środa, 25 stycznia 2023

Ewa Wipszycka - Pustynia i mnisi. Zagrożenia pustynnych wspólnot monastycznych


Opinia o bogactwie mnichów — złodzieje pustynnych eremów — ataki Beduinów na eremy pustynne - mnisi jeńcami Beduinów - Mazykowie - ataki Mazyków na Sketis - śmierć 49 męczenników z rąk Mazyków - Tom Leona - kim byli Blemmiowie? - pielgrzymki Blemmiów do sanktuarium Izydy - Nobadowie — mnisi błogosławią dowódców kampanii przeciwko Blemmiom - uciekinierzy przed Blemmiami w klasztorach Szenutego - funkcje wież w eremach i klasztorach — konflikty doktrynalne w klasztorach pachomiańskich — czy mnich w obronie własnej mógł zabijać?
Co w mniszych celach nadawało się do rabunku?


   Z lektury biografii sławnych mnichów i apoftegmatów zdaje się wynikać, że mnisi żyli w skrajnej biedzie. Nie jest to prawda, o czym sumiennie powiadamiają nas, te same zresztą, źródła (istnienie sprzecznych przekazów w monastycznym dossier jest, jak już wspominałam, dobrze poświadczone). To dzisiejsi historycy monastycyzmu nie chcieli zwrócić uwagi na te przekazy, z których wynikało, iż ubóstwo btaci nie było bezwzględną normą, gdyż w ich oczach takie stwierdzenie umniejszałoby prestiż świętych mężów.
  To, co znajdowało się w pomieszczeniach mniszych, kusiło zarówno zwykłych złodziei z najbliższej okolicy, jak i członków plemion barbarzyńskich żyjących czy to na pobliskiej pustyni, czy też o setki kilometrów dalej.

   Mnisi gromadzili zboże, zwłaszcza wtedy, gdy żyli w głębi pustyni; nie mogli wtedy liczyć na możliwość szybkiego uzupełnienia zapasów [Przypomnę wspomniany przeze mnie wyżej apoftegmat ZrMon 4, Ammoe 5(134), w którym jest mowa o wystawieniu na powietrze 50 artab pszenicy (porzuconych następnie przez Ammoe)].

  Bracia byli w stanie wejść w ich posiadanie, gdy pracowali na polach w czasie zbiorów (co czynili wszyscy ci, których było na to fizycznie stać), płacono im wszak za pracę w naturze. Jeśli któryś z braci posiadał na własność ziemię, którą wydzierżawiał, otrzymany czynsz w postaci zboża trafiał do eremów.

   Poza zbożem do dłuższego przechowywania nadawały się oliwa i wino (mnisi oba produkty konsumowali, nie mamy co do tego najmniejszej wątpliwości). Złodzieje, rabusie liczyli też na znalezienie pieniędzy, gdyż mnisi sprzedawali swe produkty rzemieślnicze na targach, dostawali ofiary od ludzi świeckich, mieli własne pieniądze, zanim osiedlili się na pustyni, operowali pieniędzmi pozostawionymi u nich w depozycie. Zapewne próbowali posiadane monety ukryć, ale od czego były tortury i grożenie śmiercią?

  Poza żywnością i pieniędzmi w celach znajdowały się rozmaite przedmioty, które mogły przedstawiać jakąś wartość dla złodziei. Były to księgi, o których wspominają różne apoftegmaty [Z cytowanych przeze mnie: ZrMon 4, Ammoe 4 (134), Teodor z Ferme 29(296)], zazwyczaj umieszczane w niszach; trudno było je ukrywać za każdym razem, gdy mnich opuszczał na krótko swoje domostwo. Sporą wartość przedstawiały sprzęty: stołki, noże, garnki, zasłony, szaty, drzwi drewniane (w Egipcie coś bardzo wartościowego); okiennice także mogły się komuś przydać. Stereotypowy rabuś zjawiał się na wielbłądzie, na którego mógł załadować cały łup.

   Klasztorny kościół, jeśli wspólnota była liczna, zamożna i od dawna istniejąca, mógł być wyposażony w sporą liczbę kosztownych przedmiotów.

   Opinia ogólna głosiła więc, że mnisi są bogaci. Znamienna z tego punktu widzenia jest zamieszczona w Historii Patriarchów Aleksandryjskich opowieść o nieszczęściu, jakie dotknęło jeden z największych podaleksandryjskich ośrodków monastycznych, Enaton. Jego mnisi byli bezczelni i pewni siebie z powodu posiadanych bogactw. Kiedy Persowie w 619 r. weszli do Aleksandrii, zrabowali w Enaton pieniądze i wszelkie ruchomości. W innym miejscu ten sam utwór powtarza opinię o bogactwie mnichów jednego z monastycznych ośrodków w Delcie, w pobliżu Nikiu. Nie pomogły braciom mury: Persowie ich wybili i zabrali wszystko, co było do zabrania.

    Złodzieje pochodzący z najbliższej okolicy mogli się uaktywnić w dowolnym, dogodnym dla nich momencie, przede wszystkim wtedy, gdy mnisi byli nieobecni w swoich domostwach. W apoftegmatach znajdujemy świadectwa takich napadów, pamięć środowiska monastycznego nadała im barwne, choć stereotypowe formy. W apoftegmatach niektórzy właściciele nie przeszkadzali złodziejom. Ci ostatni wywozili z domostwa wszystko, co chcieli, mnich sam dokładał ostatni przedmiot do ładunku wielbłąda; w innych opowieściach złodzieje bywali porażeni paraliżem przez świętego męża. Apoftegmaty powielają topos mnichów zachowujących spokój wobec rabunku ich mienia [W niektórych historyjkach pasywnie zachowujący się bracia mogli tylko w ostateczności zaprotestować, broniąc czegoś szczególnie dla nich cennego. Bardzo typowy jest w tej materii apoftegmat, wart zacytowania właśnie z racji swej topicz-ności: „Przyszli kiedyś do niego ttzej rabusie: dwaj go trzymali, trzeci wynosił jego rzeczy. Kiedy już zabrał książki, chciał wziąć także tunikę; a starzec się odezwał: «To zostawcie». Oni jednak nie chcieli; wtedy starzec poruszył rękami i odrzucił tamtych obu. Na ten widok przerazili się, ale on im powiedział: «Nic się nie bójcie. Podzielcie wszystko na cztery części i weźcie sobie trzy. A mnie zostawcie jedną». I tak zrobili; bo starzec chciał jako swoją część zachować tunikę, w której chodził do kościoła"; ZrMon 4, Teodor z Ferme 29(296)].

   Najskuteczniejszą obroną przed atakami pospolitych rabusiów powinien być lęk przed karą Bożą, jeśli nie od razu, to na tamtym świecie. Jednak nigdy nie brakło ludzi gotowych grabić mnisze mienie. Podejrzewam, że owo zagrożenie ze strony pospolitych złodziei tłumaczy nam pewne cechy charakterystyczne dla topografii skupisk rozproszonych eremów. W Naqlun, laurze znanej mi dobrze z wykopalisk, w których uczestniczyłam, eremy były tak sytuowane w dolinkach gabal, że zajmowały one kilka lub kilkanaście miejsc w niewielkiej odległości. W pierwszym sezonie misji, prowadząc prace wstępne, które polegały na katalogowaniu eremów, gdy wchodziłam do dolinki i znajdowałam pierwsze mnisze domostwo, wiedziałam, że zaraz za nim będą następne. Bracia znajdujący się na odległość głosu mogli przybyć na pomoc, reagować, gdy widzieli podejrzanych osobników w pobliżu. Na pewno dla ochrony dobytku przeciwko takim złodziejom, obawiającym się, że ktoś może nadejść, a więc niemającym za wiele czasu, służyło ukrywanie go w wieży bądź w umieszczonych w celach głębokich dołach zasobowych, które starano się maskować, pokrywając je matami.

Zagrożenie z pustyni. Sytuacja u schyłku starożytności

  Groźniejsi od pospolitych złodziei byli dla mnichów przedstawiciele ludów bytujących na pustyni. Występują oni w źródłach pod rozmaitymi nazwami plemiennymi. Dzisiejsi uczeni określają ich niekiedy zbiorczo mianem Beduinów (w sensie mieszkańców pustyni żyjących z hodowli i handlu).

