Wstęp do Kubusia Fatalisty
Odczytałem jeszcze raz Neveu de Rameau. „Cóż za człowiek, ten Diderot! Cóż za rzeka, jak mówi Mercier! I Wolter jest nieśmiertelny, a Diderot tylko sławny. Dlaczego? Wolter pogrzebał poemat epiczny, bajkę, epigram, tragedię. Diderot dał początek nowoczesnej powieści, dramatowi i krytyce artystycznej. Jeden jest ostatnim umysłem dawnej Francji, drugi pierwszym geniuszem Francji nowej”.
Tak piszą w Dzienniku swoim w r. 1858 niepospolici znawcy epoki, bracia Goncourt. Nic naturalniejszego jak tego rodzaju rewizje i ewolucje pojęć, a bardziej jeszcze niż gdziekolwiek tutaj, w ocenie literatury XVIII wieku, w której działalność polityczna i publicystyczna tak ściśle splata się z tworzeniem artystycznym, a w znacznej części zgoła je pokrywa. W olbrzymim dziele stawania się nowożytnego społeczeństwa — stawania się w świecie pojęć, zanim rewolucja przystąpi do urzeczywistnienia ich w czynie — literatura XVIII w. oddaje się cała służbom i potrzebom chwili.
Podczas gdy w wieku siedemnastym, oparta o nietykalne podstawy tronu i religii, za cel swój miała własną doskonałość, tu wszystkie oczy zwracają się ku niej, nie aby podziwiać i rozkoszować się, lecz raczej z pytaniem i niepokojem, z gorączką nowych haseł i dążeń. W zapalczywym poszukiwaniu nowych rozwiązań wielkiego zagadnienia: co jest człowiek? co świat? co społeczeństwo? literatura przyswaja sobie wszystkie działy budzącej się z powijaków nowożytnej nauki, rzuca pomiędzy nimi pomosty, krząta się, pośredniczy, popularyzuje; wchłania w siebie wszystkie krążące idee wieku, aby, oddając je z powrotem spotężniałe, bardziej uorganizowane i świadome, tym mocniej utrwalić je w umysłach, gdzie majaczyły wprzódy niewyraźnie. W tym jej siła i w tym słabość; w miejsce umiejętnie ograniczonej klasycznej doskonałości, mgławica elementów o wartości bardzo nierównej, pośpiech popularyzacji zarywającej o dyletantyzm ad usum salonów lub nawet buduarów, katechizm filozoficzny trącący dziecinną czasem symplifikacją zjawisk — ale równocześnie kipienie wdzierającego się życia, szalone tempo, swoboda, gorączka myśli żądna ogarnąć cały świat i wszystkie światy i od czasu do czasu rzucane w tym pośpiechu błyski genialnych improwizacji. Wielkie umysły tego wieku to jedna armia krocząca — mimo iż odmiennymi drogami — zwartą kolumną ku nowemu porządkowi rzeczy; każdy utwór — czy nim będzie ulotny epigram, czy dzieło o astronomii — to nowa szczerba w murach warowni przesądu i cegiełka przyczyniona do wznoszącego się gmachu przyszłego „królestwa rozumu”. Pisarz XVIII wieku to przede wszystkim filozof, który w działalności swej ma za cel doraźne, niecierpliwe uszczęśliwienie ludzkości, i co najważniejsze posiada do tego celu mniej lub więcej niezawodne recepty.
