środa, 2 lipca 2025

Czapski i Achmatowa

 Przez następne dwa lata Czapski był w codziennym kontakcie z naczelnym dowódcą Armii Polskiej oraz z każdym z kolejnych szefów sztabu, co stanowiło znaczne wyróżnienie. Często o wpół do siódmej rano jadał śniadanie z generałem Andersem. Bliskie kontakty pogłębiły wielki podziw Czapskiego dla dowódcy, który jako człowiek „niesłychanej odwagi, elegancki, nadzwyczaj uprzejmy”[116] był dla niego wzorem żołnierza. Ich stosunki były skomplikowane, zabarwione po części tym, że w 1917 roku Anders podkochiwał się w jednej ze starszych sióstr Czapskiego. Anders nie mógł starać się o jej rękę, bo nie pochodził z rodziny dorównującej jej pozycją społeczną. Chociaż uprzywilejowane życie polskiej arystokracji gwałtownie dobiegło kresu, Anders miał świadomość, że choć w wojsku jest przełożonym Czapskiego, w sensie towarzyskim ma niższą rangę. Podobnie jak Proust, Czapski potrafił przenikliwie obserwować zawiłości różnic klasowych i ich wpływ na stosunki społeczne, sam jednak był na to zupełnie obojętny. W wojsku wielu żołnierzy chyliło głowę przed jego hrabiowskim tytułem, ale on sam nigdy nie myślał o sobie w tych kategoriach.

Jako szef propagandy jedno z pierwszych zadań otrzymał od ambasadora Kota, który polecił mu skontaktować się z Aleksiejem Tołstojem, należącym do grona najbardziej znanych rosyjskich pisarzy. Jangi-Jul leży w pobliżu Taszkientu, gdzie Tołstoj mieszkał wówczas wśród wielu innych luminarzy kultury, którzy ratowali się ucieczką z oblężonego Leningradu. Ten autor powieści historycznych, luźno spokrewniony z twórcą Wojny i pokoju, był szczególnym faworytem Stalina i częstym gościem na Kremlu. Tołstoj, milczący stronnik reżimu, był również jednym z zamożniejszych ludzi w ZSRR. Opanował skomplikowane niuanse egzystencji w komunistycznym państwie, nazywano go prześmiewczo Czerwonym Hrabią. Czapski niezbyt cenił pisarstwo Tołstoja, rozumiał jednak znaczenie podtrzymywania takiej znajomości. Napisał bezpośrednio do pisarza, który odpowiedział natychmiast, prosząc Czapskiego, by złożył mu wizytę.

Ich pierwsze spotkanie okazało się serdeczne i niewymuszone. Tołstoj zgodził się odwiedzić bazę Polskiej Armii, spytawszy uprzednio, czy może zabrać ze sobą żonę. W umówionym dniu Czapski przyjechał po Tołstojów limuzyną, którą Anders otrzymał w prezencie od Stalina. Para zwiedziła obóz, chętnie wdając się w rozmowy z oficerami. Dzień zakończył się wystawną kolacją ze sporą ilością alkoholu. Czapski zaczął recytować polską poezję, tłumacząc ją bez przygotowania na rosyjski. Tołstoj był zachwycony i bardzo poruszony dźwięcznością wierszy. Pod koniec wieczoru poprosił Czapskiego o ponowne spotkanie i następną rozmowę o poezji i przekładzie. Rozpoczęta w kwietniu seria spotkań miała swój dalszy ciąg w maju i czerwcu 1942 roku.

