Jego życie nie chciało naśladować literatury. Brak w nim zdarzeń porównywalnych z trzema małżeństwami Sienkiewicza, brawurowym przemytem Traugutta dokonanym przez Orzeszkową czy kontrowersyjnym związkiem Konopnickiej z Pietrkiem, czyli Marią Dulębianką. Ożeniwszy się z kuzynką Oktawią Trembińską, w przeciwieństwie do tych trojga nawet się nie rozwiódł. Biograf, zwłaszcza współczesny, załamuje ręce nad życiem, które poświęcone literaturze, niczego nie chciało od niej przejąć. Wspomnienie o miłym, starszym panu rozdającym cukierki dzieciom w Nałęczowie przypieczętowało dzieło niwelacji realnego życia. Rozpięty na niezliczonych egzemplarzach tego samego portretu zawisł Prus w setkach szkolnych klas i zastygł tam, w binoklach i surducie, sympatyczny, staroświecki – Wielki Tato polskiej powieści. Nawet plotkarski Boy skapitulował, przyznając, że „Prus nie ma biografii”. Uczyniliśmy więc z pisarza wcielenie najmilszej postaci, jaką spotykamy w jego powieściach – Ignacego Rzeckiego.
Szczęśliwie, jedyny pewny sąd o rzeczywistości głosi, że jest inna. Nie należy zatem ufać pozornej poczciwości portretu literackiego. Pan Ignacy Rzecki – subiekt doskonały, safandułowaty stary kawaler, naiwny politykier i nieudolny swat – jest najbardziej zamaskowaną i wielowarstwową postacią stworzoną przez Prusa. Najsamotniejszy z samotnych bohaterów Lalki wcale nie stroni od ludzi, obserwuje ich uważnie, słucha i podsłuchuje, zbiera informacje, robi notatki nie tylko w pamiętniku, ale też w dziwnym katalogu, w którym gromadzi dane o subiektach i służących. Nawet wszechwiedzący narrator nie ma pojęcia, skąd pan Ignacy dowiedział się, że Mraczewski był na Hugonotach z Matyldą i siedział w ósmym rzędzie.
Zapisana wiedza i domysły o życiu Aleksandra Głowackiego pokazują, że obdzielił własnymi doświadczeniami i charakterem wielu swoich bohaterów. Wbrew przypisanej mu aurze pogodnego spokoju jego pisarstwo napędzały zachłanność i depresja.
Pierwsza objawia się niewyczerpaną ciekawością świata. Niezaspokojony głód obserwacji stwarza perwersyjny styl, którym Prus obmacuje rzeczywistość. Ten niezdecydowany i niespełniony naukowiec odkrył obsceniczne prawo literatury, pozwalającej czytelnikowi patrzeć na sprawy, na które gapić się nie wypada. Neurozy jego bohaterów sprawiają, że narracja kieruje się ku rzeczywistości życia psychicznego. Prus nie udaje się tam z entuzjazmem, choć zawdzięczamy mu psychologizację polskiej prozy. Powody tej ostrożności są złożone, wskażę więc tylko na dwa.
Polski realizm powieściowy XIX wieku przypomina postać Morfeusza z filmu Matrix, który z obsesyjnym uporem twierdzi, że rzeczywistość istnieje i jest osiągalna. Prus i jego pokolenie mają za plecami sto lat „życia na niby” w państwie, którego odrębność polityczna, geograficzna, gospodarcza i kulturalna znika na ich oczach, a literatura nie może nawet tego zamierania wypowiedzieć. Mimo to proza realistyczna przedstawia rzeczywistość, jak gdyby nigdy nic, jakby na przykład w Warszawie nie było Rosjan. To realizm schizofreniczny – im skuteczniej udaje życie, tym bardziej eksponuje nierzeczywistość tej symulacji. Drugi powód milczenia Prusa na temat własnego życia wewnętrznego jest jaśniejszy – on je opróżnił dla swoich postaci. Wszystkie wypowiadają jego marzenia, lęki i obsesje. Autor jest wielkim brzuchomówcą, który rzadko przemawia swoim głosem.
