piątek, 29 sierpnia 2025

Kontr-rewolucja normalności


Rewolucja normalności
[Powinniśmy nasza rolę nazywać “kontr-rewolucją”. Bo ktoś mądry napisał, że kontr-rewolucja to nie jest rewolucja w przeciwną stronę, ale odwrotność rewolucji. MD]

Prosty lud, zwiedziony przez bałamutne elity, otumaniony rozrywką, ogłupiony pseudowiedzą, oszukany przez złodziejską ekonomię, będzie potrzebował wartości wiecznych i trwałych, bo nie będzie mógł dalej budować swojego życia na grząskiej, płynnej nowoczesności. Kryterium, które i dziś, i w przyszłości pozwoli odróżnić elitę prawdziwą od fałszywej, są trzy pojęcia: prawda, dobro i piękno. Rzeczy tak proste, jasne i czyste, które dzisiejsza post – filozofia tak usilnie próbuje zagadać swoimi kłamstwami, co nie są więcej warte, niż pył na wietrze.

Rewolucja normalności

Coraz częściej w przestrzeni publicznej pojawiają się głosy, że należy powstrzymać antykulturową rewolucję, że należy bronić dziedzictwa Zachodu, stać na straży wspólnych wartości. Poglądy te są tyleż słuszne, co spóźnione. Nie da się bowiem powstrzymać tego, co się już dokonało.

Wielu z nas myśli naiwnie, że można przemówić głosem rozsądku do tłumu, który właśnie zabrał się za odlewanie złotego cielca. Jest to niemożliwe z kilku powodów, które pokrótce postaram się wyłuszczyć.

Primo – elity. Autorytety społeczne, naukowe, moralne, artyści, znani ludzie, politycy, księża. Uwikłani w peerelowską kolaborację lub w pedagogikę wstydu III RP, lub jedno z drugim razem. Niezdolni do zrozumienia złożonej rzeczywistości globalnej, nie rozumieją procesów i nie starają się ich pojąć. Nie potrafią sformułować racji stanu dla państwa i narodu, nie umieją konstruktywnie współpracować, skupieni na wielkim nadętym EGO – swoim lub partyjnym.

Secundo – obce wpływy. Od samego początku przemian ustrojowych radośnie wpuszczaliśmy każdego obcego, który miał money / geld. Co zachodnie – dobre, co polskie – złe. Tamtym w to graj, od razu jęli zakładać swoje gazety, radia i telewizje. Kupili nasze elity za garść szklanych paciorków, a ludowi natychmiast zaczęli prać mózgi. Oni nadal tu są, i nadal mają się za dobrze.

Tertio – lud. Trzydzieści dwa lata świadomego, systemowego ogłupiania dało rezultaty. Wystarczyło, że usłyszeli od elit: prawdy nie ma, moralności nie ma, każdy dorabia się na swój własny rachunek, Kościół zbędny, religia przeszkadza, patriotyzm to obciach, naród to przeszłość, tradycyjna kultura to ciemnogród i bieda, kolorowa różnorodność to nowoczesność i bogactwo. A wy, prości ludzie, róbta co chceta, każdy jest najlepszy, każdy ma rację, spełniaj marzenia, realizuj siebie, łam zasady, słuchaj tylko siebie, idź za swoim pragnieniem, twój interes jest najważniejszy.

Quarto – antykultura w każdym domu. Kultura masowa jest potężnym narzędziem wpływu w rękach globalnych elit przemysłowo – finansowych. Ludzie ci mają do dyspozycji ogromne gałęzie przemysłu, między innymi rozrywki, psychologii, nowoczesnych technologii. Za pomocą Internetu docierają do niemal wszystkich ludzi w świecie białego człowieka, także i w Polsce.

Internet nie jest sam w sobie żadnym złem – jest narzędziem. Istotne jest to, jak jest wykorzystywany. Mógłby podnieść przeciętny poziom ludzkich umysłów, skierować ich aktywność ku wiedzy, nauce, umiejętnościom, cnotom moralnym. I tak też działa wobec ludzi świadomych i umysłowo rozwiniętych, którzy wybierają z czeluści Internetu to, co jest dobre, i co ich rozwija. Zwykle jednak ludzie ci ukształtowali swój zmysł etyczno – estetyczny w świecie analogowym. Ten, kto nie ma solidnego fundamentu kulturowego, a rzuci się w głąb internetowych odmętów, wpadnie jak śliwka w kompot. Algorytmy potrafią zadbać o każdego. Personalizacja treści dopilnuje, aby umysł był bombardowany chłamem, bzdurą, brednią, brzydotą, głupotą. Ruchome obrazki niszczą koncentrację uwagi, eksplozje dopaminy upalają mechanizm samokontroli, pozornie przypadkowa tematyka formatuje sposób myślenia.

× × ×

Współczesny młody człowiek dzieckiem w kołysce będąc już dostał od opiekunów troskliwych swój pierwszy ekranik z dostępem do sieci. Nieświadomi rodzice, myśląc, że rozwijał się będzie, wpuścili mu żmiję zdradliwą, sami zresztą w ekrany wpatrzeni. Wokół nas jazgot dźwięków i chaos obrazów, gdzie tu cisza, gdzie skupienie. Wejdźcie do przeciętnego domu, a ujrzycie wielki ekran na ścianie, wciąż włączony, z serialem lub teledyskiem, a domownicy mimo tegoż do swych personalnych ekranów wklejeni. Spróbujcie im coś powiedzieć, co nie tyczy się chwili obecnej, a wymaga skupienia. Nawet was nie usłyszą. Jeśli usłyszą, nie zrozumieją. Jeśli nawet zrozumieją, nie wezmą do siebie.

Ludzie współcześni są bowiem idealnie skupieni na sobie. Jest to coś więcej, niż stary, dobry egoizm. Jest to ograniczenie pola uwagi do stricte osobistych odczuć i emocji. Nie ma tam rozumu, za to jest instynkt, popęd i afekt. Próbujcie ich ostrzec, iż nawała nadciąga, mówcie im: chyćcie broni, chyćcie koni, a oni tylko ramionami wzruszą, bo cóż to ich obchodzić może. Mają swój dobrobyt, smartfona, serial, socjalmedia, po co mają to zmieniać, jak dobrze im.

