środa, 23 lipca 2025

Ścieżka z Masirah - fragment Heliopolis Jüngera, plus luźne dywagacje na temat edukacji


"W trakcie naszego kursu doszliśmy do omówienia pewnego zadania, noszącego tytuł «Ścieżka z Masirah». Ten przypadek zaczerpnęliśmy, modyfikując go, z relacji dawnego podróżnika. Znajduje się on w dziennikach kapitana Jamesa Rileya, który ze swą brygantyną «Le Commerce» w roku 1815 rozbił się u wybrzeży Mauretanii. Wzdłuż tego odludnego i groźnego wybrzeża ciągnie się stara ścieżka handlowa, prowadząca to przez fragmenty pustyni, to przez wysokie wydmy i skały.

Niedaleko miejscowości Masirah góry w kształcie półksiężyca zachodzą na morze. U ich stóp załamują się fale przyboju, podczas gdy szczyt sięga chmur. Kamień ma barwę żelaza i jest nadzwyczaj gładki. Tu prowadzi w połowie wysokości ścieżka przy stromej ścianie – krawędź szeroka zaledwie na dwie dłonie, wystarczająca właśnie dla dla stopy człowieka lub kopyta muła, ale tylko przy kroku pewnym i bez zawrotów głowy. Oczu podczas tego przejścia ani nie można spuszczać ku białemu wieńcowi załamujących się fal, ani wznosić do góry, na wysokość, gdzie krąży albatros. Muszą trwać przytwierdzone do gładkiej ściany skalnej, której dotyka dłoń.

W ten oto sposób, na straszliwej wysokości ciągnie się ścieżka wzdłuż ściany skalnej, która mocnym łukiem wybiega ku morzu. Jest widoczna zaledwie do połowy drogi, gdy się na nią wkroczy. Z tego powodu w miejscu, gdzie cięciwa wiąże się z łukiem, podróżni zazwyczaj stają, by upewnić się, że na ścieżkę nikt nie wchodzi z drugiej strony. Dzieje się tak po wydaniu ze skalnej kazalnicy mocnego okrzyku w rodzaju zaśpiewu muezina. Gdy nie nadchodzi odpowiedź, uznaje się szlak za wolny, co pozwala na dalszą wędrówkę. (...)

Opowiadają zatem, że w dawnych czasach wydarzyło się takie nieprawdopodobieństwo. Nadeszły ku tej przepaści dwie karawany, jedna z południa, druga z północy. I obydwie zaniedbały wzniesienia okrzyku ostrzegawczego. Spotkały się w punkcie najwyższego napięcia cięciwy. (...)

"Tyle opowieść Rileya; stanowiła ona podstawę do omówienia naszego przypadku. W ten sposób zyskaliśmy model dla jednej z tych pozornie beznadziejnych sytuacji, z których człowiek wywodzi dla siebie prawo ocalenia siebie kosztem innych.

Spotkanie to zrekonstruowaliśmy jako grę symulacyjną i scharakteryzowaliśmy kilka postaci. Przywódcą mężów, którzy przybywają z Ofiru, jest Abd-al-Salam – jest to «Ojciec Zbawiciel». Jest handlarzem złota, godny i już bogaty w lata, doświadczony w sprawach władzy doczesnej. Jednoczą się w nim rysy kupców i absolutnego panowania. Potrafi zadbać o swoją korzyść, to prawda, jednak właściwie są mu szczodrobliwość i sprawiedliwość, stąd ustawicznie promieniuje autorytetem.(...)

W takim porządku natykają się na handlarzy solą, których prowadzi Tryphon (...)

Zadane gry symulacyjnej brzmiało: Opisać rozwiązanie, na które decyduje się Abd-al-Salam". Ruhland uporządkował stos nagromadzonych przed sobą kartek i kontynuował wykład.

"Przechodzę teraz do omówienia rozwiązań. I pragnę już na wstępie stwierdzić, że nie są one zadowolające. Sens problematyzacji ma charakter moralno-teologiczny, to znaczy, że taktyczne rozwiązania go nie wyczerpują. Taki charakter ma jednak większość rozstrzygnięć, nawet jeśli pominąć prymitywne uwagi w rodzaju «Żydzi muszą ustąpić». (...)

Większość rozwiązań wyraża przekonanie, że matematycznie rzecz biorąc, nie ma możliwości pokojowego kompromisu. Z tego wysnuwa się wniosek, że drogę należy utorować przemocą. Jako przykład podaje pracę pana von Beaumonoira". (...)

W ten sposób licencjat omówił szereg leżących przed nim prac. Najwyraźniej zadanie było zbyt trudne, wykraczające poza intelektualne możliwości uczestników kursu. Większość traktowała je jako wypadek komunikacyjny, niektórzy jako swego rodzaju honorowy pojedynek. Inni z kolei gubili się w refleksjach prawniczych. Jeden z nich wyrażał pogląd, że trzeba było czekać na atak, gdyż wówczas zajdzie sytuacja obrony koniecznej. Ogólnie rzecz biorąc, propozycje ludzi z krainy Grodów zdradzały większą precyzję i pewność.

W końcu Ruhland wziął kartkę z pulpitu i powiedział:

"Jedyny sąd, który różni się zasadniczo od innych i z którym się zgadzam, jest autorstwa pana von Winterfelda".

Spojrzenia skierowały się na wymienionego, który podniósł się z wszelkimi oznakami zażenowania. Był to młody człowiek o bladej, roztargnionej twarzy i czuprynie jasnych włosów, które pochylając się, odrzucił z czoła. Nosił uniform jegrów konnych, z zielonym suknem kontrastowała biała wstęga, podtrzymująca lewą rękę, zapewne na skutek pierwszego upadku.

Lucius znał ten typ - samotnika z jego marzeniami i skłonnościami. Takie natury łatwo i często w awanturniczy sposób zwykły kończyć swoją karierę - możliwe jednak było, że zyskiwały formę, a wtedy oferowano im najwyższe stanowiska. Najczęściej zależało to od tego, czy spotkali przełożonych ignorujących formalizm. Nie nadawali się "do średnich stanowisk".

Ruhland tymczasem odczytał jego opracowanie:

"Opis charakterów pozwala sądzić, że tylko Abd-al-Salam dojrzał do takiej sytuacji. Dlatego on powinien podjąć decyzję. Jest potężny i bogaty, jest panem nadmiaru i łaski; jest człowiekiem królewskim. Od niego zależą pokój i wojna. Jest świadomy odpowiedzialności.

Abd-al-Salam w momencie spotkania zdaje sobie sprawę z całej grozy. Polega ona na tym, że szpice zaczną na siebie nacierać, zamykając w ślepym gniewie bramę pokoju. Dlatego donośnym głosem rozkazuje, by wszyscy pozostali na swoich miejscach. Następnie podejmuje decyzję o dalszych środkach zaradczych.

Przy ocenie sytuacji punktem wyjścia jest dla niego następująca myśl: ścieżka jest na tyle szeroka, że kroczyć po niej może muł. Dlatego można założyć, że człowiek będzie w stanie ostrożnie z niej zawrócić. To jest myśl stanowiąca fundament rokowań, jakie podejmuje z Tryphonem. Pyta go o wartość mułów i o zyski, jakie zamierza osiągnąć ze swojego ładunku. Cena jest wysoka, ale przedstawia jednak ułamek wartości złota, jakie wiezie Abd-al-Salam. Odkupuje zatem muły i ładunek oraz przysięga, że sumę wypłaci po przejściu ścieżki. Następnie wydaje rozkaz, by zwierzętom przewiązać ślepia i stracić je w przepaść. Manewr się udaje. Typhon i jego ludzie mogą teraz się odwrócić i dotrzeć do punktu wyjścia. W ten sposób zwalnia się droga  dla karawany Abd-al-Salama. Szczęśliwie przekracza szlak śmierci. U celu Abd-al-Salam zwraca Typhonowi dług. Dorzuca jeszcze zapłatę. Każe jednocześnie wznieść jako wyraz wdzięczności za ocalenie z niebezpieczeństwa pomnik, który jednocześnie służyć będzie jako przestroga na przyszłość.

Podczas spotkania Abd-al-Salam świadomy był swojej przewagi taktycznej. Wiedział dobrze, że przeciwnika nie można wpędzać w rozpacz. W takich sytuacjach także ten słabszy staje się straszliwy. Abd-al-Salam dysponował wewnętrzną przestrzenią; dlatego był panem w przestrzeni zewnętrznej, również ciasnej. Jednak ani ostrożność, ani wielkoduszność nie były sprężynami napędowymi jego działania. Czuł się współodpowiedzialny za przeciwnika. To pewna oznaka przewagi, wzniesiona pośród ludzi na czymś wznioślejszym.

Abd-al-Salam zdecydował się na ofiarę - w mniejszym stopniu jako kupiec, który ubezpiecza swoje dobra, w większym stopniu jako Książę, który ponad partiami żywi zamysły odnoszące się do całości. Jako, że spotkanie odbywa się w przestrzeni, nie można uniknąć strat. Jednak ludzie się wykupują, jako ofiarę składa się zwierzę".

Po omówieniu pracy Winderfelda licencjat zakończył zajęcia, kłaniając się szefowi i zabierając swoje kartki.Ten ostatni podziękował i powiedział:

"Poproszę jednak komendanta jako odpowiedzialnego o podsumowanie".

Nie uszło uwagi Luciusa, że szef przysłuchiwał się tym rozważaniom z rosnącym poirytowaniem. Poirytowało go zwłaszcza wyróżnienie młodego Winderfelda, który niedawno z powodu nieposłuszeństwa został napomniany. Lucius przewidywał, że będzie zmuszony zająć stanowisko, dlatego przystąpił od razu do rzeczy, co szef lubił.

"Pan Prokonsul", zaczął, zwracając się do kadetów, "zarządził niniejszy kurs na zakończenie selekty jako tymczasową próbę. Chodzi tu o pewne ryzyko, w którym wyraża się zaufanie w panów zdolności pojmowania. Nie powinni panowie opuszczać tej szkoły w przekonaniu, że zadania, jakie zostaną wam postawione, można będzie na pierwszy rzut oka łatwo rozwiązać. Książę pragnie, byście uczestniczyli nie tylko w dziele, ale także w odpowiedzialności. Życzy sobie, byście uświadomili sobie dwa rodzaje napięć, jakie niesie nasz zawód.

Po pierwsze napięcie pomiędzy wolnością a posłuchem, które akurat tam się pojawia, gdzie porządek zaczyna się chwiać. Wiecie, że w każdej armii konieczne jest scisłe posłuszeństwo. Ono jest fundamentem służby. Jednak zawsze istniało pewne ograniczenie, gdyż rozkazy skierowane przeciwko honorowi uznawano za niewiążące. Tego nie znajdziecie w regulaminach służby, gdyż należy do niepisanych wartości. W dobrych czasach wiedzą zarówno przełożeni, jak i podwładni bardzo precyzyjnie, co narusza honor, dlatego rzadko dochodzi do wykroczeń. W takim wypadku posłuszeństwo jest widoczne, wolność niewidoczna, ale wciąż współdziałająca.

Perfekcja techniki zastąpiła na szeroką skalę w efekcie układów mechanicznych niejedną więź, także tę. Rozkaz i wykonanie trwają w stosunku mechanicznym do siebie i powinny następować po sobie jak przyczyna i skutek w aparaturze. W takich układach sztuka wojenna w dawnym stylu oceniana będzie jako romantyczna, wręcz szkodliwa. W tym sensie odrzucono postanowienia haskie i konwencję z Minnesoty jako utopijne. Zadeklarowali w nich wojskowi szefowie wielkich mocarstw, że karane będzie użycie wszelkich środków skierowanych przeciwko ludności. To postanowienie na zawsze pozostanie powodem żołnierskiej chwały, choć rzeczywistość je prześcignęła.

Drugi rodzaj napięcia zachodzi pomiędzy prawem i bezpieczeństwem. Tu obowiązuje jeszcze dawna sentencja księcia Gothy: «Dobry władca nie uzna za najsprawiedliwsze to, co najbezpieczniejsze, ale za najbezpieczniejsze to, co najsprawiedliwsze». Jest to również fundament prokonsukarnej polityki. Pragnie ona przede wszystkim stworzyć w armii i administracji modele stanowiące wzorzec dla państwa doskonałego i ugruntowanego na zaufaniu.

Z tego powodu technicznemu kształceniu winna dotrzymywać kroku edukacja etyczna i umysłowa. Polityka Księcia zasadza się na maksymie, że jednynie całościowy i zdrowy obraz świata umocni się trwale w trakcie toczących się na nim zmagań. Winno to znaleźć wyraz w wychowaniu, jakie państwu dajemy. Nie możemy oczywiście zwolnić was z odpowiedzialności za podjęte decyzje. Musimy podjąć próbę potęgowania zdolności, w których ma swe źródła decyzja. W takim duchu powinni panowie postrzegać te ćwiczenia. Są manewrami; ich celem jest nie tyle rozwiązanie - ono zawsze  stanowić będzie przedmiot sporu - chodzi raczej o utwierdzenie wewnętrznej pewności i wolności, na które jednostka jest skazana podczas podejmowania decyzji. Książę pozwala wam uczestniczyć w jego suwerenności".

Na zakończenie głos zabrał szef:

"Odniosę się krótko do organizacji ćwiczeń. Są one konstrukcją, w tym sensie, że zakładają istnienie równowagi sił, jaka raczej nie pojawia się w rzeczywistości. Przykład zaczerpnięto ze świata kupców, którego prawa nie są właściwe dla żołnierzy. W tym świecie panuje równość, a gdy dochodzi do sporu, rozstrzyga proces cywilny".

"W rzeczy samej chodzi", przy tych słowach szef zwrócił się do licencjata, "o wypadek komunikacyjny, i to o taki, który wybiega poza normę. Wychowanie żołnierskie natomiast ma przed oczyma świat, w którym panuje widzialna norma. Wśród nas brak wątpliwości, kto winien oddawać honory, kto ustępować z drogi. W dawnych czasach była to godność ustalająca etykietę, a zatem także pierwszeństwo. Oddziaływała hierarchicznie, z góry w dół, pionowo. W naszym zniwelowanym ładzie masy spotykają się na podobieństwo rzek na płaszczyźnie, niemal bez hierarchii wartości, ale i tu jednoznacznie wiadomo, kto ma pierwszeństwo w ruchu".

"Jeżeli o panów chodzi", zwrócił się ponownie do kadetów, "to będziecie służyć całości, wypełniając wyższą misję. Waszym znakiem jest orzeł, który nie ustępuje, łamiąc wszelkie opory. W tym sensie otrzymają panowie swoje zadania. Będą ściśle określone. Waszym zadaniem będzie realizacja, a nie rozmyślanie o ich prawomocności. Nie przeczę, że istnieją sytuacje, w których żołnierz dociera do granic obowiązku i musi czerpać z własnej głębi, jak Yorck von Wertenburg. Nie mogą one stanowić celu wychowania. Genialne indywiduum raczej szkodzi armii. Pola właściwie dla jego wolności i jego uzdolnień odnajduje w polityce, w sztukach, w naukach.

W państwie przypada żołnierzowi rola sługi, nie rola pana. Wykonuje ciężką robotę jak Herkules, nawet gdy mu ją nakazuje taki Eurysteus. Niesie jak Atlas ciężar świata, z jego niedoskonałościami. Tam gdzie sprawy zaczynają przytłaczać swym ciężarem, gdzie zanużają się w ogień, gdzie zawodzą rozum i prawo, powołuje się go, by zasiadł w sądzie rozjemczym ostatecznej instancji. W tym jest wielkość, na tym zasadza się sława. Swoją przysięgą wyrzeka się wolności, która zdobi prywatnego człowieka. Państwo natomiast, legalna władza, zobowiązane jest tak kierować sprawami, żeby żołnierz mógł walczyć z czystym sumieniem. Wszak skazany jest na utrzymanie czystości władzy, która go wspiera.