Traumy: ’63 i ’78
Gdyby niektórzy dzisiejsi co bardziej gorliwi politycy historyczni naprawdę interesowali się historią, szybko doszliby do wniosku, że wszyscy pisarze pozytywistyczni byli kolaborantami, a Prus spośród nich największym. Lojalni wobec prawa, protestujący w jego granicach, cenzurowali własną twórczość, unikali oficjalnych wystąpień politycznych. Bali się i nie chcieli emigrować. Resztki złudzeń stracili podczas „nocy styczniowej”. Prus przez większość życia, do rewolucji 1905 roku, wierzył w harmonijne stosunki Polaków z Rosją, a za patologię tych relacji odpowiadali – jego zdaniem – źli urzędnicy. Rewolucja, która była ruiną jego nadziei na powstanie związku autonomicznej Polski z Rosją, oznaczała dla niego powrót upiora powstania 1863 roku, upiora, którego starał się egzorcyzmować przez całe dorosłe życie.
Niespełna szesnastoletni Oleś jako jedyny z Wielkiej Trójki zobaczył powstanie na własne oczy. Sienkiewicza mądry przywódca partii powstańczej potraktował jak dziecko i kazał mu wracać do domu, a Orzeszkowa była jeszcze zbyt niemądra, aby traktować konspiracyjną przygodę poważniej niż patriotyczny kulig. Wkrótce wszyscy stracą wiarę w sens martyrologicznej autodestrukcji zwanej powstaniem narodowym, ale Olek przeżyje to najmocniej.
Kiedy dochodzi do siebie po epizodzie powstańczym, który przyniósł mu ranę głowy i więzienie, uświadamia sobie, że padł ofiarą społecznego oszustwa. Oto wmówiono mu, że idąc do powstania, czyni to dla ogólnego dobra – tymczasem okazuje się, że nikt tej ofiary od niego nie chciał, a jego heroizm uznaje się nawet za społecznie szkodliwy. Ale to półprawda. Racjonalny i „rachujący” młodzieniec poszedł do powstania przekonany o fatalności tej decyzji, a uczynił to pod wpływem swego starszego brata Leona, entuzjasty, który choć nie walczył, oszalał, zobaczywszy na Litwie skutki terroru Murawjowa. Obłąkany do końca życia miał podobno krzykiem reagować na widok Olka. Jakby nie dostrzegał rozsądnego pozytywisty, ale nawiedzające go widmo powstańczego koszmaru. Z intuicją szaleńca krzykiem dotykał owego ciemnego miejsca, które jest nienazwanym tłem wielu epizodów w pisarstwie Prusa.
Po powrocie na studia Aleksander przekonuje się, że nie tylko brat, ale też jego dawni koledzy widzą w nim coś groźnego. Urażony i rozczarowany wiedzie żywot mizantropa i śni o tym, że zostanie wielkim naukowcem: matematykiem, a jeszcze lepiej fizykiem lub chemikiem. Hoduje fantazmat sukcesu i sławy – myśl o zemście na obojętnym lub wrogim społeczeństwie. Dokona jej ponad dwadzieścia lat później na zupełnie innym polu, stwarzając bohatera, którego czytelnicy pokochają, choć ten pogardliwie odwróci się od zbiorowości. Prus, jak Wokulski, pragnie nie tyle sukcesu, ile uznania, więc zniecierpliwiony udziela go swemu bohaterowi na długo przedtem, zanim sam się go doczeka. Prowokacyjna wzgarda Prusa sięgnie szczytu, kiedy napisze on, że dla Wokulskiego pobyt na zesłaniu miał większą wartość niż przeszłe i obecne życie w kraju. A już szczególnie niesprawiedliwe w powieści jest obarczanie społeczeństwa polskiego odpowiedzialnością za gospodarczy i edukacyjny niedowład i za życiowe rozczarowanie bohatera. O niewoli narodowej nie wspomina w ogóle.
