niedziela, 24 sierpnia 2025

Superpozycja kwantowa: pies jednocześnie stoi, siedzi i leży plus inne obrazki






















 

Hasło „poznaj samego siebie” ani nie spełniło swoich obietnic, ani też, najwyraźniej, nie trafia ono w samo jądro powszechnego ludzkiego zainteresowania i troski

 jest więc to hasło przynajmniej po części oszustwem, a mówiąc nieco delikatniej, by oddać mu sprawiedliwość – wszak oddawanie sprawiedliwości jest ukłonem, jaki brak złudzeń składa pięknym ideom – jest ono złudzeniem, samo-oszustwem, fikcją piękną i wzniosłą, dzięki której, jak by powiedział Nietzsche, człowiek w ogóle staje się dopiero zwierzęciem interesującym.

Esej Jacka Dobrowolskiego

Wzlot i upadek człowieka nowoczesnego 

został wyróżniony w II edycji 

Konkursu o Nagrodę im. Barbary Skargi 

ogłoszonego przez Fundację na Rzecz Myślenia w maju 2013, 

a rozstrzygniętego w październiku 2014 roku. 

Pytanie konkursowe, na które esej ten stanowi odpowiedź, brzmiało:

Czy nauka i technika potrafią sprostać starożytnemu wezwaniu: Poznaj samego siebie?

(...)

Poznaj samego siebie. Poznaj sam ego. Bez wątpienia ten ktoś, podmiot-poznający, jak już go zdążyliśmy nazwać, być może przedwcześnie, jest pewnym konstruktem, a nie czymś po prostu danym, zastanym. Będzie się on konstruował i rekonstruował w toku całego niniejszego wywodu, w żywiole jego dyskursu, daleki od jakiejkolwiek „naturalności” czy bezpośredniości, a jednak roszczący sobie prawo do jakiejś „faktycznej prawdy” czy autentyzmu, który jednak zagwarantować mu mogą tylko „kategorie” – takie jak „człowiek”, „osoba”, „podmiot”, „ja”, „jednostka”, „jestestwo”, „autor” itd. – wszystkie bardzo podejrzane, poddane już wielu druzgocącym dekonstrukcjom i zawsze kontrowersyjne, zawsze też ostatecznie bezpodstawne; implodujące w ekscesie i dywergencji sensów. Każde określenie tego „kogoś”, do którego odnosi się pytanie, będzie jakimś wyborem, będzie musiało coś wykluczyć lub pominąć, a coś innego może wyolbrzymić ponad miarę, wprowadzić zniekształcenie – ale czego? Otóż właśnie, tego „czegoś”, co jest tym nieznanym „czymś” – identycznym chyba z „kimś” – kto poznaje samego siebie, czegoś na tyle złożonego, a jednocześnie „najbardziej własnego”, że nie da się go łatwo usunąć, pominąć, zapomnieć o nim, odsunąć od „siebie” – nawet jeśli są powody, by wątpić w jego realność. Pamiętajmy też, że nie tylko indywidua ludzkie są podmiotami – podmiotem bowiem jest – albo bywa – Bóg, podmiotami są (bywają) inne duchy, podmiotami mogą też być kolektywy (klasy, narody, wspólnoty wiernych, mniejszości, korporacje itp.) oraz abstrakty-pojęcia: „człowiek jako taki”, „człowiek nowoczesny”, „przeciętny Kowalski” itd. Wszystkie te podmioty mogą również okazać się adresatami hasła „poznaj samego siebie”.

Ujmijmy rzecz drogą wyliczenia. Rozważane przez nas starożytne wezwanie może kierować się do:

Człowieka poznającego swoją naturę.

Duszy poznającej swoją duchowość/boskość.

Jednostki poznającej swoją jednostkowość.

Osoby ludzkiej poznającej swoją osobowość i „osobność”.

Podmiotu poznania poznającego swoją podmiotowość.

Ducha absolutnego poznającego samego siebie, czyli totalność tego, co jest.

Zwierzęcia myślącego poznającego swoje życie/ciało.

Klasy w sobie poznającej siebie jako taką i stającej się klasą dla siebie.

Dowolnego zdolnego do przetwarzania danych bytu przetwarzającego dane dotyczące jego samego.

Autora niniejszego eseju poznającego siebie drogą autokontemplacji.

Oto, co nam podsuwa tradycja filozoficzna Zachodu, i zapewne można by dodać jeszcze kilka innych wariantów – przy czym, zauważmy, nie są to opcje wyłączające się ani też wyraźnie odgraniczone od siebie, tak jak, na przykład, jednostkowość nie jest wyraźnie odgraniczona od duchowości czy cielesności. Być może zresztą jedynie wzięcie pod uwagę wszystkich z nich i stosowanie naprzemienne jest jedynym sposobem na to, by uzyskać w miarę wyczerpującą odpowiedź na nasze wyjściowe pytanie – w duchu, odpowiednio, (a) humanizmu, (b) antropo-teologii o sokratejsko-platońskiej proweniencji, (c) indywidualizmu, (d) „personalizmu”, (e) subiektywizmu/egzystencjalizmu, (f) heglizmu, (g) naturalizmu, (h) marksizmu i (i) posthumanizmu, a w końcu (j) czegoś w rodzaju quasi-solipsyzmu (przypadkowa kolejność ich uporządkowania nie jest przypadkiem o tyle, o ile już zrazu ma nas odciąć od ujęcia podporządkowanego chronologii – nie o nią nam chodzi). Należy je traktować jako dostępne nam perspektywy, jakie pojawić się mogą zawsze w tym tekście, ustanawiając właściwą dla tematu wielość punktów widzenia. Z jakichś powodów w każdym z wymienionych wyżej przypadków – być może nie licząc, choć i to nie jest całkiem oczywiste, ostatniego – chodzi o kategorię o roszczeniach „uniwersalnych”, nie wyłączających nikogo. A jednak na ile uniwersalne jest już samo „poznaj samego siebie”? Czy zawarta w tym haśle relacja „samo-zwrotności”, ta osobliwa relacja zachodząca pomiędzy x a x, „auto-” jest czymś uniwersalnym, czy może lokalnym? Czymś ostatecznym czy może epizodycznym? Czymś nieuniknionym, cechą gatunku, czy może czymś, co nie jest niczym więcej, jak zdarzeniem dyskursywnym, przelotnym wytworem mowy, względnie warunków kulturowych? Czymś pospolitym czy wyjątkowym, popularnym czy luksusowym, historycznie stałym, nawracającym czy unikalnym, bezprecedensowym?

Ten, kto ma odpowiedzieć na pytanie, które dotyka kwestii „poznawania samego siebie”, musi też przynajmniej z grubsza wiedzieć, kim jest, albo przynajmniej zakładać, że to wie, albo przynajmniej zakładać, że może wiedzieć; a także mieć doświadczenie poznawania/próby poznania samego siebie, albo może tylko przeświadczenie, że ma takie doświadczenie – i tylko na to doświadczenie, względnie przeświadczenie, może liczyć, a poza tym tylko na inne teksty na podobny temat (tyle w sprawie metodologii niniejszego eseju). Ryzykuje, że będzie zajmował się czymś fikcyjnym, a może czymś, co istnieje tylko o tyle, o ile się o tym myśli, i w miarę, jak się o tym mówi. Czymś, co urzeczywistnia się tylko w akcie myślenia o tym, czym i czy jest. Czy coś, co istnieje w ten sposób, może być poważnym zagadnieniem poznania?

Jest jeszcze inne ryzyko, związane z tym, jak bardzo przywołane wyżej kategorie, mimo roszczenia i pożądania uniwersalności, są nieuchronnie ekskluzywne. Są to wszystko, rzecz jasna, pojęcia filozoficznej dobrej wiary i woli – dobrą wiarą i wolą jest jednak piekło wybrukowane. Co począć z wszystkimi tymi, którzy z jakichś powodów zostają przez owo starożytne wezwanie „poznaj samego siebie” wykluczeni, pominięci? Którzy podjąć go z różnych względów nie mogą ze względu na obiektywne warunki? Nie można wątpić ani zapomnieć choćby na chwilę, że jest ich wśród ludzi przytłaczająca większość. Mimo że na pierwszy rzut oka nic nie mogłoby się wydawać bardziej „ludzkie” i ogólnodostępne, przynajmniej w intencji, niż to szlachetne hasło – które będąc jedynym umieszczonym nad wejściem do świątyni, obok owych dziesięciu pozostałych mądrości wykutych na steli przy wejściu, od początku narzucało się sugestywnie jako „najważniejsze z wezwań” (nawiasem mówiąc, były generalnie dwie „najważniejsze” uniwersalne propozycje przedłożone przez zachodnią tradycję: greckie „poznaj samego siebie” oraz chrześcijańskie „najważniejsza jest miłość”; pochrześcijańska nowoczesność dorzuciła do tego jeszcze: „skrusz kajdany!”). A jednak jesteśmy przecież doskonale świadomi i tego, że to starożytne wezwanie jest również rozkazem władzy; nie jest politycznie neutralne, wpisuje się w istniejące hierarchie, po części odsyłając do przywileju, po części zaś legitymizując jego ekskluzywność, a po jeszcze innej części transformując ów przywilej w instrument kontroli i sterowania, przez co funkcja panowania nad sobą uogólnia się, przekształcając w reżim panowania ogólnego nad wszystkimi – jakże wiele tu uwikłań, niebezpieczeństw, pułapek ideologicznych! Wykluczając, segregując, hierarchizując i zachęcając do kontemplacji, a jednocześnie roszcząc sobie pretensję do tego, by ustanawiać zadanie pierwszorzędne i najwyższe „dla każdego człowieka” – być może odwodzi go od zadań w istocie pilniejszych, mniej teoretycznych, a bardziej praktycznych czy moralnie palących?

Z trzeciej strony, jednym z tych sensów hasła „poznaj samego siebie”, który definitywnie można uznać dzisiaj za skompromitowany, a w każdym razie za niedający się już dłużej w świetle historii powszechnej bronić, jest przekonanie, że poznanie samego siebie prowadzi do panowania nad sobą w sensie mocnym i globalnym; że samowiedza daje realną, suwerenną samodzielność, samo-władztwo – nie tylko namiastkę panowania w postaci, jak najbardziej atrakcyjnego samego w sobie, podporządkowania sobie innych, ale realną władzę w sensie zdolności do realizacji swego najlepiej pojętego dobra. Milczącym założeniem jest tu starodawna wiara filozoficzna, że człowiek, zarówno człowiek pojedynczy, jak i ludzkość w ogóle, potrafi sobą rozumnie pokierować. Jednakże doświadczenie XX wieku (nie tylko tego wieku, ale tyle wystarczy) poucza nas, o ile historia w ogóle może pouczać, że z zasady człowiek, tak pojedynczy, jak i ludzkość, nie kieruje się rozumem, co najwyżej czasem, w ograniczony sposób i w ograniczonym celu go używa, ale nie jest to per saldo regułą decydującą – a nadzieja, że tak stać się może, jest już tylko matką naiwnych, największych pięknoduchów, chociaż kiedyś, u zarania ery oświeconej, matkowała bardziej utalentowanym i dobrze zapowiadającym się dzieciom, postępowi, emancypacji, sekularyzacji itp., enfants prodigieux, które jednak wszystkie wyrodziły się i zbuntowały przeciw poczciwemu oświeceniu. Tym samym można chyba dość autorytatywnie przyjąć, że hasło „poznaj samego siebie” ani nie spełniło swoich obietnic, ani też, najwyraźniej, nie trafia ono w samo jądro powszechnego ludzkiego zainteresowania i troski, jest więc to hasło przynajmniej po części oszustwem, a mówiąc nieco delikatniej, by oddać mu sprawiedliwość – wszak oddawanie sprawiedliwości jest ukłonem, jaki brak złudzeń składa pięknym ideom – jest ono złudzeniem, samo-oszustwem, fikcją piękną i wzniosłą, dzięki której, jak by powiedział Nietzsche, człowiek w ogóle staje się dopiero zwierzęciem interesującym.

