśmiertelni nas obu? 

- Tak, królu - odparł poeta. - Jestem Ollanem. Przez dwanaście zim studiowałem sekrety wersyfikacji. Znam na pamięć trzysta sześćdziesiąt opowieści będących podstawą prawdziwej poezji, Cykle z Ulsteru i Munsteru tkwią w strunach mej harfy. Mam zatem prawo używać najstarszych słów naszego języka i najzawilszych metafor. Opanowałem tajemne pismo chroniące naszą sztukę przed niedyskretnymi oczami tłumu. Mogę wysławiać miłość, kradzież bydła, morskie wyprawy i wojny. Znam mitologiczne powiązania wszystkich domów królewskich Irlandii. Znam działanie ziół, zasady astrologii, matematykę i prawo kanoniczne. W publicznych sporach zwyciężałem rywali. Ćwiczyłem się w uprawianiu satyry, sprowadzającej choroby skórne do trądu włącznie. Jak tego dowiodłem w tej bitwie, umiem władać mieczem. Jednego nie potrafię: wywdzięczyć ci się za łaskę, jaką mnie obdarzasz.

Król, którego łatwo męczyły długie przemowy, zwłaszcza nie przez niego wygłaszane, odparł z ulgą:

- Wiem o tym aż nazbyt dobrze. Mówiono mi, że słowik już przestał śpiewać w Anglii. Kiedy przeminą deszcze i śniegi, a słowik powróci z południa, wyrecytujesz swój poemat ku mej chwale przed dworem i przed kolegium poetów. Daję ci na to pełny rok. Wygładzisz każde słowo i każdą literę. Jak wiesz, nagroda będzie godna mych królewskich obyczajów i twych nie przespanych nocy. 

- Królu, największą nagrodą jest spoglądanie w twoje oblicze - odrzekł poeta, który był również dworakiem.

Złożył zwyczajowy pokłon i wycofał się, zaczynając już w myśli układać wiersz. Gdy minął naznaczony czas, a był to czas epidemii i buntów, zaprezentował swój panegiryk. Wydeklamował go z powolną pewnością siebie, nie rzuciwszy nawet okiem na rękopis. Król kiwał głową z aprobatą. Wszyscy naśladowali ten gest, nawet ci, którzy cisnęli się w drzwiach i nie słyszeli z poematu ani słowa. Wreszcie król zabrał głos:

- Przyjmuję twe dzieło. Jest to nowe zwycięstwo. Każdemu słowu nadałeś jego właściwy sens, a każdemu rzeczownikowi określenie, jakie mu przydawali pierwsi poeci. W całym panegiryku nie ma ani jednego obrazu, którego by nie używali klasycy. Bitwa jest cudowną tkaniną z ludzi, ostrzem miecza jest zaś krew. Morze ma swego boga, a z chmur wróży się przyszłość. Zręcznie manewrowałeś rymami, aliteracją, asonansem, sylabami, retoryką, mądrymi kanonami metryki. Gdyby nawet zniknęła cała irlandzka literatura - omen absit - można by bez straty odbudować ją z twej klasycznej ody. Trzydziestu skrybów przepisze ją po dwanaście razy.

Nastała chwila ciszy, po czym ciągnął dalej:

- Całość jest udana, a przecież nic się nie stało. Puls nie bije szybciej, krew żwawiej nie płynie. Ręce nie chwyciły za łuk. Nikt nie zbladł. Nikt nie wydał wojowniczego okrzyku, nikt przeciw wikingom nie nadstawił piersi. Za rok, poeto, będziemy oklaskiwać nowy poemat. Jako wyraz naszego uznania przyjmij to srebrne zwierciadło. 

- Składam dzięki, zrozumiałem - rzekł poeta.