Ale i to mu nie wystarczy. W swej twórczości z metodycznym okrucieństwem będzie niszczył jakąkolwiek nadzieję na powstanie nowoczesnego społeczeństwa polskiego jako rozwijającej się, solidarnej wspólnoty. W Lalce szczególnie okrutnie rozprawi się z rodziną – nie ma jej tam wcale, są jedynie wdowy, wdowcy, rozwodnicy, porzuceni, stare panny i kawalerowie. Dziesiątki bohaterów Lalki to galeria samotnych ludzi. Nie ma też żadnej innej skutecznej wspólnoty: proletariackiej, mieszczańskiej czy arystokratycznej. Świat Lalki jest zrujnowany tłumionym gniewem i rozgoryczeniem autora. Być może jedynie dzięki zdolności do fikcji Prus nie oszalał jak jego brat.
Straszne wspomnienia, lęki, upokorzenie i rozczarowanie powróciły gwałtownie 26 marca 1878 roku i nigdy już na dobre go nie opuściły. Tego dnia przed domem pisarza na placu Grzybowskim otoczyło Prusa dziewięciu studentów, a jeden z nich – Jan Sawicki – uderzył go bez ostrzeżenia w twarz. Była to reakcja na felieton, w którym Prus gniewnie szydził ze studentów oklaskujących krytyczne wypowiedzi Włodzimierza Spasowicza o Wincentym Polu jako piewcy szlachetczyzny. Na policji Prus stwierdził, że to była pomyłka, ale pobicia nie wybaczył sprawcom nawet po dwudziestu latach, nie godząc się na przeprosiny: „Nie mogę. Życie mi złamali” – miał powiedzieć. Powinien był przebaczyć, bo już dziesięć lat wcześniej sam sobie udzielił satysfakcji. Wtedy postanowił, że w „szkaradny dzień marcowy” 1878 roku po raz pierwszy na scenę Lalki wkroczy „jakiś ogromny cień”. Z Bułgarii wrócił Wokulski.
Morderca pozytywizmu
Trudno w to uwierzyć, ale nowoczesna Polska rozpoczęła się wraz z pozytywizmem. Nowoczesna, czyli taka, w której przyszłość ma być ważniejsza od przeszłości bez względu na treść, jaką się wypełni.
Pozytywizm to zeświecczona idea religijna, która głosi, że możliwe jest zbawienie przez wiedzę. Im więcej wiemy, tym jesteśmy doskonalsi jako ludzie i społeczeństwo. Warunkiem jest ustawiczne kształcenie się, choć pozytywiści nie mieli jasnej koncepcji, jak sprawić, żeby ludzie chcieli tyle pracować poza przymusem szkolnym. Pozytywiści byli pierwszą formacją inteligencką w Polsce, która stworzyła projekt przemiany narodu w społeczeństwo. A ponieważ zdawali sobie sprawę, że jedynym społeczeństwem był naród szlachecki, musieli szlachtę skłonić do udziału w rzeczywistości, która niesie zagładę ich formie życia, oraz dokonać powszechnej emancypacji ludu w obywateli.
Jak chcieli to zrobić bez instytucji suwerennego państwa, w realiach Polski okupowanej przez zaborców oraz bez rewolucji socjalnej? Służyć miały temu dwa instrumenty: gazeta zastępująca szkołę średnią oraz literatura jako technologia wytwarzająca inteligenckie poczucie winy. Przejął ten mechanizm Żeromski i doprowadził do doskonałości. Na marginesie: jak straszliwa dokonała się kastracja tej prozy, skoro uznano, że opowieści o chłopcu zakatowanym kijem na śmierć albo o dziewczynce włożonej do pieca w celach leczniczych nadają się do czytania w szkole podstawowej? Literatura o dzieciach nie zawsze jest dla dzieci. Ta jest okrutna, perswazyjna, agresywna i zaangażowana, choć okres ten, zwany tendencyjnym, trwał krótko, a z całej idei „mało treści, a dużo śmiecia zostało w Warszawie” – napisze Prus gorzko w 1891 roku. Wielką panoramą tej klęski, piękną katastrofą jest Lalka.