Musimy mieć świadomość, że rewolucja już się dokonała. Największym zniszczeniem, jakie przyniosła jest sformatowanie umysłów, czyli eksplozja egoizmu i głupoty. Możemy do tych ludzi wołać: Bóg, honor, Ojczyzna, interes narodowy, zachodnia kultura, dorobek chrześcijaństwa, zagrożenia globalizmu, wielki reset, inwazja lgbt, Schwab ante portas, fit for 55, pakiet klimatyczny, nie będziecie mieć niczego, ale będzie to głos wołającego na pustyni. Nie posłuchają, zajęci gierkami, filmikami i swoim lifestylem. Nie da się obronić tego, co już padło.

A WIĘC ŻADNEJ NADZIEI?

Bynajmniej. Właśnie to jest rzecz dobra dla rewolucjonistów przyszłości. Ten dobrobyt, który dziś ludzi odciąga od spraw ważnych i koniecznych, będzie się kurczyć, a wolność, którą ich zalano, będzie im odbierana. Dopiero wówczas zaczną się trwożliwie rozglądać i przerażeni sposobów ratunku wyglądać. Cóż zrobią wówczas ci wszyscy ludzie, tak bardzo dziś ogłupiani? Wokół czego się zgromadzą, przy jakich znakach i symbolach? Ergo, przeciwko czemu zbuntują się ci, którym pozwolono na wszystko? Dzisiejsze julki z błyskawicami chcą walczyć z reliktami kultury, która jest już niszowa, która już nie kształtuje ich zachowań. Ich zachowania określają wytyczne antykultury, która dziś jest wiodąca. Przeciwko czemu zbuntują się więc ich córki?

Cóż więc robić? Czeka nas głęboka przemiana społeczna, gdy społeczeństwo, przyzwyczajone do dobrobytu, wygody, egoizmu i antykultury zorientuje się, że jest im coraz gorzej, a to, co zapewnia mainstream prowadzi do biedy i ucisku. Sądzę, że przemiany te nastąpią szybciej, niż mogłoby się wydawać. Przyszłość należy do ludzi normalnych, którzy będą mieli dość wiedzy, woli i determinacji, aby to, co stoi na głowie postawić na nogach. Skąd oni się wezmą? Nie wszyscy ludzie nauki to głupcy i kłamcy, jest tam pewna ilość prawdziwych naukowców. Nie wszyscy politycy to karierowicze, miernoty i zdrajcy. Jest wśród nich pewna grupa ludzi uczciwych i zdatnych do działania. Nie wszyscy artyści to prostytutki, wbrew temu, co o nich śpiewał Kazik. Większość, co prawda, jest taka, ale i tam znajdą się ludzie, oddani prawdziwej sztuce. Nie wszyscy księża to moderniści – antykatolicy, wśród nich jest wielu prawdziwych kapłanów Kościoła Katolickiego, bojowników za wiarę.

Prosty lud, zwiedziony przez bałamutne elity, otumaniony rozrywką, ogłupiony pseudowiedzą, oszukany przez złodziejską ekonomię, będzie potrzebował wartości wiecznych i trwałych, bo nie będzie mógł dalej budować swojego życia na grząskiej, płynnej nowoczesności. Kryterium, które i dziś, i w przyszłości pozwoli odróżnić elitę prawdziwą od fałszywej, są trzy pojęcia: prawda, dobro i piękno. Rzeczy tak proste, jasne i czyste, które dzisiejsza post-filozofia tak usilnie próbuje zagadać swoimi kłamstwami, co nie są więcej warte, niż pył na wietrze. Te pojęcia będą w niedalekiej już przyszłości jednoczyć tych ludzi, którzy zechcą im służyć, a którzy dziś ulegają różnym partyjnym narracjom. Runą one wszystkie, gdy okaże się, że każdy tamtejszy król cały czas był nagi.

Tak więc nil desperandum – przyszłość to normalność. Nie wyglądajmy zbawców, co na białych koniach przybędą, wolność nam niosąc. Nie czekajmy, aż uśpieni rycerze z Giewontu powstaną.

To my jesteśmy rewolucją – ci normalni, co wyznają prawdę, dobro i piękno.

____________

Rewolucja normalności
Bartosz Kopczyński,

Co mawiał roztropny dziadek i inne memy





























 

O doświadczaniu siebie – bezwiednym i refleksyjnym


W  toku życia przemija wszystko, co nam towarzyszy. Wyjątek stanowi własna osoba. To w  całym życiowym doświadczaniu postać szczególna.

Bez względu na stosunek do siebie, niechęć czy entuzjazm, podmiot pozostaje pod wpływem koniecznej troski o własne przetrwanie – biologiczne i społeczne. Troska może przekształcić się w zachłanność i zaborczość albo przybrać postać powściągliwą. Przestrzeń życiową wyznaczać mogą różne proporcje pomiędzy stopniem skoncentrowania na sobie i stopniem zainteresowania światem.

Nieświadome i świadome doświadczanie

M. J. Zacznijmy ten fragment rozmowy o  doświadczaniu siebie od przywołania pewnego ważnego wydarzenia. Oto 7 lipca 2012 roku zebrali się w Cambridge wybitni przedstawiciele neurologii, neurofarmakologii i neuropsychologii, dla debaty dotyczącej świadomości zwierząt i ludzi. W wyniku dyskusji, w celu podkreślenia podobieństw pomiędzy umysłami ludzi i zwierząt (często ignorowanych), uczestnicy postanowili ogłosić The Cambridge Declaration on Conscioussness. W tekście czytamy: „Podkorowe sieci neuronowe, wzbudzające stany afektywne u ludzi, są również niezwykle ważne dla tworzenia emocjonalnych zachowań u zwierząt. Sztuczne pobudzanie tych samych obszarów mózgu generuje analogiczne zachowania i stany emocjonalne zarówno u ludzi, jak i u zwierząt. (…) Zarówno u dzieci, u których obszary nowej kory nie uzyskały jeszcze pełnej sprawności, jak i u zwierząt, u których nie ma rozbudowanych tychże obszarów, mózgi zachowują podobne funkcje umysłu. Ponadto obwody neuronowe wspierające behawioralne i elektrofi zjologiczne stany koncentracji, snu i podejmowania decyzji, poja-wiły się w ewolucji już u bezkręgowców, a ewidentnie u owadów i głowono-gów” (za: Trojan, 2013, s. 164). Szerzej i pasjonująco pisze o podobieństwach między ludźmi i zwierzętami Maciej Trojan. A dla nas ważne jest przyjęcie założenia o podobieństwie pomiędzy homo sapiens i innymi gatunkami oraz poszukiwanie odpowiedzi na pytanie o to, czym różni się owa zwierzęca część natury człowieka od tego, co specyfi cznie ludzkie (Berridge, 2003).

