poniedziałek, 9 maja 2016

Zoszczenko: Życie osobiste (i rola jaką odgrywają w nim kobiety)



Idę ja pewnego razu ulicą i nagle spostrzegam, że kobiety na mnie nie patrzą.

Dawniej, bywało, wyjdzie człowiek na ulicę jak taki, jak się to mówi, fotomiglanc, a tu na niego patrzą, posyłają mu czułe spojrzenia, miłe uśmiechy, śmieszki i minki.

A tu nagle widzę, że nic podobnego.

No, myślę sobie, szkoda! Bądź co bądź, myślę sobie, kobieta odgrywa pewną rolę w życiu osobistym.

Pewien burżuazyjny ekonomista czy też, zdaje się, chemik wypowiedział oryginalną myśl, że nie tylko życie osobiste, ale wszystko, co robimy – robimy dla kobiet. A więc walka, sława, bogactwo, zaszczyty, zamiana mieszkania i kupno palta, i tak dalej, i te de – wszystko to robi się dla kobiety.

No, z tym oczywiście trochę przesolił, zagalopował się ku uciesze burżuazji, ale co się tyczy życia osobistego, to z tym zgadzam się w zupełności.

Zgadzam się, że kobieta odgrywa pewną rolę w życiu osobistym.

Bądź co bądź, kiedy człowiek poszedł nieraz do kina, to już nie tak przykro było mu patrzeć na kiepski film. Bo to rączkę człowiek uścisnął, to różne głupie wyrazy wypowiadał – wszystko to przyozdabia współczesną sztukę i ubóstwo osobistego życia.

Tak więc jakież to ja miałem okropne samopoczucie, kiedy pewnego razu dostrzegłem, że kobiety na mnie nie patrzą!

„Ki diabeł, myślę? – dlaczego baby na mnie nie patrzą? Skąd im się to wzięło? Czego one chcą?”

Przychodzę ja do domu i czym prędzej przeglądam się w lustrze. Widzę, że maluje się tam nieświeża, zmęczona gęba. I mętne spojrzenie. A na policzkach brak rumieńca.

„Aha, teraz rozumiem! – powiadam sam do siebie. Trzeba się lepiej odżywiać. Trzeba napompować krwią wyblakłą powierzchowność”.

Tak więc w trybie przyspieszonym kupuję różne artykuły.

Kupuję masło i margarynę. Kupuję kakao i tak dalej. Wszystko to jem, piję i żrę po prostu bez ustanku. I w krótkim czasie odzyskuję niesłychanie świeży i nie zmęczony wygląd.

I w takim kształcie flanuję po ulicach. Jednakowoż zauważam, że kobiety w dalszym ciągu na mnie nie patrzą.

„Aha – mówię sam do siebie – może mi się wyrobił nieładny chód? Może brak mi ćwiczeń gimnastycznych, zwisów na drążkach i skoków? Może brak mi mięśni, które kobiety mają zazwyczaj podziwiać”.

Kupuję sobie wiszący trapez. Kupuję kółka, ciężarki i jakiś specjalny walec.

Kręcę się jak sukinsyn na wszelkich tych kółkach i aparatach. Co rano obracam walec. Bezpłatnie rąbię drzewo sąsiadom. Zapisuję się wreszcie do koła sportowego. Pływam na łódkach i na kajakach. Kąpię się do listopada. Przy tym pewnego razu omal nie utonąłem. Dałem z głupia nura na głębi, ale nie dosięgnąłem dna i, ponieważ nie umiałem dobrze pływać, zacząłem puszczać bąble nosem.

Pół roku straciłem na to zawracanie głowy. Narażałem życie. Dwa razy rozbiłem sobie głowę spadając z trapezu.

Wszystko to zniosłem mężnie i pewnego pięknego dnia, opalony i okrzepły, wychodzę na ulicę, aby spotkać się z zapomnianym uśmiechem kobiecej aprobaty.

Ale tego uśmiechu znowu nie znajduję.

Więc zaczynam spać przy otwartym oknie. Do moich płuc wpada świeże powietrze. Na policzkach pojawia się rumieniec. Pysk różowieje mi i czerwienieje, i nie wiadomo czemu nabiera nawet fiołkowego odcienia.

Pewnego razu z tą swoją fioletową gębą idę do teatru. A w teatrze kręcę się jak jaki nienormalny dokoła kobiecego asortymentu, wywołując ze strony mężczyzn przytyki i brutalne aluzje, a nawet przepychanki i pchnięcia w pierś.

W rezultacie dostrzegam dwa czy trzy marne uśmieszki, które nie dają mi żadnej satysfakcji.

W teatrze podchodzę do wielkiego lustra i podziwiam moją okrzepłą postać i pierś, która, jak się natężę, ma teraz siedemdziesiąt pięć centymetrów w obwodzie.

Zginam ręce, prostuję się i stawiam nogi to tak, to inaczej.

I dziwię się szczerze temu grymaszeniu i zadzieraniu nosa u kobiet, które albo już same nie wiedzą, czego chcą, albo diabli wiedzą, o co im chodzi.