W tej powieści zaprojektowanym obiektem pozytywistycznego eksperymentu jest Izabela. To z niej chciałby Prus stworzyć człowieka za pomocą wiedzy o faktach. Ona ma się dowiedzieć wszystkiego o świecie i bohaterze, których nie zna i którymi pogardza. Prus lekceważy większość bohaterów powieści, powątpiewa w ich emancypację, czasem ostentacyjnie nimi gardzi. Fascynuje go natomiast istnienie wybitne, inteligencja zmarnowana, osobowość z defektem. Fascynuje go – jak parweniusza – arystokracja, którą chciałby uleczyć wiedzą o rzeczywistym świecie, ale to lekarstwo jest dla niej niedostępne albo na nią nie działa.
Pozytywizm zaczął się w gazecie, a wykończyła go powieść pisana tą samą ręką co prasowe popularyzacje nauki. W powieściach Prusa okazuje się, że wiedza wcale nie czyni nas lepszymi i szczęśliwszymi, co najwyżej skuteczniejszymi. Ostatecznie zaś – jak pouczali starożytni – nie wiedzie do odkrycia ładu i szczęścia, ale do tragedii. W Lalce, Emancypantkach, Faraonie główni bohaterowie kończą fatalnie: zniknięcie bez śladu, samobójstwo, morderstwo.
Trzy powieści. Niby niedużo, ale dość. Kafka i Joyce mieli też po trzy, a Proust jedną, choć w siedmiu częściach. Prus był pisarzem maratończykiem, systematycznie powiększał dystans i formę: od prostych nowel, przez minipowieści, do wielkich fabuł realistycznych. A przy tym nie przestał być dziennikarzem, dzięki czemu stworzył arcydzieło felietonu – monumentalne Kroniki tygodniowe – swoją największą, pisaną przez czterdzieści lat powieść w odcinkach. Jego rywal, Sienkiewicz, na tym polu nie miał z nim szans, zawczasu się wycofał, kwitując pogardliwie, że felieton to gatunek, w którym „trzeba bicz z piasku kręcić i branzlować się”. Sukces pozwolił mu uwolnić się od dziennikarstwa. Prus, choć nazywał to „parobczą robotą”, nie rzucił felietonistyki nawet wtedy, kiedy mógł to już zrobić. Ta podwójność jest jeszcze jednym dowodem jego chorobliwego powikłania, kultywowania sprzeczności, tak widocznych w jego postaciach. Autor Faraona to genialny masochista, co dobrze obrazuje jego stosunek do pozytywizmu, sprywatyzowanej religii, którą w cichości wyznawał do końca życia, zajadle atakując jej innych kapłanów.
Klątwa
LalkiJerzy Pilch podał kiedyś lapidarną definicję kanonu polskiej literatury, pisząc, że są to książki, których nikt nie czyta dobrowolnie. Zgoda, ale z dwoma wyjątkami. Sienkiewicz i Prus jako autorzy Trylogii i Lalki byli tymi, których czytało się przed szkołą i po szkole, niemniej jedynie do Prusa wypadało przyznać się inteligentowi. Trzeba też powiedzieć jasno: Sienkiewicz i Prus – w swoich gatunkach i w swoim czasie – to czołówka ligi światowej. Polecam dwuręczną lekturę na przykład jakiejkolwiek powieści Zoli i Lalki, przekonacie się!
„Jaka to niezwykła powieść! A postać Wokulskiego jest bardziej intrygująca od bohaterów Dostojewskiego!” – napisał niedawno po lekturze Lalki wybitny amerykański socjolog i teoretyk literatury Frederic Jameson w artykule A Businessman in Love.