Podczas kolejnej kolacji w domu Tołstoja powstał plan wydania rosyjskich przekładów polskich wierszy wojennych. Przy okazji tego niezwykłego przyjęcia z udziałem kilku wybitnych literatów Czapski został przedstawiony Annie Achmatowej. Znał wiersze, które publikowała przed rewolucją październikową, wiedział również o tym, że pod sowieckimi rządami los ją ciężko doświadczył. W młodości Achmatowa była sławną femme fatale, ale kobieta, którą poznał Czapski i na której gruntowna znajomość stalinowskich okrucieństw odcisnęła trwałe piętno, straciła już dawną pewność siebie. Gdy podczas rewolucji 1917 roku wielu innych artystów szukało schronienia za granicą, ona została, postanowiła nie opuszczać ukochanego Petersburga. Achmatowa i jej poezja były zarówno podziwiane, jak i piętnowane. Jej powszechnie chwalone wiersze z czasów carskiej Rosji bolszewiccy krytycy uważali za burżuazyjne i dekadenckie. Po rewolucji jej twórczość była zakazana, wiersze nie mogły być publikowane. W 1921 roku mąż Achmatowej, poeta Nikołaj Gumilow, został stracony przez Czeka. Ich syna Lwa aresztowano, potem wypuszczono, znowu aresztowano i w końcu skazano. W więzieniach i obozach pracy przymusowej spędził czternaście lat. Kampanie oszczerstw, których ofiarą padła, zradykalizowały przekonania Achmatowej, wyolbrzymiając i czasami deformując jej wybory estetyczne. Okiełznała twórczy temperament i swój tragiczny los przekuła w heroiczne przedstawienie cierpienia.

W 1940 roku, podczas krótkiej odwilży ideologicznej, pozwolono jej wydać tomik wierszy zatytułowany Z sześciu ksiąg, który zawierał prócz dawniejszych dziesiątki nowych wierszy. Kilka miesięcy po jego opublikowaniu władze wycofały książkę z obiegu. W 1941 roku, po pierwszych kilku miesiącach oblężenia Leningradu, Achmatową ewakuowano najpierw do Moskwy, a potem do Taszkientu. Teraz nad jej bezpieczeństwem czuwał Związek Pisarzy ZSRR, to samo grono, które potępiło jej poezję. Otrzymawszy ciasny pokoik pod blaszanym dachem w Domu Pisarza, była wdzięczna, że nie grożą jej niemieckie bomby i śmierć głodowa. Świetnie zdawała sobie sprawę ze swojego uprzywilejowania i z jego niepewnego statusu.

Czapski był dość zaskoczony widokiem niepokornej artystki, wdowy po zamordowanym poecie i matki więźnia, w prywatnym domu jednego z prominentów Związku Sowieckiego.

Achmatowa siedziała tego wieczoru pod lampą, miała na sobie skromną suknię, coś między workiem a jasnym habitem, z bardzo lichego materiału, z lekka siwiejące włosy były gładko zaczesane i przewiązane kolorową chustką. Musiała być kiedyś bardzo piękna, o regularnych rysach, klasycznym owalu twarzy, dużych szarych oczach. Piła wino, mówiła niewiele, tonem trochę dziwnym, jakby półżartobliwym, nawet o najsmutniejszych rzeczach[117].

Tołstoj poprosił, by Czapski uraczył ich następną porcją polskiej poezji, zapewniwszy najpierw rosyjskie tłumaczenie. Kiedy deklamował wiersze Stanisława Balińskiego i Antoniego Słonimskiego, widział łzy w oczach milczącej Achmatowej. „Tego wieczoru tknęło mnie, [...] jaki głód, głód poezji autentycznej tam panuje”[118].

Nastrój, temperatura reakcji Rosjan przewyższyły najśmielsze moje oczekiwania. Widzę jeszcze łzy w wielkich oczach milczącej Achmatowej [...]. Wiele już razy w życiu próbowałem zarazić poezją polską cudzoziemców, zwłaszcza Francuzów, z minimalnym rezultatem; nigdy nie odczułem takiej chłonności słuchaczy, nie potrafiłem wywołać tak żywej, autentycznej wibracji jak wśród tej niedobitej garstki rosyjskich inteligentów. [...] Jakże możliwy jest głęboki, bezinteresowny kontakt polsko-rosyjski, zdawało mi się wówczas, jaka jest łatwość przenikania wzajemnych kultur, zarażenia wierszem, dźwiękiem wiersza, przekazania najdrobniejszego drgnienia w drugim języku[119].

Zakończywszy swoją recytację, delikatnie zachęcał Achmatową, żeby podzieliła się swoimi wierszami. „Dziwnym, śpiewnym tonem” zadeklamowała kilka długich strof z Poematu bez bohatera, obszernego utworu o Petersburgu/Piotrogrodzie/Leningradzie, nad którym wówczas pracowała i który miał powstawać przez ponad dwadzieścia lat.

