Ważny
tekst w dialektyce: „czym jest oświecenie”. Patrz wypowiedź
Nisargadatty Maharaja:
Wiem,
że jest świat który obejmuje to ciało i ten umysł, ale nie
uważam ich za bardziej „moje” niż inne umysły i ciała. Są
tam w czasie i przestrzeni, ale ja jestem bez czasu i bez
przestrzeni.
(...)
Jonathan
Miller stworzył piękny serial telewizyjny pt. The Body
in Question (Ciało zakwestionowane), ale normalnie nigdy w ciało
nie wątpimy: nasze ciała są poza wszelką kwestią — one po
prostu, niewątpliwie są. Ta niewątpliwość ciała, jego pewność,
jest dla Wittgensteina początkiem i podstawą wszelkiej wiedzy i
pewności. I tak swoją ostatnią pracę (On Certainty —
O pewności) rozpoczyna mówiąc: „Jeśli rzeczywiście wiesz, że
tu jest ręka, przyznajemy ci całą resztę". Ale potem, jednym
tchem, na tej samej pierwszej stronie pisze:
„Możemy
spytać, czy wątpienie w to ma sens..."; i trochę dalej: „Czy
mogę w to wątpić? Nie ma podstaw do zwątpienia!"
Właściwie
jego książkę można by zatytułować O wątpieniu, tak
silnie naznaczona jest zwątpieniem, nie mniej niż pewnością.
Zastanawia się w niej zwłaszcza — i można zacząć spekulować,
czy te myśli nie wzięły się z jego pracy w szpitalu w czasie
wojny — czy mogą zdarzyć się sytuacje lub stany, które
pozbawiają człowieka pewności ciała, które dają człowiekowi
podstawy, by zwątpić w swoje ciało, być może nawet stracić całe
ciało w całkowitym zwątpieniu. Ta myśl zdaje się nawiedzać jego
ostatnią książkę jak senny koszmar.
Christina
miała dwadzieścia siedem lat, była wysoka, dobrze zbudowana, pewna
siebie, o mocnym ciele i charakterze. Lubiła hokej i konną jazdę.
Miała dwoje małych dzieci i pracowała w domu jako programista
komputerowy.
Była
inteligentna i oczytana, lubiła balet i poetów Jezior (ale nie
Wittgensteina, jak sądzę). Prowadziła bogate, aktywne życie,
bardzo rzadko chorowała. Ku jej zdziwieniu, po ataku bólu w
okolicach brzucha odkryto, że ma kamienie żółciowe i zalecono
wycięcie woreczka żółciowego.
Przyjęto
ją do szpitala na trzy dni przed planowaną operacją i
profilaktycznie podano antybiotyki. Było to czysto rutynowe
postępowanie, środek ostrożności, nie spodziewano się żadnych
komplikacji. Christina rozumiała to, a będąc osobą rozsądną,
nie odczuwała wielkich obaw.
Na
dzień przed operacją Christina, która zazwyczaj nie poświęcała
wiele uwagi snom i fantazjom, miała niepokojący, osobliwie
intensywny sen. Śniła, że zatacza się dziko na plączących się
pod nią nogach, niemal nie czuje ziemi pod stopami, wymachuje
ramionami w tę i z powrotem, prawie nie czuje rzeczy, które trzyma
w dłoniach, wszystko leci jej z rąk.
Przestraszył
ją ten sen. („Nigdy czegoś takiego nie śniłam — powiedziała.
— Nie mogę przestać o tym myśleć".) Była tak strapiona,
że poprosiliśmy o opinię psychiatrę.
— Niepokój
przedoperacyjny — stwierdził. — Zupełnie naturalny, bardzo
często mamy z tym do czynienia.
Ale
tego samego dnia sen stał się rzeczywistością.
Christina
stwierdziła, że z trudem trzyma się na nogach, wykonuje dziwaczne,
bezładne ruchy i upuszcza przedmioty, które bierze do rąk.
Znów
wezwaliśmy psychiatrę, który wydawał się tym zirytowany, ale
także, po chwili, niepewny i zaskoczony.