   Egipt z racji swego kształtu był krajem szczególnie wystawionym na ich ataki. Wąski pas ziemi doliny Nilu odsłonięty był na bardzo długiej przestrzeni; dodajmy do tego brzegi Delty od zachodniej strony, gdzie mnisi mieli swoje skupiska. Napastnicy na koniach i na wielbłądach mogli przemierzać długie trasy pustynią, nie pojawiając się na terenie pasa uprawnego; rozbijali obozy w pewnej odległości od doliny. Stąd atakowali w wybranych przez siebie miejscach, aby zniknąć i uderzyć gdzie indziej, dokąd nie doszła wieść o ich pojawieniu się, skłaniająca potencjalne ofiary do ucieczki ze wszystkim, co posiadały i co mogły zabrać. Jeśli pojawiali się żołnierze, napastnicy wycofywali się na pustynię. Stworzenie skutecznej militarnej osłony przed ludami pustynnymi dla całego Egiptu wymagałoby zaangażowania dużej liczby wojska, którego władze w czasach późnej starożytności nie posiadały [Z pism Synezjusza, (przede wszystkim z utworu zwanego Katastasis Minor), znanego greckiego autora z przełomu IV i V w., wiemy, że miasta Cyrenajki cieszyły się względnym spokojem, jeśli tereny przygraniczne były systematycznie patrolowane przez konny oddział Hunów liczący 40 jeźdźców. Ale granica pustynna w Egipcie była nieporównywalnie dłuższa niż w Cyrenajce, 40 jeźdźców by nie wystarczyło].

   Sądząc ze źródeł literackich, V—VI w. były okresem szczególnej aktywności ludów pustynnych. Przyczyn tego zjawiska trzeba by szukać w przemianach zachodzących poza granicami cesarstwa rzymskiego. Nie jest to łatwe, bardzo mało wiemy o pustynnych społecznościach i czynnikach skłaniających je do atakowania Egiptu. Widzimy dobrze efekt, ale gorzej przyczyny. Na pewno w grę wchodzą okresy uporczywej suszy, gdy potrzeba znalezienia żywności wzmacniała zwykle obecne pragnienie wzbogacenia się; wtedy właśnie ruszały do ataku grupy liczne. Podejrzewam, że za ruchliwością plemion pustynnych stoją także inne przyczyny, tkwiące w ewolucji tych społeczności, o których ja po prostu nic nie wiem.

   Mnisi osiedlając się na pustyni (zwłaszcza na głębokiej pustyni), stawali się łatwym łupem ataków. Napastnicy zabierali nie tylko mienie ruchome o pewnej wartości, ale brali do niewoli tych braci, którzy nadawali się do pracy; innych często zabijali dla samej przyjemności zabijania.

   Czy w grę wchodziły także czynniki religijne? Ludy operujące na pustyni były ciągle pogańskie, mogły w mnichach widzieć przeciwników religijnych. Nie jest to wykluczone. Teksty literackie wspominają o nacisku, jaki wywierano na mnichów, aby wyrzekli się Chrystusa, a nawet o realnej groźbie śmierci. Warte uwagi świadectwo takich sytuacji znajduje się w dossier pachomiańskim, w greckim Żywocie (w paragrafie 85.).

 Barbarzyńcy schwytali pewnego razu mnicha i zaciągnęli go do swego obozu. W czasie posiłku kazali mu nalewać wino, ale najpierw miał dokonać libacji bogom [Libacja przed posiłkiem wydaje mi się wzięta ze świata greckiego, i to świata „literackiego", a nie rzeczywistego. Jednak nie mogę być pewna, że Blemmiowie nigdy nie ofiarowywali swym bogom ofiar płynnych — za mało wiemy o ich wierzeniach]. Kiedy mnich odmówił, zagrożono mu śmiercią; wtedy się załamał. Udało mu się następnie uciec i wrócić do klasztoru, gdzie został surowo potraktowany przez Pachomiusza.

   Mamy do czynienia z toposem, któremu można było nadać rozmaity kształt, jak widać z ustępu VI z Paralipomena. Tutaj to mnich marzy o męczeństwie i prosi Pachomiusza, aby dał mu zgodę na oddalenie się od klasztoru; chce znaleźć okazję do zamanifestowania swojej wiary. Pachomiusz po dłuższym oporze mu pozwala i udziela błogosławieństwa. Okazja męczeństwa urzeczywistnia się — mnich, wysłany po trzciny do produkcji mat, spotyka barbarzyńców nieopodal pewnej wsi położonej „blisko barbarzyńców nazywanych Blemmiami"; wyszli oni z pustyni, aby zaczerpnąć wody. Barbarzyńcy zobaczywszy mnicha, wyśmiewali się z niego, krzycząc: „Mnichu, przyjdź i adoruj naszych bogów". Zabrali go do siebie i w czasie uczty zmusili pod groźbą śmierci do libacji, a następnie wypuścili. Mnich wpadł w rozpacz. Następuje powrót do klasztoru, przemówienie Pachomiusza, w niezwykle retorycznym tonie. Żaden z klasztorów Pachomiusza nie leży blisko Blemmiów, znamy dostatecznie dobrze ich topografię, aby mieć w tej sprawie pewność. Autorowi potrzebni byli Blemmiowie „na podorędziu", aby historia stałą się wiarygodna. Topiczny charakter opowieści nie musi oznaczać, że takich przypadków zmuszania mnichów do aktów pogańskiego kultu w ogóle nie było. W każdym razie na pewno wierzono w autentyczność tej historii.

Ataki Mazyków

  Zachodnie brzegi Delty, Fajum, a także położony po zachodniej stronie Nilu środkowy Egipt były terenem działania plemion, których siedziby znajdowały się bardzo daleko, na południe od Pentapolis. Określane były przez nasze źródła mianem Mazyków {Mazices). Termin ten jest w okresie późnej starożytności używany jako pospolita nazwa dla wszystkich ludów pustynnych żyjących na zachód od Nilu. Był to konglomerat różnych plemion, zapewne berberyjskich. Mazykowie mogli sięgać w swych rajdach daleko na południe, w połowie V w. łupili Wielką Oazę. Mieli oni za sobą w większości etap wstępnej sedentaryzacji, żyli we wsiach otoczonych murami. Warto o tym pamiętać, gdyż wielu badaczy mówi o nich wyłącznie jako o pustynnych nomadach. Osiadły tryb życia nie przeszkadzał niewielkim grupom, spontanicznie się formującym, urządzać wyprawy na tereny osiadłe i w ich oczach bogate. Mazykowie potrafili organizować prawdziwe wyprawy wojenne, znajdziemy ich opisy w dziełach Synezjusza.

   Teksty literackie wspominają o wziętych do niewoli mnichach pracujących na rzecz swych właścicieli jako o osobnej kategorii mieszkańców osad berberyjskich. Najsławniejszy, a także najdokładniej opisany przypadek stanowi niewola Samuela z Kalamun, trwająca trzy lata [The Life of Samuel of Kalamoun, ed. A. Alcock, Warminster 1983, tekst s. 14-25, tłum. s. 90—100. Kiedy właściciel Samuela decyduje się uwolnić mnicha pod wrażeniem czynionych przez niego cudów, mała karawana wioząca go do Egiptu dociera do brzegów Oazy Siwa (Ammoniake). Na podstawie tej informacji możemy wnosić, że osada, w której żył Samuel, znajdowała się na zachód od Oazy Siwa (Ammoniake). W całości podróż powrotna do Fajum trwała 16 dni]. Żywot Samuela wspomina o kilku innych mnichach przebywających w niewoli, między innymi o Janie prezbiterze ze Sketis znanym nam przede wszystkim ze swej obszernej biografii [Opowieść o niewoli Jana u Mazyków: Vie de saint Jean higoumene Scete au VII' siecle, ed. U. Zanetti, AB 14 (1996) s. 338-343]. Mnisi nie zawsze pozostawali w ręku tych, którzy ich schwytali, istniał handel niewolnikami wewnątrz osad Beduinów (właśnie Samuel został sprzedany bogatemu Beduinowi, wypasał następnie stado jego wielbłądów); niektórzy jeńcy trafiali do rąk handlarzy przybywających ze świata śródziemnomorskiego. Piesza ucieczka jeńców z niewoli była bardzo trudna, szansa umknięcia przed pościgiem na koniach lub wielbłądach — niewielka. Kiedy Jan, prezbiter ze Sketis (bohater Żywotu), decyduje się na opuszczenie osady, korzysta z tego, że stara kobieta strzegąca bramy go nie zauważyła. Udaje mu się dotrzeć do pewnego chrześcijańskiego ascety, żyjącego w jakiejś nieodległej małej oazie; zajmował się on wykupywaniem jeńców z niewoli. Właściciel Jana nie miał wątpliwości, gdzie ma szukać zbiega. Kiedy się zjawił u starca szczęśliwie doszło do porozumienia i zgodził się zaakceptować jakąś kwotę pieniędzy i nie zgłaszać pretensji do swego byłego niewolnika. Jan nie chciał zostać u swego wybawiciela, gdyż ten był chalcedończykiem, i wrócił do Sketis.