A. S. Jednak teraz, w punkcie wyjścia naszych rozmów, ważne jest przywołanie analogii. Bo choć wraz z rozwojem dziecka bardzo szybko maleje rola tego, co w nas zwierzęce (Matsuzawa, 2008), to z wiedzy o umyśle zwierząt dowiadujemy się wiele o sobie. Wszak pierwotne struktury układu nerwowego biorą udział w regulacji zachowań ludzi przez całe życie, podobnie jak nie znikają z repertuaru zachowań nawet najbardziej pierwotne sposoby reagowania (Damasio, 1999).

M. J. Deklaracja podkreśla, że nasze emocjonalne reakcje zależą od neuronowych sieci podkorowych mózgu, a to oznacza, że samo wyzwalanie reakcji zajść może poza wiedzą podmiotu. Co więcej, bez rozwoju kory mózgowej dochodzi do wyznaczonego emocjami zachowania dziecka, choć nie może ono być własnych emocji świadome. 10-miesięczna Mary (por. Ramka 1) uczy się reakcji, która doprowadziła wcześniej tylko jeden raz do nagrody, i nie potrafi zmienić zachowania, które przestało już mieć sens (zrozumienie sensu to dla małej Mary jeszcze daleka perspektywa!).

A. S. Sen wywołany narkozą sprawia, że nie mamy introspekcyjnej świadomości samego przebiegu operacji, ale jest on wpisany w nasze życiowe doświadczenie. Mówiąc o „doświadczaniu siebie” musimy uwzględnić zarówno takie doświadczenia, które są odzwierciedlone w świadomości, jak i takie, z których człowiek nie zdaje sobie sprawy, choć zachodzą w jego organizmie i umyśle. Przejawy tych ostatnich zostały uchwycone w wielu badaniach, których przykłady przytaczamy w Ramce 1.

M. J. Jak pisze biolog i fizyk Andrzej Wróbel (2001), ilość informacji docierających do zmysłów w ciągu sekundy oblicza się na 100 miliardów bitów, a uświadomić można sobie w tym czasie 100 bitów! Niemal wszyscy wiemy, że zapamiętujemy i uczymy się w jakiejś mierze mimowolnie, ale mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że większość odbieranych informacji nigdy nie znajdzie się w polu świadomości. Ani też z tego, że wszystkie one wzbudzają jakieś nieświadome reakcje emocjonalne.

Niektóre emocje pozostają więc całkowicie nieuświadomione, a badamy te procesy, bo wiadomo, że wyznaczają nasze zachowania. Służą one głównie adaptacji. Dzięki nim możemy bezwiednie oddalić się od niebezpieczeństwa, zachować dystans wobec czegoś czy kogoś. Ale bywa, że są to zachowania irracjonalne i zupełnie nieadaptacyjne. Zarówno nieświadomy, jak i świadomy umysł funkcjonuje często irracjonalnie (Kahneman, 2012).

A. S. Różne systemy reagowania zależą od różnych struktur mózgu, które mogą być pobudzane niezależnie bądź łącznie. Możliwe jest więc kojarzenie „wszystkiego ze wszystkim” (jak często kojarzące się cechy „ciepły, więc i uczciwy” czy „Polak – romantyk”). Czy też: nie udaje nam się abstrahować od treści słowa, gdy zadaniem jest określenie koloru czcionki (jak w przypadku zadań w Teście Stroopa – por. Imbir, Jarymowicz, 2011). Coś może się łączyć się w umyśle nieadekwatnie, jak w przypadku mężczyzn, których podekscytował wiszący most, a ekscytację powiązali z urokiem zalotnej kobiety (por. Ramka 1). Słowem, nasze doświadczenie kształtuje nas, a my tylko w pewnym stopniu możemy być „kowalem swojego losu”.

M. J. Emocje to swoiste zwierciadło zawiłości natury człowieka. Studia nad emocjami są fascynujące, ale niełatwo na ich podstawie zrozumieć jak nad nimi zapanować we własnym życiu. Oto Cacioppo i  Gardner (2001) zwracają uwagę, że srebrni medaliści olimpijscy są mniej zadowoleni niż medaliści brązowi, bo tym pierwszym bliskość nieosiągniętego złota bardziej „psuje humor” niż tym drugim. Toczy się bezustanna gra pomiędzy naszymi oczekiwaniami i  reakcjami. Nad oczekiwaniami można jednak w końcu zapanować, ale wiele aspektów reagowania emocjonalnego wymyka się kontroli.

A. S. Oczywiście rozmaite procesy automatyczne, których nie kontrolujemy, przynoszą nam liczne korzyści. Można do nich zaliczyć bezustanne uczenie się mimowolne, szybkie reakcje na zagrożenie, samoczynne przywracanie równowagi organizmu czy poczucia szczęścia po najgorszym nawet nieszczęściu (Czapiński, 2009).

Na szczególny rodzaj korzyści, jakie mogą wynikać z tego, co w psychice „dzieje się samo”, zwrócili uwagę psychologowie kliniczni, inicjując leczenie chorób somatycznych śmiechem. Chodzi o pozytywny „bilans afektywny” (Trzebińska, 2012), który w chorobie jest na ogół wielce niekorzystny. Dawka śmiechu (np. w toku projekcji filmu „Rejs”) może znacząco, i z korzyścią dla zdrowia, emocjonalny bilans poprawić.