— Histeria
spowodowana niepokojem — starał się zbyć sprawę. — Typowe
objawy przystosowawcze, wciąż się je widuje.
Jednak
w dniu operacji Christina poczuła się jeszcze gorzej.
Nie
mogła stać — chyba że patrzyła na swoje stopy. Nie potrafiła
utrzymać niczego w rękach, które wciąż „wędrowały"— chyba
że na nie patrzyła. Gdy sięgała po coś albo próbowała jeść,
dłonie nie trafiały tam, gdzie trzeba,
albo wykonywały chaotyczne ruchy, jakby zaniknęła jakaś
podstawowa umiejętność kontroli i koordynacji. Nawet siadała z
trudem — jej ciało „łamało się". Jej twarz była dziwnie
pozbawiona wyrazu i wiotka, szczęka opadała, znikła nawet
modulacja głosu.
— Stało
się coś okropnego — powiedziała upiornie bezbarwnym głosem. —
Nie czuję mojego ciała. Czuję się przedziwnie — pozbawiona
ciała.
To
była zdumiewająca rzecz, diabelska, oszałamiająca.
„Pozbawiona
ciała" — czyż to nie wariactwo? Ale co z jej fizycznym
stanem? Załamanie się napięcia i położenia mięśni, od stóp do
głów; wędrujące ręce, z czego nie zdawała sobie sprawy, jak się
wydawało; chaotyczne ruchy, jakby nie otrzymywała informacji z
peryferii, z krańców, jakby katastrofalnie rozpadły się kontrolne
pętle napięcia mięśni i ruchu.
— To
dziwna wypowiedź — zwróciłem się do stażystów.
— Nie
bardzo można sobie wyobrazić, co mogłoby ją spowodować.
— Ale
to histeria, doktorze Sacks. Tak stwierdził psychiatra, prawda?
— Tak,
to prawda. Ale czy kiedykolwiek widzieliście taką histerię?
Pomyślcie fenomenologicznie: potraktujcie to, co widzicie, jako
zjawisko prawdziwe, w którym jej stan fizyczny i nastrój nie są
fikcją, ale psychofizyczną całością. Czy cokolwiek mogłoby
dawać taki obraz? Nie sprawdzam waszej wiedzy — dodałem. —
Jestem tak samo zdumiony jak wy.
Nigdy
nie widziałem ani nie wyobrażałem sobie czegoś podobnego...
Zastanawiałem
się i oni się zastanawiali, zastanawialiśmy się razem.
— Czy
mógłby to być zespół ciemieniowy? — spytał jeden z nich.
— To
jest „tak jakby" — odpowiedziałem. — Jakby płaty
ciemieniowe nie otrzymywały zwykłych informacji czuciowych.
Przeprowadźmy badanie funkcji czuciowych i zbadajmy też funkcje
płatów ciemieniowych.
Tak
zrobiliśmy i zaczął ukazywać się nam pewien obraz choroby.
Zdawał się to być poważny, prawie całkowity brak wrażeń
proprioceptywnych, od końców palców u nóg do czubka głowy —
płaty ciemieniowe pracowały, ale nie miały nad czym pracować.
Christina mogła mieć histerię, ale mogła też cierpieć na coś o
wiele bardziej poważnego, i to na coś, z czym nikt z nas nigdy się
nie spotkał ani czego nie mógł sobie wyobrazić.
Teraz
pilnie wezwaliśmy nie psychiatrę, ale specjalistę od medycyny
fizykalnej, fizjoterapeutę.
Przybył
natychmiast, reagując na naglące wezwanie. Kiedy ujrzał Christinę,
otworzył szeroko oczy. Zbadał ją szybko i dokładnie i przeszedł
do elektrycznych badań nerwów i mięśni.
— To
niesłychane — powiedział. — Nigdy czegoś takiego nie widziałem
ani o tym nie czytałem. Utraciła czucie proprioceptywne. Tak, macie
rację, utraciła je od stóp do głów.
Nie
ma żadnych odczuć mięśniowych, ścięgnowych czy stawowych.