Największa zgroza ogarnia mnie, gdy czytam wyznania Prusa o rozmiarze Lalki – kiedy pisze, że jakby wydawca chciał, to on by skrócił trzy tomy do jednego. Skrócił?! Na Boga Ojca! O co? Zwłaszcza że nie o zdanie czy akapit chodziło, ale o całe rozdziały. Wertuję przerażony i szczęśliwy, mamrocząc bezrozumne pytanie: „Dlaczego jest coś zamiast niczego?”. Ani zdania, ani wyrazu, a to, co niby można by odżałować, okazuje się najlepsze, jak choćby ruch nogi adwokata, kiedy podenerwowany wita naszego bohatera, „podsuwając Wokulskiemu fotel na kółkach i prostując nogą dywan, który się nieco zmarszczył”.
Lalką Prus wtrącił polską powieść w kompleks, z którego ta nie może się wydobyć do dzisiaj. Kolejne debaty krytyków nad kondycją rodzimej prozy zaczynają się lub kończą na pytaniu: dlaczego nie mamy XX-wiecznej Lalki? Inna rzecz, że nasze oczekiwania są dziwaczne. Czy ktoś napisał drugiego Hamleta, Mistrza i Małgorzatę, drugą Czarodziejską górę? Nawet samemu Prusowi się nie udało, choć miał dwa podejścia i napisał kilkadziesiąt stron pre/se/quela Lalki pod tytułem Sława. Nie ma co czekać na drugie przyjście, adorujmy więc niepojmowalny skandal wyjątkowego dzieła. Cud, i tyle.
Zwłaszcza że nie objawił się od razu. Trylogia podobała się natychmiast i wszystkim, Lalka prawie nikomu. Nie mądrzmy się, wykorzystując nieuzasadnioną przewagę historycznego dystansu. Też bylibyśmy zdezorientowani. Lalka to pierwsza polska powieść o nowym świecie, nowocześnie opisanym. Przed Prusem narrator realistycznej powieści jest jak kustosz w muzeum oprowadzający nic niewiedzące cielęta, a w dodatku nie kłamie. Tu nie dość, że narratorów jest dwóch, to jeszcze przeczą sobie, podają różne warianty biografii bohatera, ostentacyjnie udają niewiedzę (na przykład „Skąd Rzecki znał podobne szczegóły z życia swych współpracowników? Jest to tajemnica, z którą przed nikim się nie zwierzał”). Weźmy bohatera: czterdziestopięcioletni wdowiec zakochany w kobiecie młodszej o dwadzieścia lat, a nie śmieszny; patriota i powstaniec styczniowy, a z Ruskimi handluje bronią; głosi potrzebę ożywienia rodzimego handlu i przemysłu, a spekuluje na niekorzystnych dla polskiego przemysłu cłach przywozowych. Mimo tego i wielu innych kontrowersji my go lubimy! Albo takie nowoczesne dziwy jak na przykład „lokowanie produktu” – Prus umieścił w powieści między innymi nazwy sklepów reklamujących się w „Kurierze Warszawskim”, w którym Lalka ukazywała się w odcinkach. A ilu rzeczy tam nie ma? Fabryk, Rosjan, robotników, powstania, Syberii, socjalistycznych wystąpień… I te niepokojące zagadki wydobyte przez maniackich badaczy: imię psa Ignacego Rzeckiego zrobione z inicjałów – IR; symetrie dalszych losów Izabeli i Stanisława; lustrzane lata: 1878 (czas akcji) – 1887 (czas pisania); dziwne skutki zaćmienia słońca w Mławie; portrety Szumana i Szlangbaumów, które ewoluują od empatycznego realizmu do antysemickiego pamfletu…
Genialność tej powieści polega na tym, że wszystko jest zrozumiałe, a człowiek wciąż się dziwi.
Starszy brat Dawkinsa i Houellebecqa
Prus pojął genialnie, że literatura nie jest od dostarczania dowodów na istnienie ładu świata. Od tego jest nauka. Literatura wydobywa z ludzkiego istnienia sprzeczność, komplikację, bycie „za, a nawet przeciw” równocześnie. Udowadnia, że można – jak autor – wierzyć w utopię i twardo stać na ziemi; być emocjonalnym prawicowcem i racjonalnym lewicującym progresistą. Jego pisarstwo żywi się tą niespójną złożonością, afirmuje ją i godzi z nią czytelnika, mówiąc mu: „Jesteś pokręcony i popaprany, czyli ludzki”.