M. J. Kłopot tylko w tym, że zmiana stanu afektywnego nie zawsze jest możliwa (Plutchik, 1980). Niektóre emocje (afekty pierwotne) działają „holistycznie”, wyznaczają ogólny nastrój (irytacji, niepokoju czy smutku), który automatycznie dominuje nad całym funkcjonowaniem (Goryńska, Ledzińska, Zajenkowski, 2011). W takich przypadkach terapeuta musi uchwycić moment, w którym działanie danego afektu choć trochę osłabnie. Podobny problem dotyczy sytuacji, w których do negocjacji zasiadają przeciwnicy przepełnieni wzajemną wrogością. Dla doraźnego osłabienia emocji specjaliści aranżują takie warunki, które złagodziłyby nastroje (na przykład, eleganckie przyjęcie czy muzyka). Dzięki takim zabiegom uczestnicy bezwiednie łagodnieją, a wtedy łatwiej o bardziej rzeczową wymianę zdań.

Ramka 1

NIE TYLKO SIŁA EMOCJI DECYDUJE O BRAKU KONTROLI NAD SOBĄ

„Działania w afekcie” kojarzą się ze stanami owładnięcia silnymi, niemożliwymi do opanowania emocjami. Gdy pod ich wpływem dochodzi do czynu przestępczego, można liczyć na złagodzenie wymiaru kary. Na tego typu wyrozumiałość powinniśmy jednak móc liczyć w różnych innych okolicznościach, bo emocje sprawiają nam wiele niespodzianek. Zwłaszcza te, które w psychologii nazywają się emocjami utajonymi, a o których naturze wiedza potoczna milczy.

Smutno ci? Uśmiechnij się!

Hans Selye, autor słynnej książki „Stres życia”, przywołuje poradę swojej babki: gdy ci smutno, stań przed lustrem i złóż usta do uśmiechu. Dlaczego ten manewr miałby przynieść zmianę nastroju? Bo dzięki sieciom neuronowym specyficzny układ mięśni twarzy jest w mózgu powiązany z odczuciem radości – radość prowadzi więc do pojawienia się uśmiechu na twarzy, a ekspresja uśmiechu może przywołać wesoły nastrój (choć podrobienie naturalnego uśmiechu nie jest łatwe). Podobnie dzieje się, gdy mówimy o sytuacji w Polsce, że jest „koszmarna”: automatycznie mogą się mnożyć myśli o różnych „koszmarnych” stanach naszej ojczyzny, a to upewnia w postawionej diagnozie.

Spróbuj wyśledzić, co cię tak naprawdę podekscytowało

Dutton i Aron przeprowadzili kilkadziesiąt lat temu wielce pouczający eksperyment. Badani mężczyźni przechodzili przez chwiejący się most, zawieszony wysoko nad rwącym górskim potokiem. Gdy już go przebrnęli, za mostem czyhała na nich kokieteryjna „ankieterka” – ta sama, która w warunkach kontrolnych czekała na mężczyzn przechodzących przez solidny i stabilny most miejski. Ci pierwsi, w porównaniu z drugimi, byli nie tylko znacznie bardziej podekscytowani, ale także znacznie bardziej skłonni do kontaktu z napotkaną kobietą, rozmowni, a w ich wypowiedziach było więcej treści erotycznych (sic!). Po wielokroć pobudzenie i emocje z jednego źródła są nieświadomie przenoszone na inny obiekt. Jak agresja, przenoszona bezwiednie na niewinne ofiary.

Nagrody mogą prowadzić do irracjonalnej fiksacji zachowania

Badacze z University of Princeton sfilmowali zachowania małych dzieci. Oto 10-miesięczna Mary siedzi na kolanach ojca, a po drugiej stronie stołu eksperymentatorka przyciąga jej uwagę kolorową grzechotką. W stole są dwa dołki. Dziewczynka wodzi wzrokiem za grzechotką i dostrzega, że znika ona w jednym z dołków. Wiemy to stąd, że Mary przechyla się i wyjmuje z dołka atrakcyjną zabawkę. Własne zachowanie zostaje nagrodzone.

Od tej chwili, gdy w wielu kolejnych próbach grzechotka na oczach dziecka znika w drugim dołku, Mary każdorazowo sięga tam, gdzie uzyskała w pierwszej próbie nagrodę. Nie pomagają demonstracyjne ruchy grzechotką. Eksperymentatorka każdorazowo sprawdza i przekonuje się, że dziewczynka wodzi wzrokiem za znikającą w drugim dołku grzechotką. Jednak za każdym razem Mary dokonuje wyborów afektywnych: powtarza zachowanie, które wcześniej zostało wzmocnione nagrodą, i sięga po grzechotkę do pierwszego dołka.

I bez emocji umysł początkowo nie ogarnia dostępnych perspektyw

6-letnia Jean nie ma kłopotu z zadaniem Mary. Gdy jednak wyuczy się bez trudu segregowania obrazków ze względu na kształt (gwiazdki vs samochodziki) – bez względu na ich kolor (czerwone czy niebieskie), nie potrafi następnie segregować tych przedmiotów ze względu na barwę a bez względu na kształt (gwiazdki i samochodziki czerwone vs gwiazdki i samochodziki niebieskie). Dochodzi do fiksacji poznawczej. Dorośli mają także kłopot: gdy w Teście Stroopa trzeba jak najszybciej podać kolor czcionki, jaką napisany jest wyraz, a wyraz jest nazwą innego koloru (np. czcionką zieloną napisane jest słowo czerwień), uczestnicy mają kłopot z szybką odpowiedzią, chociaż chodzi o kolory czcionki bardzo dobrze znane (stosuje się cztery barwy podstawowe).

* * *

Nasze władze umysłowe są ograniczone. Niektórych błędów poznawczych nie można uniknąć (np. złudzeń geometrycznych). Pokonanie innych staje się możliwe wraz z rozwojem zdolności poznawczych i intelektualnych. Możliwe staje się uświadomienie sobie źródeł wielu emocji, dystans wobec nich, a nawet – pośrednio – radzenie sobie z emocjami nieświadomymi.

O naturze najwcześniejszych doświadczeń

A. S. Uznajmy za okres najwcześniejszych doświadczeń fazę, w której świadomość introspekcyjna nie jest jeszcze dziecku dana. Niemowlę reaguje na bodźce awersyjne czy przyjazne (o czym wnioskujemy, gdy dostrzegamy typową dla tych emocji ekspresję), ale nie ma samoświadomości. Nie pamiętamy pierwszych (na ogół dwóch) lat życia ani też doświadczeń życia płodowego, a w psychice dzieje się wiele. Powstają pierwsze preferencje (ich utajona geneza sprawia, że są bardzo trwałe) i kształtują się pierwsze sprawności.