Gwiazdy na niebie wędrowały nadal swą świetlistą drogą. I znowu w saskich lasach zaśpiewał słowik, a poeta wrócił ze swym dziełem, krótszym niż poprzednie. Nie wypowiedział go z pamięci, lecz odczytał z widoczną niepewnością, opuszczając niektóre akapity, jakby sam nie całkiem je rozumiał lub jakby nie chciał ich profanować. Były to dziwne stronice. Nie był to opis bitwy - to była bitwa. W jej wojennym chaosie szamotał się Bóg, który jest Trzema i Jednym, pogańskie bożki Irlandii i ci, co będą walczyli setki lat później, w początkach “Starszej Eddy". Forma była równie osobliwa. Rzeczownikiem w liczbie pojedynczej rządził czasownik w liczbie mnogiej. Przyimki nie były używane zgodnie ze zwyczajami. Szorstkość i słodycz przeplatały się. Metafory były zbyt śmiałe, w każdym razie takie się wydawały. Król wymienił parę słów z ludźmi pióra, którzy go otaczali, i ozwał się tak oto:

- O twej pierwszej odzie mogłem powiedzieć, że była szczęśliwym podsumowaniem tego, co do dziś skomponowano w Irlandii. Ta przewyższa to, coś uprzednio napisał, przewyższa, a również unicestwia. Zdumiewa, zachwyca, olśniewa. Nie zasługują na nią głupcy, lecz małe grono mędrców. W szkatule z kości słoniowej spocznie jej jedyny egzemplarz. Od poety, którego pióro potrafiło coś takiego spłodzić, możemy oczekiwać jeszcze wspanialszego dzieła. - I dodał z uśmiechem: - Jesteśmy postaciami z baśni, a należy pamiętać, że w baśniach prym wiedzie liczba trzy.

Poeta ośmielił się wyszeptać:

- Trzy dary czarownika, triada, niepodważalna Trójca.

Król ciągnął dalej:

- Jako dowód naszego zadowolenia przyjmij tę oto złotą maskę. 

- Składam dzięki i przyjmuję - rzekł poeta.

I upłynął kolejny rok. Pałacowe straże doniosły, że poeta nie niesie żadnego manuskryptu. Król popatrzył nań pełen zdumienia, bo był jakby odmieniony. Coś, co nie było czasem, naznaczyło i zmieniło jego rysy. Wydawało się, że oczy patrzą w dal, a może oślepły. Poeta poprosił króla o chwilę rozmowy. Niewolnicy opuścili pokój. 

- Nie napisałeś poematu? - zapytał król. 

- Owszem - smutno odparł poeta. - Oby Chrystus, nasz Pan, nie był mi na to zezwolił. 

- Czy możesz go wygłosić? 

- Nie śmiem. 

- Daję ci odwagę, której ci brak - oznajmił król.

Poeta wygłosił poemat. Był to jeden wers.

Nie ośmielając się wypowiedzieć go na głos, poeta i król wyszeptali go, jakby był sekretną modlitwą lub też bluźnierstwem. Król nie był mniej zachwycony ani mniej poruszony niż poeta. Patrzyli na siebie, obaj bardzo bladzi.

- Kiedy byłem młody - rzekł król - pływałem ku zachodowi. Na pewnej wyspie widziałem srebrne charty, które zagryzały, złote dziki. Na innej żywiliśmy się zapachem magicznych jabłoni. Na jeszcze innej widziałem mury ognia. Na najdalszej ze wszystkich rzeka wysoka i pochyła jak nawa strzelała w niebo, a wodami jej płynęły ryby i łodzie. Oto cuda, ale nie można porównywać ich z twym poematem, który w jakiś sposób wszystkie je zawiera. Jakie czary sprawiły, że spłynął on na ciebie? 

- Rankiem - rzekł poeta - zbudziłem się, powtarzając jakieś słowa, których z początku nie pojmowałem. Te słowa to był poemat. Poczułem, że popełniam grzech, może taki, jakiego Duch nie przebacza. 

- Ten, który teraz dzielę z tobą - wyszeptał król. - Grzech poznania Piękności. Jest to łaska niedostępna ludziom. Musimy ją odpokutować. Dałem ci zwierciadło i złotą maskę, oto trzeci dar, który będzie ostatni.

I w prawą rękę wsunął mu sztylet.

Wiemy, że wyszedłszy z pałacu, poeta zadał sobie śmierć, a król jest żebrakiem, który przemierza drogi Irlandii, niegdyś będącej jego królestwem, i że nigdy nie powtórzył owego poematu.


Borges, Księga piasku
tłumaczenie: Zofia Chądzyńska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.