Liczne sprzeczności i niekonsekwencje w jego powieściach odpowiadają złożoności człowieka, który odkrywa w sobie niepasujące do siebie części. Nie wierzyłem Prusowi, kiedy upierał się, że tytuł powieści odnosi się jedynie do lalki ciętej na kawałki przed sędziowskim trybunałem, aby odsłonić prawdę o jej pochodzeniu, czyli wypisane wewnątrz imię bohatera. Po latach lektury wierzę mu, ponieważ odkrycie Prusa i genialne przedstawienie tego odkrycia mówi, że człowiek nowoczesny, ten wielbiony przez niego self-made man, nie ma swojej istoty, jest tworem warunków społecznych i historycznych, ale może też sam się stworzyć; jest modelem do składania. Na początku swej drogi myślowej i twórczej Prus widział w tym fenomen nowej wolności, która była dla jego pokolenia szansą na wyzwolenie się z fatalizmu polskiej historii, cywilizacyjnego zacofania, determinizmu urodzenia. Prus starszy przekonuje się, że te części (wiedza, biznes, miłość, lojalność w obliczu przegranej, postęp, użyteczność, pragnienie szczęścia, służba ogółowi…) nie tworzą całości, zgrzytają, nie pasują do siebie. Człowiek i powieść mają to samo imię. Co stanowi jego treść? To zależy, co nam wyjdzie, bo w układance jest za dużo elementów.
Nowa epoka, modernizm, ze swą koncentracją na jednostce sprawia, że starzejący się Prus jest niecierpliwy i zgryźliwy. Dawniej usiłował być umiarkowanie postępowy, ale teraz nie wierzy, że rzeczy samoczynnie ulegną pozytywnemu przekształceniu, chce przyspieszającego zdarzenia, dlatego intensywnie fantazjuje o wielkim wynalazku naukowym. To najsłabsza część jego pisarstwa – nie samo marzenie o utopii, ale o utopii technicznej. Zniecierpliwienie uderza też w młodych, irytują go, napada na nich w felietonach, zarzucając egoizm, marzycielstwo, rozbuchany erotyzm, kult negacji. Wyrzeka na nową literaturę mówiącą o losach „obłąkańców, prostytutek, morderców, złodziejów, szpiegów, homoseksualistów, pretensjonalnych próżniaków”. Chce zmiany, a zarazem straszliwie obawia się rewolucji, jej destrukcyjnego chaosu, konfliktu klas, który zniszczy jego wizję harmonijnego rozwoju społeczeństwa. Społeczeństwa, którego nie przestał się bać, zwłaszcza po 1905 roku. Ten rok przyniesie najbardziej mroczny utwór Prusa pod tytułem Dzieci, choć już wcześniej, w dziwnym Ze wspomnień cyklisty znajdziemy przerażający obraz ilustrujący jego fobię społeczną. Bohater wysłuchuje historii o kopaczu studni, który trzy godziny zapadał się w kredowe błoto na oczach kilkuset ludzi niepotrafiących mu pomóc. Oto mroczny obraz relacji jednostki i społeczeństwa. To wspólny ton, który wciąż powraca w losach wielu postaci wypowiadających rozszczepioną osobowość autora.
Gdyby trzeba było z tych głosów – wbrew Prusowi – wybrać jeden, wskazałbym na męczące go pytanie o człowieka jako istotę społeczną i osobną jednocześnie. Fascynował go ten styk, miejsce wspólne. Jaką część jednostka powinna wydzielić społeczności, a co zostawić dla siebie? Wcale też nie był pewien, która z tych części jest społeczeństwu bardziej przydatna. Z tego bierze się jego galeria dziwaków, odludków, marzycieli, mizantropów, których aspołeczność, egotyzm, lekceważenie masy mają być odkupione ideą wielkiego daru, jaki obiecuje społeczeństwu ich talent i praca.