Występuje też niewielka utrata innych zdolności — wrażliwości
na lekki dotyk, temperaturę i ból, a także niewielkie objęcie
chorobą ruchowych włókien nerwowych.
Ale
to przede wszystkim zdolność odczuwania pozycji ciała,
propriocepcja została tak zniszczona.
— Co
jest przyczyną? — spytaliśmy.
— Wy
jesteście neurologami. Dowiedzcie się.
Po
południu z Christina było jeszcze gorzej. Leżała bez ruchu, z
wiotkimi mięśniami, nawet jej oddech był bardzo płytki. Jej stan
był równie dziwny, co poważny i zastanawialiśmy się, czy nie
podłączyć respiratora. Nakłucie lędźwiowe ujawniło ostre
zapalenie wielonerwowe, ale zapalenie wyjątkowego rodzaju: nie takie
jak zespół Guillain-Barre'a, z jego przytłaczającym zaburzeniem
czynności ruchowych, ale czyste (albo niemal czyste) zapalenie
nerwów, które zaatakowało korzenie czuciowe nerwów rdzeniowych i
czaszkowych wzdłuż całej osi mózgowo-rdzeniowej *.
Operacja
została odłożona; byłoby szaleństwem przeprowadzać ją w tej
chwili. Ważniejsze były pytania, czy ona przeżyje, co możemy
zrobić.
— Jak
brzmi werdykt? — spytała Christina słabym głosem, uśmiechając
się tylko oczami, gdy zbadaliśmy jej płyn mózgowo-rdzeniowy.
— Ma
pani to zapalenie, zapalenie nerwów... — zaczęliśmy i
powiedzieliśmy jej wszystko, co wiedzieliśmy. Gdy zapominaliśmy o
czymś lub wahaliśmy się, jej precyzyjne pytania wymuszały na nas
szczerość.
— Czy
ja wyzdrowieję? — dopytywała się.
Spojrzeliśmy
na siebie, a potem na nią.
— Nie
mamy pojęcia.
Poczucie,
że ma się ciało, powiedziałem jej, opiera się na trzech
rzeczach: wzroku, zmyśle równowagi (błędnik) i propriocepcji —
którą ona straciła. Normalnie wszystko to działało razem. Jeśli
jedno zawiodło, pozostałe mogły je zastąpić — do pewnego
stopnia. Szczegółowo opowiedziałem jej o moim pacjencie, panu
MacGregor, który pozbawiony zmysłu równowagi, używał oczu (patrz
rozdz. 7) i o pacjentach z kiłą układu nerwowego, tabes
dorsalis,którzy mieli podobne objawy, ale ograniczone do nóg, i
też musieli to rekompensować, używając oczu (patrz Fantomy
pozycji w rozdz. 6). I o tym, jak taki pacjent poproszony o
przesunięcie nóg lubił mawiać: „Jasne, doktorze, jak tylko je
odnajdę".
Christina
słuchała z jakąś rozpaczliwą uwagą.
— W
takim razie muszę — powiedziała powoli — używać wzroku,
używać oczu w każdej sytuacji, w której przedtem używałam —
jak to nazywacie? — propriocepcji. Już zauważyłam — dodała
zamyślona — że czasem „gubię" ręce. Myślę, że są w
jednym miejscu, a znajduję je w zupełnie innym. To uczucie jest jak
oczy ciała, sposób, w jaki ciało widzi samo siebie. I jeśli to
znika, jak to się stało u mnie, to tak jakby ciało nagle oślepło.
Moje ciało nie może siebie „widzieć", jeśli straciło
swoje oczy, prawda? A więc ja muszę na
nie patrzeć, być
jego oczami. Tak?
— Tak
— odpowiedziałem. — Prawda. Mogłaby pani być fizjologiem.
— Będę
musiała
zostać kimś w rodzaju fizjoterapeuty — odparła
— ponieważ coś złego stało się z moją fizjologią i ona może
nigdy w sposób naturalny
nie wydobrzeć...
Dobrze,
że Christina od początku okazała taki hart ducha, bo mimo że
ostre zapalenie ustąpiło i płyn mózgowo-rdzeniowy powrócił do
normy, włókna proprioceptywne pozostały uszkodzone i w sensie
neurologicznym tydzień czy rok później nie było żadnej poprawy.