Dodajmy, że inne niż zachodnia kultury raczej nie nadają zadaniu poznania samego siebie aż tak wysokiego priorytetu: kiedyś nazwano by może w nazbyt esencjalizujący sposób „wschodnią” zasadę wybijającą się często w świadomości nieeurocentrycznej, wedle której najważniejsze byłoby raczej „zjednoczenie z bytem w ogóle”, a nie samopoznanie – właściwe poznanie znosi bowiem, zgodnie z tą koncepcją, samo owo „samo-”, unieważniając jednostkowość i podmiotowość bycia, roztapiając umysł we Wszystkim. Problem i program poznania samego siebie jest być może epizodycznym projektem, który na jakiś czas – nie tak znowu długi – pojawił się w pewnej lokalnej kulturze i cywilizacji, bez wątpienia opartej na bardzo rozrzutnym, kosztownym i energochłonnym koncepcie jednostkowego szczęścia jako dobrobytu i prawa do zabezpieczonego bytu, do niepodlegania naturalnej selekcji, i w ogóle do życia typu all-inclusive, w którym każdy może cieszyć się tym, że jest sobą.

Umasowienie konsumpcyjnego dobrostanu, jakkolwiek i tak względne, wydaje się jednak zjawiskiem historycznie przejściowym, już w tej chwili widać oznaki wyraźnego odwrotu od koncepcji uniwersalizacji „państwa dobrobytu” – w którym bez wątpienia najlepiej rozwija się ludzki indywidualizm wraz z najbardziej jego elitarnym, tak czy owak, choć bardziej już łatwo dostępnym programem autokontemplacji, poznania samego siebie. Oczywiście, westernizacja czyni z tego projektu własność całej planety, ale to, czy się on upowszechni w chwili obecnej, nie rozstrzyga się już wyłącznie w kręgach cywilizacji zachodniej – coraz więcej ma i będzie tu miała do powiedzenia specyficzna re-formacja dalekowschodnia, chińska i konfucjańska, która prawdopodobnie ze względów oszczędnościowych, jakie narzucają warunki późnego kapitalizmu i dynamicznej inflacji cen surowców, wytworzy silny nacisk na zacieśnienie przestrzeni udostępnionej jednostce i jej materialnej swobody opartej na rozrzutnej konsumpcji indywidualnej, kosztochłonności istnienia. To prawda, że chiński boom turbokapitalistyczny ostatniego ćwierćwiecza wytworzył także w Państwie Środka nowe, specyficzne modele narcystycznego egocentryzmu (słynne i przysłowiowe już „nowa chińska klasa średnia” oraz „pokolenie jedynaków”)[1], wprowadzając do dziedziny chińskiej kolektywności element o niejednoznacznym, złożonym wpływie, dzięki któremu nastąpi może w dalszej perspektywie jakaś „fuzja wschodu z zachodem” – jednak nawet ten kompromis, trudno przewidywać, jak bardzo toksyczny, z perspektywy przyszłości już teraz zdaje się w każdym razie marginalizować przedmiot naszych rozważań, czynić go ideą raczej zamierzchłą, nieniosącą energii przyszłości ani nadziei na lepsze jutro; niezwiastującą już niczego.

W związku z tymi przesunięciami geopolitycznych centrów zarządzania, które odbierają relatywne znaczenie kręgowi atlantyckiemu, a nadają je kręgowi pacyficznemu[2], zasada „roztopienia jaźni” może nabrać większej politycznej wagi, bo to właśnie ona wyznaczać będzie paradygmat w centrum zarządzania masami, masami, dodajmy na marginesie, których liczebność przewyższy wszystko, czego pod tym względem byliśmy świadkami w XX wieku, z 13 mld Ziemian prognozowanymi na rok 2100. „Poznaj samego siebie” może więc, jak wiele na to wskazuje, być już przebrzmiewającym, odchodzącym powoli i niepostrzeżenie do przeszłości hasłem, jeśli nie zasłoną dymną postekspansjonistycznej cywilizacji znajdującej się u schyłku swej dominacji, u kresu swego dziejowego znaczenia. Zajmując się jej esencjalnymi priorytetami intelektualnymi, uprawiamy być może już tylko jakże zacną sztukę medytowania nad szlachetnymi ideami przeszłości, własną (choć dla Polaka ta „własność” jest czymś dodatkowo nieoczywistym, korespondencyjnym, jakby „na słowo honoru”), minioną już na wieczność chwałą. Pomyślmy o tym, jak bardzo jesteśmy w tym prowincjonalni i, pardonnez le mot, zapyziali – oto gdzieś na peryferiach dawnego imperium cywilizacji europejskiej, obecnie pogrążonego w kryzysie i skazanego na to, by nigdy już w przewidywalnej przyszłości nie grać pierwszych skrzypiec w orkiestrze międzynarodowej, ktoś jest na tyle przejęty antykwarycznymi, nobliwymi ideałami, by zajmować się czymś tak bardzo już minionym, niedzisiejszym, a w każdym razie pozbawionym jakiejkolwiek mocy mobilizacji i bezpośredniego opisu aktualności, jak „poznawanie samego siebie”.

Jacka Dobrowolskiego

Wzlot i upadek człowieka nowoczesnego


Recenzja książki Ewy Danowskiej "Józef Weyssenhoff (1860-1932) - pisarz, bibliofil, kolekcjoner",


Józef Weyssenhoff - pisarz, światowiec, smakosz życia

Józef Weyssenhoff miał niezwykłe życie, można powiedzieć, że gotowe na scenariusz filmowy. Czego w nim nie ma! Młodość na Litwie, studia na prestiżowym uniwersytecie w Dorpacie, światowe życie złotej, arystokratycznej młodzieży. Są polowania, bale, karty, miłostki, są dworki ziemiańskie i kasyna w Monte Carlo. Jest rodzinne szczęście i nieszczęście.  Trochę jednak drażni ta bezmyślna beztroska młodego rozrywanego w towarzystwie kresowego arystokraty, którego matka - gorąca patriotka, by utrzymać dzieci po przedwczesnej śmierci ojca, chadzała w dziurawych trzewikach.

Żył z rozmachem, nawet przegrana w karty była spektakularna. W Petersburgu, przy stoliku z rodziną carską (dokładnie ze stryjecznym bratem cara) przegrał tak zawrotną sumę, że złośliwi mówili, że to czwarty rozbiór Polski.

Zła karta doprowadziła do rozwodu z żoną (Aleksandrą Bloch) i utraty majątku. Przegrał  jako światowiec, ale wkrótce narodził się jako pisarz.

O życiu Józefa Weyssenhoffa mówi wydana niedawno książka Ewy Danowskiej "Józef Weyssenhoff (1860-1932) - pisarz, bibliofil, kolekcjoner", którą przeczytałam z przyjemnością, bo to dobrze udokumentowana publikacja, sprawnie napisana, opatrzona bogatą bibliografią i ciekawym materiałem ilustracyjnym.

Autorka skupia się na życiu, ale także pasjach Weyssenhoffa, jedną z nich było pisarstwo, ale znany był także (choć dziś pod tym względem zapomniany) jako kolekcjoner. Danowska opatrzyła książkę podtytułem, który wskazuje, jak chciała przedstawić bohatera swego biograficznego opracowania. "Nieznane oblicze twórcy" odsłania bowiem Weyssenhoffa jako estetę, kolekcjonera starodruków, rękopisów, ale także numizmatów czy rycin. Pisarz był rozmiłowany w sztuce, dużo czasu spędzał w muzeach, na wystawach, cenił biblioteki, księgarnie, które wówczas pełniły rolę literackich salonów.

Dla kogo jest ta książka? Dla wielbicieli biografii, historii, literatury, dla tych, którzy chcą poczytać o niezwykłym człowieku, który żył w niezwykły sposób w bardzo ciekawych czasach. (...)

Czytaj dalej →

Magdalena Jastrzębska

piątek, 22 sierpnia 2025

Parę wierszy pani profesor ...


Powinnam za Tobą
Tęsknić
Ale na razie wolę
Pozostać tutaj
I nie bardzo pociąga mnie
Bezziemskość
Bezcielesność
Oraz
Królestwo niebieskie
Ufać Ci powinnam
Ale chyba nie ufam
Bez reszty doczesna
No i co ze mną zrobisz ?
Przynajmniej jestem szczera …

***

Żal mi
Żal mi okaleczonych drzew
Krwawiące konarami
Odrąbane pnie
W dzień sądu przeciw nam
Złożą zeznanie

Żal mi wyrzuconych psów
Wyjących z bólu w lesie
I kociąt utopionych
Miałczących w workach
Requiem

Żal mi ziemi przez ludzi
Zabijanej wytrwale
Ustami kłamliwymi
Śpiewamy Bogu
Chwałę

*  *   *

Kolekcjonerka

Zbierała
nader skrzętnie
Do kufra chowała chętnie
Niechęci i uprzedzenia
Zawody i zniechęcenia
Rozczarowania i klęski
Porażki
i żale
Niespełnienia jedwabne
jak szale
Składała w kufrze
Starannie segregowała
Co parę dni
Trzepała  przeglądała
wietrzyła
By mole nic nie zżarły
zadbała
Do tajnej  szufladki
Wkładała 
Wszystkie wpadki
W sreberka
jak czekoladki
owinięte
Na samym wierzchu
Umieściła
Złe  słowa
I złe spojrzenia
ironiczne uśmiechy
zlekceważenia i pominięcia
z boku jeszcze zawiści
zazdrości plotki i pomówienia
cienkie
wiec dużo  miejsca
nie zabrały
Kufer był pełny  cały
Wręcz pękał

Biedna kolekcjonerka

*  *  *

Biedne zwierzątka na krze
pod spodem kipiel się pieni
i wre
czeluść czarna
Ocean i Przepaść
Głód i Zagłada
A na krze
Dryfują  zwierzątka biedne
Malutkie
Futerka   drżą na wietrze
Pomoczą się  Utopią się
Stworzonka

***
Bestie
zabili oswojonego
jelonka
zawiedli  zaufanie
Boga

Tchórze
zostawili przy drodze
rannego
łosia
pojechali dalej
zadowoleni

Nie przechodził  tamtędy
samarytanin  

***

Tyle jeszcze jest do zrobienia
A tu już wzywają na  Sąd ?
Tyle jeszcze jest do zrobienia
A miecz Damoklesa już
Się chwieje  nad głową
Na bardzo cienkiej nitce?
Tyle jeszcze jest do zrobienia
A już siekiera dotyka pnia ?
I trąba z oddali gra ?
Już gra ?
Tyle jeszcze ….