Możecie być pewni, że Prokonsul pragnie zaoszczędzić wam konfliktu między honorem a posłuszeństwem. Nie zawsze można go uniknąć. Musicie go w sobie rozstrzygnąć. Stajni Augiasza nie czyści się w rękawiczkach. Będzie raczej chronił tego, kto w walce posunie się za daleko, niż tego kto jej unika. Odwrotność byłaby wsparciem nikczemnego ataku.

W czasach gdy prawo i bezprawie współgrają ze sobą, naciera potężnie zwątpienie. Próbuje osłabić akcję, wykorzystując refleksję. W naszym wnętrzu odzwierciedla się skomplikowanie epoki.

Naczelny dowódca zna takie wątpliwości. Atakują go jeszcze w przededniu wielkiego przełomu. To roszczenia przeciwnika, które w nim pobrzmiewa. Nie wygra bitwy, gdy go nie zmoże. Was, panowie, powołano, abyście reprezentowali naczelnego wodza na waszych stanowiskach. Okażcie się godni tego zadania".

Ernst Jünger
Heliopolis
tłumaczenie: Wojciech Kunicki

**
Gdy władzę w państwie przejęły wrogie siły, jak w przypadku Polski, "napięcie pomiędzy wolnością a posłuchem" znacznie się wzmaga. Jakkolwiek ciekawa i dobrze napisana, książka Jüngera nie dorównuje dystopii w jakiej obecnie żyjemy.

Na poziomie wyższej duchowości już samo zostanie żołnierzem to raczej wątpliwy wybór. Zresztą na tymże poziomie, sytuacja przegrana politycznie - a wiele wskazuje, że właśnie taką jest sytuacja Polski- nie jest żadnym problemem, gdyż na tym poziomie gra się o "zbawienie swej duszy". Cudzysłów, bo tę frazę można rozumieć również na wielu poziomach. Choćby zbawienie duszy od bycia ogłupioną przez żydowskie gazety i TV. Kraj całkowicie pod żydowską okupacją, wpuszczono dodatkowo miliony etnicznego wroga mającego predylekcję do mordowania Polaków siekierami, włącznie z kobietami w ciąży i małymi dziećmi; w takim przypadku wierzenie w realne zagrożenie militarne ze strony Rosji, jest pierwszym od czego dusza powinna się uwolnić. Było nie było, jak można marzyć o "przeciśnięciu się przez wąską bramę" skoro na znacznie niższym poziomie nie potrafi się nawet rozpoznać ewidentnie złych ludzi?

Na poziomie metafizycznym być może ten kto uległ covidowej mistyfikacji, nie jest tym, kto nierozważnie dał sobie wstrzyknąć niewiadome substancje promowane przez wiadomych psychopatów, takich jak Bill Gates, ale tym kto przyjął komunię z rąk Szatana. Bardziej prozaiczna teoria: być może szczepionki zaaplikowane Polakom zawierały wirusa syndromu Sztokholmsko-Wołyńskiego, specjalnie spreparowanego w laboratoriach Big Pharmy.

Porzucając ironię i sarkazm, zgodnie z Nauką Buddy, wszelkie problemy biorą się z tego, że większość ludzkiej populacji jest po prostu niezbyt mądra, i podąża za przykładem z góry. A jako że światem rządzą obecnie psychopaci, czegóż możemy od ludzi oczekiwać? Jeżeli więc chodzi o poziom duchowy, wszystko zależy natężenia naszej ignorancji, lub w innej terminologii, od stopnia w jakim jesteśmy pogrążeni w Grzechu Pierworodnym. "Nie każdy nauczyciel jest głupcem, ale każdy głupiec jest nauczycielem", twierdzi Gomez Davila. Tak definiowana głupota jest praktycznie nieuleczalna, jednakże aforyzmy nawet te najcelniejsze, nie są uniwersalnie ważne. Ten kto potrafi wytrzymać presję by nauczać tego czego nie rozumie, i martwi się raczej o własną niewiedzę niż edukowanie innych, faktycznie jest na dobrej drodze ku polepszeniu własnej sytuacji egzystencjalnej. Problem jednakże polegana tym, że mimo dobrych chęci, jakość edukacji będzie determinowana przez jego ignorancję, co nie wróży najlepiej...

Pascal:

Tak jak można spaczyć sobie umysł, można spaczyć i uczucie.

Kształtuje się umysł i uczucie przez rozmowy, paczy się umysł i uczucie przez rozmowy.* To też dobre lub złe rozmowy kształcą je lub paczą. Ważnym jest tedy niezmiernie umieć dobrze wybierać, aby je kształtować, a nie paczyć; nie można zaś dokonać tego wyboru, o ile już się nie jest ukształtowanym, a niespaczonym. Tak więc tworzy się błędne koło: szczęśliwi, którzy się zeń wydostaną.

* Montaigne:

Et quo quemque modo fugiatque feratque laborem;

[„Jakim cudem zło minąć lub mężnie je przenieść” (Vergilius, Aeneida III, 459]

jakie sprężyny poruszają nami i wywołują tyle rozmaitych w nas wstrząśnień. Zdaje mi się, iż pierwsze nauki, jakimi trzeba mu napoić umysł, winny być z rzędu tych, które kształtują obyczaje i sąd; które go nauczą znać siebie i umieć dobrze umrzeć i dobrze żyć. Pośród sztuk wyzwolonych zacznijmy od tej, która czyni wyzwolonymi nas samych. Wszystkie one poniekąd służą nauce życia i jego korzyści, jako i wszystkie inne rzeczy zmierzają do pewnego stopnia k’temu: ale wybierzmy tę, która służy tu wprost i ze swej przyrody. Gdybyśmy umieli potrzeby naszego życia ściągnąć do ich słusznych i naturalnych granic, ujrzelibyśmy, że największa część nauk będących w użytku jest poza naszym użytkiem; w tych nawet, które nam się zdadzą na co, są całe obszary i czeluści bardzo jałowe, których lepiej by nam poniechać; ograniczając, zgodnie z radą Sokratesa, zakres nauk do tych które są ku naszemu pożytkowi:

...Sapere aude,
Incipe: Vivendi qui recti prorogat horam,
Rusticus expectat dum defluat amnis, at ille
Labitur, et labetur in omne volubilis aevum.

[„Odważ się mądrym być,/ Raz pocznij mądrze żyć!/ Kto przewleka godzinę poprawy,/ Czyni jak ten cham niemrawy,/ Co nad brzegiem siadł i czeka,/ Aż spłynie rzeka.../ A fale płyną i płyną,/ I płynąć będą, choć wieki miną!” (Horatius, Epistulae, II, 1, 40]

wielka to jest głupota wykładać dzieciom,

Quid moveant Pisces, animosaque signa Leonis
Lotus et Hesperia quid Capricornus aqua,

[„Jaki wpływ mają Ryby lub Lwa znak sierdzisty,/ I Kozioróg, co kąpie łeb w Hesperii falach” (Propertius, Elegiae, IV, 1, 89]

obroty gwiazd i ruchy ósmej sfery, nim poznają swoje własne:

Τί Πλειάδεστι κᾴμοιτί
δ’ᾴστράσιν Βοώτεω

[Ani mnie trapią Plejady,/ Ani Bojotesa gwiazda...” (Anacreon, Odae, XVIII, 10]

Anaksymenes pisał do Pitagorasa: „W jakim celu miałbym się zabawiać tajemnicami gwiazd, mając śmierć albo niewolę bezustannie przed oczami?”. Wówczas bowiem królowie Perscy gotowali wojnę przeciw jego krajowi. Każdy powinien rzec tak: „Będąc smagany ambicją, chciwością, płochością, przesądami i nosząc wewnątrz siebie tylu nieprzyjaciół życia, mam li się troszczyć o tumult spraw tej ziemi?”.

Skoro zaszczepi uczniowi to, co służy, aby uczynić człeka rozumniejszym i lepszym, zacznie go pouczać, co jest logika, fizyka, geometria, retoryka. Wówczas jakąkolwiek chłopiec obierze sobie wiedzę, mając już ukształcony sąd i rozum, wnet sobie da z nią rady. Nauka odbywać się winna częścią przez rozmowy, częścią przez książki. Nauczyciel poda mu raz samego autora, sposobnego do takiej nauki, to znów da mu szpik jego i substancję pożute już i przerobione. Jeśli sam z siebie nie jest dość poufały z książkami, aby znaleźć wszystkie piękne ustępy, jakie w nich się mieszczą, można dla tej potrzeby przydać mu jakiegoś oczytanego skrybę, który na zawołanie dostarczy zapasów, jakich ów zapotrzebuje, aby nimi obdzielać i karmić swego wychowanka. Kto może wątpić, że taka nauka będzie łatwiejsza i naturalniejsza niż gramatyka Gazy? Tam znajdziesz jeno same cierniste i nudne przepisy, czcze i wyschnięte słowa, w których nie ma żadnego soku, nic, co by budziło umysł; tu dusza znajdzie snadno, gdzie ugryźć albo raczej gdzie by się mogła wypasać. Nasz owoc jest bez porównania obfitszy i łacniej stanie się źrały.


wtorek, 22 lipca 2025

Ataki migrantów narzędziem zmiany struktury etnicznej Europy


Niepewna sytuacja związana z zagrożeniem migracyjnym na granicy polsko-niemieckiej zdaje się przybierać formę konfliktu hybrydowego. W Polsce już mieliśmy do czynienia z przykładami przestępczych działań obcokrajowców, którzy od dłuższego czasu przebywali w naszym kraju. Bartosz Kopczyński, prawnik, publicysta i wnikliwy analityk życia społecznego, postanowił głębiej przyjrzeć się tym procesom w rozmowie z redakcją „Najwyższego Czasu!”.

Julia Gubalska: Czy w obliczu kryzysu ekonomicznego i demograficznego istnieje Pana zdaniem jakiekolwiek racjonalne uzasadnienie na przerzucanie do Polski migrantów z krajów Trzeciego Świata?

Bartosz Kopczyński: To wszystko jest jak najbardziej racjonalne, mimo że wydaje się chaotyczne i sprzeczne. Zapewnienia rządów są wewnętrznie sprzeczne, ale to charakterystyczne dla wszystkich ekip w historii III RP. Dla PRL-u też, chociaż w stosunku do obecnego układu władzy tzw. komuna była dość poczciwa, bo nie trzeba było aż tak bardzo kłamać. A teraz podobno jesteśmy wolni i mamy niepodległość. To samo co u nas robią rządy w prawie wszystkich państwach Zachodu. Jest to projekt, który w Polsce też ma się teraz odbyć. W skrócie można go określić terminem „Paneuropa”, który szerzej wyjaśniłem w mojej książce „Poradnik świadomego narodu”.

Chodzi o nowy kształt Europy wynikający z planów utworzenia państwa światowego. Planów bardzo starych, sięgających na pewno starożytności, które zostały skrystalizowane na początku XVII wieku. Od tamtego czasu trwają konsekwentne działania, które prowadzą do utworzenia państwa światowego. Problemem jest Europa, w której są państwa narodowe i narody. Politycznie można zlikwidować państwa narodowe poprzez podbój lub w ramach takiego projektu jak Unia Europejska, ale dopóki istnieje naród świadom swojej odrębności, który ma swój język, swoją kulturę i wiarę w swoich przodków, to on prędzej czy później tę wolność odzyska. To właśnie próbuje się teraz zmienić.

Unia Europejska, wspólny rynek europejski i globalizacja są zjednoczeniem ekonomicznym na niekorzyść narodów. Najpierw narody są zwabiane rzeczywistymi korzyściami – to tak jak działają dilerzy, którzy dają działkę za darmo, a potem już trzeba stać się ich niewolnikiem. Eksploatacja i wyzysk nie są jednak ostatecznym celem. Ten sprowadza się do ujednolicenia ludności, a warunkiem jego realizacji jest likwidacja państw narodowych i samych narodów.

Chodzi o to, żeby Europejczycy – ci, którzy tworzą narody – nie zakładali rodzin, rozwodzili się i nie mieli, nie chcieli lub nie mogli mieć dzieci. To się robi na różne sposoby. Są smugi na niebie albo dodatki w żywności i wodzie. Nie wiemy dokładnie, co jest i gdzie, ale wiemy, że coś jest. Rządy państw europejskich nie są rządami swoich narodów, tylko podstawionymi kreaturami. Wyjaśniam w „Poradniku”, że podstawowa substancja, z jakiej są ulepione te kreatury, to mówno. Takie „elity” ulepione z mówna tworzą rządy. To ludzie pod każdym względem nikczemni i podli, którzy w dużej mierze w ogóle nie są Polakami, tylko mają inne pochodzenie, które ukrywają.

Ludzkość wciąż się rozmnaża – choć dziś coraz częściej mamy do czynienia ze związkami mieszanymi rasowo i kulturowo. Trudno więc uwierzyć w wizję, według której przyszłość należeć będzie wyłącznie do dzieci elit. Znacznie bardziej realny jest scenariusz narodzin nowej rasy…

Swój ciągnie do swego. Jeśli chłopak ma możliwość wyboru partnerki ze swojego narodu, to naturalne, że i dziewczyna w podobnej sytuacji najchętniej wybierze chłopaka z własnej grupy. Oczywiście jest teraz pewne zainteresowanie egzotyką. Raczej może zajść innego rodzaju mieszanie się ras – na skutek gwałtów. Jeżeli przeanalizujemy historię, to szczególnie tam, gdzie nie było etyki chrześcijańskiej, na podbitym terenie wytracało się tak całe narody. Mężczyzn się zabijało, można ich było okaleczyć i wykastrować, żeby nie spłodzili potomstwa, ewentualnie sprzedać do niewolniczej pracy w kopalni. Kobiety i dzieci również sprzedawano w niewolę, przy czym kobiety gwałcono. Gwałt na kobietach jest sposobem zmiany struktury etnicznej – to znamy z historii, zresztą również tej niedawnej.

Tak zachowywała się Armia Czerwona, która wręcz miała na to przyzwolenie. Szczególnie Niemki były masowo gwałcone, chociaż oczywiście Polki też. Znam to z opowieści mojej śp. teściowej, która mieszkała na terenach zajmowanych przez sowietów. Młode dziewczyny były przebierane za staruszki, żeby się nimi nie interesowano.

Teraz mamy to samo. Są ludzie z innych kręgów kulturowych, w których kobieta nie może być sama. Kiedy nie ma swojego macho, to znaczy, że jest zdobyczą. W ogóle nie wolno jej samej wychodzić – musi być pod nadzorem swojej rodziny. A na Zachodzie, w tym w Polsce, przecież kobiety chodzą sobie normalnie po ulicach i wykonują różne prace. Dla ludzi, których tu sprowadzono na masową skalę i sprowadza się nadal, jest to wyzwanie. Oni wiedzą, że mają przywileje u władzy, która ich tutaj sprowadziła i pozwala im na więcej niż miejscowym, którzy się bronią. Władza prześladuje mężczyzn miejscowych – jest to odpowiednik kastrowania w starożytności, a nawet jeszcze w średniowieczu. Więc cała zniewolona przez władzę populacja mężczyzn nie może się bronić…

Jest to też bezpośrednie sprowadzanie niebezpieczeństwa na kobiety.

To się będzie działo i stanie się dla nas wszystkich nową codziennością. Posłużę się dwoma ostatnimi przykładami z mojego województwa. W Nowym – niewielkim, przyjemnym miasteczku, które znam – doszło do bójki z Kolumbijczykami, gdzie jeden Polak zginął, a dwóch zostało rannych. Chłop z chłopem w polskiej kulturze się pobiją, a później się rozejdą. Obcy czują, że mogą sobie pozwolić na więcej, chociaż u nich też panuje zamordyzm. Natomiast nasza policja i sądy są nastawione w taki sposób, że bezpiecznie ma być dla obcych, a dla nas ma być niebezpiecznie. Jak my będziemy się bronić, to my będziemy źli i prześladowani przez służby. Oczywiście, że dla kobiet kończy się czas beztroskiej imprezy. Nie będzie można sobie chodzić bezpiecznie w nocy.