Prawdę mówiąc, nie nastąpiła żadna poprawa w ciągu ośmiu lat,
które od tego czasu minęły, choć Christina była w stanie wieść
życie, rodzaj normalnego życia, przystosowując się i
przestawiając na rozmaite sposoby, emocjonalnie i duchowo nie mniej
niż neurologicznie.
W
ciągu kilku pierwszych dni nie robiła nic, leżała nieruchomo,
prawie nie jadła. Była w stanie głębokiego
szoku, przerażona i zrozpaczona. Jakie życie ją czeka, jeśli nie
nastąpi naturalny powrót do zdrowia? Jakie życie, jeśli każdy
ruch trzeba wykonać stosując sztuczki? Jakie życie, przede
wszystkim, jeśli czuła się pozbawiona ciała?
Potem
życie upomniało się o swoje i Christina zaczęła się ruszać.
Początkowo nic nie mogła zrobić bez użycia oczu i gdy je
zamykała, natychmiast stawała się beznadziejną „kupką
nieszczęścia". Musiała kontrolować się za pomocą wzroku,
ruszając się patrzeć z niezwykłą skrupulatnością i czujnością
na każdą część swego ciała. Jej ruchy, świadomie kontrolowane
i poprawiane, były na początku niesłychanie niezdarne, sztuczne.
Ale potem — i było to dla nas obojga radosną niespodzianką —
dzięki wciąż zwiększającemu się automatyzmowi, stały się
delikatniejsze, bardziej wdzięczne, bardziej naturalne (choć nadal
całkowicie zależne od wzroku).
W
coraz większym stopniu w miejsce normalnego, nieuświadomionego, a
nie istniejącego u Christiny mechanizmu dostarczania informacji o
ciele przez ciało, tworzył się równie nieuświadomiony,
automatyczny mechanizm wysyłania informacji przez wzrok. Stanowił
coraz bardziej zintegrowaną, płynną całość. Czy to możliwe, by
powstający w mózgu wzrokowy model ciała, jego obraz, normalnie
dość słaby (nie istnieje on, oczywiście, u niewidomych) i będący
jedynie uzupełnieniem obrazu tworzonego przez bodźce
proprioceptywne — stawał się wyjątkowo silny? A obraz ciała
powstający w ośrodku równowagi też mógł ulec wyrównującemu
wzmożeniu... Nie spodziewaliśmy się, że te dwa obrazy aż tak się
wzmocnią**.
Nie
wiedzieliśmy, czy wzmocnił się system dostarczania informacji za
pomocą zmysłu równowagi, ale z pewnością uszy, czyli system
słuchowy, był lepiej wykorzystywany. Normalnie jest on raczej mało
ważnym pomocniczym systemem dostarczania informacji dla mowy —
nasza mowa pozostaje normalna, mimo że ogłuchliśmy z powodu
kataru, a niektórzy ludzie z wrodzoną głuchotą mogą nauczyć się
doskonale mówić. Dzieje się tak dlatego, że modulacja mowy jest
normalnie proprioceptywna, zarządzana przez sygnały napływające z
wszystkich naszych narządów mowy. Christina utraciła ten naturalny
dopływ bodźców i proprioceptywne napięcie, i modulację głosu,
zatem zamiast tego musiała użyć swoich uszu, słuchowego źródła
informacji.
Poza
tymi naturalnymi, wyrównującymi straty źródłami informacji o
ciele, Christina zaczęła rozwijać — było to na początku
działanie celowe i świadome, ale stopniowo stało się nieświadome
i automatyczne — różne formy nowego, kompensacyjnego systemu
dostarczania tych informacji (we wszystkim pomagał jej niezwykle
wyrozumiały i pomysłowy personel oddziału rehabilitacji).
Tak
więc w dniu katastrofy i jeszcze przez następny miesiąc Christina
była wiotka jak szmaciana lalka, nie była w stanie nawet usiąść.