***

On się sieje
Rozsiewa
Znienacka
Przyczaja
Podgryza
powoli
Zabiera
Rak
Ale się przecież
Jeszcze
Wymknę
Ucieknę
Zdążę
Wbiec w życie
Przecież nie chodzę
Na wspak
Będę szybsza
Szybsza będę
Niż rak

* * *
To leżące na podłodze
Futro
W jadalni zamku Frynland
Kiedyś biegało po
Okolicznych lasach  i
Krew w nim krążyła
Wypełniając ciało
Życiem
A to martwe
Poroże
ścianę zdobiące
Jeleniem
było
Zanim Arcyksiążę
Nie wymierzył
Celnie między oczy
Ze swej ulubionej
Dubeltówki
Za niedługo miał
Zginąć
Ferdynand

***
                  
Zaklinanie

Moje zwyczajne życie
Zwróć mi Panie
Niech znowu kawa
Ma swój smak
Gdy wspólnie
Jemy śniadanie
Niech spacer z psem
Do pracy droga
Zakupy książka
Koncert obiad
Pomogą   piękno
kontemplować
Niech znów codzienność
Odzyska blask
Pozwoli w życiu trwać
Niech znowu w górę
Biegnie szlak
Niech
nie
urywa się

Zofia Zarębianka

Dzieci „własnością” państwa. O czym nie chce wiedzieć Tusk?


Najnowsza odsłona sprawy rodziny Klamanów, której dzieci zostały – bez powodu – odebrane przy użyciu przemocy i przekazane szwedzkim służbom, pokazuje, jak zatrważająca i wołająca o pomstę do nieba jest skala zbrodni przeciwko władzy rodzicielskiej, jakie popełnia rząd w Warszawie. Uznaniowość i absurdalność tych bezprawnych działań wymaga poważnej refleksji na temat zmian prawnych, które – na poziomie konstytucji – zapowiedział prezydent Karol Nawrocki.

Gdy rok temu po raz pierwszy usłyszałem o rodzinie Klamanów, zastanawiałem się, czy tak nieprawdopodobna sytuacja naprawdę mogła się wydarzyć. Dziś wiem ponad wszelką wątpliwość: to naprawdę się stało. Polska rodzina dysponująca wyłącznie polskim obywatelstwem mieszkała od kilku lat w Szwecji. Po tym jak jedna z córek, nastolatka przeżywająca okres buntu, nierozważnie poskarżyła się w szkole, że rodzice „zmuszają” ją do wykonywania obowiązków domowych, uruchomiła się nieludzka machina. Dziecko zostało odebrane rodzicom i nic nie pomogło, że samo przyznało się, iż skłamało, by odgryźć się rodzicom. Jednorazowe pogwałcenie władzy rodzicielskiej nie wystarczyło jednak szwedzkim służbom, które wystąpiły o „przekazanie” do „pieczy zastępczej” pozostałych trzech córek.

Rodzice wyjechali do Polski, by uratować pozostałe dzieci. Sądzili, że w Polsce będą bezpieczni…

I tu wydarza się najbardziej niewiarygodna część historii. Rząd Donalda Tuska nie zdecydował się bronić polskiej rodziny przed działaniami zagranicznej organizacji przestępczej (bo jak nazwać instytucję, która trudni się odbieraniem dzieci z byle wydumanego powodu?), mało tego – nie zdecydował się nawet zostawić tej rodziny w spokoju.

Nastąpił dramatyczny finał. „Polska” policja nasłana przez „polskie” władze wkroczyła do domu państwa Klamanów i siłą odebrała pozostałe trzy córki po to, by następnie przekazać je w ręce zagranicznej organizacji trudniącej się de facto porywaniem dzieci. Z pogwałceniem wszelkich praw, w tym międzynarodowych, dzieci zostały nie tylko odebrane rodzicom, ale również rozdzielone, chociaż powinny przynajmniej znaleźć się razem w „pieczy zastępczej”.

Czy to już dla Państwa za wiele? Jeżeli tak, to mam złe wieści. Nie jest to najbardziej tragiczny przypadek wrogich działań „polskiej” władzy przeciwko polskim obywatelom. Jestem świeżo po rozmowie z mec. Magdaleną Majkowską, zawodowo zajmującą się podobnymi nadużyciami, do której Czytelników z naciskiem odsyłam (pod tym linkiem). A tymczasem przytoczę tylko jeden z wielu omawianych w naszej rozmowie przypadków.

Chodzi o kobietę, którą media określają jako Magdalenę W. Została skazana za „drobne oszustwo internetowe”, którego rzekomo miała się dopuścić. Nie była jednak w stanie stawić się na prace społeczne, ponieważ była w ciąży. Tu do akcji wkroczyła „polska” władza. Kobieta trafiła do więzienia, a dzieci – choć mają ojca i babcię, którzy deklarowali opiekę – zostały gwałtem odebrane rodzinie i przekazane do tzw. pieczy zastępczej. Gdy matka była w więzieniu 4-miesięczny Oskarek, pozbawiony właściwej opieki i pokarmu… zmarł. Tak, dobrze Państwo czytają. Zmarł.

Czy na tym kończy się bestialska nikczemność „polskiej” władzy? Nie. Zrozpaczona pani Magdalena została doprowadzona na pogrzeb własnego dziecka… w kajdankach i stroju więziennym, po czym nie pozwolono jej nawet otrzeć twarzy, gdy patrzyła jak jej ukochane dziecko – zamordowane przez bezduszny system gwałcący wszelkie prawo ludzkie i Boskie – jest spuszczane w trumnie do ziemi.

U źródeł bezprawia

Co jest nie tak z prawem obowiązującym w Polsce i co należy rekomendować prezydentowi Nawrockiemu przy pisaniu nowej ustawy zasadniczej – o tym w rozmowie z mec. Majkowską (pod tym linkiem). Tu podkreślę i rozwinę zagadnienie samej władzy rodzicielskiej, której niewłaściwe rozumienie, albo po prostu gwałcenie leżą u podstaw tak przerażających i skandalicznych działań rządu w Warszawie.

Zacznijmy od tego, że coraz częściej mówi się nam o tzw. „prawach rodzicielskich”, a nie o władzy rodzicielskiej. Już na etapie języka mamy do czynienia z próbą zafałszowania prawdy na temat władzy, którą dysponujemy. Mówienie o prawach rodzicielskich – w logice dzisiejszego państwa, które uzurpuje sobie możliwość ingerowania we wszystkie dziedziny naszego życia – może sugerować, że te prawa są nam „przyznane” przez Konstytucję, czyli de facto przez władzę ustawodawczą.

Nic bardziej mylnego. Władza rodzicielska jest władzą odrębną od władzy politycznej, wyprzedza ją i ma przed nią pierwszeństwo w sprawach dotyczących dobra i wychowania dzieci. Źródłem takiego stanu rzeczy jest prawo naturalne, które dla wszystkich ludzi wszystkich epok było w tej kwestii jasne i niekwestionowalne. Gdy władza próbuje czynić się „właścicielem” naszych dzieci, jest to niesprawiedliwość tak oczywista, tak rażąca i tak bezdyskusyjna, że – nawet bez głębszego poparcia filozoficznego czy religijnego – w praktyce uznajemy fakty płynące z prawa naturalnego.

Władza rodzicielska posiada swoją autonomię względem władzy politycznej. Pełniąc władzę rodzicielską, nie mamy praw, które ktoś nam nadał, ale prerogatywy, które wypływają z natury sprawowanej przez nas władzy (oczywiście mającej służyć dobru dzieci przy określonych moralnych ograniczeniach wynikających z tego celu).

Tylko w dwóch przypadkach władza polityczna ma prawo wkroczyć w kompetencje władzy rodzicielskiej:

Po pierwsze, gdy w sposób drastyczny rodzice używają tej władzy przeciwko dziecku (znęcając się nad nim, co grozi poważnym uszczerbkiem na zdrowiu bądź nawet utratą życia albo też demoralizując podopiecznych poprzez skrajnie patologiczne zachowania, choćby seksualne). Tym jednak zajmuje się kodeks karny i nie potrzeba uzbrajania żadnych specjalnych instytucji przeciwko rodzinom.

Po drugie, gdy wymaga tego sprawiedliwie rozumiane dobro wspólne. Gdy na przykład władza jest zmuszona do prowadzenia działań wojennych w celu zachowania samego bytu państwowego i narodowego, to wtedy mogą być usprawiedliwione działania zawieszające obowiązywanie praw wynikających z prawa naturalnego.

Poza tymi dwoma przypadkami władza polityczna nie ma prawa ingerować w prerogatywy władzy rodzicielskiej. Oznacza to, że władza nie ma prawa oceniać „zdolności” do pełnienia opieki nad dziećmi na podstawie czynników ekonomicznych, nie ma prawa ograniczać władzy rodzicielskiej z powodu niespełniania rzekomego „obowiązku” szkolnego, nie ma prawa ingerować w metody wychowawcze i szczególnie nie ma prawa występować przeciwko rodzicom z powodu wychowywania dzieci w wierze katolickiej i w obiektywnej moralności opartej o prawo naturalne i poszanowanie przyrodzonej sprawiedliwości.

Wszelkie odchylenie od zdrowego rozumienia władzy rodzicielskiej, wszelka nieścisłość w zapisach prawnych oraz udzielanie urzędnikom jakichkolwiek kompetencji ingerowania w autonomię rodziny, stanowią przyczyny patologii i aberracji władzy, jakie z najgłębszym przerażeniem obserwujemy obecnie w Polsce.

Uznanie władzy rodzicielskiej oznaką cywilizacji

Na koniec, jeżeli ktokolwiek identyfikujący się z katolicyzmem, bądź ogólnie z normalną, tradycyjną wizja świata, miałby wątpliwości, warto przypomnieć, że taki porządek rzeczy jest nie tylko wpisany w naturę i wystarczy odrobina zdrowego rozsądku, by go rozpoznać, ale został on także skodyfikowany przez najwybitniejsze umysły naszej cywilizacji, od Arystotelesa po św. Tomasza z Akwinu.

Już Arystoteles opisał na kartach Polityki proces organicznego rozwoju ludzkiej wspólnoty, w której władza rodzicielska jest władzą podstawową i niezbędną do funkcjonowania społeczeństwa. Zaś św. Tomasz w Sumie Teologicznej szczegółowo rozwinął naukę na temat rodzajów władzy i naszego moralnego zobowiązania do posłuszeństwa.

Akwinata podkreśla kluczową w tym kontekście prawdę. Mianowicie, że „podwładny nie ma obowiązku być posłusznym przełożonemu, jeśli ten nakazuje mu coś, w czym nie podlega mu ów podwładny”. Czyli nawet, gdy uznamy, iż władza polityczna jest władzą zwierzchnią nad narodem, której sprawiedliwym nakazom naród winien jest posłuszeństwo – to i tak wyłącznie w granicach przewidzianych dla tej władzy, a nie w każdej dowolnej kwestii, w której władza ubzdura sobie, że wolno jej podejmować decyzje.

Władza państwowa zgodnie ze swoją naturą odpowiada wyłącznie za bezpieczeństwo zewnętrzne i wewnętrzne oraz ład moralny zgodny z prawem naturalnym i dobrymi obyczajami narodu. Tylko w tych kwestiach i w takich ramach władza ma prawo regulować funkcjonowanie podstawowej komórki społecznej, jaką jest rodzina i w ogóle wkraczać w sferę niezależności obywateli.

Władza, która wykracza poza swoje kompetencje i świętokradczo przestępuje granice autonomii rodziny, staje się w takim wypadku władzą niesprawiedliwą, której nie jesteśmy winni posłuszeństwa i przed którą mamy prawo się bronić. Ze względu na obowiązki rodziców względem dzieci (zawarte w naturze władzy rodzicielskiej) mamy wręcz moralną powinność zbuntować się przeciwko władzy, która stacza się w mroki opresyjnego barbarzyństwa i uzurpuje sobie prawo do decydowania o naszym życiu rodzinnym i o zasadach, zgodnie z którymi wychowujemy nasze dzieci, o ile zasady te zgodne są z wyższą – ponadpaństwową – normą prawa, jaką jest prawo naturalne.

