Można śmiało powiedzieć, że śmierć matki pozwoliła mu
doświadczyć prawdy o śmierci drążącej świat, o kruchości,
rozkładzie i przemijaniu wszystkiego, w czym właśnie zaczął
pokładać nadzieję. Z drugiej strony - cierpienie to, odzierając
go ze złudzeń, pozwoliło mu na nowo zapragnąć bliskości Boga.
Bernard przeżył nawrócenie i zaczął prowadzić życie
ascetyczne. Coraz częściej poważnie myślał o powołaniu
monastycznym, o całkowitym poświęceniu się Bogu w odosobnieniu od
świata.
Jego
wybór padł w końcu na położone niedaleko miejsca urodzenia
opactwo w Citeaux - założone 30 lat wcześniej przez grupę
mnichów, którzy pod wodzą św. Roberta z Molesme opuścili swoje
macierzyste klasztory, aby powołać nowe zgromadzenie zakonne.
Ideałem tych mnichów - pierwszych cystersów - było ścisłe
przestrzeganie sposobu życia, jaki proponowała Reguła św.
Benedykta, co, według nich, zostało w dużym stopniu zapomniane i
porzucone w klasztorach benedyktyńskich.
Pragnęli
odnowy życia monastycznego, ale zamiast narzucać ją innym,
postanowili zacząć od siebie. Wiedli życie pełne ubóstwa,
prostoty i modlitwy. Nosili proste stroje, niewiele jedli, ich sprzęt
liturgiczny nie miał żadnych wyszukanych ozdób, zaś główną
ozdobą ich kościoła miało być przenikające przez okna światło.
Surowość życia w Citeaux - pierwszym i jedynym w owym czasie
klasztorze cysterskim - choć pełna sensu dla zakonników, ludziom z
zewnątrz wydawała się przesadzona, niepotrzebna a nawet
przerażająca. W okolicy, w której mieszkał Bernard, mówiono: „Do
Citeaux idzie się po to, by umrzeć". Odstraszało to
ewentualnych nowych kandydatów, a starzy zakonnicy rzeczywiście
kolejno umierali. Dla nowej wspólnoty był to niepokojący znak.
Cystersi zaczęli już przypuszczać, że odnowa monastyczna, którą
chcą realizować, nie jest Bogu potrzebna i poważnie zastanawiali
się, czy nie zawrócić z obranej drogi. W tej sytuacji opat Stefan
w imię świętego posłuszeństwa nakazał jednemu z umierających
braci, by po śmierci dowiedział się od Boga, czy dalsze istnienie
zakonu ma sens, a następnie by powrócił na ziemię i przekazał
Jego wolę współbraciom. Tak też się stało. Jak podaje cysterska
tradycja, pewnej nocy opat Stefan w proroczym śnie - jednym z tych,
które, jak widać, dość często nawiedzały ludzi średniowiecza -
usłyszał słowa pełne otuchy. Miał oczekiwać nadejścia
„szalonego" młodzieńca, który niedługo zgłosi się w
otoczeniu licznych przyjaciół, gotowych wraz z nim przywdziać
biały habit cysterski.
O
wyborze Citeaux przez Bernarda nie zadecydowała bliskość
położenia, choć można ją odczytywać jako bliskość
opatrznościową. Przyciągnęło go do tego miejsca właśnie to, co
wielu innych odpychało. W surowości i marności życia białych
mnichów Bernard dostrzegł nieodparte piękno, a w ich umieraniu
najgłębszy rodzaj życia. I zapragnął, by dostrzegli to także
inni, a zwłaszcza ci, którzy byli mu najbardziej drodzy. Do pójścia
ze sobą namawiał ojca, braci, przyjaciół. „Namawiał" to
zresztą zdecydowanie zbyt delikatne określenie. Bernard dosłownie
zmienił się w proroka, który z mocą i nieustępliwością wzywał
innych do porzucenia dotychczasowych przyzwyczajeń i zabezpieczeń.
Objawiła się tym samym jedna z bardzo istotnych cech jego
osobowości - radykalizm. Nigdy się pod tym względem nie zmienił,
nie złagodniał. Można wręcz powiedzieć, że na drodze
monastycznej jeszcze bardziej tę cechę pogłębiał i pielęgnował.
Jeżeli się w coś angażował, to zawsze groziło to doprowadzeniem
sprawy do granicy szaleństwa. Wypada tylko dziękować Bogu, że to
On, a nie kto inny kierował drogami Bernarda!
Jednym
z pierwszych „szaleństw", których udało się dokonać
Bernardowi, było zaciągnięcie do zakonu całej rodziny i
większości przyjaciół. Niewiele go obchodziły łzy żony jego
brata Gwidona, lamenty dziewcząt, którym zostali obiecani inni
bracia i przyjaciele, jak również to, że większość z nich nie
mogła wyobrazić sobie życia innego niż rycerskie. Kiedy w 1113
roku wiódł ze sobą do Citeaux trzydziestu rycerzy, a wśród nich
czterech braci, dwóch wujów, kilku kuzynów, przyjaciół i kolegów
ze szkoły, porzucona przez swojego męża bratowa Bernarda,
Elżbieta, krzyczała: „Matki! Ukryjcie synów! Żony, ukryjcie
mężów, zwiążcie ich potrójnymi powrozami, inaczej wszyscy pójdą
za Bernardem!" [W
końcu wszystkich sześciu braci Bernarda zostało cystersami. Ojciec
zaś, niedługo po wstąpieniu do klasztoru, zmarł
na rękach Bernarda i w otoczeniu
wszystkich swoich synów].
Za:
Rafał Tichy, Mistyczna historia człowieka według Bernarda z
Clairvaux, Wydawca FLOS CARMELI 2011
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.