Tu nie chodzi tylko o powrót nocą z imprezy. Czasami wraca się nawet samej późno z pracy, tak jak 24-letnia Klaudia w Toruniu, która nie spodziewała się, co ją czeka.

Ona była barmanką i wracała krótko po północy z pracy. W parku blisko centrum dorwał ją młody facet z Wenezueli z chęcią czynności seksualnych, a wcześniej śrubokrętem wykuł jej oczy. W gangach, które są w Ameryce Południowej, stosuje się takie praktyki, żeby oślepiona ofiara nie mogła rozpoznać sprawcy. Zrobił, co chciał. Rozmawiając z ludźmi, dowiedziałem się, że był on po prostu w dzikim szale i po drodze każdego by zabił. Nie mówimy o czymś naturalnym, tylko dzikiej żądzy, w której wszystko można zrobić. Tam jest taki temperament. Mamy tych ludzi dużo – zaczęli przyjeżdżać do nas od 2015 roku, czyli tzw. dobrej zmiany. Tylko nam mydlono oczy, że coś tam zabroniono, natomiast w rzeczywistości ten proceder narastał. W tej chwili mężczyźni są zagrożeni nożami. Kobiety zresztą też, a dodatkowo gwałtami.

Dziękuję za rozmowę.

=======

Zapraszamy do zapoznania się z książką Bartosza Kopczyńskiego „Poradnik świadomego narodu. Księga I. Historia debilizacji”. Poniżej prezentujemy fragment lekcji 35 pt. „Szkoła, praca, imigracja”, który bardzo dobrze koresponduje z tematem powyższej rozmowy:

Prywaciarze skarżą się od lat, ale nikt ich nie słucha. Politycy słuchają globalistów, nauczyciele (nauczycielki głównie) słuchają propagandy, jak wszyscy. Wszyscy równo wolą nie dostrzegać, kto pracuje w naszym pięknym kraju, kto utrzymuje całą gospodarkę w ruchu, kto zaspokaja większość potrzeb ludności. To prywaciarze, nasza rodzima kasta niedotykalnych, niezauważani lub pogardzani przez resztę społeczeństwa, również przez środowisko nauczycielskie, dla którego to, co dzieje się tuż po szkole, czyli w pracy, jest czystą abstrakcją. Nie wiedzą, czego tam trzeba, i nie chcą wiedzieć. Słuchają bzdur psychopedy i wcielają to w życie. Z drugiej strony, prywaciarze nie mają pojęcia, co robi się w szkołach. Nawet jednak gdyby wiedzieli, to nie mają jednolitej reprezentacji, aby wywrzeć jakikolwiek wpływ na rząd, który jest tu jedyny władny naprawić to szybko.

Prywaciarze mają dwa główne problemy z pracownikami. Problem pierwszy to ich brak. Wielu Debiutantów nie garnie się do pracy, nawet za porządne pieniądze. Wolą wyjechać do dużego miasta, pójść na pseudo-studia, zrobić nikomu niepotrzebny dyplom, zostać prekariatem [z połączenia słów precarity (précarité) i proletariat] i narzekać, że świat ich nie docenia.

Tymczasem roboty nie ma kto robić: w budowlance, rolnictwie, przemyśle, usługach. Problem drugi to nieprzydatność tych ludzi do pracy. Ci, co już przychodzą, nie mają nie tylko podstawowej wiedzy i umiejętności czy etosu pracy, ale nawet podstawowej przyzwoitości. Horda zdegenerowanej, bezużytecznej tłuszczy – ot co. Nie chcą słuchać, wymądrzają się, pyskują, aroganccy, niesłowni, niesolidni, otępieni, zmieniają pracę z kwiatka na kwiatek, tylko narzekają, a sami od siebie niczego nie wymagają. Narobią problemów, ukradną czas i energię, niczego pożytecznego nie zrobią i zanim czegokolwiek się nauczą, to sami odejdą po krótkim czasie albo trzeba będzie ich na zbity pysk wyrzucić.

Co ma więc zrobić zdesperowany polski prywaciarz, który ma robotę do zrobienia, a tu podatki, kredyty, koszta, ZUS? Nasze Julki i Oskarki do roboty się nie garną, bo rozmemłani i zepsuci, ale z boku już podsuwają się Artem, Serhij, Sofija i Masza, a z czasem też zaczynają pojawiać się Mohammad i Abdul. Robotę jednak trzeba zrobić, skoro tamtym robić się nie chce, to już trudno, niech robią ci, im chociaż zależy – pomyśli prywaciarz, i nie ma za bardzo innego rozwiązania.

Tak celowo urządzono nam życie. Oczywiście zwykły polski prywaciarz nie ma głowy do tego, aby przewidzieć, kiedy nowym pracownikom przestanie zależeć na pracy w Polsce, a zacznie – na podboju Polski. Od takich myśli są ci, którzy sterują systemami. Jeśli więc taki właśnie jest stan rzeczy, oznacza to, że komuś na tym właśnie zależy. Zwykli Polacy nie mogą liczyć na siły oficjalne, muszą zatem zacząć rozwiązywać problemy społeczne samodzielnie. Wbrew pozorom to wykonalne, o czym będzie mowa w dalszych rozdziałach mojego poradnika.

Książkę Bartosza Kopczyńskiego „Poradnik świadomego narodu. Księga I. Historia debilizacji” można zamówić w naszej księgarni: sklep-niezalezna.pl

https://nczas.info/author/julia-gubalska/


"Teoria” gender: Różnorodność czy totalitaryzm XXI wieku?


Współczesny świat przeżywa cichą, lecz dramatyczną rewolucję. Toczy się walka o najgłębszą prawdę o człowieku – prawdę, którą Bóg objawił już w Księdze Rodzaju: „Stworzył mężczyznę i niewiastę” (Rdz 1,27). Dziś ta oczywistość staje się przedmiotem ideologicznej wojny, prowadzonej z niespotykaną dotąd zaciekłością.

Na oczach zdezorientowanego społeczeństwa ideolodzy gender usiłują wymazać naturalne różnice między mężczyzną a kobietą, zastępując prawdę o ludzkiej tożsamości arbitralną „różnorodnością płci kulturowych”. W miejsce wychowania do życia w rodzinie promuje się edukację seksualną, która oderwana od moralności i odpowiedzialności, prowadzi do chaosu, relatywizmu i duchowej pustki.

Właśnie dlatego powstała nasza książka „Teoria gender: różnorodność czy totalitaryzm XXI wieku?”. Jej celem jest nie tylko analiza zjawiska, ale także merytoryczna obrona chrześcijańskiej wizji człowieka. To publikacja, która może stać się niezastąpionym narzędziem w rękach rodziców, nauczycieli, liderów opinii i polityków, którzy nie chcą bezczynnie przyglądać się destrukcji ładu moralnego i społecznego.

Książka, która odpowiada na pytania i daje konkretne argumenty

To nie jest kolejna teoretyczna analiza. Ta książka została starannie przygotowana, by odpowiadać na konkretne pytania, które dziś zadają sobie tysiące Polaków. W jasny, przejrzysty sposób objaśnia, czym tak naprawdę jest ideologia gender i jakie są jej duchowe oraz społeczne konsekwencje. Ukazuje również, jak się jej przeciwstawić – spokojnie, racjonalnie i z mocą prawdy.

Rodzice, którzy czują, że ich dzieci są zagrożone przez nową ideologię znajdą tu wsparcie i konkretne narzędzia. Nauczyciele, którzy nie godzą się na promowanie postaw sprzecznych z ich sumieniem, otrzymają silne argumenty. Politycy i samorządowcy, którzy chcą działać w duchu wartości chrześcijańskich, znajdą fakty i źródła, które mogą wykorzystać w debacie publicznej.

W obronie niewinności – świadectwa rodziców i nauczycieli

Naszą misję potwierdzają liczne głosy zaniepokojonych rodzin i pedagogów. Anna, matka czwórki dzieci, napisała:

„Wiele osób nie jest świadomych duchowych zagrożeń, na jakie jesteśmy narażeni. Cieszę się, że podejmujecie ten temat – potrzebujemy materiałów, które pomogą nam się bronić”.

To z myślą o takich osobach powstała ta książka. Również nauczyciele, jak Damian i Joanna, którzy obawiają się nadchodzących zmian w programach nauczania, pytają nas o pomoc. To oni stoją na pierwszej linii frontu – w salach lekcyjnych, gdzie dzieci codziennie spotykają się z przekazami podważającymi ich tożsamość.

Ideologia gender to nie niewinna zabawa – to totalna rewolucja

Z pozoru chodzi o równość i tolerancję. Ale w rzeczywistości gender to nowa forma ideologicznego totalitaryzmu, który próbuje stworzyć człowieka od nowa – nie jako obraz Boży, lecz jako plastyczną jednostkę, której tożsamość zależy od nastroju lub aktualnych trendów.

Efekty już są widoczne:
• Mężczyźni w kobiecych toaletach.
• Chłopcy w szatniach dziewcząt.
• Wzrost przypadków naruszania granic w instytucjach kobiecych.
• Coraz częstsze operacje zmiany płci u nastolatków – mimo dramatycznych konsekwencji psychicznych.

To rzeczywistość, która może wkrótce stać się naszą codziennością, jeśli nie zareagujemy.

Czas na działanie – zanim będzie za późno

Musimy spojrzeć na tę sytuację z duchowej perspektywy. Gender to nie tylko kwestia kulturowa czy pedagogiczna. To walka o duszę człowieka. To diabelski plan zniszczenia Bożego porządku, którego fundamentem jest rodzina oparta na związku mężczyzny i kobiety.

Dlatego naszym celem jest, aby książka „Teoria gender: różnorodność czy totalitaryzm XXI wieku?” trafiła do jak największej liczby osób. Do rodziców, nauczycieli, katechetów, dyrektorów szkół i osób zaangażowanych w życie publiczne. Do wszystkich, którzy nie zgadzają się na indoktrynację dzieci, ale potrzebują wsparcia, by się jej skutecznie przeciwstawić.

Zróbmy to razem

Właśnie rozpoczęły się wakacje – to idealny moment, by książka trafiła do tych, którzy w letnim czasie poszukują wartościowych lektur i narzędzi formacyjnych. Zadbajmy o to, by znalazła się w rękach odpowiednich osób jeszcze przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego.

To nasza wspólna misja. Brońmy prawdy o człowieku. Brońmy dzieci przed ideologiczną przemocą. I przypomnijmy światu, że człowiek – stworzony jako mężczyzna i kobieta – jest darem Boga, a nie produktem kulturowej manipulacji.

Kliknij poniżej, aby otrzymać swój egzemplarz książki i pomóc w jej rozpowszechnieniu ->
https://polskakatolicka.org/pl/petycje/zamow-ksiazke-teoria-gender

8 sposobów promocji ideologii gender przez UE →
https://polskakatolicka.org/pl/artykuly/8-sposobow-promocji-ideologii-gender-przez-ue

niedziela, 20 lipca 2025

Nie potrzeba gułagów dla tych, którzy godzą się na własne kajdany - Wpływ pornografii na mózg


Nemo repente fuit turpissimus
“Nikt nie stał się wyjątkowo niegodziwy od razu” – Juvenal, Satyry

===============

Światowy przemysł pornograficzny generuje 97 miliardów dolarów przychodów rocznie. [To oficjalnie. Oceny rzeczywistych dochodów – pięć razy większe. MD]

===============

Cel tego eseju jest kontrowersyjny: dostarczyć dowodów na poparcie tezy, że uzależnienie od pornografii – zwłaszcza gdy towarzyszy mu kompulsywna masturbacja przez długi czas – zmienia chemię mózgu i może ostatecznie doprowadzić do jego uszkodzenia. To nie jest teoria spiskowa. Jest to intelektualnie uzasadniona teza, na którą istnieje obecnie coraz więcej dowodów naukowych.

Być może najszybszym sposobem na oswojenie i uspokojenie niesfornego narodu jest przekształcenie jego obywateli w uzależnionych od seksu: tak jak dzieci łatwo dają się nabrać drapieżnikom, którzy kuszą je cukierkami, tak większość ludzi jest zbyt zadowolona z życia pod rządami, które oferują im uwodzicielskie przyjemności porno: to znaczy tanie i łatwe orgazmy jako substytuty szczęścia.

Uzależnienie od seksu, zwłaszcza gdy jest podsycane przez pornografię internetową, zostało porównane do uzależnienia od cracku lub heroiny, tylko znacznie gorszego. Nie daje swoim ofiarom wytchnienia. Jest to choroba duszy, która doprowadza wielu do samobójstwa, przekształcając najciężej chorych, takich jak Ted Bundy i Gary Bishop, w seryjnych morderców.

Uderzające podobieństwo między orgazmem a heroiną zostało potwierdzone w 2003 roku, kiedy holenderski naukowiec Gert Holstege ogłosił w komunikacie prasowym dotyczącym jego badań, że skany mózgu orgazmu przypominają skany mózgu pod wpływem heroiny. Szczury laboratoryjne wiedzą o tym wszystko, co jednoznacznie wykazał słynny eksperyment przeprowadzony w latach 50. przez Jamesa Oldsa i Petera Milnera.

1. ZROZUMIENIE MODYFIKACJI ZACHOWANIA

Szczury wpadają w istny szał, naciskając dźwignie (w pudełkach Skinnera), aby zapewnić sobie potężne przyjemne doznania, nawet jeśli oznacza to pozbawienie się jedzenia i życia. “Niektóre szczury”, jak nam powiedziano, “samostymulowały się nawet 2000 razy na godzinę przez 24 godziny, z wyłączeniem wszystkich innych czynności. Musiały zostać odłączone od aparatury, aby zapobiec śmierci z głodu. Naciskanie tej dźwigni stało się ich całym światem”.

W późniejszym, powiązanym eksperymencie z udziałem ludzi, kobiecie cierpiącej na silny ból pozwolono stymulować ośrodki przyjemności w mózgu poprzez obracanie pokrętła amplitudy: tak bardzo, że rozwinęło się u niej przewlekłe owrzodzenie na opuszku palca. Stała się tak uzależniona od samostymulacji erotycznej, że musiała błagać swoją rodzinę, aby ograniczyła jej dostęp do stymulatora.

KOMORA WARUNKOWANIA OPERACYJNEGO LUB „PUDEŁKO SKINNERA”

Amerykański psycholog behawioralny BF Skinner (1904-1990) opracował komorę warunkowania operacyjnego lub skrzynkę Skinnera na początku lat trzydziestych XX wieku. Jego celem było eksperymentowanie z modyfikacją zachowania u zwierząt, a następnie zastosowanie tych samych wyników u ludzi. Jego głównym odkryciem była koncepcja wzmocnienia: zachowanie, które otrzymuje pozytywne wzmocnienie (nagrodę) ma tendencję do powtarzania się i wzmacniania, a zachowanie, które otrzymuje negatywne wzmocnienie (karę) ma tendencję do wygaszania. Po umieszczeniu w pudełku Skinnera szczur nauczy się naciskać dźwignię. Wywoła to bodziec wzmacniający, taki jak jedzenie lub woda, lub bodziec karzący, jak porażenie prądem. Szczur szybko nauczy się naciskać właściwą dźwignię i unikać niewłaściwej. Krótko mówiąc, dobre nawyki można nabyć, a złe zniszczyć w systematyczny i naukowy sposób w warunkach laboratoryjnych.

Warto tutaj zwrócić uwagę na siedem ważnych punktów. Pozwolą one czytelnikowi prześledzić związek między warunkowaniem operacyjnym a uzależnieniem od pornografii.