Filip Obara
https://pch24.pl/dzieci-wlasnoscia-panstwa-o-czym-nie-chce-wiedziec-tusk/


Myślozbrodnia – orwellowski koszmar staje się rzeczywistością na Wyspach Brytyjskich


W powieści “Rok 1984” George Orwell przestrzegał przed społeczeństwem, w którym samo myślenie w sposób niezgodny z linią partii staje się przestępstwem. Dziś, w Wielkiej Brytanii i Irlandii, ta ponura wizja przybiera realny kształt. Pod płaszczykiem troski o “bezpieczeństwo online” i walki z “mową nienawiści” instalowany jest system nadzoru i represji, który Orwell rozpoznałby natychmiast.

Statystyki są przerażające: Brytyjska policja dokonuje ponad 30 aresztowań dziennie za posty w mediach społecznościowych. W ciągu ostatnich lat liczba zatrzymań za wypowiedzi online wzrosła o blisko 58% – z 7.734 w 2019 roku do ponad 11.000 obecnie. Ludzie są aresztowani za wyrażanie opinii, które jeszcze niedawno mieściły się w granicach normalnej debaty publicznej.

Mechanizm totalitarnego nadzoru działa z bezwzględną efektywnością. Po zamieszkach w Southport w lipcu 2024 roku, Komisarz policji metropolitalnej Sir Mark Rowley, niczym funkcjonariusz Ministerstwa Prawdy, ogłosił: “Bez względu na to, czy jesteś w tym kraju popełniając przestępstwa na ulicach, czy popełniasz przestępstwa z daleka online, dopadniemy cię”.

W Oceanii Orwella nikt nie mógł uciec przed Wielkim Bratem – w dzisiejszej Wielkiej Brytanii władze otwarcie grożą ekstradycją obywatelom innych krajów za posty w mediach społecznościowych.

Każda dyktatura potrzebuje niejasnych przepisów, które można dowolnie interpretować przeciwko niewygodnym osobom. Communications Act z 2003 roku spełnia tę rolę idealnie, zakazując komunikacji, która jest “groźna lub obraźliwa i ma na celu nękanie, alarmowanie lub niepokojenie kogoś”. W praktyce każda krytyczna wypowiedź może zostać uznana za “niepokojącą” dla kogoś. To niemal doskonałe ucieleśnienie orwellowskiej “myślozbrodni”.

Przykłady prześladowań za wypowiedzi są tak absurdalne, że mogłyby pochodzić z kart wspomnianej powieści, gdyby nie były tak przerażająco realne. 19-letnia Chelsea Russell została skazana za zacytowanie linijki z piosenki rapowej. Mark Meechan otrzymał grzywnę 800 funtów za żart z psem. 55-letnia kobieta została aresztowana za sugestię, że sprawca ataku mógł być imigrantem. W każdym z tych przypadków państwo brutalnie wkracza w sferę prywatnej wypowiedzi, pokazując, że nikt nie jest bezpieczny przed jego inwigilacją.

Irlandia podąża tą samą drogą ku totalitaryzmowi, choć ukrywa go pod ładnie brzmiącą nazwą “Komisarza ds. Bezpieczeństwa Online”. W państwie Orwella Ministerstwo Miłości zajmowało się torturami, Ministerstwo Pokoju prowadziło wojny, a Ministerstwo Prawdy fabrykowało kłamstwa.

W dzisiejszej Irlandii “Komisarz ds. Bezpieczeństwa” będzie kontrolował, cenzurował i karał za nieprawomyślność.

To, co obserwujemy, to klasyczny przykład totalitaryzmu, którego nikt nawet nie śmie nazwać totalitaryzmem. Charakterystycznymi jego cechami są zawsze: kult państwa, ograniczanie wolności jednostki, eliminowanie opozycji i inwigilacja społeczeństwa. Wszystkie te elementy są obecne w nowych systemach kontroli internetu na Wyspach Brytyjskich, choć sprzedawane są pod hasłami “ochrony przed szkodliwymi treściami”.

Irlandzka ustawa Online Safety and Media Regulation Act upoważnia państwo do kontrolowania nie tylko treści nielegalnych, ale także tych, które arbitralnie uznaje za “szkodliwe”. W orwellowskim stylu, definicja “szkodliwości” może być dowolnie rozszerzana przez władzę wykonawczą, bez konieczności zmiany samej ustawy. Minister komunikacji Richard Bruton, ogłaszając koniec “ery samoregulacji”, brzmiał jak urzędnik Partii ogłaszający nowy etap kontroli nad społeczeństwem.

Orwell przewidział także “nowomowę” – język zaprojektowany, by ograniczać możliwość wyrażania niewygodnych myśli. Dzisiejsze eufemizmy jak “bezpieczeństwo online”, “ochrona przed szkodliwymi treściami” czy “walka z dezinformacją” pełnią dokładnie tę samą funkcję – maskują cenzurę i represje pod pozorem troski o dobro publiczne.

Najbardziej niepokojące jest to, jak szybko społeczeństwa zachodnie, dumne ze swojej tradycji wolności słowa, kapitulują przed faszyzmem w nowym opakowaniu. Cywilizacja zachodnia wydaje się stać na krawędzi nowej Ciemnej Epoki – każdy rząd, który aresztuje i więzi własnych obywateli za wyrażanie ‘niewłaściwych’ opinii, nie może już twierdzić, że stoi po stronie wolności.

Wizja Orwella miała być ostrzeżeniem, nie instrukcją obsługi. Tymczasem rządy Wielkiej Brytanii i Irlandii zdają się traktować “Rok 1984” jak podręcznik. W świecie, gdzie policja puka do drzwi za posty w mediach społecznościowych, gdzie obywatele mogą być więzieni za “obraźliwe” tweety, a państwo rozszerza swoją władzę nad każdym aspektem komunikacji online, trudno nie dostrzec niepokojących podobieństw do najczarniejszych wizji totalitaryzmu.

Pytanie, które pozostaje, nie brzmi już “czy” będziemy wkrótce żyć w orwellowskiej dystopii, ale jak daleko pozwolimy, by ta faszystowska transformacja zaszła, zanim się obudzimy i jej przeciwstawimy. Bo jak pisał Orwell: “Jeśli chcesz wizji przyszłości, wyobraź sobie but depczący ludzką twarz – wiecznie”.

https://zmianynaziemi.pl/wiadomosc/myslozbrodnia-orwellowski-koszmar-staje-sie-rzeczywistoscia-na-wyspach-brytyjskich

Źródła:

https://theweek.com/law/when-is-an-offensive-social-media-post-a-crime

https://en.wikipedia.org/wiki/Hate_speech_laws_in_the_United_Kingdom

https://freespeechunion.org/police-make-30-arrests-a-day-for-offensive-online-messages

https://www.aa.com.tr/en/europe/uk-police-arrest-3-for-inciting-hate-violence-on-social-media-amid-far-right-riots/3297799

https://www.london.gov.uk/who-we-are/what-london-assembly-does/questions-mayor/find-an-answer/crimes-social-media

https://www.tabletmag.com/sections/news/articles/free-speech-wobbles-uk

https://cbsaustin.com/news/nation-world/uk-authorities-threaten-extradition-jail-to-us-citizens-for-online-posts-stoking-riots-social-media-elon-musk-x-stabbing-taylor-swift-themed-event-children-dead-prime-minister-police-laws-free-speech

https://winslowlawyers.com/uk-man-arrested-for-malicious-communications

https://en.wikipedia.org/wiki/Censorship_in_the_United_Kingdom

https://www.oireachtas.ie/en/debates/debate/dail/2022-09-21/15

https://www.oireachtas.ie/en/bills/bill/2022/6

https://www.gov.ie/en/press-release/1e05a-minister-martin-presents-additions-to-new-law-proposed-for-online-safety-and-media-regulation

https://www.irishstatutebook.ie/eli/2022/act/41/enacted/en/html

https://www.citizensinformation.ie/en/government-in-ireland/irish-constitution-1/censorship

#KeepItReal

https://www.gov.ie/en/department-of-culture-communications-and-sport/press-releases/minister-martin-brings-forward-amendments-to-the-online-safety-and-media-regulation-bill

Ireland’s Online Safety and Media Regulation Bill: Too Little, Too Soon?

https://www.gov.ie/en/press-release/dfd8b-minister-mcentee-proposes-new-bill-to-repeal-almost-century-old-censorship-of-publications-act

https://www.irishexaminer.com/news/arid-30974746.html


czwartek, 21 sierpnia 2025

Czy język polski („chrząszcz brzmi w trzcinie”) odbiera powagę spotkaniu człowieka z życiem?


W liście do Wittlina z 15 września 1973 roku Haupt podzielił się z autorem Soli ziemi swoimi wrażeniami po lekturze szkicu Miłosza Język, narody. Ponieważ zagadnienia poruszane w opublikowanym w „Kulturze” tekście były dla niego szczególnie ważne, pisarz niemal od razu, „na gorąco” relacjonował swoje wrażenia – chyba tylko tym można usprawiedliwić nieporozumienie, które zaszło przy tej okazji. Pisał Haupt:

Czesław Miłosz, w artykule we wrześniowym numerze „Kultury”, od-mawia jej [polszczyźnie – P.P.], jak i innym „szeleszczącym” słowiańskim mowom, klarowności, piękna. Jak na poetę i wykładowcę uniwersyteckiego literatury tej nieudałej mowy to bardzo niewdzięcznie z jego strony67.

Rzeczywiście, w tekście Miłosza pojawiły się dosyć kontrowersyjne wywody dotyczące fonetycznej specyfiki języków słowiańskich, osobno także języka polskiego. Fragment, który, jak się wydaje, wywołał sprzeciw Haupta, brzmi:

Żeby wydać sąd o Słowianach, wystarczy ucho, bo języki słowiańskie, z ich zbitkami syczących spółgłosek, z ich wielosylabowymi słowami, są koślawe i nieporadne, a już całkowicie chybiają, kiedy trzeba nimi posłużyć się w pracy intelektu, bo ściągają myśl w dół, „do budy rzeczownika”. […] Język polski („chrząszcz brzmi w trzcinie”) odbiera powagę spotkaniu człowieka z życiem, bo na słowa w innych językach uroczyste „nałożył czapkę błazeńską” swoich ś, ć, sz i cz. Amor, love, Liebe jako miłość! Mors, death, Todt jako śmierć! Bonheur, happiness jako ščęśće!68

Problem polega na tym, że nie były to tezy Miłosza, który jedynie rozpoczął swój szkic od zreferowania serii artykułów autorstwa Jana Darowskiego (poety i tłumacza, laureata Nagrody Kościelskich w 1969 roku) opublikowanych wcześniej na łamach „Wiadomości”. Darowski próbował w nich dowieść, że „nieuchwytne cechy każdej zbiorowości wyrażają się w języku, jakim ta się posługuje, i z kolei język wyznacza pułap kulturalny, jaki zdoła ona osiągnąć” 69. Jednocześnie, co wyraźnie zaznaczył już na wstępie Miłosz, artykuły Darowskiego były „napaścią na dzieje całej Słowiańszczyzny i dzieje Polski, i to od strony języka”70.

Trudno też dopatrzeć się u Miłosza aprobaty dla przytaczanych uwag dotyczących brzmieniowego ukształtowania języka polskiego. Z tego punktu widzenia zarzuty Haupta są więc całkowicie nieuzasadnione, a nieco ironiczne uwagi dotyczące samego Miłosza należy uznać w tym wypadku za wyraźnie chybione. Autor Pierścienia z papieru skierował ostrze swojej krytyki nie tam, gdzie powinien był to zrobić, jeżeli nawet uważał postawione tezy za niezasadne lub wręcz traktował je jako rodzaj umysłowej aberracji71.