M. J. Sprawności dziecka są stosunkowo łatwo widoczne. A przyswojone we wczesnym dzieciństwie preferencje (przychylność czy niechęć wobec różnych przedmiotów, aktywności, potraw czy ludzi) mogą ujawnić się dopiero po latach i  być dla samego podmiotu zaskakujące. Preferencje dorosłego człowieka mogą się ujawniać bez namysłu. Bodźce wywołują (jak dawniej) pewne rodzaje emocji automatycznie, zanim w ogóle możliwa stanie się refleksja nad tym, czy i ile wart jest dany obiekt (por. tytuł znanego artykułu: Preferences need no inferences – Zajonc, 1985). Bo utrwalone wcześniej reakcje powstają w układzie nerwowym zanim impulsy będą mogły być poddane świadomej analizie. W związku z tym, człowiek może bezwiednie przybliżać się albo oddalać się od innych (por. Ramka 6).

A. S. Zważywszy, że dziecko w łonie matki (choć ma do dyspozycji przestrzeń o wiele większą niż zwierzęta) nie ma możliwości działania, można uznać, że wcześniej nabywa ono preferencji niż sprawności. Jak to określili niezależnie dwaj wielcy badacze (neuorobiolog i psycholog), umysł może wcześniej wiedzieć co jest dobre, a co złe, zanim dowie się tego sam podmiot (Zajonc, 1985; LeDoux, 1998).

M. J. Niewiele wiemy o rozwoju psychicznym w okresie życia płodowego, w którym do rozwijającego się dziecka docierają bodźce zmysłowe i reakcje afektywne matki. Wiadomo, że w niemowlęctwie procesy uczenia zachodzą lawinowo. W związku z bezradnością dziecka i koniecznymi wobec niego czynnościami pielęgnacyjnymi, często połączonymi z czułością, dochodzi nie tylko do modelowania przez otoczenie zachowań motorycznych i słownych, ale i do syntonii z reakcjami emocjonalnymi dorosłych.

A. S. Biada dziecku, którego rodzice nie pochylają się, nie patrzą w oczy, niewiele dotykają i nie wygłaszają „przemówień”. W toku codziennych doświadczeń to mimikra i syntonia wyznaczają orientację co do tego, co pozytywne, a co negatywne. Potocznie mówi się czasem o „wysysaniu z mlekiem matki” jakichś (negatywnych czy pozytywnych) uprzedzeń. Wiele reakcji emocjonalnych w tym okresie ma właśnie charakter uprzedzeń, bo dziecko automatycznie (a zatem, bezkrytycznie) uczy się postaw. Nie może nie rezonować, nie może zrezygnować z naśladowania zachowań otoczenia, a zarazem nie może przeanalizować tego, z czym ma do czynienia, i dopiero potem „zająć stanowisko”.

M. J. Trzeba podkreślić, że rutynowa codzienność w środowisku domowym to nienajlepszy program wychowawczy. Do życzeń z okazji narodzin dziecka warto załączyć listę pomysłów co do kreowania i wzbogacania jego doświadczeń. Nie rodzimy się z ustalonymi progami wrażliwości na wszelkie bodźce. To styczność z bodźcami toruje otwartość na dotyk, smak, czy dźwięk i dalszy przebieg reakcji. Ważne jest nie tylko zaspakajanie podstawowych potrzeb (bywa, że na tym zasadza się poczucie dobrze spełnionego obowiązku opiekunów), ale i dostarczanie coraz to nowych podniet.

Aprobata bezwarunkowa i warunkowa

A. S. Tym co ważne dla rozwoju (i kluczowe z punktu widzenia naszych rozważań) jest doświadczanie przez dziecko początkowo bezwarunkowej aprobaty oraz postępujące automatycznie przywiązanie do otoczenia. Narasta zależność psychologiczna: ten, kto dostarcza nagród, może liczyć na uległość. Często jednak na ukochane dziecko spływa nadmiar nagród, niepowiązanych z jego zachowaniem. Dziecko ma z nich niewiele, poza chwilową przyjemnością. „Za to” może nauczyć się roszczeń i uczynić rodziców zależnymi od swego dyktatu.

M. J. Kłopot polega na zamazaniu granic pomiędzy aprobatą bezwarunkową a aprobatą warunkową w umyśle rodziców. Brak kontroli nad rozlewającym się potokiem uczuć (afektem), w chwilach gdy dziecko warto by skarcić, nie jest „zabójczy” w okresie niemowlęctwa. Ale wraz z narodzinami poczucia własnego Ja wskazówki co do granic własnych zachowań są własnych zachowań są dziecku bardzo potrzebne. W tym okresie życia uczy się ono łatwo, bez wysiłku (np. pewnej dyscypliny, bardzo później przydatnej). Często są to lata zaprzepaszczone z punktu widzenia celów socjalizacji i stymulowania rozwoju osobowości.

A. S. Pozyskiwanie niezliczonych gratyfikacji i wzmocnień od otoczenia „za sam fakt” istnienia to ważny warunek globalnego poczucia bezpieczeństwa i poczucia własnej wartości, warunek o znaczeniu fundamentalnym dla prawidłowego funkcjonowania w całym życiu. Ważny jest jednak także moment zmiany reguł okazywania miłości oraz sposobu wprowadzenia aprobaty warunkowej: nagradzania i karania zależnego od uczynków dziecka. Taka zmiana bywa bolesnym doświadczeniem, gdy dorośli nagle przestają realizować zachcianki dziecka. Ale samo ograniczanie sprzyja dziecku, bo rozwija świadomość siebie, własnych słabości czy sprawstwa i przeżywania dumy z własnych osiągnięć.