   Pierwszy duży atak na Sketis odnotowany przez nasze źródła miał miejsce w 407 lub 408 r. [Najazdy na Sketis w Vw.: H.G. Evelyn-White, The Monasteries of the Wadi Natrun, t. 2, New York 1932, s. 154-167]. Wspomina o nim Augustyn w liście 111 oraz krótko Filostorgiusz [Augustyn List 111,1;. Filostorgiusz to autor Historii Kościoła, arianin (lata czterdzieste V w). Philostorgius, Kirchengeschichte, ed. J. Bidez, F. Winkelmann, Berlin 1981. O ataku pisze w XI,8]. Wielu spośród braci opuściło Sketis, szukając możliwości kontynuowania swego życia w bezpieczniejszych miejscach. Jednak Sketis odżyło, część mnichów wróciła, przybyli nowi, zapewne byli i tacy, którzy przetrwali atak w ukryciu. Po kilkunastu latach Mazykowie ponowili atak, mamy wrażenie, że był mniej od poprzedniego groźny. Natomiast w 444 r. Sketis przeżyło następny najazd, który miał być, wedle powtarzanej opinii, wyjątkowo krwawy. Bierze się ona stąd, że właśnie wtedy poniosło śmierć 49 męczenników. Owo wydarzenie pozostawiło trwały ślad w tradycji, w postaci różnych wariantów opowieści na jego temat. Arabski synaksariusz aleksandryjski pod datą 26 Tubah (21 stycznia) opowiada, że grupa mnichów wiedziała o tym, że zbliżają się Mazykowie [Streszczam relację znajdującą się w: Synaxaire arabe jacobite, ed. R. Basset, POr 11, Paris 1916, s. 665-670]. Jeden ze starców miał wtedy powiedzieć, że ci, którzy chcą ocalić życie, niech się schronią w wieży, 49 mnichów wybrało męczeńską śmierć. 

Koptyjski utwór znany pod łacińskim tytułem Depositio XLIX Martyrum wspomina o tym, co działo się później: bracia, którzy przeżyli, stwierdziwszy, że napastnicy odjechali, zajęli się pochówkiem zabitych w „świętej jaskini koło Wieży Piamun" (zapewne w jej pobliżu rozegrała się masakra - ona to właśnie posłużyła za schronienie pozostałym braciom) [Depositio XLIX martyrum, ed. S. De Ricci, E.O. Winstedt, „Notices et extraits des manuscrits de la Bibliotheque Nationale" 39 (1916), s. 349 -350].

  Na takim dużym i rozczłonkowanym geograficznie terenie jak Sketis, niektóre mnisze domostwa położone na uboczu, schowane za pagórkami i roślinnością mogły nawet w czasie dużych najazdów umknąć uwadze napastników. Wiemy, że właśnie w 444 r. Arseniusz, jeden z najsławniejszych mnichów Sketis, który ocalał w swym położonym na uboczu eremie, zdecydował się następnie opuścić go na dobre. Prawdopodobnie także niektórzy inni asceci postąpili podobnie.

   Zdarzało się, że barbarzyńcy nie organizowali napadów w wielkim stylu; przybywali na wielbłądach po kilku, kilkunastu, atakując ten lub inny erem, chwytając do niewoli tego lub innego mnicha. Taki niewielki rajd w ogóle nie był odnotowywany ptzez tradycję ośrodka. Bardzo pouczający przypadek stanowi porwanie Jana ze Sketis, o którym już wyżej wspominałam. Będąc prezbiterem, Jan odpowiadał za kościelny skarbiec składający się przede wszystkim z naczyń liturgicznych. Dowiedziawszy się, że z polecenia Cyrusa, chalcedońskiego patriarchy Aleksandrii, przybywa urzędnik z Tomem Leona, który wszyscy bracia powinni podpisać, Jan uznał, że należy schować rzeczy cenne w skrytce na bagnach. Dostojnikowi towarzyszyć miało 200 żołnierzy, a doświadczenie pouczało, że w przypadku odmowy dochodziło do gwałtów i rabunków. Jan miał prawdziwego pecha, gdyż zobaczyli go Mazykowie i zabrali do niewoli [Opowiada o tym żywot Samuela z Kalamun paragraf 7., który był wtedy w Sketis {The Life of Samuel of Kalamoun, ed. A. Alcock, Warmminster 1983, org. s. 6, przekł, s. 76)]. Był to rok 631. Poza żywotem Jana źródła nie odnotowały ataku na Sketis.

   Około 570 r. miał miejsce czwarty rajd na Sketis. Zniszczenia materialne były ogromne, zabrano do niewoli lub zabito wielu mnichów. Mimo to Sketis jeszcze raz odżyło. W ciągu następnych dwóch i pół wieku napady na dużą skalę nie powtórzyły się, ale ataki mniejszych grup barbarzyńców były, jak poprzednio, elementem stałym.

   Po okresie spokoju, w 817 r. grupy beduińskich nomadów nadciągających z południa (a więc nie Mazyków) zaatakowały Sketis z wielką gwałtownością, niemal ją unicestwiając; inwazje ponowiły się po 860 r., na domiar złego napastnicy osiedlili się w okolicy. W obliczu stałego zagrożenia życie monastyczne ośrodka uległo wtedy istotnemu ograniczeniu i przekształceniu.

Ataki Blemmiów

   Południowa część Egiptu, zarówno po zachodniej, jak po wschodniej stronie Nilu, znajdowała się w zasięgu napadów Blemmiów, którzy zamieszkiwali od bardzo dawna tereny na południowy wschód od pierwszej katarakty, między Nilem a Morzem Czerwonym. Spotykamy ich w źródłach faraońskich pod nazwą Beja. Niewielkie ich grupy znajdują się jeszcze dziś na tym obszarze. Drugą grupą etniczną, atakującą z południa, byli Nobadowie, żyjący w Dolinie Nilu na obszarze tzw. Dodekaschojnos („Dwanaście Schojnów", to jest ok. 76 km).

   W połowie III w. Blemmiowie nasilili napady na Tebaidę. Ich zbrojne bandy stanowiły siłę, którą dawało się wykorzystać w rozmaitym celu. Wiemy, że jedno z miast regionu, Ptolemais, posłużyło się Blemmiami w swojej wojnie z potężniejszą od niego rywalką, Koptos. Musiało się to źle skończyć dla obu wojujących stron, jeśli dowiadujemy się, że cesarz Probus w 279/280 r. uwolnił je spod jarzma barbarzyńców. Wynikałoby z tego, że Blemmiowie na krótko poddali Koptos swojej władzy. Pokusie wynajmowania barbarzyńców do załatwienia lokalnych konfliktów ulegali także miejscowy notable. Będę o tym wspominała w dalszym ciągu tego rozdziału.

   W 298 r., w czasie swojej wyprawy przeciwko buntowniczej Tebaidzie, Dioklecjan dokonał zmian na południowej granicy Egiptu. Zrezygnował z rzymskiej militarnej obecności na terenie leżącym na południe od pierwszej katarakty (Dodekaschojnos), oddał go Nobadom, przyznając im status foederati ze stosownymi ptzywilejami. Otrzymali dla siebie ziemie na odległość 7 dni drogi od Elefantyny. Nobadowie zobowiązywali się nie napadać na dolinę Nilu i oazy oraz chronić Egipt od innych barbarzyńców, przede wszystkim od Blemmiów. Władze rzymskie opłacały także tych ostatnich w nadziei, że to powstrzyma ich od napadów - bez wyraźnych skutków. Uwolnienie Dodekaschojnos od rzymskiej kontroli otworzyło drogę do istotnych zmian na tym terenie.