Poemat Achmatowej zaczynał się od wspomnień młodości: trudne metafory, commedia dell’arte, pawie, fiołki, kochankowie, klon z żółtymi liśćmi w oknie dawnego Szeremietiewskiego Pałacu, a kończył Leningradem głodnym i chłodnym pod bombami, Leningradem oblężonym. Zachowałem w pamięci strofy o głodnym chłopczyku, który w czasie bombardowania, wczesną wiosną czy późną jesienią, przyniósł jej trawinki wyrosłe między kamieniami bruku[120].

Tołstoj wyjaśnił szeptem Czapskiemu, że Stalin, który osobiście zapewnia jej bezpieczeństwo, podziwiał kilka wczesnych wierszy Achmatowej. Na razie nie tylko tolerowano jej obecność, ale i traktowano w sposób uprzywilejowany, pozwalając obracać się w elitarnym środowisku. W osobie Achmatowej, odznaczającej się elegancją i obdarzonej bystrym umysłem, Czapski znalazł świadectwo niemal schizofrenicznej atmosfery narzuconej zamkniętej społeczności rosyjskich artystów.

Achmatowa wykorzystała lata wojennej ochrony i napisała wiele wierszy o swoim zesłaniu do Azji Środkowej. Nie potępiając reżimu, który ją potępił, dawała świadectwo niedoli, jaką sprowadził na swój lud – przemieniła własny ból w poezję. Opowiedziała Czapskiemu o upokorzeniach, jakie znosiła, rozpaczliwie poszukując informacji o losach swojego syna. „Całowałam buty wszystkim znanym bolszewikom, żeby mi powiedzieli, czy on żyje, czy jest martwy – niczego się nie dowiedziałam”[121]. Josif Brodski, który jako młody poeta zaprzyjaźnił się z Achmatową, pisał:

Zdradzona, udręczona zazdrością albo poczuciem winy, zraniona bohaterka tych wierszy mówi głosem, w którym częściej słychać żal do samej siebie niż gniew, przebacza wymowniej, niż oskarża, raczej się modli, niż krzyczy. [...] Nie odrzucała rewolucji: poza buntownika jej nie odpowiadała. Używając dzisiejszego wyrażenia, zinternalizowała ją. [...] Ona po prostu rozpoznawała smutek[122].

Achmatowa kochała swój kraj, rodzinę, krąg przyjaciół i język. Przez dziesiątki lat tworzyła wiersze, nie przelewając słów na papier („Papier był niebezpieczny” – pisał Brodski). Układając wiersze w głowie, deklamowała wybrane strofy przyjaciołom, licząc, że każdy zapamięta kilka wersów. Części jednego wiersza były przechowywane w pamięci wielu osób, chronione do czasu przyszłej transkrypcji. Czapski, sam pozbawiony możliwości malowania, utożsamiał się z walką Achmatowej o nadanie swojej twórczości konkretnej formy w złączeniu pamięci i sztuki. Poetka rozpoznała w Czapskim bratnią duszę i z uwagą wysłuchała recytowanych przez niego polskich wierszy. Był pierwszym nie-Rosjaninem, jakiego widziała od wielu lat. Dostrzegła w charakterze malarza słowiańskiego arystokratę. Brodski, gdy po raz pierwszy ujrzał fotografię Czapskiego, powiedział: „Teraz rozumiem, czemu Anna Andriejewna zakochała się w nim; on miał białogwardyjską urodę”[123].

Ostrożnie się do siebie zbliżali, dzieląc się wierszami, upajając się swoim towarzystwem, pod bacznym okiem agentów NKWD. Achmatowa mówiła o latach spędzonych w Paryżu, o swojej przyjaźni z Amadeo Modiglianim, którego rysunki i listy do niej spłonęły w pożarze podczas oblężenia Leningradu. Czapski poddał się jej tajemniczemu wdziękowi.