Ale trzy miesiące później ze zdumieniem zobaczyłem, że siedzi
bardzo dobrze — nawet zbyt dobrze, jak figura, jak tancerz, który
przybrał pozę i w niej znieruchomiał. I zrozumiałem wkrótce, że
to jej siedzenie jest rzeczywiście pozą, świadomie lub
automatycznie przybraną i utrzymywaną, rodzajem wymuszonej czy
rozmyślnej, czy teatralnej postawy, przyjętej dla powetowania sobie
braku jakiejkolwiek prawdziwej, naturalnej postawy. Gdy natura
zawiodła, Christina zaczęła stosować „sztuczki", ale
sztuczki były podsuwane przez naturę i wkrótce stały się „drugą
naturą". Podobnie sprawa przedstawiała się z jej głosem —
początkowo niemal nic nie mówiła.
Wyrzucała
też w przestrzeń wypowiedzi jak ze sceny w kierunku publiczności.
Rzeczywiście był to sceniczny, teatralny głos — nie z powodu
jakiejś przesady, jak u histeryków, czy złego zrozumienia bodźca,
ale dlatego, że wciąż brakowało jej naturalnej postawy głosowej,
modulacji głosu. Także jej twarz pozostawała martwa i pozbawiona
ekspresji (choć intensywność wewnętrznych przeżyć była
normalna) z powodu braku proprioceptywnego napięcia i postawy
twarzy***, chyba że Christina sztucznie wzmacniała ekspresję (tak
jak pacjenci z afazją mogą przesadnie modulować głos).
Jednak
te wszystkie środki zaradcze pomagały tylko częściowo. Czyniły
życie możliwym — ale nie mogły sprawić, by było normalne.
Christina nauczyła się chodzić, korzystać z autobusów i metra,
radzić sobie w codziennym życiu — ale tylko zachowując wielką
czujność i stosując dziwaczne sposoby na wykonywanie najprostszych
czynności — sposoby, które zawodziły, jeśli odwracała od nich
uwagę. Tak więc jeśli jednocześnie jadła i rozmawiała z kimś
albo jeśli coś odwróciło jej uwagę, z całej siły, aż do bólu
ściskała widelec i nóż — paznokcie
i czubki pa-ców aż bielały jej od wysiłku; ale jeśli osłabiła
ten bolesny chwyt, wypuszczała je luźno z rąk — nie było
„czegoś pomiędzy", żadnej modulacji, czegokolwiek.
Tak
więc choć nie było śladu poprawy w sensie neurologicznym
(odrodzenia się zniszczonych włókien nerwowych), Christina
osiągnęła, z pomocą intensywnej i różnorodnej terapii
(przebywała w szpitalu na oddziale rehabilitacji prawie rok),
znaczną poprawę funkcjonalną, to jest zdolność do funkcjonowania
przy użyciu różnych zmysłów zastępczych i innych trików.
Wreszcie mogła opuścić szpital, wrócić do domu, do dzieci, do
swojego komputera, który nauczyła się obsługiwać z nadzwyczajną
biegłością, zważywszy, że wszystko musiała robić przy pomocy
wzroku, a nie dotyku.
Nauczyła
się działać — ale jak się czuła? Czy substytuty rozproszyły
to poczucie bezcielesności, o którym mówiła na początku?