   Wszystko wskazuje na to, że blemmijskie grupy plemienne przenikały w toku IV w. na teren Dodekaschojnos, podlegając tu procesom seden-taryzacji. Znamy kilka miast, którymi rządzili: Primis, Foinikon, Khiris, Taphis oraz Talmis, któte stało się centrum blemmijskiego królestwa. Kohabitacja plemion Blemmiów i Nobadów na terenie Dodekaschojnos była źródłem rozlicznych konfliktów. W drugiej połowie V w. Nobadowie wzięli górę. Blemmiowie prawdopodobnie wycofali się do własnych siedzib i odgrywali w następnej epoce mniejszą rolę.

   Nobadowie wspominani są w Historii Kościoła Ewagriusza Scholastyka jako ci, którzy zaatakowali Wielką Oazę, gdy przebywał w niej na wygnaniu Nestoriusz. Ewagriusz, żyjący w Antiochii historyk Kościoła, miał dostęp do jakichś jego pism i listów (a nie powinien - cesarz nakazał ich spalenie, ale nestorianie antiocheńscy nimi dysponowali). O swoich przygodach Nestoriusz tak pisze w liście do namiestnika Tebaidy:

  „Kiedy wspomniana wyżej miejscowość [Oaza Ibisa, dziś zwana Oazą Charga - EW] została doszczętnie spustoszona na skutek brania jeńców do niewoli, pożogi i mordów z ręki barbarzyńskich najeźdźców, my zaś uwolnieni zostaliśmy przez barbarzyńców, a ci nagle, nie wiem czemu, okazali nam litość, i wreszcie, wśród zaklęć i pogróżek, zmusili nas do szybkiego opuszczenia kraju, strasząc, że w ślad za nimi niezwłocznie opanują go Mazykowie; wtedy przybyliśmy do Tebaidy” (Ewagriusz, HE 1,7).

    Barbarzyńców, którzy opanowali na krótko Oazę, Nestoriusz nazywa nieco dalej Nobadami, podczas gdy Ewagriusz pisze dalej o Blemmiach. Nie ulega wątpliwości, że winniśmy przyjąć za miarodajną informację samego Nestoriusza, który spędził długie lata na wygnaniu; dobrze wiedział, jakie ludy zaatakowały Oazę. Blemmiowie byli szerzej znani i ktoś, kto nie był na miejscu, jak antiocheński historyk Ewagriusz, użył ich nazwy automatycznie.

   Spustoszenia, jakie siali barbarzyńcy, wynikały często z pełnego zaskoczenia ofiar. Niewielkie grupy barbarzyńskich wojowników pojawiały się tu i tam, przemieszczając się szybko pasem pustynnym biegnącym wzdłuż doliny (lub szlakami na pustynnym płaskowyżu). Najgorsze były prawdziwe ekspedycje wojenne tych barbarzyńców, przypadające zwłaszcza na pierwszą połowę V w. Atakowali oni osady i miasta, organizowali grabież w sposób systematyczny. Rozmiary zniszczeń bywały tak znaczne, że walce z Blemmiami została podporządkowana taktyka armii rzymskiej Tebaidy. Żołnierze rzymscy, przede wszystkim jeźdźcy, zostali skoncentrowani w określonych punktach (zmniejszono liczbę oddziałów na rzecz ich zwiększenia); miały one stanowić punkt wyjścia energicznych działań typu policyjnego. Łączenie grup żołnierzy następowało w przypadku poważniejszych inwazji Blemmiów.

  Interesujące informacje na temat sytuacji mieszkańców najbliższych okolic pierwszej katarakty zawiera petycja do cesarza, Teodozjusza II, wysłana około 425—430 r. Jej autorem był biskup Syene, próbujący bronić swej diecezji przed powtarzającymi się napadami Blemmiów i Nobadów. Zawierała ona zdumiewającą prośbę o podporządkowanie żołnierzy jego rozkazom. Biskup wspomina, że wcześniej takie polecenie wydano garnizonowi na File. 

 Odnotujmy fakt ważny: kościołom na File (było ich co najmniej pięć) nie wystarczyła sama obecność żołnierzy na wyspie. Biskup chciał nimi dysponować wedle własnej woli. Władze, które się przychyliły do tej prośby, musiały być przekonane, że istnieją ku temu powody.

   Poważna wyprawa dowodzona przez wybitnego wodza rzymskiego, Maksymianosa, miała miejsce w 453 r., zakończyła się jego zwycięstwem. Wynegocjował on pokój na lat sto. Przy tej okazji chrześcijańskie cesarstwo zawarło zdumiewające porozumienie ze swymi pogańskimi wrogami: gwarantowało im prawo do odbywania dorocznej pielgrzymki do świątyni Izydy na File, po to, aby zabrać posąg bogini do ich własnego kraju, w którym służył, zgodnie ze starymi egipskimi rytuałami, do udzielania wyroczni. Następnie delegacja Blemmiów ceremonialnie go odwoziła. W połowie V w. władze nie chciały więc drażnić niepotrzebnie Blemmiów. Jak długo przestrzegano tego obyczaju - nie wiemy wszystko zależy od tego, jak długo czynny był w świątyni Izydy kult pogański. Prokopiusz twierdzi, że posąg Izydy został zabrany do Konstantynopola po zwycięskiej kampanii Narsesa przeciwko Blemmiom (535—537 r.).

Ogromnie interesujące dossier papirusów z VI w pochodzących z Gebelen (nom Pathyrites w Górnej Tebaidzie) pokazuje nam, że władze rzymskie mogły osiedlić jakąś grupę plemienną Blemmiów na terytorium rzymskim na zasadach foederati. Nie mamy pojęcia, czy był to przypadek jednostkowy, a jeśli nie, jak często stosowano taki zabieg.
    W czasie wojen blemmijskich dowództwo po stronie rzymskiej sprawowali wysocy rangą wodzowie, którzy szukali duchowego i propagandowego wsparcia u sławnych mnichów. Historia mnichów w Egipcie wspomina o wizycie anonimowego rzymskiego wodza u Jana z Likopolis, rekluza i jasnowidza. Święty obiecał wojskowemu zwycięstwo w walce z „Etiopami" i dobrą opinię z tej racji u cesarzy. Jan dodał informację, że cesarz Teodozjusz umrze śmiercią naturalną [HM 1,2, ZrMon 42]. Pozwala nam to z grubsza datować wyprawę na czas tuż przed 395 r. Po raz drugi o dowódcy armii (w randze dux), wyprawiającemu się przeciwko barbarzyńców wspomina Żywot Szenutego, przeora ważnego klasztoru w miejscowości Athribis, naprzeciwko Panopolis położonego po drugiej stronie Nilu. Dux prosi Szenutego o darowanie mu skórzanego pasa jako „błogosławieństwa", jednak w czasie działań wojennych zapomina nałożyć go na siebie i ponosi, dwukrotnie, klęskę. Uświadomiwszy swój błąd, dux przepasuje się pasem i „zwycięża bez litości". A kiedy spogląda na niebo, widzi Szenutego, który stojąc w środku świetlistego obłoku, z mieczem płomienistym, zabija barbarzyńców. Uniesiony w powietrze dux, ląduje na chmurze obok świętego męża (paragrafy 106-108). Z całej tej barwnej historii jedno pozostaje pewne: szefowie armii poprzedzali wymarsz na wojnę pielgrzymką do któregoś ze świętych mnichów.

   Szenute w swoich tekstach, skierowanych do mnichów własnej kongregacji, wypomina pogańskim dowódcom wypraw przeciwko Blem-miom tchórzostwo i brak kompetencji. Dla niego jest oczywiste, że istnieje prawidłowość: pobożni wodzowie zwyciężają, pogańscy (lub kryp-topogańscy) — ponoszą klęski.