Pragnąłem bardzo poznać poetkę bliżej, widzieć nie w towarzystwie, wniknąć głębiej w jej świat, ale nie śmiałem. Już raz niewinne odwiedziny pewnej kobiety, dokonane przeze mnie bez asysty Sokołowskiego, dały skutki bardzo tragiczne. Zachowałem wspomnienia o Achmatowej jak o kimś „osobnym”, z którym kontakt jest trudny dzięki pewnej sztuczności, a może tylko bardziej „własnemu” zachowaniu tej kobiety. Miałem wrażenie, że obcuję z człowiekiem poranionym i maskującym swoje rany, broniącym się właśnie tą pewną sztucznością. [...]

Wieczór u Tołstoja przeciągnął się do trzeciej czy czwartej w nocy. Żegnaliśmy się jeszcze długo przed domem pisarza, pod koronami rozrosłych drzew. [...]

Żegnaliśmy się, obiecując sobie jeszcze wielokrotne spotkania. Nad ranem dobrnąłem do mieszkania na peryferiach miasta, gdzie dzięki usłużnemu faktorowi z Polski znalazłem nocleg[124].

Przez resztę nocy niemal nie zmrużył oka, zbyt ożywiony, pobudzony, podniecony. Nie chcąc mącić nastroju, uknuł plan pozwalający go podtrzymać. Następnego wieczoru miał być gospodarzem kolejnego spotkania, czyniąc dobry użytek z niewielkiej zdobyczy w postaci konserw mięsnych, herbaty, a nawet cukru. Wystarawszy się u Andersa o pozwolenie zajęcia pokoju zarezerwowanego dla dowódcy armii w głównym taszkienckim hotelu, rozesłał zaproszenia na następny wieczór poetycki w gronie osób spotkanych poprzedniego dnia u Tołstoja. Wiele z nich obiecało przyprowadzić zaprzyjaźnionych literatów. Lista gości i lektur nabrały kształtu w jego głowie.

W ostatniej jednak chwili projekt nie doszedł do skutku. Achmatowa zawiadomiła, że jest chora, Jachontow, jeden z najbardziej znanych deklamatorów sowieckich (mieszkał w tym samym hotelu), musiał gdzieś nagle wyjechać. Takie same odmowy otrzymałem od innych zaproszonych gości, którzy jeszcze ostatniej nocy sami się serdecznie do mnie zapraszali. Podejrzewałem: choroby „dyplomatyczne”, zakaz[125].

Zmuszony do rezygnacji przez sowiecki protokół, który zakazywał takich niezależnych inicjatyw, Czapski dostrzegł, jak szaleńczy był jego wymysł. Jednak w ostatniej chwili niespodziewany obrót zdarzeń przyniósł mu pociechę i nadzieję.

Nadszedł wieczór, byłem sam w pokoju, nagle weszła młoda kobieta. Przedstawiła mi się jako przyjaciółka Tołstoja, była również zawiadomiona o tym, że będę czytał wiersze, zaś instrukcja odwołująca zebranie poza moimi plecami nie doszła widocznie do niej. Wysoka, zgrabna, z jasnymi i lekkimi jak puch blond włosami, o rasowych delikatnych rysach, uderzała absolutną naturalnością zachowania. Widząc, że przyszła sama, chciała zaraz odejść, zatrzymałem ją jednak[126].

Chociaż Czapski nie potwierdza tego w swojej relacji (wspomniawszy wcześniej o „bardzo tragicznych skutkach” nieusankcjonowanych spotkań), kobieta, która przyszła się z nim zobaczyć, była tak naprawdę przyjaciółką Achmatowej, przybyłą w roli posłańca, żeby przekazać mu przeprosiny poetki. Pisząc o tej drugiej kobiecie w swoich wspomnieniach Na nieludzkiej ziemi, wyznał: „raz jeszcze przeżyłem wówczas ten rzadki, tak bardzo rosyjski błyskawiczny kontakt z człowiekiem, którego nigdy nie widziałem i już nigdy pewnie nie zobaczę”[127]. Wyraźnie ma na myśli nie posłańca, ale samą Achmatową. „Żegnaliśmy się – przyznał – obiecując sobie jeszcze wielokrotne spotkania”[128]. Najprawdopodobniej do nich doszło, ale oboje byli na tyle ostrożni, by powstrzymać się od jakiejkolwiek wzmianki, która mogłaby narazić ich na szwank, i milczeli przez wiele lat. Zastępując jedną kobietę drugą, pisze dalej:

Czytałem wiersze tylko dla niej, tłumacząc po rosyjsku, potem po polsku, i znowu doznałem tego samego wnikliwego, cudownego odczucia. Nie mówiła ani słowa, tylko jeszcze i jeszcze prosiła o precyzję, o dźwięk słowa, o dokładne oddanie znaczenia po rosyjsku. I potem nagle powiedziała:

– Więc wy już znaleźliście wyraz tego, coście przeżyli... a my... jeszcze nic... – i zamilkła. Miała oczy spuszczone, kąciki ust jej drgały. [...]

Mówiliśmy ze sobą długo i tak jakbyśmy się znali zawsze. Rozstaliśmy się w ciemną noc na wąskim zakurzonym balkonie hotelu[129].

„Na drugi dzień – wspominał Czapski – wróciłem do sztabu”[130].

(...)

Dostojewski zawsze był Czapskiemu bliski. Bohater literacki z Biesów, o którym wspomina, Aleksiej Kiriłłow, spodziewa się jedynie cierpienia i bólu. Spośród wszystkich znanych Czapskiemu żywych ludzi najlepszym przykładem diabelskiego wodewilu życia była Anna Achmatowa. Rosyjska poetka zdołała przeżyć stalinowski terror i jego morderczy sadyzm. W 1964 roku Europejska Wspólnota Pisarzy przyznała jej nagrodę Etna-Taormina. Poetka otrzymała zgodę na podróż na Sycylię pod czujnym okiem KGB. Był to jej pierwszy od rewolucji bolszewickiej wyjazd poza granice Rosji. Następnego roku Uniwersytet Oksfordzki przyznał jej tytuł doktora honoris causa. Znowu dostała paszport i znowu podróżowała pod czujnym okiem KGB. W Anglii witano ją entuzjastycznie, z wielkim szacunkiem i sympatią. Podczas ceremonii kruchej już wtedy poetce biły dzwony jak podczas cerkiewnego święta. Rektor uniwersytetu zszedł ze sceny Sheldonian Theatre, by nie narazić jej na upadek na schodach. To odstępstwo od protokołu sprawiło Achmatowej dodatkową przyjemność.

Ośmielona, sama też postąpiła wbrew protokołowi i wyrwała się na parę dni do Paryża w drodze powrotnej do Moskwy. Jej przewodnicy odchodzili od zmysłów, ale w efekcie po dwudziestu trzech latach Czapski i Achmatowa ponownie znaleźli się w tych samych ścianach. Sytuacja znowu była wymuszona. Krótkie spotkanie przy obowiązkowych świadkach nie pozwalało na prawdziwy kontakt. Mimo to okazało się dla obojga niezapomniane:

Nagły telefon: Anna Achmatowa przejazdem w Paryżu chciałaby mnie widzieć. Wyruszam natychmiast do Paryża, do hotelu przy Etoile, gdzie się zatrzymała. (PP. Notatka spisana ołówkiem zaraz po wyjściu, do której dołączam parę szczegółów zapamiętanych i niezanotowanych).

Duży pokój hotelowy, Anna Andrejewna w wielkim fotelu, gruba, okazała, spokojna, przygłucha. Très dame. Mimo woli przypominają mi się osiemnastowieczne portrety wyidealizowanych caryc rosyjskich. Poza nią w pokoju jej wychowanka z Moskwy – młodziutka panna Kamińska, Polka z pochodzenia, towarzyszka podróży, młoda Angielka z Londynu, dawni przyjaciele z emigracji wchodzą i wychodzą.

Anna Andrejewna rok temu była w Taorminie, po odbiór międzynarodowej nagrody „Etna-Taormina”. Pierwszy wyjazd Achmatowej za granicę chyba od 1914 roku! Mówi o tej nagrodzie bardzo ironicznie, jak o jakiejś bolszewickiej kombinacji. Chciała wówczas jechać przez Paryż w drodze powrotnej, ale Surkow jej powiedział: Wy wiernioties’ tak kak prijechali. Teraz znów wysłali ją do Anglii przez Ostendę, tak żeby nie zawadziła o Paryż.