(1) W latach pięćdziesiątych psychologowie James Olds i Peter Milner dokonali niezwykle ważnego przełomu w badaniach nad modyfikacją zachowania: wprowadzili innowacje do skrzynki Skinnera, tak aby dźwignia, zamiast dostarczać granulki żywności po naciśnięciu, dostarczała teraz bezpośredniej stymulacji mózgu poprzez elektrody umieszczone głęboko w mózgu. Szczury naciskały dźwignię nawet 7000 razy na godzinę, aby stymulować ośrodki przyjemności w mózgu. Wszystkie inne czynności, w tym jedzenie i picie, zostały zaniedbane. Każdą chwilę poświęcano na przyjemną samostymulację.

(2) Jak to się ma do uzależnienia od pornografii? Po prostu, osoba uzależniona od pornografii zachowuje się dokładnie tak, jak szczur w pudełku Skinnera. Jego dźwignią jest masturbacja, a jego pozytywnym wzmocnieniem lub nagrodą jest orgazm. Jego uzależnienie jest wynikiem narzuconego sobie warunkowania operacyjnego, tj. warunkuje się sam, nie wiedząc o tym. Narastaniu orgazmu i samemu orgazmowi towarzyszy bezpośrednia stymulacja mózgu poprzez uwalnianie psychotropowych substancji chemicznych do krwiobiegu, zwłaszcza dopaminy, które wywołują u uzależnionego od pornografii dokładnie to samo uczucie uniesienia i euforii, którego szczur doświadcza poprzez stymulację elektrod wszczepionych do jego mózgu.

(3) Co powoduje uwalnianie psychotropowych substancji chemicznych do krwiobiegu? Ekscytujące obrazy erotyczne. Wygląda to następująco: Erotyczne obrazy w umyśle -> wyzwalają psychotropowe substancje chemiczne -> które stymulują ośrodki przyjemności w mózgu -> co z kolei powoduje obsesyjno-kompulsywne zachowanie (lub uzależnienie) w próbie ponownego przeżycia przyjemnych doznań -> które ostatecznie powodują neuroplastyczne zmiany w strukturze mózgu w wyniku ciągłego bombardowania chemicznego.

(4) Dalsze badania nad mózgiem miały przynieść prawdziwie spektakularne wyniki w modyfikacji zachowania, ale odbyło się to kosztem „głęboko nieetycznych eksperymentów”, cytując jednego z politycznie poprawnych badaczy akademickich. Badania te, prowadzone przez dwóch odważnych i przedsiębiorczych naukowców zwanych dr Moan i Heath, zostały nagle wstrzymane, ponieważ, między innymi, pojawiły się w nich możliwe lekarstwa na homoseksualność. Moan i Heath uzyskali pozwolenie na skorzystanie z usług prostytutki, aby sprawdzić, czy może ona podniecić potwierdzonego homoseksualnego mężczyznę w laboratorium. Początkowo widok tej seksownej młodej kobiety nie tylko sprawił, że pacjent B-19 całkowicie zamarł, ale wręcz go obrzydziła. Pomysł uprawiania seksu z atrakcyjną kobietą był dla niego dość odrażający. Jednak po podłączeniu przewodów i stymulacji ośrodków przyjemności w mózgu za pomocą elektrod, podczas gdy prostytutka wykonywała na nim swoje sztuczki, pacjent B-19 zaczął się ożywiać i wkrótce doświadczył imponującej erekcji. “A potem, pomimo środowiska i obciążenia przewodami elektrod [biedny B-19 był przez cały czas podłączony do maszyny EEG], z powodzeniem wytrysnął [w jej pochwie]”.

(5) Nie trzeba dodawać, że takie eksperymenty nie mogły być kontynuowane, nawet za pełną zgodą i współpracą B-19, mimo że wielu homoseksualistów mogło chcieć zostać heteroseksualistami i zakładać rodziny. To był polityczny dynamit. Tak więc eksperymenty zostały nagle wstrzymane, a dr Moan i Heath otrzymali ostry cios w kostkę i surową dezaprobatę swoich politycznie poprawnych kolegów. Ponieważ oczekuje się od nas, że będziemy wierzyć, że homoseksualizm jest tak samo “normalną” i “zdrową” praktyką jak heteroseksualizm, wynika z tego, że sugerowanie, że homoseksualiści mogliby chcieć poddać się heteroseksualnemu warunkowaniu w celu ich “normalizacji”, jest głęboko obraźliwe i “homofobiczne”. Nawet jeśli chcieliby stać się heteroseksualistami, nie powinno się im na to pozwalać “ze względów etycznych”. W końcu nie pozwala się ludziom na samookaleczanie lub popełnianie samobójstw. Trzeba ich chronić przed samymi sobą. W ten sam sposób homoseksualiści, dla własnego dobra, potrzebują, by państwo chroniło ich przed zagrożeniem ze strony heteroseksualizmu.


(6) Blokowanie badań nad wrażliwymi obszarami modyfikacji zachowania z powodów politycznych miało daleko idące konsekwencje, których nie można tutaj szczegółowo omówić. Wystarczy powiedzieć, że jeśli uważa się za “etycznie złe” (= politycznie niepoprawne) zezwolenie na badania, które przyniosłyby skuteczne lekarstwo na homoseksualizm, to celowo dokonuje się ogromnych poświęceń wiedzy w celu utrzymania status quo w imieniu skorumpowanej elity, która jest nie tylko przeciwna idei hetero-seksualizacji gejów, ale w rzeczywistości jest zaangażowana w homoseksualizację Ameryki … począwszy od homoseksualizacji dzieci i ich korupcji poprzez wystawianie ich na dziecięce porno w klasie.

(7) Oczywiste jest, że skuteczna modyfikacja zachowania mogłaby, w teorii, stworzyć utopijne społeczeństwo wzorowych obywateli. W społeczeństwie nie musi być już socjopatycznych i przestępczych zachowań, zaburzeń osobowości, fobii i manii, nerwic, depresji, wyniszczających uzależnień od narkotyków, alkoholu, hazardu, seksu, jedzenia, zakupów i samookaleczania. Nie można pozwolić na tak znaczną poprawę zdrowia psychicznego społeczeństwa. Gdyby nie było już przestępców, czym zajmowałaby się policja i prawnicy? Nie byłoby już zapotrzebowania na ich usługi. Nie można na to pozwolić. Oni potrzebują przestępców. Walka z przestępczością to ich praca. Podobnie, gdyby nie było już chorych ludzi, co zrobiłaby Big Pharma i zawód lekarza? Potrzebują chorych ludzi. Walka z chorobami to ich praca. Smutna sytuacja, gdy największym zagrożeniem dla ustalonego porządku jest utopijne społeczeństwo wzorowych obywateli, którzy nie mają w sobie nic złego! Perfekcja, gdyby kiedykolwiek została osiągnięta, musiałaby zostać zakazana.

2. UZALEŻNIENIE OD PORNOGRAFII W PORÓWNANIU Z UZALEŻNIENIEM OD HEROINY LUB CRACKU

Neurolog z Uniwersytetu Columbia, dr Norman Doidge, w swojej książce The Brain That Changes Itself opisuje, w jaki sposób pornografia powoduje zmianę obwodów neuronowych. Zauważa, że w badaniu mężczyzn oglądających pornografię internetową, mężczyźni wyglądali “niesamowicie” jak szczury naciskające dźwignie w eksperymentalnych pudełkach Skinnera. “Podobnie jak uzależnione szczury”, zauważa dr Doidge, “mężczyźni desperacko poszukiwali kolejnej poprawki, klikając myszką tak samo, jak szczury naciskały dźwignię”.

Wszystkie uzależnienia, mówi dr Dodge, powodują “trwające całe życie, neuroplastyczne zmiany w mózgu”. Dotyczy to również uzależnienia od pornografii:

Dopamina jest również zaangażowana w zmiany plastyczne. Ten sam przypływ dopaminy, który nas ekscytuje, konsoliduje również połączenia neuronalne. Ważnym powiązaniem z pornografią jest to, że dopamina jest również uwalniana podczas podniecenia seksualnego, zwiększając popęd płciowy u obu płci, ułatwiając orgazm i aktywując ośrodki przyjemności w mózgu. Stąd uzależniająca moc pornografii.

Mężczyźni siedzący przy komputerach i oglądający pornografię przypominali szczury w klatkach NIH, naciskając pasek, aby uzyskać zastrzyk dopaminy lub jej odpowiednika. Choć o tym nie wiedzieli, dali się uwieść pornograficznym sesjom treningowym, które spełniały wszystkie warunki wymagane do plastycznej zmiany map mózgu. Ponieważ neurony, które zapalają się razem, łączą się ze sobą, mężczyźni ci otrzymali ogromną ilość ćwiczeń w podłączaniu tych obrazów do ośrodków przyjemności w mózgu, z uwagą niezbędną do zmian plastycznych.

Wyobrażali sobie te obrazy, gdy byli z dala od swoich komputerów lub podczas seksu ze swoimi dziewczynami, wzmacniając je. Za każdym razem, gdy odczuwali podniecenie seksualne i mieli orgazm podczas masturbacji, “spritz dopaminy”, neuroprzekaźnika nagrody, utrwalał połączenia powstałe w mózgu podczas sesji.

W ten sposób pornografia staje się poważnym uzależnieniem, porównywalnym do uzależnienia od heroiny lub cracku, i rozpoczyna powolny i śmiertelny atak na mózg. Jak wykazały inne badania, ułatwia ona bezduszność w związkach seksualnych – seks całkowicie oderwany od miłości i zainteresowania rodziną i dziećmi.

3. PORNOGRAFIA I USZKODZENIA MÓZGU: CZY ISTNIEJE ZWIĄZEK?

Najnowsze badania wykazały, że obrazy pornograficzne trwale osadzają się w mózgu, uwalniając do krwiobiegu duże ilości naturalnie występujących substancji chemicznych: np. dopaminy, epinefryny, oksytocyny, serotoniny, wazopresyny, prolaktyny i enkefalin lub endogennych opiodów, tj. własnych endorfin mózgu. Ludzie, którzy obsesyjnie oglądają porno, stają się dosłownie odurzeni: pijani przedawkowaniem psychotropowych substancji chemicznych. Te zmieniające umysł substancje są obecnie znane jako erototoksyny, stosunkowo nowy neologizm oznaczający „trucizny seksualne”. Jak wykazały ostatnie badania laboratoryjne, pornografia zawierająca truciznę „faktycznie zmienia chemię mózgu” i z czasem powoduje jego uszkodzenie.

Podobnie jak alkohol spożywany w dużych ilościach przez długi czas uszkadza wątrobę i nerki, a długotrwałe uzależnienie od tytoniu niekorzystnie wpływa na płuca i układ sercowo-naczyniowy, tak wysoce naładowane obrazy erotyczne, którym towarzyszy kompulsywna masturbacja, mogą ostatecznie doprowadzić do chemiczno-biologicznego uszkodzenia mózgu. Lobby masturbacyjne będzie temu oczywiście stanowczo zaprzeczać, niemniej jednak twierdzenie to zostało wysunięte przez odpowiedzialnych badaczy medycznych.

Dr Gary Lynch, neuronaukowiec z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Irvine, omawiając wpływ, jaki pojedynczy wysoce erotyczny obraz może mieć na mózg, zauważa złowieszczo: “Mówimy tutaj, że wydarzenie, które trwa pół sekundy [odcisk obrazu], w ciągu pięciu do dziesięciu minut spowodowało zmianę strukturalną, która jest pod pewnymi względami tak głęboka, jak zmiany strukturalne, które można zaobserwować w uszkodzeniach [mózgu]”.

Dr Judith Reisman idzie o krok dalej. Odnosi się do tego uszkodzenia mózgu jako “sabotażu mózgu”, sugerując tym samym, że pornografowie są w rzeczywistości zaangażowani w gatunek „terroryzmu seksualnego”. Pyta:

Jak dochodzi do tego “sabotażu mózgu”? Naukowcy zajmujący się mózgiem mówią nam, że “w ciągu 3/10 sekundy obraz wizualny przechodzi z oka przez mózg i – czy tego chcemy, czy nie – mózg zmienia się strukturalnie i tworzone są wspomnienia; ‘dosłownie rośnie nam nowy mózg’ z każdym doświadczeniem wizualnym”. Dzieci i inne osoby, które nie potrafią czytać, mogą natychmiast dekodować i doświadczać obrazów…. W rzeczywistości obrazy erotyczne (wszelkie wysoce podniecające) często podważają funkcje poznawcze lewej półkuli.

Dr Jeffrey Satinover, psychiatra i profesor Uniwersytetu Princeton, w swoim zeznaniu przed senacką podkomisją ds. toksyczności pornografii, wyraził się jeszcze dobitniej:

Podobnie jak papierosy, ta szczególna forma ekspresji, którą nazywamy pornografią, jest systemem dostarczania, który ma wyraźny i silny wpływ na ludzki mózg i układ nerwowy. Dokładnie tak jak w przypadku papierosów, efekt ten powoduje silne uzależnienie. Jak każdy inny nałóg, uzależnienie dotyczy zarówno samego systemu dostarczania – pornografii – jak i substancji chemicznych, które ten system dostarcza.

Może wydawać się zaskakujące, że mówię o “chemikaliach“, gdy ktoś mógłby pomyśleć o “seksie“. ” Ale w rzeczywistości współczesna nauka pozwala nam zrozumieć, że pod względem chemicznym natura uzależnienia od pornografii jest niemal identyczna z uzależnieniem od heroiny. (Podkreślenie dodane)

Uzależniony od pornografii szybko zapomina o wszystkim i wszystkich innych na rzecz coraz bardziej nieuchwytnego podniecenia seksualnego. W końcu będzie w stanie znaleźć go tylko wśród innych “ćpunów” takich jak on sam i będzie ryzykował swoją karierę, przyjaciół, rodzinę. Będzie oddawał się swojemu nałogowi wszędzie i o każdej porze. Nikt, nieważne jak wysoko postawiony, nie jest odporny.

Uzależnienie od pornografii, jak mówi nam praktykujący neurochirurg Donald L. Hilton, Jr, MD, powoduje długotrwałe uszkodzenie mózgu, w którym płaty czołowe zanikają lub kurczą się. Naukowcy zajmujący się uzależnieniami nazwali ten stan hipofrontalnością i zauważyli podobieństwo w zachowaniu osób uzależnionych od [porno] do zachowania pacjentów z uszkodzeniem czołowej części mózgu… [co] może również być konsekwencją wypadku samochodowego.

Wszystkie uzależnienia powodują – oprócz zmian chemicznych w mózgu – zmiany anatomiczne i patologiczne, które skutkują różnymi przejawami dysfunkcji mózgu, określanymi zbiorczo jako zespoły hipofrontalne. W zespołach tych podstawową wadą, zredukowaną do najprostszego opisu, jest uszkodzenie “układu hamulcowego” mózgu.

Są one dobrze znane neurologom klinicznym, zwłaszcza neurologom i neurochirurgom, ponieważ występują również w przypadku guzów, udarów i urazów. Rzeczywiście, anatomicznie, utrata tych czołowych systemów kontroli jest najbardziej widoczna po urazie, czego przykładem jest postępująca atrofia płatów czołowych widoczna w seryjnych skanach MRI w czasie.

Media głównego nurtu nie wspominają o tym ani słowem. Nie trzeba trzech domysłów, by wiedzieć dlaczego. Światowy przemysł pornograficzny generuje 97 miliardów dolarów przychodów rocznie.