   Mnisi Szenutego byli organizatorami pomocy dla ludzi „ze świata" cierpiących w czasie najazdów. Dowiadujemy się tego z ogromnie interesującej relacji, odnoszącej się do wydarzeń rozgrywających się między 435 r. a datą śmierci Szenutego (450/451). Barbarzyńcy dotarli daleko na północ, w okolice miasta Kois/Kynopolis (w pobliżu Oxyrynchos); wywołana ich atakiem ogromna fala uciekinierów schroniła się do klasztoru Szenutego i pozostała w nim przez trzy miesiące. Uchodźcy liczyli na to, że barbarzyńcy uszanują miejsce święte. Być może działania wojenne toczyły się dostatecznie daleko, aby dało się czekać pod opieką klasztoru na ich zakończenie?
   To, co nam o tych wydarzeniach opowiada Szenute, warte jest szczegółowego przedstawienia, bowiem niezmiernie rzadko się zdarza, by źródła informowały nas szczegółowo, co się działo ze zwykłymi ludźmi w czasie działań wojennych.
  Szenute wspomina o uciekinierach w klasztorze w kilku swoich tekstach, przede wszystkim w jednym z kazań, God is Blessed (znajduje się w czwartym tomie zbioru Logoi), oraz w Kanonie 7 [Zestawienie tekstów i komentarz filologiczny, rekonstrukcja kontekstu historycznego wydarzeń patrz S. Emmel, The Historical Circumstances ofShenutes Ser-mon „ God is blessed" [w:] Themeleia. Spdtantike und koptologische Studien Peter Gross-mann zum 65. Geburtstag, ed. M. Krause, S. Schaten, Wiesbaden 1998, s. 81-96 (nazwami utworów Szenutego używanymi przez badaczy są incipity tekstów; w ostatnich czasach przyjęto w koptologii zasadę posługiwania się wariantem angielskim). Wydania tekstów wykorzystanych przez S. Emmela: Sinuthii Archimandritae Vita et opera omnia III, ed. J. Leipoldt, W.E. Crum, CSCO 42/Copt. 2, Paris 1908, s. 67-77. Przekład angielski kazania God is blessed: D. Brakke, Shenute: On Cleaving to Profitable Things, „Orientalia Lovaniensia Periodica" 20 (1989), s. 115-141].

    Przybyszów, razem z kobietami i dziećmi, jak pisze Szenute, było ze dwadzieścia tysięcy i więcej. Zabrali ze sobą zwierzęta: wielbłądy, owce, kozy, konie, bydło rogate; wzięli zapewne także jakiś ruchomy dobytek (mieli wszak wielbłądy, które mogły go nieść). Teren klasztoru wewnątrz muru był duży - ok. 50 ha; jednak w epoce, w której to wszystko się działo, liczba budynków, która się na nim znajdowała, była znaczna. Istniał już wielki kościół (ciągle jeszcze stoi), mnóstwo budynków gospodarczych, budynki mieszkalne, duże pomieszczenie zaopatrzone w urządzenia wodne do mycia i prania, latryny itd. Przybysze zapełnili wszelkie możliwe miejsca; byli tacy, którzy zainstalowali się przy ścianie kościoła. Część znalazła dla siebie skrawki terenu za bramą i murem. Mnisi zapewne nie byli w stanie kierować masą ludzi, którzy wlali się na teren klasztoru, i narzekali („nie mogę tutaj spać, jeśli nie będę miał łóżka", „nie mogę jeść ani nie mogę pić wody, jeśli nie znajdę odpowiedniego pożywienia i wody"), walczyli ze sobą o dostęp do lepszych miejsc do spania.

   Wśród przybyszów byli ranni i chorzy, klasztor potrzebował do organizacji opieki nad nimi siedmiu lekarzy. Zmarło dziewięćdziesięciu czterech uchodźców, urodziło się pięćdziesięcioro dwoje dzieci. Wyżywienie uciekinierów, a także ich zwierząt wymagało uruchomienia ogromnych środków. Wykupiono około setki jeńców od barbarzyńców. Mnisi z pewnością byli całkowicie zaabsorbowani swoimi podopiecznymi, nie mogło być mowy o normalnych modlitwach i normalnej pracy.

   Podana liczba zmarłych jest rozsądna, biorąc pod uwagę ciężkie warunki ucieczki i stres. Zauważmy na marginesie, że Szenute za zasługę poczytywał swojej wspólnocie pokrycie kosztu pogrzebów. Zastanawiam się natomiast, czy możemy traktować poważnie liczbę uchodźców — dwadzieścia tysięcy. Obserwując to, co się dzieje we współczesnej Afryce, gdy jakieś obszary ogarnia wojna, stwierdzamy, że potrafią się ruszać duże masy ludzi. 20 000 ludzi liczyły w późnej starożytności średniej wielkości miasta, duża wieś mogła mieć 5000—6000 mieszkańców (myślę o Afrodite, w stosunku do którego możemy to ustalić, oczywiście z grubsza). Może należy przyjąć liczbę dwudziestu tysięcy jako wiarygodną? Nie wiemy, skąd przybył tłum do klasztoru Szenutego. Wzmianka o Kois odnosi się do punktu, do którego Blemmiowie dotarli w czasie swej kampanii, a nie do miejsca pochodzenia uciekających tłumów.

W Żywocie Szenutego w jego wersji bohairyjskiej, znajdujemy jeszcze jedną relację na temat bohatera tekstu i Blemmiów. „Zdarzyło się pewnego dnia" (tak zaczynają się poszczególne epizody w Żywocie), że Blemmiowie dostali się na północ, zdobyli kilka miast i wzięli do niewoli ludzi, i schwytali bydło. Następnie wrócili na południe, w pobliże Ptolemais, i tam się zatrzymali dla odpoczynku. Wówczas Szenute, przejęty losem jeńców, postanowił interweniować. 

Przeprawił się na drugi brzeg Nilu i zbliżył do oddziału wojowników blemmijskich, którzy podnieśli włócznie i chcieli go zabić. W odpowiedzi zdarzył się cud: ramiona im zesztywniały, nie byli zdolni do żadnego ruchu; to samo dotknęło innych Blemmiów. Kiedy Szenute dotarł do króla Blemmiów, ten wstał na jego widok, pokłonił mu się do ziemi i błagał o przywrócenie jego ludziom zdolności posługiwania się rękami. Szenute uczynił to znakiem krzyża, a kiedy król ofiarowywał mu bogate dary, Szenute odpowiedział, że chce tylko ludzi, łupy barbarzyńcy mogą zachować. Król wypuścił jeńców, i to bez okupu, Szenute przeprawił ich przez Nil i zabrał do klasztoru, gdzie dostali pieniądze na niezbędne wydatki i odesłał ich do domów.

   Czy oba teksty tyczą się tego samego epizodu, różnica między nimi zaś bierze się z silnie posuniętego procesu mityzacji żywotu? Tekst własny Szenutego, choć jest pełen przesady, nie opowiada jednak słuchaczom znającym wydarzenia rzeczy całkowicie niemożliwych. W drugim utworze tłumy ptzeprawiające się z Szenutem przez rzekę to byli jeńcy, nie ma mowy o stadach owiec i wielbłądów. Myślę, że teksty nie dotyczą tych samych wydarzeń (drugi może być zresztą całkowicie wymyślony, albo, w najlepszym wypadku, zawierać wspomnienie jakiejś innej interwencji Szenutego).

Mnisi i Saraceni

  O ile Blemmiowie i rabusie przybywający z odległej głębi zachodniej pustyni są postaciami często wspominanymi w źródłach literackich i dokumentowych, to mieszkańcy tej części Pustyni Arabskiej, która znajduje się bardziej na północ (na wysokości środkowego Egiptu i wschodniej Delty), nazywani przez nasze źródła Saracenami lub Arabami, są rzadziej przedmiotem zainteresowania naszych autorów [Obok Arabów/Saracenów nad Morzem Czerwonym występują zajmujący się poławianiem ryb Trogodytes. Źródła czasami widzą w nich Arabów, czasami nie].
  Saraceni „egipscy" byli częścią arabskiej ludności Bliskiego Wschodu żyjącej w pasie stepu i półpustyni przylegającym do strefy osiadłej [Zdajemy sobie z tego sprawę czytając studia Ph. Mayersona, Monks, Martyn, Soldiers and Saracens. Papers on the Near East in Late Antiąuity (1962 - 1993), Jerusalem 1993, który zajmuje się przede wszystkim tematyką relacji między Saracenami palestyńskimi a ludnością Palestyny. Wyniki jego badań pozwalają nam, zajmującym się Egiptem, lepiej zrozumieć sposób życia Saracenów i relacje z ludnością strefy uprawnej]. Ammianus Marcellinus pisał o nich z porządną dozą przesady:

  „Wszystkie te plemiona, które zamieszkują tereny od samej Asyrii poczynając, a na kataraktach Nilu i pograniczu Blemmiów kończąc, są jednakowo wojownicze. Na pół nadzy, ubrani tylko w sięgającą bioder kolorową pelerynę, na swych rączych koniach lub smukłych wielbłądach przemieszczają się z miejsca na miejsce, tak w czasach spokojnych, jak i burzliwych. Nikt z nich nigdy nie chwycił za pług ani nie zajął się pielęgnacją drzew, ani też nie utrzymywał się ze zdobywania ziemi pod uprawę. Wałęsają się ciągle po oddalonych i rozległych terenach, bez domu, bez stałych siedzib i bez żadnych praw” [Ammianus Marcellinus, Dzieje rzymskie, XIV,4,3, t. 1, przekł. I. Lewandowski, Warszawa 2001, s. 71-72].