Filozofem przede wszystkim był dla swoich współczesnych Diderot: tym mianem krótko nazywano go w Paryżu i każdy wiedział, o kim mowa. Rzutkość jego umysłu, rozległa wiedza ogarniająca niemal wszystkie działy nauki, olbrzymia pracowitość i osobiste zalety charakteru czyniły zeń idealnego pół-wodza, pół-impresaria falangi duchów gromadzących się pod wspólnym sztandarem około Encyklopedii. Popularność jego, nie tylko we Francji, ale w całej Europie, była olbrzymia. Jak każdy prawdziwy filozof XVIII w. miał i Diderot swoje koronowane głowy, które go obsypywały czułymi słówkami, z którymi korespondował i którym udzielał rad (niesłuchanych zresztą zazwyczaj) co do sztuki władania ludźmi[1]. To wszystko byłoby aż nadto, aby ozdobić ulice Paryża i rodzinnego Langres[2] jego pomnikami, ale nie dosyć zapewne, aby dziś, gdy najśmielsze nowatorstwa XVIII w. dawno zostały przez życie przelicytowane, skłonić czytelnika do wzięcia w rękę jednego z kilkudziesięciu tomów dzieł niezmordowanego pracownika. Jednakże na szczęście wśród swych poważnych zajęć i prac kapitalnych zdarzało się Diderotowi strzepnąć z pióra jakąś błahostkę, niemal że nieznaną współczesnym i najbliższej potomności: i oto dziwną igraszką losu tych kilka książeczek stanowi dziś najtrwalszy jego pomnik w piśmiennictwie francuskim. „Nie istnieje może — pisze jego biograf — w żadnej historii literatury bardziej osobliwy fenomen: Diderot napełnił epokę całą rozgłosem swych walk, a prawie wszystkie jego arcydzieła ukazały się w druku dopiero w długi czas po jego śmierci… Klasyczne habent sua fata libelii nigdy nie było tak prawdziwe, jak w odniesieniu do dzieł Diderota. Encyklopedia utonęła w falach Rewolucji; z książek, jakie wydał za życia, zaledwie da się przeczytać jaką setkę stronic. Przeciwnie, rękopisy, którym pozwolił drzemać w szufladach stolika lub które trwożliwie krążyły po świecie w nielicznych kopiach, często niezbyt poprawnych, wszystko to, co mniemał, iż rzuca na wiatr lub też, co grzebał w zakątkach swego gabinetu, obudziło się kolejno nasilonym życiem i to, co tworzy dziś chwałę filozofa, było nieznane lub prawie że nieznane jego epoce[3]”.
Fakt jeszcze osobliwszy: niektóre z najsławniejszych (dzisiaj) jego dzieł ukazały się po raz pierwszy w języku francuskim jako przekład z niemieckiego przekładu!… Tak było z utworem Neveu de Rameau, którego rękopis (jedyny) Goethe, fanatyczny wielbiciel Diderota[4], otrzymał od Schillera, przełożył „całą duszą” i opatrzywszy własnymi ciekawymi notami, wydał w r. 1805, w 45 lat po stworzeniu tego niepospolitego dialogu; w kilkanaście lat później dwóch rzezimieszków literackich wydało po francusku przekład z przekładu niemieckiego jako rzekomy oryginał Diderota.
Dlaczego Diderot był tak oględny czy nieśmiały w wypuszczaniu na świat rękopisów? Czyżby z obawy represji osobistych? Ależ represje te — zwłaszcza wobec słabości rządu i przesiąknięcia najwyższych sfer i osobistości nowymi doktrynami — nie były zbyt srogie i były czymś bardzo powszechnym w życiu ówczesnego pisarza i „filozofa”. Wydawało się książkę, broszurę czy pamflet bezimiennie, najczęściej za granicą; w razie sądowego dochodzenia zapierało się solennie autorstwa, w ostateczności odsiadywało parę miesięcy wieży lub uciekało za granicę, skąd padały niebawem nowe zatrute strzały w „tyranię” i „przesądy”. Wolter przesiedział kilka miesięcy w Bastylii, co jego biograf uważa za wdzięczny sposób zdobycia rozgłosu lekkim kosztem. Kolejno przebywa w Anglii, w Prusach, w Szwajcarii; zaś na ostatnie dwadzieścia lat życia rozwiązuje tę kwestię z bajecznym komfortem: buduje wspaniałą rezydencję — na ziemi francuskiej wprawdzie, ale na samej granicy, o pół godziny od Genewy; tu, w swoim Ferney, może do syta grywać w domu teatr, który w czasie pobytu w Szwajcarii był kamieniem obrazy dla surowego protestantyzmu mieszkańców; w