środa, 11 maja 2016

Mesjasze - Wstęp


Wcze­śniej­sza wer­sja tej po­wie­ści uka­za­ła się już w 1990 roku pod ty­tu­łem A Jöve­vény (Przy­bysz). Poza dwie­ma po­chleb­ny­mi i jed­ną kry­tycz­ną wię­cej re­cen­zji na jej te­mat nie było, nie­wie­lu też spo­tka­łem lu­dzi, któ­rzy by ją prze­czy­ta­li. Klą­łem w du­chu czy­tel­ni­ków, któ­rzy są­dzi­li, że mają coś lep­sze­go do ro­bo­ty niż czy­ta­nie, i kry­ty­ków, któ­rzy do książ­ki na­wet nie zaj­rze­li.

Po pięt­na­stu la­tach prze­czy­ta­łem ją i stwier­dzi­łem, że sam nie by­łem bez winy. Ta hi­sto­ria po pro­stu wpa­dła mi w ręce, lecz ani jako pi­sarz, ani jako czło­wiek nie by­łem jesz­cze do­sta­tecz­nie doj­rza­ły, by ją kla­row­nie przed­sta­wić. Po­sta­no­wi­łem, że opi­szę ją po­wtór­nie.

Choć to mnie nie uspra­wie­dli­wia, w dru­giej po­ło­wie lat osiem­dzie­sią­tych mia­łem za­kaz ko­rzy­sta­nia z pol­skich bi­blio­tek, na­tra­fi­łem więc na wiel­kie trud­no­ści w gro­ma­dze­niu ma­te­ria­łów. Praw­dzi­wym pro­ble­mem było to, że do­pie­ro w trak­cie pi­sa­nia, dzię­ki Elż­bie­cie Cy­giel­skiej, do­tar­łem do waż­nych źró­deł, a za­tem moi bo­ha­te­ro­wie już na po­cząt­ku ak­cji wie­dzie­li to, cze­go ja do­wie­dzia­łem się do­pie­ro pod ko­niec pra­cy, i nie za­uwa­ży­łem, że po­wi­nie­nem był za­cząć od nowa. Oba­wia­łem się też, że na taką gru­bą książ­kę nie znaj­dzie się chęt­ny wy­daw­ca, i rze­czy­wi­ście: gdy­by Le­ven­te Oszto­vics, dy­rek­tor Wy­daw­nic­twa Eu­ro­pa nie wkro­czył do ak­cji, to gru­zy, w któ­rych le­gło nie­ba­wem Wy­daw­nic­two Szépi­ro­dal­mi, na dłu­gi czas po­grze­ba­ły­by mój rę­ko­pis.

Do­dam też – nie po to, żeby się uspra­wie­dli­wiać – że przy­pad­kiem le­cia­łem do War­sza­wy w chmu­rze znad Czar­no­by­la, w ta­kiej sa­mej chmu­rze wra­ca­łem do Bu­da­pesz­tu, i ze zło­ści, że za­raz umrę, nie­przy­go­to­wa­ny, w po­ło­wie kwe­ren­dy wzią­łem się do pi­sa­nia. Mia­łem na­dzie­ję, że zo­sta­ło mi jesz­cze z pół roku i w tym cza­sie skoń­czę. Po trzech la­tach skoń­czy­łem po raz pierw­szy, w dwa­dzie­ścia lat póź­niej po raz dru­gi; tyle do­sta­łem od­ro­cze­nia.

Całą ak­cję po­wie­ści prze­ży­wa­li lu­dzie, któ­rzy na­praw­dę ist­nie­li, moja rola ogra­ni­czy­ła się do tego, by moż­li­wie naj­głę­biej ich zro­zu­mieć. Nie do­my­śla­li się, że na­iw­nie i na­mięt­nie prze­ży­wa­ją wiel­ką hi­sto­rię; chy­lę przed nimi czo­ło w prze­ko­na­niu, że po­trak­to­wa­łem ich wy­ro­zu­mia­le, ser­decz­nie i bez uprze­dzeń, tych mo­ich współ­au­to­rów.

W sta­rej wer­sji za dużo było au­tor­skie­go tek­stu; spo­rą część wy­rzu­ci­łem. Pi­sa­rze na ogół wte­dy ga­wę­dzą, gdy na­wet przed sobą nie chcą się przy­znać, że ja­koś im nie idzie. Nowa wer­sja jest ze dwa­dzie­ścia pro­cent krót­sza, ale że jed­ną trze­cią do­pi­sa­łem, a resz­tę prze­ro­bi­łem, za­czą­łem się za­sta­na­wiać, czy nie zmie­nić ty­tu­łu. Naj­traf­niej­szy, je­śli cho­dzi o te­mat sek­ty – „Ra­jan­gók” (En­tu­zja­ści) – sprząt­nął mi sprzed nosa mój wiel­ki po­przed­nik Zsig­mond Ke­mény. I stąd wzię­li się Me­sja­sze. Dla przy­zwo­ito­ści po­da­ję też sta­ry ty­tuł.


György Spiró
tłumaczenie: Elżbieta Cygielska 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.