Dziecięcy i „dorosły” egoizm

M. J. Egoizm ma swój niewinny początek. Dziecko chce po prostu posiąść to, co lubi. Nie ma jeszcze intelektualnej zdolności do „wchodzenia w cudzą perspektywę” (Piaget, 1967; Wadsworth, 1998). Nie potrafi uznać, że czegoś ma za dużo, czy rozważyć, czego potrzeba komuś innemu, a  tym bardziej – odnieść tego do własnego stanu posiadania i dojść do wniosku, że wypadałoby coś oddać czy czymś się podzielić. Zważmy, że i  dorosły często popada w podobne stany. A wynikać to może nie tyle z braku zdolności do rozumienia sytuacji innych ludzi, ile z koncentracji na przedmiocie pożądania, wyznaczającej zachowania egoistyczne. Nie sposób wzruszyć się uczuciem własnego partnera do innej osoby. Trudno jest wybaczyć nielojalność. Afektywne zaangażowanie wyznacza homogeniczne, czarno-białe wartościowanie siebie i świata.

A. S. Właśnie na to warto zwrócić baczną uwagę. Potocznie używa się określenia „egoista”, podkreślając intencjonalny charakter działania. A przecież wielu takim czynom, które są ukierunkowane na zdobycie czegoś dla siebie, bez uwzględniania interesu innych, nie towarzyszą świadome intencje, świadomy wybór pomiędzy interesem własnym a cudzym. W relacjach z bliskimi nagminnie przeceniamy zakres własnych obowiązków domowych, którymi jesteśmy obarczeni, znacznie zaniżając oceny udziału partnera – a błędu ocen nie jesteśmy świadomi. Przekonuje o tym wiele badań (ich przykłady można znaleźć w Ramce 2).

M. J. Gdybyśmy tego typu wiedzę uwzględniali, interpretując cudze zachowania, nasze opinie o innych byłyby o wiele łagodniejsze, a nasze relacje społeczne mniej konfliktowe. Warto pamiętać, że większe zaangażowanie na rzecz własną niż cudzą dotyczy każdego z nas. Etykieta „egoizm” budzi dość powszechnie oceny negatywne. Mimo to mówi się często „zrób to tak, jak byś to robił dla siebie”, a chodzi nie tylko o wyjątkowe zaangażowanie, ale i wyjątkową solidność i rzetelność. Pracodawcom często marzy się powiązanie interesów własnych z pracowniczymi, bo jest to zwykle korzystne.

A. S. Często nie zdajemy sobie sprawy z konsekwencji własnego egoizmu. Dobro wspólne, jak pastwisko, służyć może wszystkim. I służy, gdy każdy z gospodarzy wypasa na nim jedną krowę. Sielanka kończy się, gdy pojawia się egoistyczna pokusa, by wprowadzić drugą krowę. A gdy tendencja ta nie ma granic, bujne pastwisko przeobraża się w ugór (Hardin, 1968). Egoizm przesłania zdolność antycypacji, więc jego skutki wymykają się spod kontroli. Bo własna osoba wzbudza szczególne emocje, a te mogą ograniczać złożoność myślenia.

Dziecięcy i „dorosły” egocentryzm

A. S. Świadome Ja zaczyna wyłaniać się dzięki doświadczaniu granic ciała i jego stanów. Dziecko tkwi w swoistym zatopieniu w sferze doznań zmysłowych, bez możliwości uczynienia siebie przedmiotem poznania i refleksji.

Tego typu jaźń pierwotna to tzw. egocentryzm dziecięcy (Piaget, 1966) – nieuchronny stan subiektywnej jaźni, pozbawionej świadomości stanów innych ludzi (ich sposobów przeżywania świata czy punktów widzenia). Stopniowo wyodrębnia się pojęcie Ja, które dopiero „za chwilę” da się z czymś porównać.

M. J. Staje się to pod warunkiem rozwoju intelektu. To intelekt umożliwia operacje porównywania, kategoryzowania, różnicowania, a  przede wszystkim decentracji: zmiany punktu widzenia i perspektywy poznawczej. Własna osoba przykuwa jednak uwagę w niepomiernie większym stopniu niż inne „figury” (Szustrowa, 1976). Co więcej, choć dorosły ma zdolność decentracji, porównywania siebie z innymi, czy innych z sobą, oraz dostrzegania punktu widzenia innych ludzi, to często popada wtórnie w dziecięcy egocentryzm i widzi tylko siebie. Dzieje się to pod wpływem „rozlanego” afektu, który sprawia, że nie potrafimy wyjść poza własną jaźń, zdystansować się od własnych przeżyć i  określonej perspektywy spostrzegania sytuacji. Takie stany trzeba odróżnić zarówno od kierowania uwagi na siebie u osób, które są nawykowo egocentryczne, jak i od świadomej koncentracji na sobie w celu dokonania samooceny czy jakiejś innej autorefl eksji.

A. S. Uporanie się z własnym egocentryzmem nie jest łatwe. Własna osoba to wyjątkowy obiekt, łatwo dostępny własnej uwadze. Wobec ustawicznej dostępności siebie, trudno jest ustrzec się przed egocentryzmem oraz pochodnymi od niego zniekształceniami w spostrzeganiu siebie (Grzegołowska-Klarkowska, 2009). Każdy jest więc w  jakiejś mierze więźniem własnej jaźni.
M. J. Szczęśliwie, człowiek nie jest skazany na ksobność. Rozwija zdolności dowolnego zawiadywania uwagą, sterowania nią i dostrzegania „perspektywy poza Ja” (Reykowski, 1979). Kierowanie uwagi na siebie nie musi mieć charakteru egocentrycznego (jako procesu automatycznego). Może mieć postać celowej koncentracji na sobie, pod wpływem motywacji do autore-fleksji. Ale to już zupełnie inna właściwość.

Egotyzm M. J. Egotyzm – skłonność do przypisywania sobie szczególnej wartości – jest bardzo trudny do opanowania. Po pierwsze dlatego, że ma on „zadawnioną”, wczesnodziecięcą genezę.(...)

Ramka 2

WARTOŚĆ KUBKA, KTÓREGO DOTKNĘŁY MOJE USTA

Jesteśmy samolubni. To szeroko podzielane przekonanie wiążemy na ogół z innymi, a nie ze sobą. Ale zarówno u siebie, jak i u innych, wiele przejawów ksobności umyka uwadze, a uchwycić je można tylko w toku sprytnie pomyślanych badań eksperymentalnych.