Jeśli pornografia uszkadza mózg, jest to ostatnia rzecz, o której chcieliby ci powiedzieć bogaci elitaryści, którzy rządzą światem i kontrolują środki masowego przekazu. “Przemysł wydawniczy jest obecnie mocno zaangażowany w pornografię” – zauważa dr E. Michaels Jones – “i nie leży w ich interesie wyjaśnianie opinii publicznej, że zajmują się zniewalaniem ludzi”. (p.560)

Czy można być wiktoriańskim i pruderyjnym, sugerując, że coś tu jest nie tak? Prostym faktem jest to, że jedno niezręczne pytanie pozostaje bez odpowiedzi ze strony tych wszystkich samozwańczych “ekspertów od seksu” – wielu z nich to rażący oszuści i zboczeńcy seksualni, tacy jak Kinsey i Reich – i brzmi ono następująco: w jaki sposób cała ta kompulsywna masturbacja i konsumpcja pornografii mogą być dla ciebie dobre, jeśli ostatecznie uszkadzają twój mózg?

Masturbacja niekoniecznie powoduje ślepotę. Miejmy nadzieję, że tak nie jest. Może to nie oczy, a mózg jest tym, o co powinni martwić się zagorzali miłośnicy samotnego nałogu.

4. UZALEŻNIENIE OD PORNOGRAFII I ZESPÓŁ PŁATA CZOŁOWEGO

Wydaje się, że uszkodzenie płata czołowego, spowodowane długotrwałym uzależnieniem od pornografii i kompulsywną masturbacją, która mu towarzyszy, spowoduje konstelację zachowań zwanych “zespołem płata czołowego”. Obejmują one cztery główne wzorce zachowań: (1) Impulsywne zachowanie z niewielkim uwzględnieniem konsekwencji. (2) Zachowania kompulsywne, często prowadzące do całkowitej utraty kontroli. (3) Zachowania labilne emocjonalnie, tj. nagłe i nieprzewidywalne wahania nastroju. (4) Upośledzony osąd, prowadzący do podejmowania katastrofalnych decyzji.

Obecnie wiadomo, że wszystkie te stany są spowodowane uszkodzeniem płata czołowego. Chociaż mogą one powstać natychmiastowo w wyniku wypadku samochodowego lub innego poważnego urazu mózgu, mogą również wystąpić jako stopniowy proces poprzez nawyk kompulsywnej masturbacji pornografią przez długi okres czasu. “Nemo repente fuit turpissimus”, zauważył dawno temu rzymski satyryk Juvenal. “Nikt nie stał się wyjątkowo niegodziwy od razu”. Dzieje się to powoli, krok po kroku. Zasiej czyn, a zbierzesz nawyk; zasiej nawyk, a zbierzesz charakter; zasiej charakter, a zbierzesz przeznaczenie. Ktokolwiek to powiedział, z pewnością miał coś na myśli.

Dr Victor Cline, prawdopodobnie czołowy światowy ekspert w dziedzinie uzależnienia od seksu, ma to do powiedzenia na temat pornografii i kompulsywnej masturbacji w swoim klasycznym eseju Pornography’s Effects on Adult and Child:

Z mojego doświadczenia jako terapeuty seksualnego wynika, że każda osoba, która regularnie masturbuje się do pornografii, jest narażona na ryzyko, że z czasem stanie się uzależniona od seksu, a także uzależni się od dewiacji seksualnych.

Częstym efektem ubocznym jest to, że drastycznie zmniejsza to ich zdolność do kochania. Ich seksualna strona staje się w pewnym sensie odczłowieczona. Wielu z nich rozwija “obcy stan ego” (lub ciemną stronę), którego rdzeniem jest antyspołeczna żądza pozbawiona większości wartości.

Z czasem “haj” uzyskany z masturbacji pornografią staje się ważniejszy niż prawdziwe relacje życiowe. Edukatorzy zdrowotni powszechnie uważają, że masturbacja ma znikome konsekwencje, ale jednym z wyjątków wydaje się być powtarzająca się masturbacja do dewiacyjnych obrazów pornograficznych, która grozi (poprzez warunkowanie) nabyciem uzależnień seksualnych i / lub innych patologii seksualnych.

Nie ma znaczenia, czy ktoś jest wybitnym lekarzem, prawnikiem, ministrem, sportowcem, dyrektorem korporacji, prezesem college’u, niewykwalifikowanym robotnikiem czy przeciętnym 15-letnim chłopcem. Wszyscy mogą zostać uwarunkowani do dewiacji.

Proces warunkowania masturbacyjnego jest nieubłagany i nie ustępuje samoistnie. Przebieg tej choroby może być powolny i prawie zawsze jest ukryty. Zwykle jest to sekretna część życia mężczyzny, która niczym rak rośnie i rozprzestrzenia się. Rzadko się cofa, a ponadto jest bardzo trudna do leczenia i wyleczenia.

Płat czołowy, znajdujący się bezpośrednio za czołem, obejmuje kilka różnych funkcji, ale dotyczy przede wszystkim osądu i kontroli zachowania, tj. zdolności do rozpoznawania konsekwencji swoich działań i unikania lekkomyślnych i impulsywnych zachowań zagrażających przetrwaniu.

5. HISTORIA PRZYPADKU UZALEŻNIENIA OD PORNOGRAFII

Zanim przejdziemy dalej, konieczne jest przekonanie czytelnika, że uzależnienie od pornografii jest rzeczywiście poważnym problemem – w rzeczywistości epidemią bez precedensu w historii ludzkości.

Pornografia nie jest już względnie łagodnym afrodyzjakiem, jakim była w czasie Lata Miłości w 1967 roku, kiedy to rewolucja seksualna po raz pierwszy zaczęła się rozwijać. Wraz z pojawieniem się Internetu i postępem w komunikacji audiowizualnej, jej śmiertelność wzrosła wykładniczo. Przyszłe postępy w dziedzinie obrazów holograficznych i narkotyków rzeczywistości grożą tym, że porno stanie się tak nieodparte dla przyszłych pokoleń, że zwykły seks, jaki znamy, zbladnie i nie będzie miał swojego zwyczajowego uroku. Autoerotyzm będzie wtedy królował, a uzależnieni od seksu zombie, o martwych oczach i śliniący się z nieugaszonej żądzy, odziedziczą ziemię i zamienią ją w rozległe masturbatorium.

Oto jedna z wizji nadchodzącej dystopii seksualnej: koszmar science fiction, który ma wszelkie szanse na realizację. Jest to świat, w którym przetrwają tylko osoby sprawne seksualnie, wyszkolone do samodyscypliny i kontroli impulsów. Ci o słabej woli i zdegenerowani niekoniecznie wymrą. Po prostu pogrążą się w amorficznym lumpenproletariacie jako stali niewolnicy.

Pozwolę teraz dr Victorowi Cline’owi przedstawić jeden z jego najbardziej odkrywczych przypadków uzależnienia od pornografii:

Jeden z moich pacjentów był tak głęboko uzależniony, że nie mógł trzymać się z dala od pornografii przez 90 dni, nawet za 1000 dolarów. Osobom nieuzależnionym trudno jest pojąć całkowicie uzależnioną od seksu naturę. Kiedy “fala” uderza w nich, nic nie jest w stanie przeszkodzić im w zdobyciu tego, czego pragną – czy będzie to pornografia połączona z masturbacją, seks z prostytutką, molestowanie dziecka, czy gwałt na kobiecie.

Przykład może pomóc zilustrować ten problem. Ralph był uzależniony od seksu, żonaty od 12 lat i miał trójkę dzieci. Był aktywny w swoim kościele i wyznawał szczere, wysokie zasady moralne. Wierzył w Dziesięć Przykazań i sprzeciwiał się cudzołóstwu. Jednak jego szczególny cykl obejmował korzystanie z pornografii, a następnie płatny seks z prostytutkami. Po każdym incydencie błagał Boga o przebaczenie i przysięgał, że to się nigdy nie powtórzy. Ale tak się działo, wciąż i wciąż.

Ponieważ przyczyną każdego cudzołożnego aktu było korzystanie z pornografii, postanowiliśmy spróbować uwolnić go od uzależnienia od tego materiału. Poprosiłem go, by wypisał mi czek na 1000 dolarów, zaznaczając, że zwrócę go, jeśli przez 90 dni nie będzie korzystał z pornografii. Ralph uwielbiał trzymać się swoich pieniędzy i był bardzo zainteresowany naszą strategią. “Nie ma mowy, żebym oglądał sprośne filmy lub magazyny, gdybym wiedział, że będzie mnie to kosztować tysiąc dolarów!” – powiedział.

Przez jakiś czas udawało mu się oprzeć pokusie. Ale 87 dnia, podczas podróży służbowej, przejeżdżał obok księgarni “dla dorosłych” w nieznanym mieście. Wcisnął hamulec, wszedł do sklepu i wpadł w szał na 90 minut. Kiedy zobaczyłem go w następnym tygodniu, ze łzami w oczach wyznał, że stracił 1000 dolarów. Ponieważ był trzeźwy przez 87 dni, postanowiłem dać mu jeszcze jedną szansę.

Rozpoczęliśmy więc kolejny 90-dniowy cykl “trzeźwości”. Oboje czuliśmy, że skoro udało mu się wytrzymać 87 dni, to z pewnością da radę wytrzymać 90, jeśli spróbujemy jeszcze raz, zwłaszcza jeśli oznaczało to odzyskanie 1000 dolarów.

Tym razem wytrzymał tylko 14 dni, zanim nastąpił nawrót. Stracił swoje pieniądze, które zostały przekazane na cele charytatywne. Był bardzo zdeterminowany, by rzucić palenie, by uratować swoje małżeństwo i żyć w zgodzie ze swoimi zasadami religijnymi. Tak się jednak nie stało. Moim zdaniem, nawet gdyby dał mi 10 000 dolarów, i tak wróciłby do nałogu. Kiedy dopada ich fala uzależnienia, pochłania ich apetyt, bez względu na koszty i konsekwencje. Ich uzależnienie praktycznie rządzi ich życiem.

Każdy akt masturbacji do pornografii wciąga rybę, że tak powiem, głębiej i głębiej w sieć. Profesor Donald L. Hilton, wykorzystując metaforę ryby w sieci, wyjaśnia cały proces w technicznym języku nauki:

Pornografia to potrójny haczyk, składający się z hipofrontalności korowej, obniżenia poziomu dopaminy i wiązania oksytocyny / wazopresyny. Każdy z tych haczyków jest potężny i działa synergicznie. Pornografia osadza swoje haczyki bardzo szybko i głęboko, a wraz z postępem uzależnienia stopniowo zaciska dopaminergiczny opór, aż nie ma już luzu na linii. Osoba jest przyciągana coraz bliżej łodzi i czekającej sieci.

Twierdzenie, że uzależnienie od pornografii może powodować uszkodzenie mózgu, jest co prawda nadal kontrowersyjne – patrz sekcja zatytułowana “Uszkodzenie płata czołowego”, napisana przez praktykującego neurochirurga i profesora nadzwyczajnego neurologii, Donalda L. Hiltona, cytowana powyżej – ale twierdzenie, że uzależnienie od tytoniu może prowadzić do raka płuc i chorób serca, było równie kontrowersyjne, gdy zostało po raz pierwszy wyemitowane. Niemniej jednak, biorąc pod uwagę odkrycia neurobiologiczne omówione powyżej, nie ma wątpliwości, że obszary mózgu leżące u podstaw nagrody seksualnej ulegają zmianom strukturalnym, w wyniku czego osoby są znacznie silniej motywowane przez obrazy pobudzające seksualnie. To, czy ktoś chce nazwać to uszkodzeniem mózgu, wydaje się dyskusyjne. Najważniejsze jest to, że rezultatem jest przesadne przyciąganie do nagrody seksualnej kosztem innych emocji – w szczególności miłości.

W każdym razie mamy tu do czynienia z uzależnieniem, które jest prawdopodobnie gorsze niż uzależnienie od cracku czy heroiny. W dzisiejszych czasach nie jest to nawet kontrowersyjne. Jest to twierdzenie tak często powtarzane przez terapeutów uzależnienia od seksu, że nikt, kto badał ten temat, nie jest już tym zaskoczony.

6. KOKAINA I METAMFETAMINA: ICH ROLA W UZALEŻNIENIU OD PORNOGRAFII

Poszczególne narkotyki wzmacniają seks. Jest to dobrze znane każdemu, kto kiedykolwiek zażywał narkotyki. Pod wpływem narkotyku intensywność doznań seksualnych może wzrosnąć dziesięciokrotnie: stając się świętą lub satanistyczną, boską lub demoniczną, w zależności od stanu umysłu, ale zawsze pikantną, szaloną i quasi-mistyczną. Dlatego też uzależnienie od narkotyków i uzależnienie od seksu często idą w parze, intensyfikując się nawzajem i sprawiając, że podwójne uzależnienie ćpuna seksualnego staje się wykwintną przyjemnością nieodróżnialną od przeszywającego bólu.

Dwa z najsilniejszych afrodyzjaków używanych obecnie to kokaina i metamfetamina. Łatwa dostępność tych narkotyków w dzisiejszych czasach zwiększyła nie tylko liczbę osób uzależnionych od seksu w społeczeństwie, ale także intensywność ich uzależnienia. Okazuje się, że zarówno kokaina, jak i metamfetamina są szeroko stosowane w połączeniu z pornografią. Rezultatem jest kompulsywna masturbacja na epicką skalę, jakiej niewiele społeczeństw w przeszłości kiedykolwiek znało. Rzeczywiście, nasza cywilizacja jest pierwszą w historii, która uczyniła z masturbacji sport wyczynowy.

Przez wieki kokaina była znana ze swoich silnych właściwości afrodyzjakalnych. W rzeczywistości jednym z powodów, dla których ludzie zażywają kokainę, jest uzyskanie seksualnego “super haju”. Na początku XX wieku kokaina zyskała rozgłos dzięki swojej zdolności do wywoływania “szału seksualnego” i “niekontrolowanego pożądania” u stereotypowego “ćpuna”. Dziś w San Francisco i innych dużych miastach kokaina jest otwarcie sprzedawana w gejowskich łaźniach, gdzie prowadzi do samobójczego seksu bez zabezpieczenia:

W moim mieście, Toronto, rozwiązły, niebezpieczny seks jest popularną cechą łaźni, które powstały w ciągu ostatnich kilku lat. Niektóre z nich mają teraz licencję na sprzedaż piwa, które nieoficjalnie uzupełniają o poppersy i crack kokainę (można je palić w pokoju) jako dodatkowe korzyści.

Metamfetamina (“meth”) wydaje się być jeszcze silniejszym afrodyzjakiem. Jest bardziej popularna wśród kobiet niż kokaina, ponieważ powoduje szybką utratę wagi, w każdym razie na początku. Wspólnymi cechami osób uzależnionych od kokainy i metamfetaminy są wspólne orgie, napady seksu i kompulsywna masturbacja z pomocą pornografii.

Trajektoria typowego uzależnionego od metamfetaminy jest szczególnie ponura. Żadna ilość orgiastycznego seksu nie zrekompensuje spustoszenia czasu.

* *

Nie bez znaczenia jest fakt, że uzależniony od seksu satanista Aleister Crowley i ojciec rewolucji seksualnej Zygmunt Freud byli uzależnieni od kokainy. Oto Crowley wypowiadający się elokwentnie na temat kokainy w kontekście “magii seksu”. Freud, którego wczesna teoria psychoanalityczna była podobno produktem ubocznym zażywania kokainy, zalecał kokainę jako środek przeciwbólowy i przeciwdepresyjny, dyskretnie pomijając jej afrodyzjakalne właściwości.

Dziwną dodatkową cechą występującą u osób uzależnionych od kokainy, o której rzadko wspomina się poza specjalistycznymi publikacjami, jest to, że jest to narkotyk, który często zmienia heteroseksualnych mężczyzn w homoseksualistów – nawet wbrew ich naturalnym skłonnościom i ku ich późniejszemu obrzydzeniu. Gejowskie porno najwyraźniej załatwia sprawę, ułatwiając naćpanym heteroseksualnym mężczyznom drogę do homoseksualności. Mówi się, że heteroseksualne kobiety mogą zażywać kokainę, niekoniecznie stając się lesbijkami. Osobiście w to wątpię. Moje własne doświadczenie w obserwowaniu innych przekonuje mnie, że biseksualność może być wywołana u obu płci przez połączenie narkotyków i seksu.