67 W dalszym ciągu listu Haupt osłabia nieco wymowę swojej krytyki, chwaląc Miłosza za słuszne jego zdaniem dowartościowanie przekładu Pisma Świętego z Psał-terza puławskiego w porównaniu do Biblii Tysiąclecia.
68 C. Miłosz, Język, narody, „Kultura” 1973, nr 9, s. 3–4.
69 Tamże, s. 3.
70 Tamże.
71 Sam Miłosz dopatrywał się w artykułach Darowskiego widocznego „tła urazowego” ich autora (tamże).

Z książki „Zagubiony wpośród obcych”. Zygmunt Haupt – pisarz, wygnaniec, outsider

***
Jan Darowski – poeta, krytyk, tłumacz
Jan Darowski urodził się 22 grudnia 1926 roku w Brzeziu nad Odrą, podczas wojny uczył się drukarstwa w znanej wówczas drukarni Braci Mayerów w Raciborzu. W 1944 roku ukończył Szkołę Graficzną w Katowicach.

W wieku 17 lat został wcielony do Wehrmachtu. Podczas walki o Normandię uciekł na stronę aliantów i zgłosił się do Wojska Polskiego. Pod koniec wojny został instruktorem w Szkole Taktycznej w Catterick. Redagował gazetką garnizonową. Uczęszczał na kursy języka i literatury angielskiej organizowane przez Nelson College w Edynburgu. Maturę zdobył w Londynie w 1951 roku. Marzenia o studiach filozoficznych nie udało mu się zrealizować ze względów finansowych. Pracował jako robotnik niewykwalifikowany, z czasem powrócił do drukarstwa. Szeroką wiedzę zdobywał jako samouk, w tym też czasie pisał „do szuflady”.

Po zniesieniu wojennych restrykcji wiele lat pracował w zawodzie drukarza, nawiązując współpracę z „Merkuriuszem Polskim” i „Życiem Akademickim”. Stał się jednym z założycieli i współredaktorów „Kontynentów – Nowego Merkuriusza”, w którym ogłosił większość swoich wierszy, esejów oraz artykułów polemicznych. Drukował także w „Kulturze paryskiej”, „Miesięczniku Literackim”, „Więzi” , „Wiadomościach i Oficynie Poetów”. Jako pierwszy dokonał przekładu na język polski poezji D.H. Lawrense’a dla wielotomowej antylogii poezji angielskiej. Tłumaczył poezję Herberta, Białoszewskiego, Różewicza, Szymborskiej, Miłosza na język angielski do „Transatlantic Revien”, „San Francisco Annual”, „New Writing of East Europe”, „Cz. Miłosz: Selected Poems” Nowy Jork 1973 oraz wielu innych.

Jan Darowski zmarł 4 lipca 2008 roku. Jego prochy zostały pochowane, zgodnie z ostatnią wolą poety, w rodzinnej miejscowości na cmentarzu w Brzeziu 26 lipca.

Biografia Jana Darowskiego→

Wojna w Polsce, czyli kształt rzeczy strasznych

Cześć pierwsza

Część druga rozważań o hipotetycznej wojnie, która mogłaby ogarnąć ziemie polskie. Na dzień dzisiejszy to political fiction. Czy stanie się to realne w 2027 roku, jak uprzedzał premier Tusk? Czy może już we wrześniu 2025 roku, przy okazji manewrów Zapad, zorganizowanych przez siły zbrojne Federacji Rosyjskiej i Białorusi u naszych granic? Jakże łatwo będzie o prowokację, a gnostycy lubią symbolikę. „Nowa kampania wrześniowa”, pięknie by brzmiało w podręcznikach przyszłości. Dużo zależy od zachowań naszych oficjalnych sojuszników, ale najwięcej od reakcji samych Polaków – czy pozwolą się sprowokować, czy też odmówią walki zbędnej i samobójczej.

UKRAINA

To kolejne państwo, utworzone sztucznie, oficjalnie w 1991 r. Próby jego utworzenia zostały rozpoczęte w 1918 r., wraz z rozpadem Monarchii Austrowęgierskiej i odrodzeniem państwa polskiego. Ukraińska świadomość narodowa, a raczej ten zespół uczuć i światopoglądu, który za taką uchodzi został stworzony przez siły pozaukraińskie w II połowie XIX wieku, na fali tworzenia się nacjonalizmów, w tym samym czasie, co rewolucyjny komunizm Marksa i syjonizm, głoszący konieczność odbudowy państwa Izrael. W tworzenie nowej tożsamości ukraińskiej zaangażowały się wpływy austriackie i niemieckie. Poprzez podobieństwo ideologii banderyzmu do idei talmudycznych można też podejrzewać wpływy gnostycko-chazarskie.

Od samego początku nowa tożsamość ukraińska była skierowana antypolsko i antykatolicko, czego wyrazem była Rzeź Wołyńska, czyli ludobójstwo, dokonane przez Ukraińców na Polakach, Żydach, Czechach i innych narodach, znajdujących się w zasięgu ludzi, którzy poszli za ideologią banderyzmu. Bezprzykładnie okrutne mordy objęły Wołyń i Małopolskę Wschodnią. Państwo ukraińskie do tej pory nie rozliczyło się z tej zbrodni i nie podjęło praktycznie żadnych starań, aby umożliwić Polakom pochówek zamordowanych Polaków. Większość Ukraińców nie wie o tej zbrodni, jest ona przez władze ukraińskie przemilczana wobec własnych obywateli. Z pewnością ma tu znaczenie fakt skali liczebnej zbrodni, jej niesamowite okrucieństwo, i ofiary, którymi w większości były kobiety, dzieci i starcy. Gdyby prawda o zbrodniach Ukraińców w latach 40-tych wyszły na jaw, byłoby to potężnym ciosem w prestiż państwa ukraińskiego. Nie ma ono bowiem żadnych własnych tradycji poza historią OUN/UPA, i żadnej innej idei, niż banderyzm. Ujawnienie przed Ukraińcami tych zbrodni i nagłośnienie ich przed światem mogłoby ugruntować świadomość, że aktem założycielskim państwa ukraińskiego jest zbrodnia.

Państwo ukraińskie uzyskało formalną niepodległość w 1991 r. Od razu znalazło się się pod gospodarczym wpływem gnostyków i koncernów z Zachodu. W tamtym czasie, w dekadzie Jelcyna także Rosja, przeżywając smutę po rozpadzie ZSRR była otwarta na zachodnie wpływy, co awansowało nielicznych oligarchów i zubożyło większość ludności. Nie mając własnych tradycji kulturowych i ustrojowych, rusińska ludność Ukrainy dostała się pod władzę liderów chazarskiego pochodzenia. Państwo to jest ogromnie skorumpowane, a jego ludność zdemoralizowana, co objawia się chociażby odsetkiem chorób przenoszonych drogą płciową. Wielkie zasoby Ukrainy nie należą więc do ludu ukraińskiego, lecz do oligarchów, służących interesom Wall Street i City of London.

Politycznie Ukraina od razu po uzyskaniu niepodległości znalazła się w rosyjskiej strefie wpływów, i na mocy nieformalnych porozumień NATO – Rosja z początku lat 90-tych tak miało już pozostać. Bardzo szybko jednak USA i inne państwa Zachodu, głównie Wielka Brytania i Niemcy zaczęły łamać ustalenia, próbując przeciągnąć Ukrainę na swoją stronę. Udało się to w 2014 r., i od tamtej pory trwa zastępczy konflikt między NATO a Rosją na terytorium Ukrainy, zużywający zasobu ludzkie i materiałowe Ukrainy oraz przepalający potencjał Zachodu. Na skutek działań związanych z wojną, strat wojennych i przesiedleń ludność państwa ukraińskiego została zredukowana do ok. 26-30 milionów. Duża część diaspory ukraińskiej, nie wiadomo dokładnie, jak liczna znajduje się obecnie w Polsce. Ukraińcy zapatrzeni są w Niemcy i zawsze wybierają interes niemiecki. Pomimo tego tak oczywistego faktu Polska jest ślepo wierna polityce proukraińskiej, co nie ma co prawda żadnego podłoża w faktach, ale za to jest jedną z metod narodowego samobójstwa Polaków. Od początku swojego formalnego istnienia państwo ukraińskie okazuje nam jawną niechęć i ledwo skrywaną wrogość, a ludność ukraińska, mimo że doznała od Plaków wielu dobrodziejstw i dowodów autentycznej sympatii jest głęboko niewdzięczna i przejawia postawę roszczeniową. Na Ukrainie Zachodniej silne są tendencje banderowskie i nienawiść do Polski i Polaków. Ukrainę należy uznać za inwestycję gnostycką i kolejny obszar i strukturę, znajdującą się pod okupacją gnostycko-chazarską. Stanowi więc narzędzie destabilizacji całego regionu. Polska powinna traktować Ukrainę nie jako strategicznego partnera, ale jako strategiczne zagrożenie. Dopóki bowiem Ukraina będzie państwem mającym chociaż pozory suwerenności, będzie prowadziło politykę antypolską. Jeśli pozostanie pod wpływem niemieckim, będzie używana do zmuszania Polski do posłuszeństwa Niemcom. Jeśli będzie pod wpływem USA, co oznacza również wpływ gnostycko-chazarski, może w każdej chwili zostać użyte do wywołania kolejnej wojny, zarówno lokalnej, np. przeciw Polsce, jak i globalnej, np. przeciw Rosji. Będzie tak, dopóki na Ukrainie nie wykształcą się rodzime, narodowe elity, potrafiące trzeźwo ocenić rzeczywisty interes Ukrainy. Droga do tego bardzo jest daleka, i nie wiadomo, czy Ukraińcy na nią kiedykolwiek wstąpią.

==========================

NIEMCY (...)

POLSKA

Polska od początku formalnej niepodległości Ukrainy jest wiernym sojusznikiem tego państwa i pełni rolę jego formalnego i nieformalnego rzecznika. Wynika to z naszych narodowych resentymentów, głównie Doktryny Giedroycia i sentymentu do Piłsudskiego i Sanacji. Jest to jednak klasyczna marksowska fałszywa świadomość, podtrzymywana przez media i zakłamaną edukację historyczną. Te doktryny, idee i tradycje, które Polakom sufluje się jako najlepsze i jedyne rozwiązanie, służą innym bytom, niż Polska, i są dla narodu i państwa polskiego wprost samobójcze. Podtrzymaniu tej fałszywej świadomości służy cały legion historyków i publicystów.

Jest to miłość nieodwzajemniona, a raczej odwzajemniona nienawiścią. Ani władze, ani obywatele Ukrainy nie doceniają tego, co robi dla nich Polska i Polacy, i nie zanosi się na zmianę tego usposobienia. Natomiast w ramach diaspory wlała się do polski wielka fala niekontrolowanej ludności, częściowo o sympatiach banderowskich. Wśród tych ludzi znaleźli się przestępcy, którzy obecnie działają w Polsce z bandyckich grupach, a także agenci służb ukraińskich i zapewne różnych innych. Polacy dali tym ludziom gościnę, traktując jak uchodźców wojennych. Tymczasem w dokumentach unijnych nazywają się oni nie refugees, lecz displaced, co oznacza, że mamy do czynienia z planową akcją przesiedleńczą. Państwo polskie przyznało tym ludziom bardzo dużo przywilejów i transferuje do nich świadczenia socjalne o wielkiej wartości, kosztem Polaków. Poza tym państwo polskie przekazało armii ukraińskiej uzbrojenie swojej armii całkowicie za darmo, a także finansuje różne aspekty funkcjonowania ukraińskiej państwowości. Polacy nie zostali o tym wszystkim poinformowani przez władzę. Wszystko to jest robione pod hasłem, że musimy wspierać Ukrainę, bo walczy za nas, czyli za Polskę i Europę. W tej narracji Ukraina walczy za wolny świat z tyranią, dlatego nie ma takich kosztów, jakich nie należy ponieść. Gdyby nie to, rosyjskie czołgi najechałyby Polskę i całą Europę aż do Atlantyku. Wszędzie zapanowałby ruski mir, czyli bieda, prymityw, zamordyzm, mordy i gwałty.