  Saraceni znani byli od dawna mieszkańcom „ziemi czarnej", żyli w jej bezpośrednim pobliżu. Nie towarzyszyła im groza, jak Mazykom przybywającym z głębi odległych pustyń. Nie byli wyłącznie groźnymi rabusiami i zabójcami, mieli swoje własne miejsce w rzeczywistości Egiptu. Występowali w roli przewodników, strażników dróg i karawan, handlarzy bydłem, niekiedy najmowali się do pracy. Wszyscy pamiętamy o pomocy, której udzielili Antoniemu, gdy chciał szukać na wschodzie nowego miejsca do życia w całkowitej izolacji, to oni wskazali mu małą oazę u stóp masywu górskiego nad Morzem Czerwonym [VA 49, ZrMon 35]. Dowozili mu następnie żywność do pustelni. Jednak pod rokiem 357 w kronice Hieronima znajdziemy zapis pokazujący ich w innej roli: Saraceni in monasterium beati Antonii inruentes Sarmatam interficiunt („Saraceni wdarłszy się do monasterium świętego Antoniego, zabili Sarmatę") [Das Chronik des Hieronymus, ed. R. Hełm, Berlin 1956, pod rokiem 357. Monasterium w tym tekście nie oznacza klasztoru, lecz erem, i nie powinno być pisane z dużej litery. Epizod miałby miejsce w rok po śmierci Antoniego. Sarmata był jednym z uczniów Antoniego, Hieronim wspominał w notatce o śmierci eremity.]. Mógł to być indywidualny wypadek wynikający z konkretnej, a nam nieznanej, sytuacji. Poza nim nie słyszymy o atakach Saracenów „egipskich" na mnichów.

Zachowania barbarzyńców

  Czy przedstawiciele rozmaitych ludów z pustyni różnili się w swych zachowaniach w czasie rajdów?

  Jan Kasjan tak pisze o Mazykach:

  „Szczep dziki i batdziej okrutny od pozostałych plemion barbarzyń-skich, ponieważ do rozlewu krwi pobudza go nie pragnienie łupu, jak to ma miejsce u innych, ale sama dzikość duszy” [Jan Kasjan, Rozmowy z Ojcami 11,6,2, ZrMon 28, s. 117].
  Oczywiście Jan Kasjan przesadza, jak poprzednio Ammianus Marcellinus (Mazykowie grabili wszystko, co się dało; mnichów brali do niewoli, nie zabijali, jeśli jeńcy przedstawiali jakąś wartość), ale opinia przez niego odnotowana miała jakieś podstawy w rzeczywistości, jak nas poucza wspominany wyżej list Nestoriusza, skierowany do namiestnika Tebaidy, w którym opinię o okrucieństwie Mazyków wygłaszają barbarzyńscy Nobadowie (patrz wyżej s. 344).

   Mazykowie i Blemmiowie byli poganami, mogli znajdować satysfakcję w dręczeniu mnichów także ze względów religijnych. Jeśli wleczeni w niewolę bracia nie byli w stanie dotrzymać kroku innym, byli po prostu zabijani bez większych ceregieli. Być może mniejsza agresywność Saracenów wobec mnichów wynikała z respektu, jaki święci mężowie wzbudzali w tych przedstawicielach świata barbarzyńskiego żyjących w bezpośrednim kontakcie ze światem cywilizowanym?

Obrona ze strony mnichów: wieże i mury

   Spodziewalibyśmy się, że wystawieni na niebezpieczeństwo od strony pustyni mnisi starać się będą obwarowywać swoje domostwa na dwa dostępne wówczas sposoby: budując mury i wznosząc wieże dostosowane do pełnienia funkcji refugialnej. Zacznijmy od wież. Występowały one powszechnie na obszarach wiejskich. Umieszczano w nich narzędzia, plony, służyły jako miejsca do spania i pracy. Jeśli obawiano się ataków, budowano je bez otworów wejściowych i pierwszy poziom okien umieszczano wysoko. Mieszkańcy wchodzili do wnętrza po drabinie przystawianej do okna i w potrzebie wciąganej do środka. Wieże stanowiły dość pospolitą część kompleksów eremów.
   Rzecz godna zauważenia od razu: o mnichach chroniących się w wieżach w obliczu atakujących barbarzyńców mamy mało przekazów. Może był to na tyle oczywisty sposób postępowania, że nie warto było o nim wspominać? Wspominałam już o męczeństwie 49 braci w Sketis. Motyw mnichów chroniących się do wieży, aby uratować życie, występuje w zachowanej w języku greckim i kilku językach wschodnich Relacji Ammoniosa o rzezi mnichów na Górze Synaj i w Raithou [Tekst grecki: D.G. Tsames, K.G. Katsanes, To Martyrologion tou Sina, Tessaloniki 1989, s. 194-234. Wydanie trudno dostępne, stąd odsyłam do tłumaczenia angielskiego: History and Hagiography from the Late Antiąue Sinai, ed. D.E. Caner, Liverpool 2010, s. 141-171 (w serii: Translated Texts for Historians). Wspominany w tekście ustęp to paragrafy 3-7. Koniecznie trzeba czytać komentarz D.E. Canera wprowadzający w skomplikowaną materię tekstu]. Dziełko opowiada o tym, jak Saraceni na Synaju zaatakowali laurę eremitów żyjących wokół miejsca, w którym znajdował się Krzak Gorejący. Właśnie w jego pobliżu zbudowano wieżę, do której uciekła część braci z przeorem laury. Tylko oni ocalili życie. Potrzebny był jednak cud: na Górze Mojżesza ukazał się ogień i dym (opowieść tyczy się czasów przed budową ufortyfikowanego klasztoru, znanego nam jako Klasztor św. Katarzyny).

Barwny opis tego, co się działo wokół wież w Sketis, znajduje się w Historii Patriarchów, w jej  części  tyczącej  się patriarchatu Szenute I (859-880). W niewielkiej odległości od ośrodka monastycznego zainstalowali się Beduini, którzy tak dalece dawali się we znaki mnichom swoimi napadami, że bracia zamieszkali w wieżach i przy kościołach otoczonych murami i zamurowywali wejścia do swoich domostw. Barbarzyńcy czyhali w pobliżu na moment, w którym mnisi musieli wyjść po wodę. Wtedy ich zabijali i rabowali ich szaty oraz skórzane worki przeznaczone do noszenia wody [Wiemy o tym z Historii Patriarchów. Tom, w którym znajduje się relacja z działalności Szenutego I, został wydany w History of the patriarchs of the Egyptian Church, ed. Yassa 'Abd al-Masih, O.H.E. Burmester, Le Caire 1943, II, 1, s. 68]. Obraz niedostatku napastników przedstawia się bardzo realistycznie. Worki na wodę służące mnichom były z pewnością mocno zużyte, ich wartość nie mogła być duża. Inna rzecz, że rabusie wchodzili w posiadanie przedmiotów potrzebnych w pustynnym życiu, zapewne nie mieli dość środków, aby je nabywać od rzemieślników. Zdumiewać może to, że napastnicy nie atakują wprost wież mnichów (jak to czynili Mazykowie).

   Pozostałości zachowanych wież (mamy ich sporo) wskazują, że różniły się między sobą wysokością, grubością murów. Ustalenie, jak wysoko znajdowały się otwory, przez które wchodzono do środka wieży, nie jest bynajmniej proste, wiele wież nie zachowało się do tej wysokości, w wielu przypadkach dokładne ustalenie poziomu, na którym ludzie chodzili, nie jest możliwe. Bywało, że otwór wejściowy znajdował się jednak na dole. Być może mnisi w takich przypadkach mieli drzwi odpowiednio zabezpieczane belkami wpuszczanymi w ściany.