Odpowiedź
brzmi — nie, w najmniejszym stopniu nie. Nadal nie odbiera sygnałów
płynących z ciała i wciąż czuje, że jej ciało jest martwe,
nie-realne, nie-jej, nie należy do niej. Nie znajduje słów, by
opisać ten stan, i może jedynie używać analogii wywiedzionych z
innych zmysłów: „Czuję, że moje ciało nie widzi siebie i nie
słyszy [...] że siebie nie czuje" — tak brzmią jej własne
słowa. Nie potrafi opisać wprost tego osierocenia, wyzucia z ciała,
tej czuciowej ciemności (czy ciszy) pokrewnej ślepocie czy
głuchocie. Nie znajduje słów, by to opisać, i nam też ich
brakuje. I społeczeństwu brakuje i słów, i współczucia dla
takich stanów. Niewidomi są traktowani co najmniej z troską —
możemy sobie wyobrazić stan, w jakim się znaleźli, i zgodnie z
tym ich traktujemy. Ale kiedy Christina z bolesnym wysiłkiem,
niezdarnie gramoli się do autobusu, czeka ją tylko niezrozumienie i
opryskliwe uwagi: „Co z tobą, paniusiu? Jesteś ślepa czy może
wódka wzrok ci odjęła"? I co ona może na to odpowiedzieć —
„Nie mam uczucia proprioceptywnego"? Brak społecznego
wsparcia i współczucia jest dodatkowym nieszczęściem: chociaż
jej kalectwo nie jest dla każdego oczywiste (nie jest w końcu w
widoczny sposób niewidoma czy sparaliżowana), to jednak jest
kaleką, tymczasem ludzie skłonni są traktować ją jak oszustkę
czy wariatkę. Oto co się przydarza tym, którzy mają zaburzenia
niewidocznych zmysłów (znają te reakcje także pacjenci z
uszkodzeniem przedsionka ucha środkowego czy poddani wycięciu
błędnika).
Christina
jest skazana na życie w nie dającym się opisać, nie dającym się
wyobrazić świecie, chociaż „nieświat", „nicość"
byłyby pewnie lepszymi określeniami. Czasami załamuje się — nie
publicznie, ale przy mnie:
— Gdybym
tylko mogła czuć! — płacze. — Ale zapomniałam, co to znaczy
. . . Byłam
normalna, prawda? Poruszałam
się jak wszyscy inni ludzie?
— Tak,
oczywiście.
— Nie
ma żadnego „oczywiście". Nie mogę w to uwierzyć.
Potrzebuję dowodu.
Puszczam
domowy film, pokazujący ją i jej dzieci, nakręcony zaledwie kilka
tygodni przed zachorowaniem.
— Tak,
rzeczywiście, to ja! — uśmiecha się Christina, a potem krzyczy:
— Ale nie potrafię się już rozpoznać w tej pełnej gracji
dziewczynie! Ona odeszła, nie pamiętam jej, nie mogę jej sobie
nawet wyobrazić. To jest tak, jakby coś ze mnie po prostu
wydłubano, prosto ze środka... to właśnie robią z żabami,
prawda? Wyciągają z nich środek, pozbawiają rdzenia.
Oto
czym jestem, pozbawiona rdzenia, jak żaba...
Podnieście
się, podejdźcie i zobaczcie Chris, pierwszą istotę ludzką z
wydłubanym rdzeniem! Nie ma czucia proprioceptywnego, nie czuje
siebie — bezcielesna Chris, dziewczyna pozbawiona rdzenia! —
Śmieje się dziko, na granicy histerii.
— No,
już dobrze! — uspokajam ją myśląc jednocześnie:
„Może
ona ma rację?"
Ponieważ,
w pewnym sensie, jest „pozbawiona rdzenia", pozbawiona ciała,
jest czymś w rodzaju widma. Straciła, wraz ze swoim zmysłem
propriocepcji, fundamentalną, organiczną „kotwicę"
swej tożsamości — przynajmniej tej cielesnej tożsamości czy
„ego ciała", które Freud uważa za podstawę ,ja": „Ego
jest przede wszystkim ego ciała". Taka depersonalizacja, utrata
poczucia własnej realności musi zawsze pojawiać się w przypadkach
głębokich zaburzeń percepcji ciała czy obrazu ciała. Weir
Mitchell widział to i w niezrównany sposób opisał, kiedy pracował
z pacjentami z uszkodzeniami nerwów i po amputacjach kończyn w
czasie amerykańskiej wojny domowej.
Powiedział
(ustami George'a Dedlowa, swojego pacjenta, który też był
lekarzem) w słynnej, zbeletryzowanej, ale wciąż najlepszej,
fenomenologicznie najdokładniejszej relacji, jaką mamy:
Ku
memu przerażeniu odkryłem, że czasem jestem mniej świadomy
siebie, swojego własnego istnienia, niż powinienem być w tym
przypadku. To odczucie było czymś tak nowym, że na początku byłem
niezwykle oszołomiony. Pragnąłem bez ustanku pytać kogoś, czy
rzeczywiście jestem George'em Dedlowem, czy nie; ale zdając sobie
doskonale sprawę, jak niepoczytalny wydawałbym się innym po takim
pytaniu, powstrzymałem się od mówienia o swoim przypadku i jeszcze
gorliwiej starałem się badać swoje odczucia.