Cała ta narracja jest oczywiście fałszem. Rosja nie planuje atakować Europy, a nawet Polski. Rosyjska armia stoi nad polskimi granicami cały czas od II Wojny Światowej. Granica Polski z Królewcem i Białorusią to ponad 500 km. Gdyby Rosja chciała, napadłaby Polskę bez trudu w każdej chwili, mając wielkie ilości różnych środków walki. Polska zaś nie ma czym walczyć z Rosją, tym bardziej, że rozbroiła się dla Ukrainy. Zamordyzm i ograniczanie wszelkiej wolności to obecnie rzeczywistość zachodnioeuropejska, pod hasłem poprawności politycznej. Mordy i gwałty są już na Zachodzie, i coraz częściej zdarzają się w Polsce. Przychodzą wraz z wielokulturową imigracja, na przyjęcie której zgodziła się rząd w Polsce. Ukraińska działaczka w Polsce, Natalia Panczenko, która dostała obywatelstwo od prezydenta Dudy odgrażała się, że będą w Polsce zamieszki i podpalenia, będą płonąc sklepy, jeśli Polacy będą zachowywać się nie tak, jak lubią Ukraińcy. Krótko po tym w Polsce zaczęła się seria dziwnych pożarów. Zapłonęły m.in. galerie handlowe i magazyny. W kilku przypadkach ujęto Ukraińców, dokonujących podpaleń lub planujących inne akty terroru. Każde podpalenie i każdy złapany Ukrainiec natychmiast przez propagandę w Polsce ogłaszany jest agentem Putina. Ta sama propaganda głosi, że Rosja chce nas napaść. Polacy zaś w większości wierzą propagandzie mediów głównego nurtu, które zgodnie podtrzymują dezinformację zarówno co do teraźniejszości, jak i historii.

POLSKIE FOBIE I MANIE

Oddziaływanie wrogiej propagandy na świadomość Polaków możliwe jest dzięki specyficznemu mentalnemu podłożu, które określa stosunek Polaków do głównych bytów politycznych, mających wpływ na sytuację w Polsce. Te z kolei bazują na zadawnionych resentymentach, które można podporządkować głównej osi Wschód-Zachód, będącym wektorem o stałym kierunku, lecz zwrocie naprzemiennym, zmieniającym się, w zależności od kierunku indoktrynacji. Wobec Wschodu i Zachodu Polacy mają więc jeden z dwóch stosunków: sympatię lub antypatię, i bardzo u nas trudno o stosunek zrównoważony. Polacy wobec tych dwóch stron polityczno-cywilizacyjnego świata przeżywają więc albo fobię, albo manię. Na chwilę obecną, mniej więcej od początków XVIII wieku żyjemy według okcydentomanii i orientofilii. Oznacza to, że świat na zachód od Polski traktujemy z czcią bałwochwalczą, a na wschód – z niechęcią i obawą, przeradzającą się czasem w panikę i histerię. Ten nasz stosunek bazuje po równo na wydarzeniach historycznych i fałszywej wizji tych wydarzeń. Nie miejsce tu na dokładne wyjaśnianie tych zawiłości, ujmę to w skrócie. Polacy uważają Zachód za obszar wszelkiego dobra. Po części wynika to z dziedzictwa chrześcijaństwa, po części z gnostyckiej propagandy. Większość Polaków wciąż myśli, że Zachód to nasza kultura i wzorzec cywilizacyjny. Tak było kiedyś, dziś Zachód odszedł od własnej kultury i normotypu łacińskiego, a przyjął kabalizm, talmudyzm i gnozę.

Prawa są odbierane, a dobrobyt, zawdzięczany po części pracy pokoleń, a po części grabieży reszty świata odchodzi w przeszłość. To samo dzieje się z przewagą technologiczną, która dziś jest na Dalekim Wschodzie. Polacy przez Zachód nie są traktowani jako część Zachodu, tylko jako kolonialny Trzeci Świat, obszar podboju i grabieży. Zachód niewiele zrobił dla nas dobrego, poza dobrym wrażeniem. W rzeczywistości zaznaliśmy od elit rządzących tym obszarem wielu upokorzeń, zdrad i krzywd. Na przyszłość związanie się z tym obszarem to samobójstwo, Zachód bowiem prowadzony jest przez gnostyków dokładnie tam, dokąd ma trafić, czyli na dno. Jakiekolwiek nadzieje można wiązać z Zachodem dopiero wtedy, gdy się od tego dna odbije. Póki co z pewną nadzieją można patrzeć na USA, jako kraj o wielkim potencjale, który może sobie pozwolić na wyzwolenie spod okupacji gnostycko-chazarskiej.

Wschód Polacy traktują po trosze jako obszar zacofany, a po trosze jako źródło zła i zagrożeń. Winna temu jest Rosja, a raczej historia kontaktów Polski i Polaków z Rosją. Ta świadomość trwa od czasów, gdy w XVIII wieku Cesarstwo Rosyjskie zdominowało Polskę politycznie, a potem włączyło się do rozbiorów. Dalej były powstania i represje, potem Rewolucja bolszewików i wojna z nimi, potem Pakt Ribbentrop-Mołotow, 17 września, Katyń, wywózki, łagry, sowiety, PRL, Smoleńsk. Każdy z tych tematów należy dokładnie rozwinąć i omówić, ale nie tutaj. Teraz tylko w skrócie. Rosja nie chciała rozbiorów, bo miała Polskę całą pod swoim protektoratem. Caryca Rosji była zresztą Niemką. Do rozbiorów dążyły Prusy, a sprzyjała im Wielka Brytania. Powstania w XVIII i XIX wieku, począwszy od Konfederacji Barskiej z punktu widzenia interesów Polaków były niepotrzebne, niekorzystne, nieprzygotowane, nieprzemyślane, źle dowodzone. Zawsze w tle stosunków polsko-rosyjskich knuły się tajne wpływy pruskie, brytyjskie, masońskie, w właściwie gnostycko- chazarskie, pchające Polaków do działań samobójczych, aby umożliwić jakieś działania gnostyków na Zachodzie. Represje carskie były do przewidzenia i ci, co decydowali się na powstania powinni przewidzieć nie tylko to, że nie mają najmniejszych szans na powodzenie, ale również to, jak Polaków potraktuje autorytarny reżim.

Rewolucji w Rosji nie wywołali Rosjanie, tylko Chazarzy, bardzo wspierani przez Niemcy, Brytyjczyków, USA i małoczapeczkową finansjerę. Rosja radziecka zerwała z Rosją carską i miała zupełnie inne cele – budowę państwa światowego. II Wojna Światowa, wywołana przez Niemcy i Rosję, także była inspirowana przez Anglosasów i małoczapeczkową finansjerę. Te same siły oddały nas pod „kuratelę” Stalina, a większość funkcjonariuszy, rzuconych na front walki z polskością stanowili Chazarzy. W tym wszystkim oczywiście czynny udział brała Rosja, która zawsze starała się poszerzać swoją strefę wpływów, ale nie zawsze zyskiwali na tym Rosjanie, a było zwykle wręcz przeciwnie – beneficjentem zawsze była wąska grupa władzy, ale nie ludność. Po II Wojnie Światowej większość konfliktów na świecie wywołali Anglosasi, sterowani przez gnostyków i małe państwo Chazarów. Kwestia smoleńska również nie jest jasna, wiele dowodów i poszlak wskazuje na to, że była to inicjatywa służb anglosasko-małoczapeczkowych, w której wzięły czynny udział służby rosyjskie. Tak więc doznaliśmy od Rosji wiele krzywd, a Rosjanie mają na sumieniu wiele win wobec Polaków. Jednak równie wiele win wobec nas mają Niemcy, Anglosasi i małoczapeczkowi. Ci ostatni najwięcej. Polacy jednak fobią obdarzają tylko Rosję, a manię przejawiają wobec Zachodu. Racjonalna polityka i unikanie zagrożeń wymaga podejścia racjonalnego, w Polsce zaś panuje emocjonalne. W ten sposób popadamy w okcydentomanię i orientofobię, co sprawia, że dostrzegamy zagrożenie w Rosji nie tam, gdzie ono rzeczywiście występuje, a nie widzimy zagrożeń ze strony Zachodu.

Obecnie główne zagrożenie czyha na Polskę ze strony Zachodu, w postaci UE, NATO, USA i małoczapeczkowych, którzy tym wszystkim sterują. Rosja też jest zagrożeniem, i to poważnym, dysponuje bowiem wielkim potencjałem, licznymi środkami walki i możnymi sojusznikami. W stosunku do Zachodu jest to jednak zagrożenie wtórne. Oznacza to, że Rosja może nas zaatakować, ale zrobi to jedynie na skutek prowokacji ze strony Zachodu, wykonanej na zlecenie gnostyków. Rosja obecnie nie ma powodu ani interesu, aby podbijać Zachód. Taka próba mogłaby narazić Federację Rosyjską na poważny kryzys wewnętrzny, który mógłby zostać wykorzystany zarówno przez Chiny, które mogą połakomić się na Syberię, jak i przez tandem USA / Izrael, dążący do opanowania Azji Środkowej. Rosjanie z pewnością wyciągnęli wnioski ze swojej klęski w Afganistanie. Do prowokacji mogą być użyte siły, działające zarówno na Ukrainie, jak i w Polsce. Polacy widzą jednak tylko zagrożenie wtórne, a nie chcą dostrzegać pierwotnego. Prowadzimy politykę agresywną w stosunku do Federacji Rosyjskiej, nie mając ani potencjału gospodarczego, ani ludnościowego, ani zasobów finansowych, ani głębi strategicznej, ani uzbrojenia, ani systemu obrony cywilnej, ani pewnych sojuszy.

Sami wystawiamy się na atak, a robimy to dlatego, że nie potrafimy należycie ocenić relacji Wschód-Zachód. Jest to wzmacniane histerią, nakręcaną przez media polskojęzyczne. Każda próba dyskusji o tym spotyka się z napaścią i oskarżeniami o ruskie onuce i agenturę Putina. Najlepszym sposobem na unikniecie rosyjskiego zagrożenia jest normalizacja stosunków z Białorusią i Rosją. Tymczasem każdy, kto chce realistycznie ocenić zagrożenie rosyjskie natychmiast zostaje ogłoszony rusofilem, którego trzeba unikać, odsunąć od głosu, a najlepiej zamknąć. W ten sposób nie tylko tracimy krocie na możliwościach współpracy gospodarczej z Rosja, Chinami i resztą Wschodu. Narażamy się również na stały stan napięcia i zagrożenia, który przy trwającej wojnie ukraińskiej, różnych obcych agenturach i nierozsądnej władzy może zmienić się w realną wojnę, która dla Polski byłaby kolejną dziejową katastrofą. Pokojowa współpraca jest bowiem możliwa, i nie trzeba przy tym być żadnym rusofilem, wystarczy pozostać polskim patriotą. Jednak nasza orientofobia każe nam myśleć, że z Rosją można tylko toczyć wojnę. Z całej polityki III RP może wyłonić się tylko ukropolin, nie da się dostrzec żadnych innych kierunków i dążeń. Ta struktura zaś jest z założenia antypolska, a jej funkcja polega na prowadzeniu narodu do samobójstwa. My jednak pozostajemy ufni w obietnice naszych sojuszników z Zachodu, tak samo, jak w 1939 r., i marzymy o rozgromieniu Rosji i wbiciu Putina w Ziemię. W ten sposób znajdujemy się w stanie Rusofobicznej Manii Samobójczej.