W Londynie udało jej się uprosić ambasadę rosyjską – nareszcie pozwolenie dostała, pod warunkiem że zostanie w Paryżu nie więcej niż dwa dni. Wczoraj, nie otrzymawszy odpowiednich dla obu pań biletów do Moskwy, odłożyła wyjazd o jeden dzień – ostre wymówki w ambasadzie paryskiej za niesubordynację. Nikt jej tu oficjalnie nie przyjmował na stacji, był jeden Bouchène, kuzyn jej męża (znałem go w latach trzydziestych, jemu zawdzięczam, że mnie odnalazła).

Zostałem przez chwilę z nią sam, zaraz pytam o syna (mówiła mi o nim w Taszkiencie w 1942 roku, o jego aresztowaniu jeszcze przed wojną i wywiezieniu w niewiadomym kierunku).

Mówi mi, że spędził w obozach w sumie czternaście lat, wypuszczali, znowu zabierali, „zdobywał Berlin”, teraz jest na wolności, profesorem, napisał tezę o Hunach, jest w doskonałej formie fizycznej, „ale coś mu się w głowie pomieszało w obozie. Od powrotu mnie znienawidził i nie chce się ze mną spotykać, już trzy lata go nie widziałam”.

– Nu cztoż – dodaje Anna Andrejewna – tak bywajet czto samyj blizkij czeławiek stanowitsia czużdym.

Drugie, o co pytam, to o poetę Brodskiego. Zna go, bardzo go ceni. Wypuszczono go z obozu pod Archangielskiem na trzy dni (na Wielkanoc czy Boże Narodzenie?). „Najwyższe władze lekarskie, do których go wysłaliśmy, oceniły jego stan zdrowia jako bardzo poważny, schizofrenia etc., wrócił do obozu z wszystkimi świadectwami od lekarzy, ale lekarz tamtejszy uznał go za całkiem zdrowego”.

– Nie ponimaju w czom dieło, wied’ nikawo, nikawo nie arestujut i wdruch Brodskij! – Achmatowa mówi dalej: – Stalin doprowadził kraj do ostatniej deprawacji, teraz nadal jest trudno, ale bardzo dobre jest nowe pokolenie, to po Stalinie. – Mówi to z ciepłym, żywym akcentem. W ogóle mówi spokojnie, bardzo oszczędnie, bez śladu superlatywów i to daje wagę każdemu jej słowu.

O „Kulturze” słyszała od profesora Jakobsona. Wie również, że o niej pisałem, znalazła wzmiankę o tym w jakiejś bibliografii, naturalnie nie czytała.

Wspominam Terca i Arżaka (Siniawskiego i Daniela). Reaguje bardzo ostrożnie: „Nie wydaje mi się, by Fantasticzeskije rasskazyTerca mogłyby być napisane w Rosji” – i milknie. (Czy tak myśli naprawdę, czy może wie wszystko i dlatego tak mówi?).

Przed Bouchène’em i przede mną deklamuje swoim półśpiewnym głosem wiersz napisany w Londynie. Ten wiersz zapisany na kartce, włożonej w karnet z londyńskimi adresami, drze na drobny mak, „znam go już na pamięć”, mówi. Ten karnet także zamierza zniszczyć! Kiedy Bouchène dziwi się, że swoich własnych notatek przewieźć nie może, Achmatowa zwraca się do mnie: – Wot widitie, sorok liet nie był w Rassiji i daże on nie panimajet! Czto gawarit’ o Francuzach![324].

Spadłszy bez uprzedzenia z nieba, które lubiła opisywać, Anna Achmatowa, korpulentna, lecz krucha emisariuszka niepogrzebanej przeszłości, sugestywny symbol dwuznacznej, spętanej teraźniejszości, krótko bawiła w Paryżu. Po powrocie do ZSRR wyekspediowano ją z powrotem do Leningradu. Jej przewodnicy dostali od Politbiura ostrą reprymendę za to, że pozwolili na dwudniową przerwę w podróży.