razie zaś oznak niezadowolenia z jego pism i osoby u rządu francuskiego, wystarcza mu zaprząc konie do pojazdu, aby za chwilę znaleźć się na wolnej ziemi Helwetów. Mniej praktyczny i mniej szczęśliwy od Woltera Rousseau lata całe spędza na wygnaniu, skąd brzmieniem swego głosu napełnia Europę. Ale Diderot obciążony był przez kilkadziesiąt lat swej twórczości balastem, który nie tylko był mu przeszkodą w dłuższej odmianie miejsca pobytu, ale nadto dawał w rękę sferom rządzącym najpewniejszy fant „prowadzenia się” filozofa. Była nim Encyklopedia. Przedsięwzięcie to, zrazu zakreślone przez księgarza w dość skromnych rozmiarach jako przekład angielskiego Słownika i podjęte przez Diderota bez zapału, głównie dla zapewnienia na szereg lat ubogiego, lecz pewnego bytu rodzinie, niebawem ożywione duchem tego wielkiego pantofila, jak go nazywał Wolter, chciwego poznania i ogarnięcia wszystkiego, co ludzkie, przekształca się w dzieło jedno z najrozleglejszych, na jakie do owego czasu ważył się duch ludzki, i niemal na całe życie przykuwa swego twórcę do taczki. Otóż niebawem po rozpoczęciu tego przedsięwzięcia ogłosił Diderot rozprawę pt. Lettre sur les aveugles; tę (z ubocznych przyczyn, w których draśnięta próżność przyjaciółki ministra miała odgrywać główną rolę) przypłacił kilkutygodniowym więzieniem w turmie w Vincennes. Larum, jakie podnieśli księgarze i wydawcy Encyklopedii, nieskończone trudności z prowadzeniem redakcji dzieła, porozumiewaniem się z współpracownikami, rewizją plansz etc., nauczyły Diderota cenić wolność osobistą więcej, niż by to może uczynił wzgląd na własną skórę. Niebawem sfery rządzące, a bardziej jeszcze jezuici, spostrzegli się, jak potężną bronią w szerzeniu nowej doktryny stała się Encyklopedia, w której pod skorupą naukowej informacji z każdym słowem wciskały się w społeczeństwo idee przewrotu. Cudów zręczności, wytrwałości było trzeba ze strony Diderota, aby przez dziesiątki lat prowadzić dzieło to, niejednokrotnie zawieszane, dławione, to znów wskrzeszane dzięki umiejętnym zabiegom. Stało się ono umiłowanym dzieckiem jego życia, jego dumą, przy tym było olbrzymim przedsiębiorstwem finansowym[5], angażującym niemal na miliony wydawców i zapewniającym byt szeregowi pracowników. Każda nieostrożność, każde zuchwalstwo Diderota groziło Encyklopedii; dlatego to, być może, więził on w szufladach najlepsze utwory, dlatego godził się niejednokrotnie, z większym pewnie jeszcze bólem, myśl swą przykrawać, łagodzić i wypaczać w szczegółach, aby ocalić całość. Dla innej natury byłoby to może nie do zniesienia: Diderotowi czynił lżejszymi te przykrości zupełny niemal brak próżności autorskiej i niebywała zaiste rozrzutność myśli i talentu. Potrzebował wydzielić z siebie nadmiar kipiącego wrzątku: czy się to stało w rozmowie, której bogactwo sławią współcześni jednym głosem, czy w pomysłach, które rozdawał na prawo i lewo, ciesząc się, gdy je odnajdywał w pismach przyjaciół, czy w tomach całych, które oddawał im do rozporządzenia, pozwalając drukować pod ich nazwiskiem, czy w listach, w których rzucał garściami najświetniejsze myśli — to było dlań rzeczą podrzędnej wagi. Najtypowszy[6] w tym jako pisarz XVIII wieku, większą czuł potrzebę swoim słowem działać, niżeli skupić je w dzieło.
Podczas gdy w Niemczech wpływ Diderota, poczynając od Goethego, Schillera, a zwłaszcza Lessinga, był w pewnej epoce bardzo żywy, w Polsce śladów jego nie spotykamy niemal zupełnie. Dramat Père de famille, przyswojony dla sceny przez Wojciecha Bogusławskiego pt. Ojciec familii[7], oto wszystko. We Francji sztuka ta, sama przez się bardzo słaba, odegrała rolę „programową” jako zwiastowanie nowożytnego dramatu mieszczańskiego oraz pierwsze dążenie do „realizmu” na scenie. W ostatnich czasach wreszcie ukazał się po polsku w bibliotece „Symposionu” dialog Neveu de Rameau[8].