Występuje w Polsce jeszcze jedna bardzo groźna mania, typowa dla polskojęzycznych osób o poglądach lewicowo-liberalnych. Gardzą oni tym, co tradycyjne, narodowe, katolickie, czyli tym wszystkim, co jest polskie. Tak bardzo uwierzyli w gnostycką propagandę antypolską, że wyrastając z tej ziemi i jej tradycji, bardzo chcą wyrwać ją z siebie i przyjąć coś innego, co im wydaje się nowoczesne. W ten sposób chcą poczuć się lepsi i zasłużyć na uznanie i szacunek w oczach ludzi z Zachodu. Mylą się bardzo, gdyż w ten sposób zyskują tylko pogardę ludzi, którzy już dawno nie żyją według zasad Ewangelii, lecz według wartości Talmudu.

Ci antypolacy nie myślą jednak racjonalnie i odrzucają brutalne dowody rzeczywistości na całkowitą błędność ich poglądów.. Tkwią bowiem z jednej strony w fobii antypolskiej, a z drugiej w manii prozachodniej. Podejmują przez to decyzje irracjonalne lub nie podejmują ich wcale, pozwalając, aby obce, wrogie siły decydowały za nich. Ich stan psychiczny można określić jako Polonofobiczną Manię Samobójczą (PMS). Łączy się ona z Rusofobiczną Manią Samobójczą (RMS), tworząc nieprzeniknione dla argumentów Narodowe Spektrum Suicydalne (NSS). U Polaków o poglądach prawicowych PMS prawie nie występuje, natomiast sama już RMS wystarcza do podejmowania decyzji samobójczych. Różnica pomiędzy samobójczym myśleniem lewicowym i prawicowym jest taka, że Polacy prawicowi popełniają narodowe samobójstwo wierząc, że w ten sposób ratują Polskę, natomiast antypolacy lewicowo-liberalni popełniają narodowe samobójstwo właśnie po to, aby Polskę zlikwidować.

To różnica w fobiach przejawia się w odmiennościach polityki partii tzw.prawicowych i lewicowo-liberalnych. Te tzw.prawicowe popełniają narodowe samobójstwo wolniej, udając, że ratują Polskę, te drugie wciskają do dechy pedał gazu, chcąc jak najbardziej przyspieszyć finis Poloniae. Oficjalnie prawicowy prezydent Andrzej Duda, kreował się na bardzo patriotycznego, co nie przeszkadzało mu jednocześnie pełnić funkcji prezydenta ukropolin, tak bardzo był proukraiński i prożydowski. Nowy prezydent Karol Nawrocki jest z pewnością autentycznym patriotą i człowiekiem czynu, i raczej nie będzie proukraiński, jednak i on sam, i jego otoczenie mają wyraźnie zacięcie rusofobiczne, co niesie ryzyko, że jeśli małoczapeczkowi zrealizują zapowiedź Donalda Tuska z sierpnia 2025 r. o wojnie w Polsce w roku 2027, patriotyczny prezydent bohatersko poprowadzi naród do patriotycznej walki, aby nikt go nie posądził o rusofilię.

HIPOTETYCZNY PRZEBIEG DZIAŁAŃ WOJENNYCH I ICH SKUTKI

Ten fragment w największym należy do gatunku political fiction. Zabawię się więc w powieściopisarza – fantastę, i przedstawię coś, co dziś jest jeszcze fikcją, i oby tak pozostało. Należy mieć świadomość, jakie przygotowania wojenne poczyniono w kraju nadwiślańskim. W czasie plandemii mieliśmy do czynienia z czymś w rodzaju stalinowskiej Wielkiej Czystki. Narzucono służbom przymus szczepień, czym zmuszono wielu żołnierzy i oficerów do przedwczesnego przejścia w stan spoczynku. Usuwano tych lekarzy, którzy zachowali wierność Przysiędze Hipokratesa. Zmuszono tych hierarchów, którzy chcieli dochować wierności Chrystusowi do uległości Talmudowi. Pozostałym złamano wolę, zmuszając do zachowań sprzecznych ze zdrowym rozsądkiem, sumieniem i instynktem samozachowawczym.

Po zmianie władzy w 2023 r. czystka trwa nadal, pod hasłami rozliczeń z poprzednim reżimem. Instytucje państwa atakują żołnierzy za to, że wykonują swoje obowiązki, ciągle zmuszając ich do działań wbrew sumieniu. W ten sposób skutecznie obniżono morale armii. Wielką część uzbrojenia i wyposażenia oddano Ukrainie. Wojsko ma wiele braków kadrowych, sprzętowych i organizacyjnych. Władza w Polsce radzi sobie z tym w ten sposób, że wysyła przydziały mobilizacyjne do mężczyzn w średnim wieku, którzy jeszcze odbywali służbę wojskową. Większość z nich to doświadczeni pracownicy gospodarki narodowej i ojcowie rodzin, natomiast od czasu przejścia do cywila zwykle nie mieli do czynienia z wojskiem i nowymi technikami wojskowymi, np. z dronami. Można jednak spodziewać się, że w razie wojny władza sięgnie po te zasoby i zmobilizuje tych mężczyzn, pozbawiając rodziny ojców, a firmy doświadczonych pracowników. W warunkach współczesnego pola walki ich wartość bojowa byłaby znikoma, ale jako mięso armatnie do przemielenia są pełnowartościowi.

Polska nie ma skutecznego systemu obrony cywilnej i ochrony ludności, ale za to opracowano teoretyczne plany ewakuacji, która polega na tym, że ludzie mają stawić się w punktach zbiorczych, aby władza przewiozła ich poza strefę działań, przy okazji narażając na porażenie środkami napadu powietrznego. Przyjęto też plany ewakuacji dzieł sztuki na Zachód. Wygląda to na plany oczyszczenia terytorium Polski z ludności polskiej i rozproszenie jej po świecie, oraz przekazanie polskiego dziedzictwa narodowego innym państwom. Należy też pamiętać o unijnej strategii obronnej spalonej ziemi. Będzie to jednak dotyczyło kobiet, dzieci i starców, gdyż mężczyźni mają pojechać w kierunku odwrotnym – na wschód, walczyć za Ukrainę i za Ukraińców, przebywających w Polsce, dzięki transferom socjalnym, odebranym Polakom.

W tym samym czasie amerykański generał Chris Donahue, dowodzący siłami amerykańskimi w Europie i Afryce ujawnił, że USA mają plany zaatakowania i porażenia Obwodu Królewieckiego, należącego do Rosji i leżącego przy granicy z Polską. Równocześnie na terytorium Polski przebywa nieustalona liczba cudzoziemców z Ukrainy, a wciąż przybywają nowi przybysze z całego świata, przerzucani do Polski przez służby niemieckie. W 2026 r. ma ruszyć na całego pakt migracyjny, więc Polska ma stać się przystanią dla wszelakiego elementu globalnego, idącego z zachodu. Pomimo, że rząd i media polskojęzyczne nagłaśniają zagrożenie wojną w Polsce, nikt nie mówi o wstrzymaniu relokacji imigrantów wielokulturowych z UE.

Wygląda na to, że konsekwencje wojny mają spotkać bardziej Polaków, niż przybyszów. Wciąż obowiązują przepisy o stanie wojennym, wprowadzone podczas Stanu Wojennego, stanowiące, że rząd może nakazać obywatelom złożenie prywatnej broni do depozytu. Jeśli przyjąć założenie, że w razie wojny głównym wrogiem władzy będą Polacy, ma to głęboki sens. Od czasu do czasu w Polsce znajdują się jakieś dziwne znaleziska. A to wojsko zgubi transport min przeciwczołgowych, które później odnajdują się w magazynie sklepu meblowego, a to przypadkowi przechodnie znajdą gdzieś na ścianie wschodniej 8 kontenerów, wypełnionych bronią, należących do prywatnej firmy. Było kiedyś takie powiedzenie: „musi to na Rusi, a w wolnej Polsce kto chce”. Dziś brzmi to ironicznie, gdyż Polska wydaje się być oazą wolności dla Rusinów bardziej, niż dla Polaków.

Początek wojny może być następujący. W Polsce dojdzie do jakiegoś aktu sabotażu lub terroru, w którym zginą ludzie. Propaganda i władza natychmiast ogłosi, że to agenci Putina lub pociski, wystrzelone z Rosji lub Białorusi. Mogą też pojawić się oddziały dywersantów, przebrane w mundury rosyjskie lub białoruskie i zaatakować jakieś cele na wschodzie Polski, zabijając ludzi. Mogą to jednak być działania pod fałszywą flagą, tak, jak niemiecka prowokacja w Gliwicach w 1939 r. Propaganda natychmiast rozpęta histerię we wszystkich mediach, wyolbrzymiając zdarzenie i nazywając je pełnoskalową agresją. Pokazane zostaną okrutnie skrzywdzone dzieci, tak samo, jak na początku fali wielkiej migracji islamskiej do Europy pokazano martwego chłopca na plaży, albo na początku plandemii szeregi trumien na sali gimnastycznej, albo zdjęcia z początków rosyjskiej agresji, pokazujące zabitych cywilów. Wszystkie bardzo ładnie zaaranżowane, jakby w atelier fotograficznym, jakby te ciała same ułożyły się do właściwej pozy w właściwym miejscu i czasie. Będzie to oczywista socjotechnika, wzmagająca oburzenie Polaków i emocje, prowadzące do zemsty na wrogu, wskazanym przez propagandę, służąca tylko temu, aby Polacy rzucili się sami na ślepo we własne narodowe samobójstwo. To będzie moment kluczowy: jeśli Polacy uwierzą w propagandę, zawrzą świętym oburzeniem, uniosą się źle pojętym patriotyzmem, zewrą szeregi i staną wraz z niepolskim rządem, w ciągu najbliższego roku nastąpi historyczna chwila likwidacji Polski i Polaków.

Władza wówczas ogłosi mobilizację i uderzy w ton patriotyczny, grając na emocjach i uczuciach Polaków. Inny wariant tego scenariusza to wystrzelenie z terytorium Ukrainy pocisków, które spadną na terytorium Polski, tak, jak było w Przewodowie. W następującym potem chaosie nikt niezależny nie będzie w stanie sprawdzić, skąd naprawdę przyleciały. Jeszcze inny wariant to odpalenie zdalnie sterowanych dronów z przygotowanych wcześniej kontenerów, umieszczonych na terytorium Federacji Rosyjskiej lub Białorusi, tak, jak zrobili to Ukraińcy w ramach operacji „Pajęczyna”, gdy zaatakowali właśnie w ten sposób cele, położone w głębi Rosji. Nieco inny scenariusz zakłada, że pociski zostają odpalone z terytorium Polski, również z jakichś ukrytych wcześniej kontenerów, lub też z samolotów, operujących nad polskim terytorium. Pociski spadają na terytorium Federacji Rosyjskiej lub Białorusi, zmuszając Rosję do ataku odwetowego.