(...)

Do Maisons-Laffitte przyszedł zaadresowany do Czapskiego list. W liście pytano go, czy zna dedykowany mu wiersz Anny Achmatowej, która niespełna rok po krótkim pobycie w Paryżu zmarła na niewydolność serca. Achmatowa pracowała nad tym wierszem przez wiele lat, jak zawsze, uczyła się go na pamięć i liczyła, że zaufani przyjaciele też to robią. Nikomu nie zdradziła, kto był inspiracją do napisania utworu. Autorka listu chciała dociec, co malarz wie o tym wierszu, wydrukowanym w dwóch różnych wersjach, skończonym w 1959 roku.

Czapski nie wiedział nic. Nie miał pojęcia o jego istnieniu. Pisząc o Achmatowej, przytacza fragment tego listu:

„Posyłam Panu fotokopię poematu Iz cikła Taszkientskije stranicy z książki Biez wremieni, Moskwa–Leningrad 1965. Pierwszą rozmowę w związku z nim miałam z przyjaciółką Achmatowej [Lidią Czukowską], ona mi wskazała różnice między dwiema wersjami i powiedziała mi, że Achmatowa nie śmiała w pierwszej wersji, która ukazała się w druku, pomieścić słowa Warszawa (wydanie moskiewskie 1961 rok), ale że to teraz już możliwe. Spytała mnie, czy wiem, o kim tam poetka mówi. Powiedziałam, że nie. A ona na to: «Ja wiem, ale nie powiem, powiem tylko, że tu słowo Warszawa da pani odpowiedź».

Parę dni potem mówi mi pani X. (również bliski człowiek Achmatowej) [Nadieżda Mandelsztam]: „Nie rozumiem, dlaczego nie chciano pani powiedzieć, o kim mowa w tym wierszu, to był malarz polski, który przybył do Taszkientu w czasie wojny i którego Anna Achmatowa spotkała». Co do mnie (pisze moja korespondentka), jestem pewna, że jedynym Polakiem, którego wówczas widziała, był pan”.

Tyle w liście. Sam nie mam wątpliwości, że ten wiersz z 1959 roku to poetyckie wspomnienie po siedemnastu latach tej nocy, kiedy ją odprowadzałem od Aleksieja Tołstoja, po wieczorze, który opisałem w książce, na którym czytałem à livre ouvert Norwida i wiersze Balińskiego i Słonimskiego, które do nas nadeszły z Londynu. Pamiętam jeszcze łzy w oczach Achmatowej, kiedy niezręcznie tłumaczyłem Kolędę warszawską.

I jeśli chcesz już narodzić w cieniu

Warszawskich zgliszcz

To lepiej zaraz po narodzeniu

Rzuć go na krzyż.

Achmatowa obiecała wówczas ten wiersz tłumaczyć. Potem ona deklamowała swój Poemat bez bohatera. Do tego przeżycia nie wracam, opisałem je w książce. Pamiętam, jak ją odprowadzałem późną nocą. Był księżyc. Po zaduchu dnia oddychalne powietrze. Oboje byliśmy pijani wierszami. Anna Andrejewna po paru krokach pozbyła się dość bezceremonialnie kogoś, kto wraz ze mną chciał ją odprowadzać. I wtedy mi wyznała śmiertelny niepokój i strach o syna. „Ja cełowała sapagi wsiem znatnym balszewikam, cztoby mnie skazali, żyw li on ili miortw – ja niczewo nie uznała”, i nagle ta kobieta, jakby o sztucznym zachowaniu w salonie Tołstoja, dostojnika stalinowskiego, z dystansem do nas wszystkich, stała mi się nagle po ludzku bliską, inną kobietą i do dna tragicznym człowiekiem. Wtedy jeszcze powiedziała mi: „Nie wiem, co to jest, przecież się prawie nie znamy, a pan jest mi bliższy od tych wszystkich ludzi naokoło mnie”. Czuła najprościej, rozmawiając ze mną, inne powietrze, większą swobodę, brak strachu, który wówczas w Rosji dławił każdy oddech, wszystkich, dosłownie wszystkich[334].