Podejrzewam, że skuteczność owych skromniejszych wież w czasie ataków barbarzyńskich nie była wielka. Jeśli mnisi wchodzili do środka po drabinie, którą następnie wciągali, to dlaczego drabinami nie mogli posłużyć się napastnicy, dobrze wiedzący, do czego służy wieża i co można w niej znaleźć? [Wspominana w przypisie 37. Relacja Ammoniosa opisuje szturm barbarzyńców (tym razem Blemmiów) na mur otaczający kościół laury w Raithou, miejscowości położonej na wybrzeżu Morza Czerwonego. Był to mur na wysokość dwóch ludzi, ale nie przeszkodziło to napastnikom wdrapać się na niego przy pomocy dostawionych do muru słupów (paragrafy 19. i 23.).] Barbarzyńcy śpieszący się z jakiegokolwiek powodu nie mieli możliwości przeprowadzenia oblężenia wedle reguł sztuki, ale większe grupy barbarzyńców, atakujących na przykład Sketis, pozostawać mogły przez czas dłuższy na jej terenie i podjąć systematyczne ataki na wieże, tak jak polowały na ludzi w terenie.

   W średniowiecznych klasztorach, takich jak Klasztor Antoniego nad Morzem Czerwonym, wieże zyskały na grubości murów i wysokości. Dostęp do nich prowadził na znacznej wysokości przez mostek, który łatwo było usunąć, jednak takich wież nie znały klasztory późnoantyczne.

  Eremy i większe skupiska monastyczne były zazwyczaj otoczone murami. Ślady ich występują na wielu stanowiskach, kilkakrotnie wspominają o nich źródła literackie. Bardzo długo panowało przekonanie, wsparte na zdrowym rozsądku, że mnisi budowali te mury w celu zabezpieczenia się przed najazdami. Obraz klasztorów średniowiecznych i nowożytnych (Antoniego i Pawła nad Morzem Czerwonym, klasztory w Wadi an-Natrun) utrwalał wizję klasztorów-fortec; uczeni rzadko zadawali sobie pytanie, kiedy takimi się stały. Dopiero w 1964 r. ukazał się świetny artykuł Hjalmara Torpa, który udowadniał, że mury klasztorów późnoantycznych nie miały funkcji obronnych1. Badania wykopaliskowe, prowadzone przez ponad czterdzieści lat od chwili ukazania się tego studium, nie przyniosły niczego, co by nas zmuszało do odrzucenia twierdzeń Torpa. Peter Grossmann, który jak nikt dzisiaj zna archeologię monastyczną Egiptu, w swej najnowszej książce je powtórzył.

    Dowodów Torpowi dostarczyły stanowiska monastyczne z zachowanymi murami, które dawały się zmierzyć. Występują one w ruinach klasztoru Jeremiasza w Saqqara, w Bawit i Białym Klasztorze. Obejmowały swoim zasięgiem całość niemałego terenu tych wspólnot. Także w klasztorze w Balaizah mury obejmują poważną przestrzeń, a są niskie i niezbyt grube. W późnoantycznych klasztorach nigdy nie spotykamy bram obronnych. Sądząc ze zdjęć wykonanych pod koniec XIX w. przed usunięciem pozostałości koptyjskich, mury klasztoru Phoibammona w Deir el-Bahari także nie miały cech murów obronnych. Z własnych doświadczeń wiem, jak prezentują się w terenie „mury" eremów - bywa, że są to płaskie kamienie ułożone z rzadka na ziemi; nawet zniszczone amfory mogły posłużyć do tego celu.

   Na pytanie o funkcje takich murów Torp odpowiadał: „Mury odcinają wspólne monastyczne życie - które toczy się intra muros zgodnie z regułami - od życia świeckiego spoza murów". Właśnie dlatego obejmowały one znaczny obszar: wznoszono na nim cele dla braci, magazyny, wprowadzano zwierzęta należące do klasztoru, umieszczano pielgrzymów w dniach świąt. Zapewne tu odbywały się te uroczystości, które nie mogły się zmieścić w kościele.

   Sketis, tak wystawiona na ataki Mazyków, nie miała ochrony w postaci murów, jak długo zachowywała swój charakter semianachoretyczny. Wzniesienie porządnych murów obronnych było niemożliwe, ponieważ teren, na którym rozsiane były domostwa braci, był za wielki. Powstanie ufortyfikowanych klasztorów miało miejsce dopiero w drugiej połowie IX w. - inicjatywę w tej sprawie podjął patriarcha Szenute I, który zajął się zabezpieczeniem klasztoru Makarego (wspominałam o nim wyżej, s. 236). Za tym przykładem poszły inne klasztory Sketis. Niewykluczone, że i na tym etapie część domostw mniszych nadal pozostawała poza zasięgiem murów. Na terenie Sketis takimi murami otaczano to, co w źródłach i literaturze jest określane mianem klasztorów. Ich jądro stanowiły kościoły, budynki wspólne (magazyny, piece do pieczenia chleba, domy dla gości), wieże, może także eremy kilku ważniejszych braci. Ale mnisi, którzy byli z danym kościołem związani, uczęszczając do niego na msze, żyli w większości poza jądrem otoczonym murem, we własnych eremach lub kilkunastuosobowych wspólnotach.

Interwencje władz 

W czasach późnoantycznych tylko jeden klasztor nabrał charakteru ufortyfikowanej twierdzy. Był nim Klasztor św. Katarzyny na Synaju. W Abu Mena, centrum pielgrzymkowym na pustyni pod Aleksandrią (które, co powtórzę z naciskiem, nie miało monastycznego charakteru), w którym cierpiano z racji napadów Mazyków, z inicjatywy cesarza Zenona (474-491) został osadzony garnizon. Koszty tej operacji pokrywano z podatków Mareotis. Encomium Menasa, które nas o tym informuje, twierdzi, że żołnierzy było 1200, etiopskie wersje tego utworu wspominają o 12 000 i 123 000! Wszystkie liczby (także 1200) nie mają nic wspólnego z rzeczywistością.

   Dlaczego cesarze i ich urzędnicy nie podjęli analogicznych kroków, aby bronić Sketis? Dlaczego na tym terenie nie ulokowano niewielkiego oddziału, nawet kilkunastoosobowego? Nieszczęścia dotykające Sketis były szeroko znane i komentowane przynajmniej w ważnym dla cesarzy środowisku kościelnym. Władcy czynili niekiedy gesty mające pokazać ich pobożność i troskę o mnichów tego właśnie ośrodka. Na przykład cesarz Zenon ustanowił dla Sketis subwencję, która była systematycznie przekazywana mnichom przez jego następców (rzecz interesująca: Arabowie po opanowaniu Egiptu wypłacali ją, powiększając ilość zboża z 3000 artab do 5000). Jednak militarna ochrona była organizowana w Egipcie dla „czarnej ziemi", jej miast i wsi, mnisi nie byli brani pod uwagę jako kategoria wymagająca w pierwszym rzędzie pomocy (także garnizon znajdujący się w Abu Mena miał również — a może przede wszystkim — strzec arcyżyznej i gęsto zaludnionej Mareotis).

   To stwierdzenie odnosi się także do oddziału wojskowego umieszczonego prawdopodobnie jeszcze pod koniec V w. w bezpośrednim pobliżu klasztoru pachomiańskiego w Pabau, pełniącego funkcję centrali całej kongregacji [Wiemy o tym z papirusów, komentowanych przez J. Gascou w artykule P Fouad 87: Les monasterespachómiens et l'Etat byzantin, BIFAO 76 (1976), s. 157— 183. Jego zasługą jest odnalezienie w kilku tekstach papirusowych nazwy klasztoru (Pabau) i wyjaśnienie związków między armią a klasztorami. O Faranitach z Pbau pisze szerzej C. Zuckerman, Du village a Tempire. Autour du registre fiscal dAphrodi-tó (525-526), Paris 2004, s. 150-153. Oddział Scytów justyniańskich znajdował się także w klasztorze w Edfu, o którym jest mowa w Sel. Pap 7/388]. O jego żołnierzach papirusy mówią, że byli Faranitami (a więc żołnierzami rekrutowanymi na terenie Synaju, w regionie jedynego większego miasta półwyspu, Faran) lub (w innym okresie) Scytami (jak w ówczesnej terminologii określano Gotów).