Jacques le fataliste et son maître napisany został w roku 1773 (Diderot liczył wówczas 61-szy rok życia), podczas pobytu lub zaraz po powrocie z Rosji i Holandii. Podobnie jak wiele innych utworów pozostał w tece autora, lecz musiał w odpisach przedostać się za granicę, gdyż w r. 1785 (w rok po śmierci pisarza) Schiller ogłosił po raz pierwszy w dzienniku Thalie przekład opowiadania o zemście pani de La Pommeraye[9], które znowuż z powrotem przełożono na francuski pt. Exemple singulier de la vengence d'une femme. Mylius w r. 1792 przetłumaczył całą książkę. „Jest to — powiada — jedno z najcenniejszych dzieł niedrukowanej puścizny literackiej Diderota. Ta mała powiastka niełacno będzie mogła być ogłoszona drukiem w języku ojczystym autora. Istnieje w Niemczech jakie dwadzieścia jej kopii, ale pod ścisłą dyskrecją. Mają być przechowane poufnie i nigdy nie ujrzeć światła dziennego. Jednej z kopii zechciano użyczyć tłumaczowi pod uroczystym przyrzeczeniem, iż tekst francuski nie będzie oddany do druku”. W języku francuskim ukazał się Jacques w r. 1796; w szeregu następnych lat doczekał się licznych wydań, a w roku 1826 konfiskaty, ogłoszonej w „Monitorze”. Dzisiejszemu czytelnikowi wydać się może niepojęte, w jaki sposób ta niewinna książeczka mogła się stać tak ciężkim kamieniem obrazy i budzić podobne obawy i ostrożności. Inaczej przedstawia się rzecz, skoro bodaj trochę wżyjemy się w atmosferę współczesną jej powstaniu. Wówczas odczujemy, w ilu szczegółach jej lekkiej budowy tkwi krytyka dogorywającej epoki, ile rysów jej prześwietla swym blaskiem bliska rewolucja. Najpierw — co może mniejszą stanowiłoby troskę dla świeckich i duchownych rządów — rewolucja literacka. „Wielką wartością (notuje w r. 1886 Edmund de Goncourt), wielką oryginalnością Diderota — nikt tego nie zauważył — jest to, iż wprowadził w poważną i porządną prozę książki żywość, werwę, błyskotliwość, bezład nieco szalony, zgiełk, gorączkowe życie rozmowy: rozmowy artystów, z którymi pierwszy z pomiędzy pisarzy francuskich przestawał w poufałej zażyłości”.
„Jak
się spotkali? Przypadkiem, jak wszyscy. Jak się zwali? Na co wam ta
wiadomość? Skąd przybywali? Z najbliższego miejsca. Dokąd
dążyli? Alboż kto wie, dokąd dąży? Co mówili? Pan nic. Kubuś
zaś, iż jego kapitan mawiał, że wszystko, co nas spotyka na
świecie dobrego i złego zapisane jest w górze.
Oto wprowadzenie w materię, a ten kaprys, pod którego znakiem rozpoczyna się utwór, towarzyszyć mu będzie aż do ostatniej karty. Pan ze swoim sługą człapią, nie spiesząc się, konno; dla skrócenia nudów drogi sługa, niezmordowany gawędziarz, opowiada historię „swoich amorów”. Historia ta ciągnie się aż do ostatniej stronicy, przerywana tysiącznymi dygresjami, anegdotami, wypadkami. Autor niby żongler cyrkowy podrzuca swój temat na rakiecie, aż ginie gdzieś pod stropem, chwyta go i podbija znów nosem, głową, nogą: już, zdawałoby się, pada i znowuż wzlatuje w górę wyżej jeszcze niż wprzódy. Jakżeśmy daleko odbiegli od współczesnych utworów! Sam Wolter w swoich powiastkach, lekki, kapryśny, ironiczny Wolter, stanowi w porównaniu z Kubusiem klasyczny wzór ładu i ciągłości. Diderot jak cały wiek XVIII filozofuje pod wszelką postacią, ale w tej filozofii ileż jest życia, jak nic jej nie czuć atramentem! W abstrakcyjnej precyzji i symetrii współczesnej psychologii Diderot przedstawia inwazję niezwykłej świeżości i bogactwa elementów. A w samym tekście książki ileż rysów mimochodem rzuconej krytyki literackiej: persyflażu owych modnych romansów epoki, opartych na błahym wikłaniu nieskończonych spotkań i przygód, drewnianej alegorii, pedantycznych „portretów”, które z taką słusznością niecierpliwią Kubusia, komicznego baroku mów pochwalnych etc. etc. Trudno wyliczać wszystkie szczegóły, które dla nas są zużyte, a które dla swej epoki były czymś zupełnie nowym. Jestem przekonany, iż w stosunku do wielu czytelników Kubuś fatalista wyda się w fakturze i dziś jeszcze raczej nadto śmiałym.