Projekt Prusa zrównoważenia romantyzmu pozytywizmem rozumiemy dziś lepiej dzięki Houellebecqowi. Obu pisarzy wkurza jednostka szantażująca społeczeństwo roszczeniem sobie prawa do absolutnej samorealizacji. Dla Prusa był to spadek po romantycznym bohaterze, który odmawia dostępu do siebie życiu innemu niż jego własne życie psychiczne. Autor Cząstek elementarnych atakuje rozpętany przez kontrkulturę lat sześćdziesiątych nihilistyczny hedonizm lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Prus przeczuwa, a Houellebecq wie, że wyzwolony wreszcie z ograniczeń politycznych i obyczajowych człowiek to samotna i żałosna maszyna do przyjemności, zaprogramowana przez ewolucję genetyczną. Ten właśnie problem dręczy Rzeckiego, który utknął jak mucha w sieci pająka-Darwina. „A co, jeśli ludzie to tylko chaotyczne zwierzęta z nadwyżką kultury?” – medytuje nad sklepową ladą Rzecki-Dawkins, rozstawiając na początku i na końcu powieści, a naprawdę „po tysiączny raz w życiu”, nakręcane zabawki.
„Jestem Grock”
Najbardziej zaś nie ufam żartom Prusa, choć był wspaniałym humorystą, klasykiem polskiej literatury dowcipnej, mistrzem ironicznej puenty, jadowitego sarkazmu, pogodnego żartu. To prawda, ale ja nie umiem się z tego śmiać. Już Montaigne zwrócił uwagę na podejrzane sąsiedztwo śmiechu i płaczu, które mają zbliżone fizjologiczne realizacje. Wydaje mi się, że czterdziestoletnią pracę zawodowego wesołka dobrze ilustruje ulubiony dowcip Groucho Marxa:
Do psychoanalityka przychodzi mężczyzna, który mówi, że nie ma po co żyć. Doktor, chcąc zaradzić jego melancholii, radzi, aby poszedł do cyrku, gdzie występuje najśmieszniejszy klaun świata, niejaki Grock.
– Po obejrzeniu jego występu zaraz poczuje się pan szczęśliwszy.
Pacjent wstaje, patrzy przygnębiony na lekarza i zbiera się do wyjścia. Wtedy doktor pyta:
– A właściwie jak pan się nazywa?
Mężczyzna odwraca się i odpowiada:
– Jestem Grock.
Bolesław Prus 1847–1912. Kalendarz życia i twórczości, oprac. K. Tokarzówna, S. Fita, red. Z. Szweykowski, Warszawa 1969; G. Borkowska, Prusa filozofia życia [w:] Jubileuszowe „Żniwo u Prusa”. Materiały z międzynarodowej sesji prusowskiej w 1997 r., red. Z. Przybyła, Częstochowa 1998; M. Gloger, Bolesław Prus i dylematy pozytywistycznego światopoglądu, Bydgoszcz 2007; F. Jameson, Zakochany biznesmen, przeł. R. Koziołek, „Teksty Drugie” 2010, nr 1–2; J. Kulczycka-Saloni, Bolesław Prus, Łódź 1947; H. Markiewicz, Bolesław Prus, Warszawa 1951; E. Pieścikowski, Bolesław Prus, Warszawa 1977; M. Płachecki, Wojny domowe. Szkice z antropologii słowa publicznego w dobie zaborów (1800–1880), Warszawa 2009; B. Prus, Kroniki, red. Z. Szweykowski, Warszawa 1953–1970; B. Prus, Literackie notatki o kompozycji, wstęp, wyb. i oprac. A. Martuszewska, Gdańsk 2010; Z. Szweykowski, Twórczość Bolesława Prusa, Warszawa 1972.
Ryszard Koziołek
Dobrze się myśli literaturą
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.