Przewlekłe przyjmowanie dużych dawek kokainy [jak nam powiedziano] może prowadzić do nieprawidłowych zachowań seksualnych, takich jak kompulsywna masturbacja i maratony z wieloma partnerkami. Odhamowujące działanie kokainy lub metamfetaminy otwiera wrota seksualnej przygody. Tylko pod wpływem kokainy lub metamfetaminy niektórzy heteroseksualiści angażują się w homoseksualne fantazje i zachowania….

Połączenie zażywania narkotyków i seksu, dwóch niezwykle silnych substancji wzmacniających, tworzy “super haj”, który jest bardziej uzależniający niż samo zażywanie narkotyków. Dla tych osób narkotyki i seks są nierozłączne….

Podobnie jak kokaina, ale jeszcze bardziej dramatycznie, metamfetamina zwiększa popęd seksualny, obniża zahamowania, opóźnia orgazm i poprawia sprawność seksualną u wielu użytkowników. Afrodyzjakalne działanie metamfetaminy jest znacznie dłuższe niż kokainy … jest ona szczególnie atrakcyjna dla osób poszukujących długotrwałych, wysoce erotycznych i nieskrępowanych doświadczeń seksualnych….

Ciekawym zjawiskiem zauważonym wiele lat temu przez jednego z obecnych autorów, ale rzadko omawianym w literaturze, jest zdolność kokainy do stymulowania homoseksualnych fantazji i wywoływania homoseksualnych zachowań u mężczyzn, którzy identyfikują się jako heteroseksualni. Mężczyźni ci zgłaszają, że pod wpływem kokainy doświadczają fantazji erotycznych dotyczących seksu z innymi mężczyznami.

Po odstawieniu narkotyku wielu z tych mężczyzn zgłasza uczucie skrajnej dysforii i niepokoju z powodu swoich homoseksualnych zachowań. Wielu z nich doświadcza intensywnego uczucia wstydu. Wydaje się, że przytłaczająca większość tych mężczyzn jest zasadniczo heteroseksualna

7. WNIOSEK

To, że długotrwałe korzystanie z pornografii, któremu towarzyszy kompulsywna masturbacja, faktycznie powoduje zmiany strukturalne w mózgu, jest obecnie poza dyskusją. To, czy jest to równoznaczne z “uszkodzeniem mózgu” w klasycznym sensie, jest kwestią sporną i będzie gorąco zaprzeczane przez lobby masturbacyjne i wszystkich tych, którzy błędnie wierzą, że masturbacja jest środkiem odstresowującym i lekarstwem na depresję. Uzależnienie od pornografii i jego nieodłączny towarzysz, kompulsywna masturbacja, są w rzeczywistości czynnikami zwiększającymi stres. Często występują jako główne objawy zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych. Zamiast łagodzić depresję, nasilają ją. W rzeczywistości zbyt często są one przyczyną depresji, ponieważ powodują ogromną utratę poczucia własnej wartości. Są to truizmy, oczywiste dla wszystkich z wyjątkiem handlarzy kłamstw.

Nie można już wątpić w to, że pornografia niszczy charakter, osłabia wolę i wywołuje dewiacje seksualne u tych, których zaraża. To, że pod wpływem narkotyków, takich jak kokaina, może nawet czasami zmienić heteroseksualistów w homoseksualistów, jest jeszcze bardziej złowieszczym zjawiskiem.

W międzyczasie nie ma wątpliwości, że zjadliwa epidemia seksu, której jesteśmy świadkami wokół nas, jest celowo zaplanowaną seks-psychologią. Tego właśnie chcą rządy. Władcy marionetek – którzy pociągają za ukryte sznurki naszych zachodnich reżimów, wszystkie udające demokracje – zdołali wyprodukować dokładnie to, co widzimy, gdy rozglądamy się wokół nas: powszechną nerwicę, masową nędzę, upadek wartości moralnych, chrześcijaństwo w ruinie i grubą brutalizację zwykłego człowieka.

Nie potrzeba gułagów dla tych, którzy godzą się na własne kajdany.

Lasha Darkmoon
Źródło polskiego tłumaczenia →

Patrz też:


Uzależnienie

Co Budda ma do zaoferowania uzależnionym od narkotyków? Po pierwsze Budda wymaga od człowieka inteligencji, inaczej nic nie da się zrobić. Po drugie Budda mówi nam, że używanie środków odurzających prowadzi do degeneracji inteligencji. (...)

Nie ma formy uzależnienia, której nie wyleczyłaby Nauka Buddy, pod warunkiem, że uzależniony jest inteligentny i chce uczynić konieczny wysiłek.

https://varapanyo-2.blogspot.com/2013/01/uzaleznienie.html?m=0

Libido dominandi

Jak w praktyce wykorzystuje się tego rodzaju kontrolę? W jaki sposób wyzwolenie seksualne służy temu celowi?

Przede wszystkim nie jest to rzeczywiste wyzwolenie, ale jego przeciwieństwo. Na wykładach posługuję się tu przykładem izraelskiej okupacji palestyńskiego miasta Ramallah w 2002 roku. Kiedy izraelskie siły opanowały miasto, zajęły także stacje telewizyjne i rozpoczęły emisję programów pornograficznych. W myśl zasad kultury amerykańskiej, w której dostępność pornografii uważana jest za przejaw wolności, to rzecz zupełnie niezrozumiała.

Dlaczego Izraelczycy mieliby fundować Palestyńczykom wolność?

Aby sprawę lepiej zrozumieć, trzeba cofnąć się do św. Augustyna, który w „Państwie Bożym” napisał, że człowiek ma tylu panów, ile wad. Augustyn rozumiał, że popełniając grzech, stajemy się niewolnikami. Według niego jeśli niewolnik postępuje moralnie, jest wolny, zaś król, który nie postępuje moralnie, jest niewolnikiem. W tym sensie status społeczny, władza czy stan majątkowy nie mają znaczenia, a jedyne kryterium to postępowanie człowieka według prawa moralnego. Naruszając prawo moralne, stajemy się niewolnikami.

https://varapanyo.blogspot.com/2014/04/libido-dominandi.html?m=1


piątek, 18 lipca 2025

Andrzej Sarwa Azor - opowiadania o psach


JA I PSY

Och! Boże! Jak ja nienawidziłem psów! I jak psy, bez wyjątku wszystkie, nienawidziły mnie. Czemu? Nie wiem, to jedna z tych dziwacznych i zdumiewających zagadek, które niekiedy życie stawia przed nami. A ta zagadka była właśnie taka… nie tylko zdumiewająca, ale i absolutnie niemożliwa do zrozumienia… jakaś… jakby metafizyczna. Każdy bowiem pies na mój widok stawał się agresywny i to do tego stopnia, że nie tylko szczekał i warczał, ale odnosiło się wrażenie, że gdyby mógł, to by mnie pogryzł, o ile nawet nie zagryzł.

A więc: jakże ja nienawidziłem psów! Wszystkich bez wyjątku! Wszystkich. A psy, wszystkie bez wyjątku nienawidziły mnie. Wszystkie.

Idąc ulicą, gdy wypatrzyłem bodaj jakiego kundelka, nawet takiego wielkości królika, nieomal kamieniałem ze strachu, modląc się w duszy, żeby i on mnie nie wypatrzył. A kiedy już tak się stało, że na psisko się natknąłem i zajrzeliśmy sobie w oczy, wielką sztuką z mojej strony było, by bestię tak ominąć, iżby nie narazić się na pogryzienie.

I tak mijały lata. Ale – o dziwo – nigdy żaden pies mnie nie ugryzł! I tego również w żaden sposób nie potrafiłem zrozumieć. To też było zdumiewającą zagadką, szczególnie mając w pamięci tę zajadłą wściekłość, jaka się u każdego osobnika z psiego plemienia objawiała na mój widok.

Często wstyd mi było przed samym sobą i przed innymi ludźmi, a najbardziej chyba przed moją żoną, ona bowiem nie raz i nie dwa na widok psa, którego musieliśmy ominąć, albo takiego, który akurat biegł w naszą stronę, bo tak mu było po drodze, mawiała:

– Schowaj się za mnie, to może cię nie wypatrzy.

I ja z palącym wstydem się chowałem.

Mijaliśmy się, ja struchlały, pies natomiast rozjuszony, ponieważ nic to chowanie się za plecy żony nie dawało, lecz jakoś zawsze każde takie spotkanie kończyło się dla mnie szczęśliwie. Co było też osobliwe.

Tłumaczyłem sobie niechęć psów do mnie, a moją do psów tym, że wręcz uwielbiałem koty, a koty mnie, że koty, jak sięgałem pamięcią, zawsze były tuż obok. Za dnia i w nocy… to z kotami dzieliłem się jedzeniem, to z kotami sypiałem w tym samym łóżku, głaskałem je, a one mruczały. Pamiętam takie, które wychodziły mi naprzeciw, kiedy wracałem ze szkoły, bądź też czekały na mnie niemal w połowie drogi do domu i takie, które mi asystowały przy odrabianiu lekcji, siedząc na ramieniu. Pamiętam i takie, które, drzemiąc, cichuśko mruczały, gdy ja zagłębiałem się w lekturę jakiejś pasjonującej książki, odkrywając nowe światy… One po prostu były. Stanowiły cząstkę mojego świata, w którym nigdy byś psa nie uświadczył…

Takie wyjaśnienie, wyjaśnienie zda się racjonalne, któregoś dnia okazało się błędne.

Pamiętam… letni ciepły dzień… minionej nocy zmarła moja Mama… Szliśmy wraz z żoną na miasto naszą wąską, pełną zieleni uliczką załatwiać formalności pogrzebowe. Nie uszliśmy jednak zbyt daleko od domu, może sto metrów, a może nawet mniej, gdy naraz, jakby spod ziemi, wyrósł tuż przede mną wielki, brązowy, podpalany sięgający mi prawie do pasa pies… żona zdrętwiała z przerażenia, że tym razem już mi się nie upiecze, że pies rzuci się na mnie i w najlepszym razie, jeśli mnie nie zabije, to przynajmniej pogryzie.

Tymczasem jednak ja, niczym w transie, postąpiłem te dwa czy trzy kroki dzielące mnie od psa, wyciągnąłem rękę i zacząłem głaskać go po głowie, a pies stał nieruchomo, poddając się tej pieszczocie.

I w tej samej chwili jakby coś pękło i we mnie i w każdym z członków psiego plemienia.

Pokochałem je wszystkie, a one przestały na mój widok dostawać ataków szału i wściekłości.

Do dziś nie wiem, co to był za pies, ani co się z nim stało później, gdy poszliśmy dalej swoją drogą. Nigdy wcześniej ani nigdy później go już nie widziałem…

A za jakiś czas inny pies, kundelek, a właściwie kundliczka zagościła pod moim dachem…

AZOR

Stary człowiek wyblakłymi oczyma wpatrywał się gdzieś w jeden punkt. Był jakby odcięty od reszty świata, którego cząstką już się chyba nawet nie czuł. Trwał, bo trwał, lecz z owego trwania tak naprawdę nic nie wynikało. Niby miał wyjście, skończyć ze sobą, lecz w rzeczywistości nic by ono nie zmieniło, niczego nie naprawiło. Więc czy tak, czy inaczej trwał – z tym kamieniem niemal rozgniatającym mu duszę, w jakiejś stężałej rzeczywistości, zamrożonej chwili bólu, z którym nie umiał sobie poradzić. Nijak. W żaden sposób.

Nie patrzył na mnie, kiedy, jakby mimochodem, zadał pytanie:

– Panie, jak pan myślisz? Czy cierpienia zwierząt mają jakikolwiek sens?

Wzruszyłem ramionami, bo nie wiedziałem, co mógłbym mu odpowiedzieć, a on najwyraźniej nie czekał na moją opinię i zaczął mówić. Początkowo cicho, monotonnie, by dopiero z czasem snuć opowieść z większą ekspresją.

– Było widne jeszcze późnojesienne popołudnie. Jakoś tak chyba pod koniec listopada… A może był to już grudzień? Pierwsze dni? Miałem jakieś piętnaście-szesnaście lat… Może rok mniej, może rok więcej… już nie pamiętam… Było szaro i ponuro. Nad ranem poprószył pierwszy tegoroczny śnieg, który teraz, mimo dojmującego zimna, jednak powoli się roztapiał.

Wracałem ze szkoły do domu i naraz ze śmietniska sąsiedniego domu doleciało mnie żałosne skomlenie psiaka. Podszedłem do płotu i wtedy go zobaczyłem. Małe ciałko, pokryte białą, brudną sierścią, taką surową, skudloną, widać, że nie głaskaną, drżące od chłodu. I te ciemne… ciemnoorzechowe ślepka wpatrujące się we mnie prosząco. A i wylęknione ponad wszelką miarę też. Szczeniak zamilkł na chwilę, a potem znów raz czy dwa zaskomlił cichuśko.

Pobiegłem do domu: „Mamo, mamo, na śmietniku obok jest szczeniak, mogę go przynieść do domu?” Kiwnęła głową na zgodę. To miał być mój pierwszy w życiu pies!

Wróciłem czym prędzej, wyciągnąłem rękę ponad dość niskim płotem zbitym z prostych, heblowanych, ale już poszarzałych od słot i wiatrów sztachet, a on – mała bezradna kuleczka, podpełzł do niej, sunąc niezdarnie po tym wierzchołku okazałej sterty śmieci. Uniosłem go za skórę na karku, wziąłem na ręce i zaniosłem do domu.

Po co go brałem? Nie wiem. Dziś żałuję… taki odruch… ale nic poza tym… taki – panie – odruch…

Przez zimę nie było łatwo. Pies brudził, trochę dokuczał, ale też i rósł. My przyzwyczajaliśmy się do niego, a on do nas.

Zdawało mi się, że chyba chciał mnie pokochać, ale ja, panie, jakoś nie odwzajemniałem tych jego pragnień. Zresztą nikt z domowników ich nie odwzajemniał. Pies rósł i serce mu dziczało. Bo tak to już bywa, czy to z człowiekiem, czy ze zwierzęciem, że nieodpłacone uczucie sprawia, że serce dziczeje…

Ale on mnie i tak kochał. Bezinteresownie, po psiemu. Chociaż rzadko bywałem w domu. No bo szkoła, koledzy… Lecz kiedy wracałem, przychodził mi do kolan i podstawiał łeb do głaskania. Tyle że ja go zbywałem. Odchodził więc i kładł się gdzieś nieopodal z łbem ułożonym na wyciągniętych łapach wpatrzony we mnie… Miał nadzieję… Wtedy tego nie rozumiałem… a dziś już, panie, za późno…

Azor… nazwaliśmy go Azor… Nie jakoś tam wymyślnie, ale tak najzwyczajniej… Do wiosny wyrósł na sporego kundla, w którego żyłach musiało płynąć dużo krwi owczarka podhalańskiego, chociaż aż tak kudłaty nie był.

Gdy przyszła marcowa odwilż i śniegi stopniały, gdy powoli w krzakach i na przydrożach pokrzywy zaczynały wypuszczać młodziutkie listki, a pączki na drzewach jęły nabrzmiewać sokami, Azor coraz częściej bywał wypędzany za drzwi.

Był dobrym psem. Dobrym i łagodnym, mimo iż, jak mówiłem, serce mu już dziczało, chociaż jeszcze potrafił się uśmiechać, bo widać nadzieja w nim nie umarła tak do końca. Nadzieja na miłość. Moją miłość. A może na czyjąkolwiek?… No i, póki co, był wolny…

Któregoś dnia matka przyniosła do domu obrożę i smycz. I wtedy poczułem się panem. Jego władcą.