Zaczął się zastanawiać, czy podczas ich ostatniego spotkania w Paryżu Achmatowa czekała, żeby wspomniał o wierszu, o którego istnieniu nie wiedział. Kiedy przysłano mu wreszcie jego kopię, wkleił go do dziennika. Obok napisał: „Według Nadieżdy Mandelsztam ten wiersz był mnie poświęcony. W pierwszej drukowanej wersji nawet słowo Warszawa było ze strachu przed cenzurą wykreślone”[335]. Poemat, opublikowany po raz pierwszy w 1961 roku, nosi datę grudzień 1959:

Z cyklu Stronice taszkienckie

W tamtą noc, gdyśmy wzajem rozum w sobie zmącili,

Mrok jedynie nam wróżył rychły kres wspólnej chwili;

Mamrotały jak zawsze aryki,

Azjatycko pachniały goździki.

Uliczkami obcego miasta szliśmy pomału,

Poprzez pieśń pełną dymu, północ pełną upału,

Nie śmiąc spojrzeć sobie w twarze, sami,

Z gwiazdozbiorem Węża nad głowami.

Mogło to być w Stambule albo nawet w Bagdadzie –

Nie w Warszawie, niestety, ani też w Leningradzie;

Obcość trwała w krąg, gorzka i postna

Jak dławiące powietrze sieroctwa.

I zdawało się: wieki kroczą miastem tym burym,

I gdzieś dłoń niewidzialna uderzała w tamburyn,

I zaklęte w dźwięk sekretne hasło,

Otwierając nam mrok, w mroku gasło.

A my czuliśmy, jak nas mgła tajemna spowija,

Jak pod stopę się kładzie ziemia jakby niczyja –

Ale księżyc feluką ze srebra

Przeciął mrok, wspólną noc nam odebrał...

I jeżeli twe losy, dla mnie nieprzeniknione,

Sprawią, że i ty wspomnisz tamtą noc, tamten moment –

Wiedz, że komuś przyśniła się święta

Owa chwila; że ktoś wciąż pamięta.

(tłum. Stanisław Barańczak)

Samotna jak on, jak on wpatrzona w ducha mijających stuleci, Achmatowa umieszcza i Czapskiego, i siebie w wiecznym czyśćcu, który historyk sztuki Aby Warburg nazywa das Nachleben der Antike, pośmiertnym życiem antyku. Gwiazdozbiór Węża, jedyna konstelacja złożona z dwóch niesąsiadujących ze sobą części, z których każda oznacza połowę węża zwróconego głową na zachód, a ogonem na wschód, wisi nad nimi obojgiem na nocnym niebie. Między oddzielonymi połówkami niezależny gwiazdozbiór symbolizuje starożytnego uzdrowiciela Asklepiosa, trzymającego węża w rękach. Ten niebiański podział odzwierciedla oddzielne ziemskie ciała poniżej, idące wspólnie, lecz osobno, „we mgle tajemnej” na Ziemi, „nie śmiąc spojrzeć sobie w twarze”, każde ze swoją niedolą, ale zespoleni zbawiennym oddziaływaniem poezji i nieprawdopodobnym odkryciem siebie nawzajem. Wiedzą, że „ktoś wyśnił [noc tamtą] w świętej godzinie”. Rosyjski literaturoznawca Wiktor Erlich, którego ojciec popełnił samobójstwo w więzieniu NKWD, zauważa, że „niewielu współczesnych Achmatowej było obdarzonych tak wyjątkowym zmysłem świętości jak Józef Czapski”[336]. Czapski pisał:

Jak wdzięczny jej jestem za ten wiersz, za to, że chciała mnie jeszcze widzieć w Paryżu, jak nie umiem sobie dziś dać z tym rady, że nie dane mi było mówić z nią i jej słuchać, tak jak wtedy, że nie przeczuwałem nawet, że to krótkie, prawie że w tłumie spotkanie było ostatnie, że jej więcej nie zobaczę, że nie powiem jej już, czym były i czym są dla mnie niektóre jej wiersze i tamto taszkienckie spotkanie[337].


Prawie nic. Józef Czapski. Biografia malarza

Eric Karpeles