  Dlaczego wybrano Pabau na miejsce stacjonowania oddziału? Ze względu na znaczne środki, jakie znajdowały się w dyspozycji tego właśnie klasztoru, zapewniające utrzymanie żołnierzy? Z racji istnienia infrastruktury klasztornej (budynki, studnie, piekarnie, magazyny)? Dla mnichów bliska obecność żołnierzy stanowiła poważny kłopot, nawet jeśli dowodzący nimi oficer był w stanie utrzymać dyscyplinę na co dzień, a jego podwładni byli trzymani z dala od terenu klasztoru.

  Pabau w czasie panowania Justyniana przeżywało poważne wewnętrzne kłopoty. Dzielące wspólnotę konflikty między monofizytami a chalcedończykami umożliwiły władzom prochalcedońskim interwencję i usunięcie monofizyty ze stanowiska przeora; wtedy grupa mnichów o monofizyckich sympatiach opuściła klasztor. Wydarzenia te nie dadzą się precyzyjnie datować, prawdopodobnie miały miejsce przed śmiercią Teodory (548 r.). Czy istniał jakiś związek (i jaki) między zainstalowaniem garnizonu a rozprawą z monofizytami? Na wszystkie te pytania nie potrafię niestety odpowiedzieć.

   Czy mnisi bronili się, atakując napastników? Czy w sytuacjach skrajnych mogli zabijać w swojej obronie? Gdybyśmy mieli zaufać apoftegmatom, wypadałoby odpowiedzieć negatywnie. Wynikałoby to z opowieści o Danielu ze Sketis Wzięty po raz trzeci do niewoli i dręczony przez swego pana stracił cierpliwość i zabił go; udało mu się następnie uciec. Zabójstwo ciążyło mnichowi, chciał zostać ukarany; udał się najpierw do patriarchy Tymoteusza III (518—535, monofizyta), który ponoć miał powiedzieć, że zabijając barbarzyńcę, zabił nie człowieka, a dzikie zwierzę (wielce jest prawdopodobne, że Tymoteusz dokładnie tego nie powiedział, ale słowa włożone w jego usta są znamienne dla mentalności tamtych czasów). Daniel dalej szukał sprawiedliwości w kościelnym świecie: był w Flzymie, Konstantynopolu, Antiochii, Efezie, Jerozolimie. Wreszcie stanął przed urzędnikami w Aleksandrii, aby usłyszeć, że jest niewinny i że byłoby lepiej, gdyby zabił więcej barbarzyńców. Czy na dnie tej literackiej opowieści tkwi jakaś rzetelna informacja o rzeczywistości nie-li-terackiej? W każdym razie wniosek z niej płynący jest jasny: prawdziwie święty mnich nawet w ekstremalnej sytuacji nie powinien uciekać się do przemocy, natomiast communis opinio z góry go za takie czyny rozgrzeszała, gdy w rachubę wchodzili pustynni barbarzyńcy.

   W opowieściach o atakach Mazyków na Sketis nie raz jest mowa o barbarzyńcach zabijających braci. Mogli oni ratować się ucieczką, ale mogli ponieść męczeńską śmierć. Większość mnichów uciekała, jak poucza nas apoftegmat o abba Danielu (jego bohater był uczniem Arseniusza, wydarzenie powinno mieć miejsce w pierwszej połowie V w.).

  „Opowiadano o bracie Danielu, że kiedy barbarzyńcy napadli na Sketis, ojcowie pouciekali, on zaś rzekł: „Jeżeli Bóg się o mnie nie troszczy, to po cóż miałbym żyć?". Przeszedł więc między barbarzyńcami, a oni go nie zauważyli. Wtedy starzec powiedział sobie: „Oto Bóg zatroszczył się o ciebie, nie zginąłeś; teraz postąp i ty po ludzku i uciekaj jak ojcowie" [ZrMon 4, Daniel 1(183)].

   Mam poważne wątpliwości, czy rzeczywiście mnisi nie próbowali się bronić, i to nie tylko dlatego, że Szenute znajdujący się nad Blemmiami ze świetlistej chmury zabijał barbarzyńców. Trudno sobie wyobrazić, aby, schroniwszy się do wieży, nie starali się odpędzić na wszelkie sposoby napastników. Pełna pasywność mnichów tak dokładnie odpowiada ewangelicznym wzorom, że pasuje do toposu, a nie do rzeczywistości. Mnisi mogli bronić się bez intencji zabijania, obrony własnej chrześcijanom obiegowa moralność nie zakazywała.

   W monastycznym literackim dossier wiadomości o atakach barbarzyńców jest dużo. Czy możemy na tej podstawie wyciągnąć wniosek, że rzeczywiste zagrożenie z tej strony było poważne? Bardzo trudno jest to stwierdzić. Informacje, które nasze źródła pisane nam podają, są jednostkowej natury, nie zawsze ponadto mamy pewność, że barbarzyńcy pojawiający się w opowieściach nie należą do literackiego sztafażu. Lepiej byłoby próbować odpowiedzieć na zadane wyżej pytanie, odwołując się do rozumowania pośredniego. Przyglądając się mapom monastycznego Egiptu, łatwo dochodzimy do wniosku, że mnisi zdają się nie brać pod uwagę niebezpieczeństwa. Pas pustyni biegnący wzdłuż doliny jest w czasach bizantyńskich tak gęsto zasiedlony przez mnichów, jak gdyby zagrożenie nie wchodziło w rachubę. Mimo okresowych najazdów istnieją w dalszym ciągu ośrodki monastyczne na głębokiej pustyni. Sketis, o któtej sporo wiemy i o której losie nasi autorzy piszą w tonach tak dramatycznych, po kolejnych napadach odżywała. Mamy zatem prawo założyć, że mnisi decydując się na ponowne osiedlenie się w niej, nie czuli się z góry skazani na męczeństwo lub niewolę. Mogli wszak wybrać inne miejsce.

***
   Zaryzykuję hipotezę, że niebezpieczeństwo ze strony ludów pustynnych było realne, ale jego rozmiary nie były tak wielkie, jak się powszechnie sądzi. Trzeba je brać pod uwagę wśród czynników determinujących sytuację mnichów.


Najazdy barbarzyńców na Egipt. Chronologia wydarzeń


Lata 50. III w. — ataki Blemmiów na Egipt

280 r. - Ptolemais stara się przy pomocy Blemmiów rozprawić się z Koptos, cesarz Probus uwalnia od nich oba miasta

291 r. — autor panegiryku na cześć Maksymiana wspomina o walkach z Blemmiami i Nobadami

298 r. - Dioklecjan w czasie wyprawy do Tebaidy podejmuje decyzję w sprawie południowej granicy. Ustala ją na Pierwszej Katarakcie, nakazując opuszczenie Dodekaschojnos

Ok. 370 r. — nasilenie ataków Blemmiów

372/373 - ataki Blemmiów na okolice Pierwszej Katarakty

373?/374? - rajd Blemmiów na Synaj

Nieco przed 395 r. - Etiopczycy (Blemmiowie? także i Nobadzi?) atakują okolice Pierwszej Katarakty

407?/408? - pierwszy większy atak Mazyków na centrum monastyczne Sketis

444  r. — jeden z poważniejszych ataków Mazyków na Sketis, śmierć 49 Męczenników

Między 425—450 r. — petycja biskupa Syeny i Elefantyny do cesarza Teodozjusza II poświadcza istnienie najazdów Blemmiów i Nobadów na okolice Pierwszej Katarakty

ok. 450 r. — kilkakrotne zwycięstwo króla Nobadów, Silko, nad Blemmiami

452/453 — stuletni pokój zawarty po zwycięskiej wyprawie Maksymianosa przeciwko Blemmiom i Nobadom

Niewiele przed 451 r. - atak Nobadów na Wielką Oazę, być może zaraz po tym wydarzeniu miał miejsce atak Mazyków na Wielką Oazę.

Między 530—538 r. - Narses prowadzi działania wojenne przeciwko barbarzyńcom i wysyła posąg kultowy Izydy ze świątyni na File do Konstantynopola

570 r. - atak Mazyków na Sketis

631 r. - Jan, przeor Sketis, schwytany przez niewielką grupę Mazyków

Lata 30. VII w. - Mazykowie napadają na Kalamun i biorą do niewoli Samuela.


Za: Ewa Wipszycka, Drugi dar Nilu, czyli o mnichach i klasztorach w późnoantycznym Egipcie, seria: źródła monastyczne: monografie 2, TYNIEC, Wydawnictwo Benedyktynów, Kraków 2014i

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.