Czasem
pragnienie bycia sobą było przygniatające i niesłychanie bolesne.
Był to, jeśli dobrze to wyrażam, brak egoistycznego poczucia
indywidualności.
U
Christiny to ogólne odczucie — ten „brak egoistycznego poczucia
indywidualności" — osłabło z biegiem czasu, w miarę
przystosowywania się. Natomiast to specyficzne poczucie utraty ciała
o podłożu organicznym pozostaje tak dojmujące, tak niesamowite,
jak w dniu, w którym doznała go po raz pierwszy.
Odczuwają
je, na przykład, również ci, którzy mają przecięty rdzeń
kręgowy — ale
oni oczywiście są sparaliżowani. Natomiast Christina, choć
„bezcielesna", chodzi.
Wyrok
zostaje zawieszony na krótkie chwile, gdy wiatr pobudza skórę.
Christina wychodzi na spacer tak często, jak może, uwielbia otwarte
samochody, jeżdżąc nimi czuje wiatr na ciele i twarzy (odczuwanie
wrażeń powierzchniowych, lekkiego dotyku jest tylko nieznacznie
zaburzone). „To wspaniałe — mówi. — Czuję wiatr na rękach i
twarzy i wiem, choć nie na sto procent, że mam ręce i twarz. To
nie jest nic bardzo silnego, ale to już coś — choć
na chwilę znika ta okropna, martwa zasłona".
Ale
jej sytuacja jest nadal „wittgensteinowska".
Christina
nie wie, że „tu jest ręka" — to, że utraciła zmysł
propriocepcji, dopływ bodźców z ciała, pozbawiło ją jej
egzystencjalnej, poznawczej bazy — i nic, co zrobi czy pomyśli,
nie może tego faktu zmienić. Nie może być pewna swego ciała —
co powiedziałby Wittgenstein w jej sytuacji?
* Zdarzają się takie wielonerwowe zapalenia nerwów czuciowych, ale są niezwykle rzadkie. Wyjątkowa w przypadku Christiny była, według naszej ówczesnej wiedzy (był to rok 1977), niezwykła selektywność procesu chorobowego, tak że uległy zniszczeniu tylko proprioceptywne wypustki komórek nerwowych.
**Porównaj
to z fascynującym przypadkiem opisanym przez nieżyjącego już
Purdona Martina w The Basal Ganglia and Posturę (Podstawowe
zwoje nerwowe i położenie ciała, 1967): „Ten pacjent, mimo wielu
lat fizjoterapii i ćwiczeń, nigdy nie odzyskał umiejętności
normalnego, lub zbliżonego do normalnego, chodzenia. Najtrudniej
jest mu zacząć, ruszyć do przodu [...] Nie jest również w stanie
podnieść się z krzesła. Nie potrafi pełzać ani stanąć na
czworakach. Stojąc lub chodząc jest całkowicie zależny od wzroku
i przewraca się, gdy tylko zamyka oczy. Początkowo z zamkniętymi
oczami nie mógł utrzymać się na zwykłym krześle, ale stopniowo
zdobył tę umiejętność".
***
Purdon Martin, jako niemal jedyny ze współczesnych neurologów,
często mówił o „postawie" twarzy i głosu, w porównaniu z
postawą ciała, i ich bazie, jaką jest integralność, całość
układu proprioceptywnego. Bardzo był zaintrygowany, gdy
opowiedziałem mu o Christinie i pokazałem mu film o niej. Wiele
sugestii i sformułowań w tym rozdziale pochodzi od niego.
(...)
Olivier
Sacks Mężczyzna który pomylił swą żonę z kapeluszem
tłumaczenie:
Barabara Lindberg
Fragment
rozdziału: Bezcielesna kobieta
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.