Czy jednak naprawdę takie eksperymenty są potrzebne, skoro i tak wiadomo, że mamy do siebie (na ogół) stosunek wyjątkowo pozytywny? Warto wiedzieć, że liczne przejawy egotyzmu są nader subtelne, niemożliwe do dostrzeżenia, a czasami zgubne. Nadziwić się nie możemy samochwalstwu innych i dostrzegamy nieadekwatność ich sądów o sobie, a własne pozytywne myśli o sobie bierzemy za dobrą monetę. Pozytywne myślenie dodaje otuchy, ale może prowadzić do dezorientacji na swój temat, a bywa, że z tego powodu do poważnych pomyłek życiowych.

Wszechobecność nieświadomego egotyzmu

Prekursor psychologii amerykańskiej, William James, w swym dziele z 1890 roku zwrócił uwagę na to, że to, co „moje”, wchodzi w skład własnego Ja. W sto lat później liczni badacze wykazali eksperymentalnie, że nawet zupełnie błahe przedmioty mają dla człowieka większą wartość, gdy należą do niego, niż gdy należą do innych ludzi. Gdy w grze komputerowej graczowi przydziela się jakieś ikony, to w dalszej części eksperymentu okazuje się, że podobają mu się one bardziej niż ikony innych graczy. Gdy na początku eksperymentu uczestnicy są częstowani czekoladą czy sokiem bądź dostają gadżety typu pióro, a w dalszej fazie mają za zadanie „handlować” różnymi przedmiotami, to własny kubek czy długopis wyceniają wyżej niż podobne przedmioty należące do innych graczy. Rozgłos zdobyły badania Josepha Nuttina. W serii badań uczestnicy mieli dokonywać porównań różnych liter alfabetu i wskazywać, która z porównywanych liter jest ładniejsza. Najładniejsze okazały się litery składające się na własne inicjały!

Primus Inter Pares i ksobny błąd atrybucji

W niektórych eksperymentach aranżowane są sytuacje dotyczące poważniejszych konsekwencji egotyzmu. Jean-Paul Codol wykazał, że gdy w długiej serii prób gracze otrzymują jakieś punkty za osiągnięcia i słyszą, jakie oceny przypadły im samym, a jakie innym graczom, ale nie znają wyników sumarycznych, to w wywiadzie po zakończeniu eksperymentu przypisują sobie najwyższe oceny łączne, choć to nie jest zgodne z faktami. Dobrze udokumentowana jest tendencja, zwana błędem atrybucji przyczyn niepowodzeń. Gdy ponosimy porażkę, przychodzą nam do głowy usprawiedliwienia (doraźnymi niedyspozycjami czy przeszkodami), a gdy porażki są udziałem innych, umysł samoczynnie generuje interpretacje związane z ich ograniczonymi zdolnościami.

ROZMOWY o rozwoju osobowym
Od koncentracji na sobie i swoich do otwartości na świat i altruizmu
Maria Jarymowicz Anna Szuster

Zapowiada się na ciekawą i interesującą lekturę. Co sądzi o ego i altruizmie Nauka Buddy? Dobrym wprowadzeniem może być ten artykuł 

Kiedy zatem pytanie: “Co powinienem robić?" powstaje (dla większości ludzi oczywiście takie pytanie się nie pojawia - oni już w pełni poświęcili się poszukiwaniom środków dla zaspokojenia swych zmysłowych pożądań i spełnienia swych światowych ambicji) wybór jest nie pomiędzy byciem egoistycznym a byciem nieegoistycznym, gdyż cokolwiek robię nie mogę uniknąć bycia egoistycznym – wszelkie działanie jest egoistyczne. Wybór jest pomiędzy byciem egoistycznym na sposób Schweitzera – przez nieegoistyczną służbę dla dobra innych a byciem egoistycznym na sposób Buddy:

Własne szczęście nie powinno być zaniedbywane 
dla dobra innych, jakkolwiek wielkiego, 
rozpoznawszy własne dobro dla siebie, człowiek 
powinien się poświęcić własnemu dobru. (Dh 166)

Jak mamy wybrać pomiędzy tymi dwoma sposobami bycia egoistycznymi? Odpowiedź jest: “Wybrać sposób bycia egoistycznym, który prowadzi do zakończenia bycia egoistycznym” a to jest sposób Buddy nie Schweitzera"

 Absolutna nieegoistyczność →


czwartek, 28 sierpnia 2025

Idioktualiści czyli Towards Transformative Theory of Total Bullshit


Bycie postmodernistycznym filozofem jest w gruncie rzeczy bardzo proste. Po pierwsze - należy używać zdań długich, gramatycznie poprawnych, lecz nieniosących żadnej treści. Po drugie: należy stosować terminy kończące się na "-izm". I po trzecie - należy zamieszczać dużo odnośników do prac innych myślicieli postmodernistycznych.

Jeżeli jakaś teoria filozoficzna nie daje się
przetłumaczyć na góralski, to jest to teoria fałszywa.
Józef Tischner

Powiedzmy, drogi Czytelniku, że ktoś podsunął Ci do przeczytania następujący tekst, mówiąc, że jego autor jest uważany za jednego z kilku największych żyjących francuskich (a także światowych) filozofów i poprosił Cię o wyrażenie swojej opinii na jego temat:

Perspektywizm lub naukowy relatywizm nie jest nigdy względny w stosunku do podmiotu: stanowi on nie względność prawdy, lecz prawdę o względności, innymi słowy o zmiennych, których przypadki porządkuje w zależności od wartości, jakie wydobywa z nich w ich układach współrzędnych (w tym przypadku porządek sekcji stożkowych jest uporządkowany względem sekcji stożka, której szczyt jest zajęty przez oko).

Czytelnik, który zrozumiał, o co w przytoczonym cytacie chodzi, może reszty niniejszego artykułu nie czytać, jest on bowiem adresowany do ludzi normalnych.

Zastanówmy się wspólnie - co autorzy powyższej wypowiedzi chcieli zakomunikować? Dla ułatwienia powiedzmy, że cytat pochodzi z książki "Czym jest filozofia?" autorstwa Gilles'a Deleuze'a i Feliksa Guattariego, uchodzących za jednych z najwybitniejszych francuskich filozofów, a książka ta w roku 1991 była we Francji wydawniczym bestsellerem. Skądinąd zaś, znany francuski filozof Michel Foucalt powiedział o innej pracy Deleuze'a, stwierdzając, że w przyszłości wiek XX będzie nazwany na jego cześć "deluzyjskim".