Przeglądam się z przyjemnością w tym wielkim lustrze i wtem zauważam, że jestem nie najlepiej ubrany. Powiem po prostu – ubrany źle, a nawet okropnie. Wypchane na kolanach, za krótkie portki wprawiają mnie w przerażenie, a nawet w rozpacz.

Ale dosłownie w osłupienie wpadam, gdy patrzę na swoje dolne kończyny, których opisem nie powinna zajmować się literatura piękna.

„Ach, teraz rozumiem! – powiadam sam do siebie. – Jestem fatalnie ubrany i to właśnie niszczy moje życie osobiste”.

Ale dosłownie nie rozumiem, skąd ludzie biorą materiały i guziki, i takie różne kupony, z których można coś uszyć.

Przygnębiony, na uginających się nogach wracam do domu przysięgając sobie, że zmienię garderobę.

I oto w przyśpieszonym trybie kompletuję sobie nowe ubranie. Z fiołkowej portiery szyję nową marynarkę według najświeższej mody i kupuję spodnie „oxford”, uszyte z dwóch par bryczesów.

Chodzę w tym garniturze jak w balonie, narzekając na taką modę.

Kupuję sobie na bazarze palto z poszerzanymi ramionami. I pewnego razu w dniu wolnym od pracy wychodzę na bulwar Twerski.

Wychodzę na bulwar Twerski i stąpam jak tresowany wielbłąd. Chodzę tam i z powrotem, poruszam ramionami i przebieram nogami.

Kobiety popatrują na mnie z ukosa z mieszanymi uczuciami zdziwienia i przestrachu.

A mężczyźni nie patrzą na mnie tak z ukosa. Rozlegają się ich uwagi, grubiańskie i niekulturalne uwagi ludzi, którzy nie rozumieją całej skomplikowanej sytuacji.

Tu i ówdzie słyszę zdania:

– Patrzcie, co za strach na wróble… Ale się, łajdak, wystroił!

Śmieją się ze mnie i kpią na potęgę.

Idę bulwarem, jakby mnie pędzili przez rózgi i mam jakieś niejasne przeczucia.

Nagle pod pomnikiem dostrzegam dobrze ubraną panią, która patrzy na mnie z niezmierną czułością, a nawet trochę filuternie.

Uśmiecham się w odpowiedzi i siadam na ławeczce naprzeciw niej.

Dobrze ubrana pani ze śladami przeminionej urody patrzy na mnie uważnie. Wzrok jej czule przebiega po mojej eleganckiej postaci i po twarzy, na której wypisane jest wszystko, co najlepsze.

Pochylam głowę, kołyszę ramionami i w myśli podziwiam harmonijny filozoficzny system burżuazyjnego ekonomisty mówiący o wielkiej wartości kobiet.

Potem znów zwracam się ku tej pani, która teraz, widzę, formalnie bez drgnienia powiek śledzi każdy mój ruch.

A wtedy, nie wiem dlaczego, to baczne spojrzenie zaczyna mnie niepokoić. Już wcale mnie nie cieszy powodzenie u tej osoby. I już chcę odejść. Już chcę obejść pomnik, aby wsiąść do tramwaju i jechać, gdzie oczy poniosą, gdzieś na przedmieście, gdzie nie ma takiej uważnej publiczności.

Wtem ta elegancka dama podchodzi do mnie i mówi:

– Pan wybaczy, szanowny panie… Bardzo – powiada – niezręcznie mi o tym mówić, ale właśnie takie palto skradli mojemu mężowi. Pan pozwoli, że rzucę okiem na podszewkę.

„No tak, wiadomo – myślę sobie – nie wypada jej nawiązać znajomości ni stąd, ni zowąd”.

Rozpinam palto i maksymalnie przy tym napinam pierś.

Popatrzywszy na podszewkę, paniusia podnosi niesamowity wrzask. No tak, oczywiście, to jej palto!

Kradzione palto, które teraz ten łobuz (czyli ja) nosi na własnej osobie.

Jej jęki ranią mi uszy. Gotów jestem zapaść się pod ziemię w tych nowych spodniach i w tym moim palcie.

Idziemy na milicję, gdzie spisują protokół. Zadają mi pytania, a ja odpowiadam na nie szczerze.

A gdy mnie między innymi pytają, ile mam lat, wymieniam liczbę i ta prawie trzycyfrowa liczba wywołuje we mnie dreszcz.

„Więc to dlatego na mnie nie patrzą! – mówię sam do siebie. – Po prostu zestarzałem się. A ja chciałem braki mego życia osobistego zwalić na ubranie”.

Oddaję kradzione palto, które kupiłem na bazarze, i ze ściśniętym sercem wychodzę na ulicę do figury.

„Co tam, obejdę się! – mówię sam do siebie. – Moim życiem osobistym będzie praca. Będę pracował. Przyniosę ludziom pożytek. Nie tylko kobieta opromienia życie”.

Zaczynam kpić ze słów burżuazyjnego uczonego.

„To brednie! – mówię sam do siebie. – To są wyssane z palca pomysły! Typowe zachodnie bzdury!”

Śmieję się głośno. Spluwam na prawo i na lewo. I odwracam się od mijających mnie kobiet.


Michaił Zoszczenko
tłumaczenie: Seweryn Pollak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.