A kim ja, panie, wtedy byłem? Nikim, panie, nikim. Pętakiem, któremu się zdawało, że Bóg wie, do czego w życiu dojdzie… Jakaś władza mi się marzyła pewnie… a tu, panie, życie biło mnie w dupę, ile wlezie. No to jak trafił się pies, tom przynajmniej nad nim chciał mieć tę władzę… A że w peerelowskiej Polsce władza była synonimem przemocy…

Kiedym go brał na spacer, na tej cholernej smyczy, tom go, panie, lał kijem z jakąś taką zajadłością, że aż mi się jakby świadomość zwężała. Czy miałem z tego jakąkolwiek przyjemność? Nie, żadnej… potem mi głupio było i smutno… i przed tym psem i przed samym sobą się tego wstydziłem… a potem znów mnie nachodziło… a on, Azor, nie rozumiał, za co to i dlaczego? Za to jego miłosne nieomal wpatrywanie się w moje oczy?…

Lecz i to się skończyło… Kiedyś uciekł z podwórka i pognał do pracy za moją matką, pech chciał, że po drodze mu się napatoczył jakiś milicjant… obwarczał go, tego milicjanta znaczy, zęby pokazał… widać wiedział, panie, że toto nic warte… lecz przecież go nie ugryzł…

Ale milicjant nie odpuścił… Śledztwo zrobił, sukinsyn. Doszedł czyj to pies i przylazł, panie do naszej chałupy… podpity był, to i mocny i ważny. Wyciągnął pistolet z kabury i szukał psa, żeby go zastrzelić.

Ojciec schował Azora w domu, a potem poszło psisko na łańcuch…

Stary człowiek zmienił się na twarzy, głos mu uwiązł w gardle, widać było, iż się powstrzymuje, żeby nie zapłakać…

– Panie – jął mówić dalej. – Panie, to już by lepiej psinie było, żeby zdechła na tym śmietniku. Byłoby to dwa-trzy dni i po sprawie, mróz by wszystko szybko załatwił, a on, panie, na tym łańcuchu, umierał ze dwanaście lat… co dzień umierał…

I to przeze mnie. Przyniosłem go, poznęcałem nad nim i porzuciłem. Nawet mu nigdy żreć nie dałem… ojciec mu nosił jakieś resztki, ale co to były za resztki, samiśmy żyli w biedzie, to nawet nie bardzo było co temu psu dać… a wodę to on widział chyba wtedy, gdy deszcz padał.

Budę miał taką, jakby jej wcale nie było, jak lało, to leżał w wodzie, jak śnieg sypał, to i jego przysypywał, a w mróz, panie… nie wiem, panie… Jezu Chryste… nie wiem, jakie to stworzenie męki cierpiało…

Stary człowiek z całej mocy pohamował się, żeby nie załkać.

– Mój Boże… i tak mijały lata… rok za rokiem… w tej męce straszliwej… jakby nie wiadomo czym, to psisko zawiniło, a on przecie był dobry i na początku umiał się uśmiechać… I tylko ciepła pragnął i ręki, która by go po łbie pogłaskała… ale zaznał tylko kija… łańcucha i dziurawej budy… A im więcej tych lat mijało, serce w nim coraz bardziej kamieniało i jedno tylko miał uczucie – nienawiści. Panie, jak się czasem urwał, to byłby zagryzł każdego, kto by mu się nawinął. Jeden tylko był człowiek – mój ojciec, co mógł go na nowo spętać i zniewolić…

Któregoś rana, było to latem, słonko wspinało się na niebo, ciepło było i ptaki aż zanosiły się od śpiewu, przyszedł ojciec i powiedział; „Azor zdechł”. „To trzeba go zakopać” – powiedziała matka. Ja się w ogóle nie odezwałem, anim nawet nie wyszedł, nie popatrzył na tego umęczonego trupa.

Ale ojciec go nie zakopał, odpiął łańcuch od budy i powlókł na tym łańcuchu gdzieś w zdziczały zarośnięty wąwóz, którego dno zalegało grzęzawisko i moczar. Cisnął go z rozmachem, aż błoto chlupnęło i Azor zapadł się w bagno, a ono zamknęło się nad nim i tam został…

Ciężkie milczenie zawisło w powietrzu… ciężkie i jakby mroczne… Nie miałem odwagi się odezwać. Zresztą, cóż niby miałbym rzec?

Aż w końcu stary człowiek, odwróciwszy głowę, wpatrzony tępym wzrokiem w odległy kąt izby, chrapliwym, łamiącym się głosem powiedział:

– A teraz, panie, niedługo trzeba będzie stanąć na Boskim sądzie… i straszliwie się boję, że Pan Bóg każe mi spojrzeć Azorowi w oczy…



MALUSZEK

BARDZO KRÓTKA HISTORIA DOBREGO PIESKA

W sobotę 11 listopada 2017 roku było dość zimno, a powietrze przesycała wilgoć przemieszana z czymś jeszcze, z czymś nieokreślonym… jakby jakimś chwytającym za duszę smutkiem…

Przyszedł cichutki, wystraszony, prowadzony na długiej parcianej smyczy, z przybrudzoną niebieską obróżką na szyi. Chudy kundelek, wynędzniały, z zapadniętymi bokami, ze zmatowiałymi ślepkami.

„Czyżby tracił wzrok? Jak sobie poradzimy ze ślepym psem?… – przemknęło mi przez głowę. – I to jeszcze na dodatek starym, bo – jak określili weterynarze – miał dziesięć, a może nawet jedenaście lat… a na dobitkę chorym i to poważnie chorym na serce”.

Ponieważ sam takiej przypadłości doświadczam, to dobrze wiem, czym ona jest.

Ale decyzja o przygarnięciu sędziwego, słabiutkiego i zabiedzonego psa podjęta była świadomie. Powodów po temu było kilka – leciwy i niezdrowy, więc jest szansa, że mnie nie przeżyje, bo gdyby miało być inaczej, a po mojej śmierci, jeśli by nie miał kto, lub nie chciał się nim nikt zaopiekować, to co by to stworzenie czekało? Jaki los? Co prawda byli tacy, którzy pukali się w głowę, doradzając przyjęcie pod dach szczeniaka, ale nawet ich słuchać nie chciałem.

– Czy udręczonemu zwierzęciu, które w życiu zaznało tylko głodu, i poniewierki, kija i kopniaków nie trzeba dać choćby trochę serca i zapewnić bezpieczny dach nad głową? Czy nie zasługuje na codzienną pełną miseczkę czegoś pożywnego, smakowitego, a nie tylko na skórkę suchego chleba czy resztki z obiadu i – jeśli się „panu” albo „pani” przypomni – może i odrobinę wody?

Tak więc decyzja zapadła. Ostateczna i nieodwołalna.

Dopełniliśmy formalności, a właściwie zrobiła to moja córka Marta, bo to ona – oficjalnie – miała być jego właścicielką. Podpisała papiery i został z nami…

– Nazwałyśmy go Słodziak, bo jego prawdziwego imienia nie udało się nam poznać – powiedziała jedna z pań, które przywiozły psiaka.

– Słodziak? – skrzywiłem się i raz jeszcze bacznie przyjrzałem się kundelkowi. – Dla mnie to Maluszek. Tak właśnie, Maluszek.

– No to… niech będzie Maluszek, jeśli pan woli. I powiem państwu, że naprawdę mu się udało, bo takie psy praktycznie nie mają szansy na adopcję.

– A to czemu?

– Bo stary, bo poważnie chory, bo najwyraźniej po przejściach, bo mały, bo czarny, no i bez ogona.

– No tak – skinąłem głową – jakiś łotr obciął mu ogonek przy samym tyłeczku…

Maluszek jak gdyby zrozumiał, o czym mowa i pewnie chcąc wkupić się w nasze łaski śmiesznie, kilka razy, pokręcił tym swoim kuperkiem, bo zamerdać nie miał przecież czym.

W końcu trzasnęła furtka, samochód parkujący przed naszym domem odjechał…

Zostaliśmy z Maluszkiem sam na sam…

Piesek stanął przede mną i spojrzał mi w oczy, najwyraźniej z obawą co go teraz czeka…

* * *

Nasza kundliczka Rudzia – prawie jamnik! – raz i drugi ostrożnie obwąchała nowego domownika, a potem trąciła go swoim czarnym nochalem, uśmiechając się całym pyskiem i zapraszając Maluszka do zabawy. Poskakali trochę w ogródku na trawniku, udając, że walczą ze sobą, a potem – gdy znudzona Rudzia – zostawiła go samego, zawołałem pieska do domu.

Dreptał posłusznie, trzymając się mojej nogi, jakby był do niej przyklejony i bał się, bardzo się bał, czego nie był w stanie ukryć… chociaż chyba nawet nie próbował…

– Piesku, nie bój się już, nie drżyj – szepnąłem, nachylając się ku niemu, a on ten szept usłyszał, ale czy zrozumiał? Chyba nie. Najpierw bowiem się skulił, a później zadzierając łebek, spojrzał tylko na mnie tymi swoimi zmętniałymi ślepkami, w których była jakaś jedna, jedyna najogromniejsza prośba. Jaka? Tego jeszcze wtedy nie umiałem zgadnąć… i musiało minąć sporo czasu, żebym pojął, o co on wtedy bezgłośnie wylękniony żebrał: „Nie bij mnie…” – takie to, bez wątpienia, było to jego nieme błaganie…

Zdezorientowany rozglądał się po domu.

– Zrobimy eksperyment – powiedziałem. – Zobaczymy, co też on jada. W kuchennej szafce leżała garstka wysuszonych na kamień skórek chleba, które pewnie miały jakieś tam przeznaczenie kulinarne. Wziąłem jedną z nich i podsunąłem Maluszkowi pod nosek. Nieomal rzucił się na nią i w mgnieniu oka rozgryzł, przełknął i patrząc się na mnie, najwyraźniej czekał na więcej. Chudzina…

– Oj bracie! Toś ty musiał mieć w życiu niebywały wręcz dobrobyt! Idziemy!

Podreptał posłusznie, stukając pazurkami o podłogę. Otworzyłem lodówkę, odkroiłem kawał kiełbasy, a on wpatrywał się w nią, z nieskrywaną nadzieją przełykając ślinę.

– Chodźmy dalej, tu cię nie będę karmił.

Rozsiadłem się wygodnie w swoim pokoiku na wersalce, Maluszek zaś przycupnął na swojej chudej, kościstej dupinie tuż przed moimi nogami. Odkrawałem plasterek po plasterku i podawałem mu wprost do pyszczka, a on te kęsy w mgnieniu oka pochłaniał, jakby w obawie, że tylko może raz coś tak niezwykłego mu się przytrafiło, albo, że mu je ktoś odbierze. A może i jedno i drugie.

Zdrętwiała mi noga, więc ją odruchowo wyprostowałem. Pies gwałtownie odskoczył ode mnie, przewrócił się na bok i począł trząść się ze strachu, znów z przerażeniem patrząc mi w oczy. Wyciągnąłem rękę w jego stronę, żeby go pogłaskać, ale jego strach jeszcze się wzmógł. Odwrócił się na grzbiet, podkulił łapy, odsłaniając brzuszek, jakby chcąc mi w ten sposób powiedzieć: „Widzisz, jestem całkiem bezbronny, bez reszty ci się podporządkowuję i oddaję ci moje życie…” Jednocześnie w jego zamglonych ślepkach znów dostrzegłem tę niemą prośbę: „Proszę… nie bij mnie… proszę…”

– Maluszku! Coś ty?! Nie bój się chłopaczyno! Masz tu jeszcze trochę kiełbasy. Nie chcę być twoim panem, ale przyjacielem!

Lecz on wciąż leżał na grzbiecie, odsłaniając najwrażliwsze części ciała, dygocąc ze strachu.

Zamilkłem i zamarłem w bezruchu z tym kawałkiem kiełbasy wyciągniętym w jego stronę.

Uspokajał się. Powoli, z wahaniem usiadł, nieufnie zerknął na moją nogę, ale ostatecznie, przezwyciężywszy strach, zjadł kolejną porcję bynajmniej nie najtańszej z wędlin. Tę gorszą zostawiłem dla ludzi, bo przecież piesek na powitanie musiał być naprawdę godnie przyjęty.

Przydreptała Rudzia, zerknęła na kundelka, zerknęła na mnie, zerknęła na kiełbasę… Swoją porcję ostrożnie wzięła w zęby, jakby niezdecydowana do końca czy aby to jej posmakuje. Ostatecznie jednak pogryzła i przełknęła. Królewna!

* * *

Maluszek dostał – wzgardzone niegdyś przez Rudzię – wygodne, mięciuchne i dość obszerne legowisko, w którym podesłaliśmy mu stary, sprany niebieski ręcznik frotowy, który wypożyczyły nam dziewczyny ze schroniska, żeby zapachem przypominał mu wcześniejsze miejsce – jego klatkę, czy też kojec, bo same nowe zapachy mogłyby niezbyt dobrze wpływać na psiaka, wywołując lęk, niepokój, poczucie zagrożenia.

Ale niezadługo ów ręcznik przestał pełnić funkcję Maluszkowego posłania i został zastąpiony piękną, puszystą, mięciuchną i ciepłą skórką baranią.

Zmieniliśmy mu także obróżkę ze starej niebieskiej, na nowiutką czerwoną.

* * *

Mijał dzień za dniem… jesień się kończyła, zaczynała zima. Codzienne spacery we troje – ja z Maluszkiem na smyczy i Rudzia przodem biegająca wolno. Ach! Co to były za szczęśliwe wyprawy! Ile śladów na śniegu, ile zapachów! Oboje z nosami przy ziemi. Oboje przepełnieni psim szczęściem.

Ale nie zawsze tak było, przychodziły i dni zimne, wietrzne i dżdżyste, słoty ciągnące się tygodniami albo na odmianę ściskał mróz, a zadymka zasypywała nasze spacerowe ścieżki.

I tak to – raz smutniej raz weselej upływał czas. Słońce wschodziło, słońce zachodziło, topniały śniegi, zieleniały trawy, złociły się kępy podbiałów i kaczeńców, żółciły się, oblepione kwiatami, drzewa dereniowe, morelowe sady białe od kwiecia wabiły pierwsze pszczoły, a potem upojnie, gorzkawo, migdałowo pachniały rozkwitłe śliwy, delikatne wonie smużyły się z kremowobiałych kwiatów grusz, różowiły się jabłonie…

Maje oszalałe od barw i zapachów: fioletowych bzów-lilaków, kremowobiałych baldachów bzów dzikich, głogów czerwonych i białych, od kalin, jaśminów, od bladoróżowych róż dzikich, które się porozsiadały po zdziczałych ogrodach, po miedzach i po ugorach…

* * *

Maluszek nabierał ciała, już nie miał zmętniałych ślepek. Coraz częściej się uśmiechał i zdawało się, że teraz wreszcie jest w pełni szczęśliwy.

Cóż, jednak nie. Rudzia w końcu zobaczyła w nim konkurenta, który nie odstępował mnie na krok, a gdy pracowałem przy biurku, nieustannie warował u moich stóp z główką ułożoną na wyciągniętych łapach.

I Rudzia zaczęła przepędzać Maluszka z każdego miejsca. Najpierw odebrała mu wymoszczone baranią skórą legowisko. Potem przegnała go z drugiej skórki, którą Marta rozesłała mu gdzie indziej. Ale i stamtąd został wyrugowany. Moja wersalka, gdzie uwielbiał leżeć, także stała się dla pieska zakazana. Ostatecznie zostało mu miejsce na dywanie, ale jeszcze częściej goła podłoga.

W końcu wymyśliliśmy, że w ciasnym kąciku między moim biurkiem a wersalką rozścielemy mu starą narzutę, pod którą ukryjemy miękką i cieplutką skórę baranią. I dopiero na to Rudzia dała się nabrać. Chociaż… chyba nie do końca, ale miejsce było tak mało atrakcjine, że łaskawie go nie zajęła.