Dalej ten sam standard – propaganda rozpętuje histerię, władza ogłasza mobilizację, używając uczuć patriotycznych. W każdej sytuacji nasi zachodni sojusznicy będą nas zachęcać do walki i zapewniać o swoim poparciu, tak samo, jak w 1939 roku. Obiecają nam pomoc wojskową i materiałową, z której się nigdy nie wywiążą, nie mają bowiem takiego zamiaru już w samych założeniach, tak samo, jak w 1939 r. Naszym zachodnim sojusznikom, od Europy do Ameryki zależy tylko na tym, żebyśmy weszli do tej wojny, przyjęli na siebie cały ciężar siły naszego przeciwnika, wciągnęli w to całe terytorium całe państwo i całą ludność cywilną. Tego samego chcieli dla nas w 1939 roku, od Francji i Wielkiej Brytanii po USA. Tego samego chcą teraz, wraz z Niemcami i UE. Prawdziwy wróg to nie tylko ten, który fizycznie napada, ale również fałszywy przyjaciel, który pcha do z góry przegranej walki.

Każdy scenariusz rozpoczęcia działań wojennych na terytorium Polski zmierza do tego samego celu – wysłania Wojska Polskiego przeciw armii rosyjskiej i białoruskiej. W efekcie wystąpią duże straty po stronie polskiej, zostanie ogłoszona mobilizacja, a władza weźmie każdego zdolnego do noszenia broni bez przeszkolenia. Głównym celem tych działań będzie wyeliminowanie Wojska Polskiego i polskich mężczyzn, lub chociaż odesłanie ich poza terytorium Polski. Jeśli wojska rosyjskie wkroczą na polską ziemię, wówczas to, co zostało z armii polskie wycofa się najpierw na linię Wisły, a krótko potem na linię Odry, broniąc terytorium Niemiec.

W tym czasie na terytorium Polski zapanuje ogólny chaos. Zostanie ogłoszona ewakuacja ludności, co chaos jeszcze pogłębi. Ludność zostanie zmuszona do opuszczenia domów i zebrania się w miejscach zbiórek, Zacznie się dyslokacja, ale system rychło się posypie, i dyslokowana ludność znajdzie się sama pośrodku niczego, pozbawione wszystkiego. Kraj będą przemierzać zdezorientowane i przerażone grupy cywilów, a drogi zostaną zablokowane, tak, jak we wrześniu 1939 r. Takie zbiorowiska ludzkie będą narażone na ataki z powietrza, ponadto szybko zostaną pozbawione podstawowych środków do życia. Sieci dystrybucji towarów przestaną działać i w sklepach zabraknie podstawowych towarów. Pojawią się spontaniczne szajki bandytów i szabrowników, częściowo uzbrojone. Rozpoczną się rabunki, napaści i gwałty. Uaktywnią się uzbrojone oddziały dywersantów, przeszkolone do walki z ludnością cywilną i rozlokowane na terytorium całego kraju, przemycone do Polski w ramach wcześniejszych migracji.

Do tego dołożą swoje wielokulturowi imigranci, których nikt nie będzie w stanie pilnować. Najbardziej zagrożone będą kobiety i dzieci, pozbawione mężczyzn, wysłanych częściowo naprzeciw armii rosyjskiej, częściowo do ochrony Niemiec. Zacznie się oczyszczanie terytorium z ludności, podobnie, jak to było na Wołyniu, połączone z masowymi gwałtami na kobietach, w celu wymiany genetycznej. Dzieła sztuki i wartościowe przedmioty zostaną wywiezione z Polski jako pierwsze, jeszcze zanim terytorium Polski opuści rząd. Od czasu do czasu będą spadać pociski rakietowe i drony, niszcząc to, co jeszcze będzie służyć Polakom i zabijając ludność cywilną, a działająca wciąż propaganda polskojęzyczna za każdym razem będzie ogłaszać, że nadleciały z Rosji, chociaż nikt już nie będzie sprawdzał, skąd je naprawdę wystrzelono. Niemcy zamkną granicę z Polską i nie będą wpuszczać polskich uchodźców, twierdząc, że odpowiadają na gwałtowne protesty ludności cywilnej. W rzeczywistości będą domagać się tego organizacje pseudo-społeczne, finansowane przez fundacje rządowe, globalistyczne i małoczapeczkowe. A ludność Niemiec to poprze.

Oficjalne argumenty będą następujące: Polacy to faszyści i są współodpowiedzialni za Holocaust Żydów podczas II Wojny Światowej, dlatego nie należy im się ochrona. Polacy prześladują mniejszości lgbt i nie przestrzegają praworządności. Polacy są niebezpieczni i źle traktują kobiety. Polacy sprowokowali wojnę z Rosją, więc niech sobie radzą sami. Niemcy i tak są obciążeni uchodźcami z globalnego Południa, poza tym przyjęli dużą ilość uchodźców z Ukrainy i nie są w stanie przyjąć więcej. Poza tym Polacy byli zawsze przeciwni przyjmowaniu uchodźców. Bardzo źle traktowali biednych ludzi na granicy z Białorusią, był o tym film. Polacy zawsze łamali wartości europejskie, Parlament Europejski musiał uchwalić przeciw nim wiele rezolucji, a TSUE wydal wiele niekorzystnych dla Polski wyroków. Niemcy nie mogą więc przyjąć Polaków, byłoby to niemoralne, a Niemcy są państwem głęboko moralnym. Taka propaganda będzie głoszona na całego, a ludność Niemiec z ulgą przywita zamknięcie granic i odcięcie się od problemu polskiego. Niemcy przyjmą jedynie tych, którzy im się do czegoś mogą przydać, czyli specjalistów, których potrzebują w swojej gospodarce.

Tak jednak będzie tylko do czasu. Po pewnym czasie trwania chaosu uaktywnią się organizacje niemieckie w Polsce i samorządy na ścianie Zachodniej i Pomorzu, domagające się ochrony ludności cywilnej, mienia i infrastruktury przed zagrożeniem ze strony Rosji i polskim chaosem. Rząd niemiecki z wielką troską zareaguje i wprowadzi ochronę ziem zachodnich i północnych Polski poprzez objęcie ich niemiecką administracją. Żądania te poprą organizacje Ukraińców w Polsce, twierdząc, że nie po to ukraińscy uchodźcy uciekali przed wojną i Rosją z Ukrainy, aby teraz mieć to samo w Polsce.

Przywiązali się już do tych miejsc, w których przebywają, nie chcą ich stracić i proszą rząd niemiecki, aby przejął administrację nad tymi terenami. Ludność polska, zamieszkująca te tereny przez nową administrację będzie traktowana jako gorszy sort, a przez organizacje banderowskie będzie zwalczana. Rząd, który zgodnie z sanacyjną tradycją ucieknie za granicę będzie gdzieś jeszcze formalnie urzędował, ale nie podejmie praktycznych działań w celu ochrony ludności i zachowania całości terytorium. Prezydent bardzo będzie chciał stanąć na wysokości zadania i powieść Polaków do zwycięstwa. Zachowa się jak bohater, i zgodnie ze swoimi przekonaniami i naciskami otoczenia oraz zagranicy powiedzie Polaków do walki. Walki straceńczej, prowadzącej do narodowego samobójstwa, jakim były powstania: Listopadowe, Styczniowe i Warszawskie.

To taka polska, świecka, masońska tradycja: przywódcy wiodą lud na barykady samobójstwa. Mógłby jednak ochłonąć i zmienić zdanie, stanąć na czele wszystkich sił, jakie jeszcze pozostały w Polsce i dążyć do zakończenia wojny. Gnostycy będą więc woleli na wszelki wypadek pozbyć się problemu prezydenta zrzucając winę na Rosję. Propagandowo zostałoby to sprzedane, że najwyższy urzędnik bohatersko wytrwał do końca, a Polacy muszą go teraz pomścić. Z roszczeniami terytorialnymi może również wystąpić rząd ukraiński, widząc, że nikt nie broni Polski i Polaków. Może powołać się na cierpienia Ukraińców podczas akcji Wisła i zagarnąć terytorium Polski aż do Sanu, a może i dalej. W tym całym chaosie każdy będzie brał, co będzie chciał, więc również Rosja zapewne zagarnie Przesmyk Suwalski. Zdziesiątkowana, zdezorganizowana ludność polska, pozbawiona władzy, administracji i elit przyjmie wówczas każdy porządek, który zapewni możliwość fizycznego przetrwania, zakończy działania wojenne i ukróci napaści zbrojnych band. Polska zniknie po raz kolejny.

Taki może być scenariusz i konsekwencja działań wojennych, które oficjalnie mają się rozpocząć w 2027 roku, ale równie dobrze mogą wystąpić już we wrześniu 2025 roku, przy okazji wspólnych ćwiczeń armii rosyjskiej i białoruskiej Zapad’25. Wojna na ziemiach polskich przyniesie więc pewność zagłady ludności polskiej i państwa polskiego. Nasi wrogowie wiele nauczyli się na wojnach, rewolucjach i masowych zbrodniach, które zainspirowali i moderowali od czasu I Wojny Światowej. Holocaust Polaków będzie rzeczą pewną, tak samo, jak trwający obecnie Holocaust Palestyńczyków. Cała Polska może wyglądać podobnie, jak Strefa Gazy, poza tymi obiektami, które przyszli właściciele naszych ziem będą chcieli zachować dla siebie. Kompletne zgruzowanie wszystkiego, co polskie, łącznie z zabytkami historii, świątyniami, pałacami, bibliotekami, muzeami ułatwi przyszłą odbudowę ziem niegdyś polskich w nowym, niepolskim już kształcie. Zgodnie z masońską zasadą ordo ab chao – porządek z chaosu. Opróżnione ziemie polskie będą mogły zostać ponownie zasiedlone przez tych, których tu sprowadzą małoczapeczkowi. Tyle zyskamy, jeśli uwierzymy naszym sojusznikom z Zachodu i włączymy się do wojny z Rosją.

CO ROBIĆ

Można oczywiście tego uniknąć, pilnując polityków, nie ufając ich zapewnieniom, śledząc pilnie to, co się dzieje, nie wierząc głównym mediom. A nade wszystko – organizować się w organizacje społeczne, oddziały samoobrony narodowej, broniące granic i terytorium państwa polskiego, majątku narodowego i prywatnego oraz ludności polskiej. Takie organizacje, które będą wspierać i uzupełniać rząd polski, a zwalczać wpływy rządu niepolskiego. Należy też podjąć na poziomie polityki, na razie nieoficjalnej dyskusję o tych zagrożeniach. Nie powinniśmy jako państwo i naród należeć do koalicji chętnych do likwidacji Polski.

Głównym jednak sposobem, aby tego uniknąć jest deeskalacja napięcia pomiędzy Polską a Białorusią i Rosją, oraz zakończenie wspierania państwa ukraińskiego. Należy więc znormalizować stosunki ze Wschodem, pomimo resentymentów i histerii, pomimo tego, że polskojęzyczne media i główni politycy mówią co innego. Tym bardziej jest to dziś łatwe, gdy widzimy, jak łatwo nasi sojusznicy podejmują współpracę z Rosją.

Jeśli ten fantastyczny, fikcyjny scenariusz się ziści, wówczas świat otrzyma w prezencie Wielki Izrael, a Polska – eksterminację i judobanderię. Ci więc, którzy nie chcą, aby w Polsce była wojna, nie są żadnymi ruskimi onucami, ale tymi, którzy chcą pozostać żywymi Polakami w wolnej Polsce. Ci zaś, którzy nawet nie chcą o tym rozmawiać, to oni są prawdziwymi judobanderowskimi onucami. A walka, którą chcą toczyć, nie jest walką o wolną Polskę, nie jest nawet walką o wolną Ukrainę, tylko walką o dolara, Wall Street, City of London i globalne panowanie Wielkiego Izraela.

Czytaj „Poradnik świadomego narodu”, tam znajdziesz więcej przydatnej wiedzy

Źródło →