wtorek, 30 stycznia 2024

Autentyczność - mieć „siebie samego za zadanie”

 Kierkegaard, legendarny patron myśli egzystencjalnej, otwiera jedną z bram nowoczesności. Nienawidził tego, co nowoczesne i modne, ironicznie wypowiadał się na temat rozważań „historyczno-światowych”. Wbrew niemu samemu jednak ironia życia (do której lubił się odwoływać) wyznacza mu pewną rolę „historyczno-światową”. Po przeciwnej stronie niż Marks, ale symetrycznie w stosunku do niego, domaga się rozliczenia Hegla i jego „systemu”. Bunt przeciw filozoficznemu ojcu uaktywnia wszelkie agresywne energie, które już wyładowywały się przeciwko ukochanej i wywołującej strach figurze ojca cielesnego. Filozoficznemu systemowi, który ogarnia całość, Kierkegaard próbuje przeciwstawić jednostkę, która przeżywa i „pogłębia” swą niepowtarzalność – chrześcijański Dawid przeciwko uniwersyteckiemu Goliatowi.

Później wkracza Nietzsche i przejmuje pałeczkę. Współcześni egzystencjaliści będą się dystansować od Kierkegaarda, owego domniemanego przodka, o którym skądinąd wiemy, że nie myślał zbyt dobrze o prokreacji. Nie są oni chrześcijanami lub uważają, że już nimi nie są. Swego zbawienia szukają nie w wierze, lecz w dziełach. Stąd ich sentyment do Marksa. A ponieważ Kierkegaarda nie sposób zmarksizować, egzystencjalizują Marksa…

Jeden wspólny temat łączy jednak Kierkegaarda z Sartre’em: wymóg autentyczności, imperatyw koincydencji egzystencji i jej przejawów, podstawowa powinność, która pociąga za sobą wszelkie inne powinności i nimi rządzi. Tradycja egzystencjalistyczna znajduje w tym swą stałą cechę: kontemplacyjna wiedza filozofów szkoły zostaje zastąpiona wezwaniem do czynnego  d z i a ł a n i a.  Człowiek musi się realizować jako autentyczna egzystencja. Egzystencja ponosi porażkę, jeśli nie bierze samej siebie w posiadanie w swojej prawdzie. A niebezpieczeństwo porażki osacza ją ze wszystkich stron.

Ta prawda bowiem jest trudna i rzadko się do niej dochodzi, a kompromis jest zakazany. Autentyczność wymaga restrykcyjnej i surowej definicji. W dziedzinie etyki trzeba umieć rozpoznać linie demarkacyjne. W ten sposób, prawem kontrastu, otwieramy bardzo szerokie pole dla kłamliwych odmian zachowania. W świetle pewnego rygoryzmu autentyczności świat aż się roi od masek. Nic dziwnego, że dopominając się o „przejrzystą” zgodność egzystencji i jej przejawów, egzystencjalny rygoryzm (od Kierkegaarda po Sartre’a) narażony jest na to, że – za sprawą swego rodzaju dialektycznej konieczności – powstanie legion fałszywych twarzy. A skoro nie można zdefiniować autentyczności wprost (czyż jest ona definiowalna?), trzeba będzie się skupić na krytykowaniu zachowań  n i e u c z c i w y c h,  na inwentaryzowaniu odmian kłamstwa, i będzie się mnożyć ostrzeżenia przed mistyfikacjami (w razie potrzeby aranżując mistyfikację prowokacyjną).

Celem jest autentyczność lub, jeśli kto woli, wyrwanie się z nieautentyczności. Jakąż różnicę widzimy w ukierunkowaniu wysiłku, porównując Kierkegaarda ze współczesnym egzystencjalizmem! Dla tego ostatniego zadanie usytuowane jest na zewnątrz, to praxis (piękne greckie słowo, które jednak w niektórych głosach zgrzyta), dzięki której człowiek  p r z e k r a c z a   s i e b i e  ku odległemu horyzontowi ludzkiej jedności. „Ja” jest więc podporządkowane celom historycznym, które sobie stawia, i ma szansę  s a m o r e a l i z a c j i  tylko wówczas, gdy przedłużeniem (wewnętrznej) wolności jego planu staje się (zewnętrzne) zaangażowanie jego wolności. Natomiast dla Kierkegaarda zadanie nie może być na zewnątrz. Przeciwnie, najistotniejszą rzeczą jest mieć „siebie samego za zadanie”94. Nie tylko „ja” nie jest podporządkowane zadaniu i jakby przez nie namagnesowane, lecz zadanie jest podporządkowane „ja”, a dokładnie: nadejściu „ja”. Mamy tu do czynienia z dwoma obrazami, które odpowiadają sobie w symetrycznej relacji introwersji i ekstrawersji. W drugim wypadku to zadanie zewnętrzne przyciąga i ukierunkowuje działania osoby, w pierwszym, wręcz przeciwnie, prym wiedzie ideał życia osobistego. W obu wypadkach osoba na początku nie nadąża za tym, czym ma być. Powinna wyjść z chaosu i się ukonstytuować. Dla Kierkegaarda ta ewolucja musi być dośrodkowa. Prawdziwy egzystujący jest „ukrytą wewnętrznością”, a postęp, dzięki któremu dociera do swej autentyczności, jest definiowany jako pewne uwewnętrznienie; wsparcie, jakiego inni szukają w historii, znajduje on w kategorii religijności, która wymyka się historii i domaga się nastania osoby.

Myśliciele nowocześni podejrzliwie traktują pojęcie głębi. Kierkegaard się za nim opowiada. Ale czym jest głębia? Jak rozumieć wewnętrzność? A przede wszystkim jak rozumie ją Kierkegaard? Jak jej doświadcza? Wewnętrzność jest jednym z owych pojęć tak powszechnie używanych, że zapominamy dziwić się temu, co w nich metaforyczne i niejednoznaczne. Dla Kierkegaarda wybór tego, co wewnętrzne, czyniący zeń myśliciela religijnego (albo reakcjonistę według jego marksistowskich adwersarzy), jest rozstrzygającym ruchem człowieka, który poważnie potraktował zarówno doświadczenia myśli, jak i własnego życia, aby je połączyć w jednym zadaniu. Jak twierdzi w Pojęciu lęku: „żarliwość i pewność jest powagą”95. Wydaje się, że w tej definicji znika metafora „przestrzeni wewnętrznej”, świata wewnętrznego, wymiaru „głębi”. Wewnętrzność byłaby jedynie stawiającą wymagania relacją subiektywności z sobą samą. Tylko że owa „wewnętrzna” relacja jest bezgłośna i nie jest ujawniana zewnętrznym świadkom. I tym samym znów pojawia się idea tego, co ukryte, metafora głębi ukrywającej i ukrywanej. A jeśli prawdą jest, że maska odgrywa kluczową rolę w myśli i zachowaniu Kierkegaarda, to nie uwalnia nas to od opozycji wnętrza i zewnętrza.


Jean Starobinski

Atrament melancholii 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.