Ale w Kubusiu Fataliście mieszczą się i elementy innej, prawdziwej rewolucji, która niebawem miała we Francji zwalić stary porządek rzeczy. Szeroki powiew demokratyczny tej książeczki, brak poszanowania dla wszelkiego autorytetu, obok silnej dążności do wartości moralnych, nieraz przechodzącej aż w czułostkowość, wszystko to na tle wrodzonej prawości, pogody i dzielności charakteru Kubusia, czyni zeń, może bez intencji autora, symbol rodzącej się Francji ludowej; symbol szlachetniejszy może i pełniejszy niż młodszy jego kolega po fachu, Figaro, który niebawem przez trzy lata będzie kołatać próżno do sceny francuskiej. Pan Kubusia ziewa, zażywa tabakę, zadaje pytania; Kubuś go bawi, za niego myśli, administruje jego mieszkiem, za niego nadstawia karku; czyż to nie rola szlachty i ludu w XVIII wieku we Francji? A czy może być silniejszy kontrast niż niewinne i uczciwe „amory” Kubusia i Dyzi a brzydka przygoda jego pana, w której ten, mimo iż wcale nie najostatniejszy okaz z ostatnich petit-maître'ów, przedstawia się po trosze jako łajdak i głupiec w dodatku? Wystarczy, aby na tę świadomość, głęboko wnikającą w naród, padła iskra namiętności, a pokolenie Kubusiów jednym zamachem zmiecie z powierzchni ziemi rasę swoich Panów wraz z ich zegarkiem, tabakierką i sympatią dla filozofii. Refleksje Kubusia nad tym, komu pisana jest przepowiednia katowskiego konia, nabierają mimo woli autora oświetlenia szczególnie macabre wobec bliskich wypadków przyszłości. „Tak było napinane w górze”, powiedział sobie zapewne pan Kubusia, wstępując na gilotynę, o ile skorzystał z nauk swego dobrego sługi.
Goethe powiada o tej powiastce[10], iż jest to „potrawa ze wszech miar wyborna i podana z cudownym zrozumieniem sztuki kuchmistrza i maître d'hôtel”. Zapewne smak naszych podniebień jest dzisiaj, nie powiem wykwintniejszy, ale inny; jednakże dobrze jest czasem dla odmiany skosztować coś z owych przysmaków, które stanowiły delicje naszych prapradziadów. W tym rozumieniu puszczam w świat niniejszą książeczkę, mimo iż pora nie jest zbyt pomyślna dla oglądania się w przeszłość i gustów „klasycznych”. Praca ta była miłym wytchnieniem wśród innych, smutnych nieraz, obowiązków, jakie nałożyła mi chwila bieżąca.
Boy.
Kraków, w czerwcu 1915.
Przypisy
[1] udzielał rad (…) co do sztuki władania ludźmi — W czasie kilkumiesięcznego pobytu jego w Petersburgu Katarzyna II dużo i chętnie rozmawia z Diderotem; skarży się jedynie w liście do pani Geoffrin, iż „uda ma zupełnie obolałe i czarne od sińców” nabitych jej przez filozofa, równie bezceremonialnego w obejściu jak żywego w gestykulacji; w końcu jednak zniecierpliwiona nieco jego teoriami rzekła: „Panie Diderot, wysłuchałam z prawdziwą przyjemnością wszystkiego, co panu dyktuje jego świetny umysł; ale we wszystkich swoich planach reform zapomina pan o różnicy naszej obustronnej pozycji: pan pracujesz jeno na papierze równym i gładkim, który zniesie wszystko; podczas gdy ja, biedna cesarzowa, pracuję na skórze ludzkiej, materiale trochę bardziej drażliwym i łaskotliwym” (Pamiętnik księcia de Ligne).[2] rodzinne Langres — Urodził się w r. 1713 jako syn nożownika, z dynastii zacnych rzemieślników poważanych w miasteczku i okolicy.
[3] biograf — Reinach, Diderot.
[4] Goethe, fanatyczny wielbiciel Diderota — „Diderot ist Diderot, ein einzig Individuum; wer an ihm oder seinen Schriften mäkelt, ist ein Philister, und deren sind Legionen. Wissen doch die Menschen weder von Gott, noch von der Natur, noch von ihresgleichen dankbar zu empfangen, was unschätzbar ist” (Goethe do Zeltera, 9 marca 1831).
[5] było olbrzymim przedsiębiorstwem finansowym — Subskrypcja na egzemplarz Encyklopedii wynosiła tysiąc franków, co Wolterowi, zasypującemu Francję ulotnymi tanimi broszurkami, dało temat do konceptu, że „gdyby Ewangelia kosztowała 1200 sestercji, chrześcijaństwo nigdy nie byłoby się rozpowszechniło”. Mimo to ilość subskrybujących Encyklopodię przenosiła 4000 osób.
[6] najtypowszy — dziś popr.: najbardziej typowy.
[7] Ojciec familii — Wyszedł w druku w zbiorowym wydaniu dzieł Bogusławskiego, Berlin 1841.
[8] Neveu de Rameau — Kuzynek mistrza Rameau, przekład L. Staffa, Lwów 1910.
[9] opowiadanie o zemście pani de La Pommeraye — Opowiadanie to bardzo traci zbite w ten sposób w nowelę i kiedy się zeń wyrzuci przemiłe „interludia” szampańskiego wina zacnej gospodyni.
[10] Goethe (…) o tej powiastce — List do Mercka z 7 kwietnia r. 1780.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.