Lecz Maluszek, chociaż czasem tam się kładł, robił to jakby ukradkiem i gdy tylko Rudzia pojawiała w pobliżu, dyskretnie opuszczał i to legowisko…

* * *

Choć nie był najważniejszy w naszym małym dwupsowym stadku, gdzie Rudzia wywalczyła sobie pozycję liderki, Maluszek odnosił sukcesy w innych obszarach, ot jak choćby w taki sposób, że jego zdjęcie znalazło się na pierwszej stronie okładki zbiorku opowiadań o psach (i to w trzech językach) zaprezentowanej na targach książki w Krakowie! A gdy dodać do tego e-book i audiobook, to widać było pełen Maluszkowy celebrycki sukces! Tyle że dla piesków takie rzeczy nie mają żadnego, ale to żadnego znaczenia.

Chyba ważniejsze dla niego było to, że założyliśmy naszą chłopacką bandę, której przywódcą został, co oczywiste, Maluszek i razem wędrowaliśmy po dróżkach i ścieżkach, a w domu zawsze trzymaliśmy się razem.

Tak czy inaczej – teraz już nie był sparszywiałym kościotrupkiem bez sierści, jakim go znaleziono, gdy – ponoć – z najwyższym trudem wlókł się środkiem ruchliwej ulicy, która bardziej prowadziła go pod koła rozpędzonych samochodów, niż w jakiekolwiek dobre miejsce, ale widocznie czasem i nieszczęśliwe pieski otrzymują w prezencie od Pana Boga odrobinę ulgi w cierpieniu i garstkę miłości…

* * *

Czas ciągle gnał, gnał nieubłaganie… Minął rok i minęła ta przerażająca hukiem fajerwerków Noc Sylwestrowa, gdy ludzie bezrozumnie się cieszą, iż znów o krok przybliżyli się do śmierci, i gdy to przerażony Maluszek najchętniej skryłby się pod ziemią, lecz najczęściej chował się w brodziku pod prysznicem w łazience, albo przynajmniej na płytkach podłogi w pobliżu umywalki.

Tam był jego azyl, chociaż może to niezbyt odpowiednie słowo, bardziej chyba pasuje tu inne – kryjówka, z której korzystał także, gdy grzmiało za oknem, pioruny z łoskotem uderzały w ziemię, a błyskawice zimnym blaskiem rozświetlały niebo.

A później znów słońce wychodziło spoza chmur, a potem liście dzikiego wina nabierały ciemnopąsowej barwy, klony okrywały się złotem i czerwienią, brzozy i wiązy żółkły, brązowiały dęby, a po wąwozach zbierała się mgła… I znów nieubłaganie zbliżała się kolejna Noc Sylwestrowa…

* * *

Maluszek słabł. Coraz więcej posiwiałych kudełków pojawiało się na jego grzbiecie, kontrastując z czarnym futerkiem, podpalanym na brzuszku i szyi i białawym na pyszczku.

Coraz bardziej słabło Maluszkowe serduszko. Coraz bardziej i coraz częściej kaszlał… a jakby tego było mało, zaczęły się i inne dolegliwości. Być może zaczął mu się formować bolesny guz u wylotu przewodu pokarmowego, bo czynności fizjologiczne sprawiały mu tak dotkliwy ból, że nie umiał pohamować niesamowitego, wręcz przeraźliwego zawodzenia ostatecznie przechodzącego w straszny krzyk, bo inaczej nie dało się tego głosu nazwać.

Weterynarz tylko raz odważył się pieska uśpić i zbadać, co też on ma w tych swoich kiszeczkach. Oczyścił to i owo, ale niczego konkretnego – jak powiedział – nie wymacał. Maluszek z trudem wybudził się z narkozy.

I od tamtej pory już wiedzieliśmy, że nie pozostaje nic innego, jak tylko wspomagać go lekarstwami i oczekiwać, aż nadejdzie ostateczny kres jego chorób… tyle że zdawało się nam, iż to – tak naprawdę – nigdy nie może się wydarzyć.

* * *

Minęła nędzna wiosna 2020 roku – roku diabła, roku dotkniętego przekleństwem obsesyjnego lęku mas przed śmiercią, która rzekomo chciała ich dopaść i unicestwić, anihilować… lęku przed odejściem w niebyt, bo nawet i ci, którzy się uważali za osoby religijne, skłaniali się raczej ku wierze, że po ustaniu krążenia ustaje wszystko i nie ma już niczego…

Przyszedł ładniejszy nieco czerwiec i wtedy Rudzia zaczęła odmawiać wychodzenia na spacery, więc chodziliśmy tylko my dwaj – nasza chłopacka banda, czyli ja i Maluszek.

Ptaki, których trele wiosną niosą się zewsząd, z koron drzew, z zarośli i z jakichś niedookreślonych miejsc teraz zamilkły – zapanowała jakaś i przygnębiająca i jakby groźna cisza.

Było coraz smutniej…

W końcu i Maluszek coraz niechętniej dreptał przede mną, co kilka, kilkanaście kroków przystając zdyszany i bardzo zmęczony… I ten kaszel… kaszel, który go dręczył i za dnia i w nocy… Leki przestawały już skutkować.

Nasze spacery, każdego dnia krótsze, dawały nam coraz mniej przyjemności, a były tylko jakimś codziennym rytuałem i niczym już więcej…

I tak przemijało lato…

* * *

Maluszek jadł coraz mniej. Niby jeszcze w czasie obiadu siadał przy moich nogach i wpatrywał się we mnie, ale już nie prosił o co smakowitsze kąski, jakie mu zwykle podtykałem pod nosek. Siadał tak i patrzył tak, bo to też stanowiło rodzaj pewnego rytuału.

* * *

Niedzielny dzień 6 września 2020 roku obudził się smutny, a z nieba zaciągniętego chmurami zaczął padać drobny deszcz.

Wbrew obawom, że psy nie zechcą pójść na spacer, to jednak wyjątkowo chętnie, jak nigdy od wielu już miesięcy, wybiegły za furtkę.

Rudzia wyprzedzała mnie, jak to miała w zwyczaju, a Maluszek z roześmianą mordką węszył, buszował w trawie i pogryzał jej źdźbła. Tak szczęśliwego nie widziałem go chyba nigdy, od kiedy zamieszkał pod naszym dachem!

„– Mój Boże – pomyślałem – wreszcie mu się poprawiło! Najwyraźniej zdrowieje!”

Ciągnął smycz z takim zapałem, że ledwo mogłem za nim nadążyć! I był to wspaniały spacer, przeszliśmy całą tę trasę, jaką przemierzaliśmy od lat, najpierw z Rudzią, a potem z obojgiem, a która w ciągu ostatniego półrocza skurczyła się nam więcej niż o połowę!

Mżawka się nasiliła, aby dość szybko przejść w spokojny słaby deszcz. Przyśpieszyliśmy.

Gdy dotarliśmy do podwórka i zatrzasnąłem furtkę, do drzwi domu szliśmy już w ulewie.

Poczekaliśmy w przedpokoju, aż Marta powyciera ubłocone łapy i zmoknięte futerka.

Rudzia położyła się zaraz na skórce baraniej w pokoju Marty, a Maluszek nie odstępował mnie nawet na krok. Gdy pracowałem na komputerze, leżał na podłodze obok moich stóp, gdy zaś siadałem na wersalce, żeby rozprostować kręgosłup, wskakiwał i przycupnąwszy obok, wpatrywał mi się w oczy, długo, głęboko, jakoś tak dziwnie, jak nigdy dotąd, aż przechodził mnie dreszcz.

W czasie obiadu zawzięcie się domagał, żeby się z nim dzielić, czego nie robił już od tygodni, więc mu nie skąpiłem najlepszych kąsków, za co dziękował mi uśmiechniętą mordką. Byłem pewny, że on naprawdę zdrowieje…

* * *

Nastawał wieczór. Za oknem deszcz się nasilił. Strugi wody spływały po szybach, grube krople bębniły w parapet.

Gdy zaczęło zmierzchać, psy dostały kolację, którą zjadły ze smakiem.

A potem… potem Maluszek zaczął kaszleć, coraz bardziej i bardziej…

Dżdżysta noc… Mrok jakiś przerażający i to bębnienie kropel w blaszane parapety…

Maluszek kaszlał, już prawie bez przerwy. Noc zgęstniała, a ulewa się nasilała.

W końcu kaszel jakby trochę zelżał. Piesek odrobinę uspokojony położył się na podłodze, wciskając się pod moją wersalkę. Pomyślałem, że może to na dzisiaj koniec jego cierpień, że teraz się uspokoi, uśnie i rano wszystko będzie dobrze, jak każdego wcześniejszego poranka.

Byłem zmęczony, bardzo zmęczony, położyłem się więc i ja. Przyłożyłem głowę do poduszki i po jakimś czasie znalazłem się na pograniczu jawy i snu. Nie wiem, jak długo spałem, ale chyba dość krótko, bo bardzo prędko wróciłem do całkowitej przytomności, kiedy to Marta weszła do pokoju i powiedziała przez łzy:

– Tato… Maluszek umiera…

Podźwignąłem się, usiadłem na wersalce, a potem wstałem i poszedłem za nią.

Leżał w łazience na gołych i zimnych płytkach posadzki tak biedny i wystraszony jak jeszcze chyba nigdy przedtem.

Marta usiadła na podłodze obok niego. Spojrzał na nią z nadzieją, że mu pomoże, że go ochroni, jak zawsze, gdy grzmiało, albo eksplodowały sztuczne ognie. Podźwignął się nawet nieco, przytulił się pyszczkiem do jej policzka, a potem znowu osunął się na płytki, na gołe białe, zimne płytki i ułożył głowę na wyciągniętych łapach.

Piesek bardzo chciał odpocząć, ale wrócił kaszel tak straszny, że aby się nie udusić musiał siadać. I tak to trwało i trwało… aż zaczęła się agonia… a gdy zaczął już charczeć… było jasne, że jego psia droga ostatecznie dobiega kresu, lecz było też widać, jak bardzo i boi się i nie chce umierać…

A podobno psy mają tylko instynkt i nie mają samoświadomości, rozumu, uczuć ani duszy… Skąd zatem ten lęk przed umieraniem, przed śmiercią? No skąd? Odpowiedzcie mi nieprzyjemni mądrale!

Przykucnąłem naprzeciw Maluszka, a on od czasu do czasu resztką sił kierował swoje brązowe ślepka to na mnie, to na Martę, jakby prosząc, byśmy go osłonili przed tym, co nadchodziło groźne i przerażające, tak jak zawsze dotąd chroniliśmy go przed pomrukami burzy, czy hukiem noworocznych fajerwerków…

A może miał nadzieję, że to jeszcze nie teraz? Przecież był w tym swoim schowanku, w swojej – jak dotąd zawsze bezpiecznej skrytce, w tym swoim azylu, a my byliśmy przy nim, tuż obok, obydwoje.

Ale to już było dogasanie…

Odchodzenie się przeciągało, za oknem mroczyła się długa noc i straszna ulewa potokami spływała z chmur.

Patrzyłem przez łzy na Maluszka i doszedłem do przekonania, że on chyba już pogodził się z losem i że gotów byłby umrzeć, ale teraz trzymał się życia wyłącznie dla nas – dla mnie i dla Marty, najwyraźniej nie chcąc nam sprawić zawodu, bo widząc nas czuwających obok, uznał, że swoim odejściem przysporzyłby nam smutku i pewnie jeszcze więcej łez… więc cierpiał i walczył z agonią…

– Martuniu – powiedziałem, idąc do swojego pokoju – zostaw go samego, on przy tobie nie odejdzie.

Więc z mokrymi oczami zostawiła go w tej łazience na tych zimnych płytkach obok umywalki, podniosła się z posadzki i odeszła, ale on jeszcze resztką sił dźwignął się na łapy i przywlókłszy do mojego pokoju, usiadł tuż przed moimi stopami i spojrzał mi w oczy.

A ja… a ja niczego nie mogłem… bezsilny…

– Maluszku-Paluszku… zostawiasz mnie samego… nie będzie już naszej chłopackiej bandy… Maluszku kochany… chłopaczyno… – szeptałem.

Już nie mógł dłużej siedzieć i gdzieś odszedł, a ja nie podążyłem za nim, bo wiedziałem, że jeśli pójdę, to znowu agonia się przeciągnie…

W końcu ze zmęczenia przysnąłem i znowu obudził mnie głos Marty:

– Tato… Maluszek… tym razem już…

Tak… już. Teraz wiedziałem, że to już…

Nie było go w łazience. Leżał w saloniku pod oknem, na gołych deskach podłogi, tam, gdzie nigdy się nie kładł ani on, ani Rudzia… tam sobie znalazł ostatnie miejsce pod naszym dachem…

Jego ostatni wydech był podzielony jakby na trzy odrębne – pierwszy był najsilniejszy, drugi słabszy, a wraz z trzecim wyszła z niego resztka powietrza razem z małą dobrą psią duszyczką… a małe schorowane serduszko wreszcie przestało go boleć… i opuściły go już wszystkie lęki.

Był poniedziałek 7 września, godzina 1:20.

Za oknem nieustający szum ulewy… woda wciąż spływała potokami z chmur… więc nie można go było wynieść na dwór, musiał zostać do rana tu, gdzie odszedł poza granicę życia. Więc został.

Marta owinęła go narzutą, którą kładła na tej jego baraniej skórce… na tej skórce, na której nawet bał się leżeć.

Był u nas przez dwa lata i niespełna dziewięć miesięcy…

Płakałem, Marta płakała, niebo płakało… Rudzia obwąchała tego małego trupka i odeszła na bok i też miała jakieś takie wilgotne oczy.

I to był koniec.

Została po nim czerwona obróżka, której nie pozwalał sobie zdejmować, bo była dla niego jakby symbolem tego, że jest nasz, a my należymy do niego.

Wahałem się, czy mu nie zostawić tej obróżki, ale ostatecznie zdjąłem ją rano ze stężałej już pośmiertnie szyi.

Nie, ja nie wierzę, że ta obróżka ta stara czerwona obróżka to wszystko, co zostało po Maluszku, a jego już nie ma… że go w ogóle nie ma, że się rozpłynął w nicości, że żył owe trzynaście czy czternaście lat, z czego dziesięć w nieopisanej nędzy i udręczeniu, a potem po prostu przestał istnieć…

Czy cierpienia zwierząt niezawinione, niezasłużone nie mają żadnego znaczenia i żadnego sensu?…

Mam nadzieję, że Pan Bóg patrzy na to wszystko inaczej niż my i że w swoim domu ma tyle miejsca, że może tam dać schronienie wszystkim dobrym ludziom i wszystkim zwierzętom.

Czy zatem spotkamy się jeszcze mój mały przyjacielu – Maluszku-Paluszku, chłopaczyno kochana? Czy kiedyś spotkamy się jeszcze? Bo z oczu ciągle płyną te łzy głupie, jakbyś najbliższą był dla mnie rodziną…

A gdy już przycupniesz u stóp Najwyższego, popatrz mu głęboko w oczy i wstaw się za mną… On zrozumie… i może cię wysłucha?…

I to już koniec historii małego dobrego pieska, który miał tak smutne życie i tyle krzywdy doznał od ludzi, że nigdy nie przestał się ich bać…

* * *

To co Rudziu? Komu teraz z brzegu?

W tej wędrówce we mgle i pomroce

Albo w słońcu po puszystym śniegu

Po tej drodze ludzkiej i sobaczej?

Już Maluszek wyprzedził nas w biegu…

Moje serce zdławione wciąż płacze…

Chodź kochana! Biegnijmy za psiną!

Dobiegnijmy za nim do bram raju,

Za którymi już nic nie zaboli,

Gdzie psy dobre anieli witają!…

Książkę, z której pochodzi opowiadanie można nabyć tu:

https://ksiegarnia-armoryka.pl/azor-opowiadania-o-psach-andrzej-sarwa

Metafizyczny wymiar świata i ludzi - rozmowa z pisarzem →