No cóż, westchnie Czytelnik, skoro napisał to jakiś wielki filozof - to muszą to być rzeczy tak bardzo mądre, że nie nam, maluczkim, próbować je zrozumieć...

Otóż - niekoniecznie.

Z postmodernizmem jak z pornografią

Historia, którą tu opowiem, ma swój początek w roku 1994 roku, kiedy to dwaj uczeni, Paul R. Gross (biolog) i Norman Lewitt (matematyk), opublikowali książkę Higher Superstition: The Academic Left and its Quarels with Science ("Wyższy Zabobon: uniwersytecka lewica i jej spory z nauką") (wyd. John Hopkins University Press). Postawili w niej następującą tezę: amerykańskie uczelnie, a zwłaszcza departamenty rozmaitych cultural studies, social sciences, gender studies (studiów nad kulturą, nauk społecznych, studiów nad zagadnieniami płci) i im podobne przestają być tym, czym być powinny - czyli ośrodkami wiedzy - a zaczynają pełnić rolę bastionów ciemnoty i obskurantyzmu zwalczającego racjonalizm.

Teza była mocna i dość szokująca, jednak dla kogoś, kto miał okazję chociaż raz w życiu podyskutować z jakąś nawiedzoną feministką z Department of Gender Studies argumentującą, że dzisiejsza matematyka stanowi wymysł mężczyzn, służący panowaniu nad kobietami, albo z kimś zajmującym się antropologią, kto twierdzi, że aby poznawać prawa przyrody, należy zaprzestać zajmowania się fizyką, a zacząć studiować rytuały murzyńskich szamanów albo z rozmaitymi ekologami-ekstremistami, dla tego książka Grossa i Lewitta nie będzie bynajmniej stanowić zaskoczenia. Od szeregu już lat uniwersyteckie kampusy, zwłaszcza w departamentach zajmujących się naukami humanistycznymi, powoli opanowywane są przez prąd intelektualny tytułowany - z braku lepszej nazwy - postmodernizmem. Jest to określenie rozciągliwe, trudne do zdefiniowania, jednak jest z nim tak jak z pornografią - kto się z nim spotkał, ten wie, o co chodzi.

Książka Grossa i Lewitta wywołała wśród uniwersyteckich postmodernistów małe poruszenie i zdecydowali oni, że zawartym w niej oskarżeniom należy dać pryncypialny odpór. Na łamach prestiżowego (w kręgach intelektualistów-postmodernistów) czasopisma "Social Text" postanowili opublikować szereg powiązanych tematycznie artykułów obalających oskarżenia zawarte w Higher Superstition.

Eksperyment Sokala

Wtedy właśnie Alan Sokal, profesor fizyki na New York University, postanowił przeprowadzić mały eksperyment. Udał się do biblioteki, wypożyczył kolekcję dzieł rozmaitych postmodernistycznych luminarzy amerykańskiego (i nie tylko) życia intelektualnego, wczytał się w nie dokładnie, a następnie, imitując styl oraz często podpierając się cytatami z ich prac, napisał artykuł pt. Transgressing the Boundaries: Towards a Transformative Hermeneutics of Quantum Gravity ("Transgresja granic: ku transformatywnej hermeneutyce kwantowej grawitacji"), w którym przeprowadził analizę filozoficznych konsekwencji kwantowej teorii grawitacji. Jest to hipotetyczna teoria stanowiąca uogólnienie znanej nam obecnie teorii grawitacji, tak aby uwzględniała ona zjawiska kwantowe. Do tej pory nikomu nie udało się jej sformułować.

Jego artykuł stanowił zbiór piramidalnych nonsensów. Zaczynał się od pompatycznego stwierdzenia, iż w czasach obecnych "poststruktualna i feministyczna krytyka pozwoliła podważyć dogmat" o tym, że "istnieje zewnętrzny świat". Rzeczywistość stanowi tylko "społeczną i lingwistyczną konstrukcję". Tak jest - "rzeczywistość" - a nie "teorie opisujące rzeczywistość" - lecz właśnie rzeczywistość, czyli "świat zewnętrzny jako taki" - stanowi tylko konstrukcję zależną od aktualnych uwarunkowań społecznych i lingwistycznych! Aby nie pozostawić cienia wątpliwości, nieco dalej Sokal dodał: newtonowska stała grawitacji G, jak również euklidesowa stała Pi (stosunek długości obwodu koła do jego średnicy, w przybliżeniu wynoszący 3,14) dawniej uważane za stałe są w rzeczywistości zmienne i zależne od kontekstu historycznego!

Nawet marksiści, dla których "wszystko jest klasowe", nie wymyślili czegoś równie głupiego.

Dalszy ciąg artykułu wyglądał podobnie: jeden absurd gonił następny, po to, aby zakończyć się deklaracją, iż dzisiejsza, oparta na dziewiętnastowiecznej burżuazyjnej teorii zbiorów, matematyka nie jest w stanie stać się podstawą przyszłej kwantowej teorii pola. Z tego powodu należy stworzyć nową, wyemancypowaną matematykę feministyczną, opartą na logice rozmytej i teorii katastrof. W tym momencie nawet czytelnik pozbawiony wykształcenia ścisłego powinien zorientować się, że autor kpi.

Cytując bełkot

Artykuł Sokala stanowi wspaniałe dzieło humorystyczne, parodiujące intelektualne ekscesy postmodernistycznych "myślicieli". Został on wysłany do redakcji "Social Text", aby sprawdzić, czy wydawcy oraz czytelnicy zorientują się, że są robieni w balona.

Eksperyment powiódł się znakomicie. Artykuł został przyjęty do druku, opublikowany i nikt z wielkich postępowych intelektualistów nie zorientował się, że stanowi on zbiór idiotyzmów.

Najzabawniejsze, że Sokal w swojej parodii często cytował prace redaktorów "Social Text" dla poparcia rozmaitych absurdów. Można by oczekiwać, że sami zainteresowani zaprotestują przeciwko używaniu swoich wypowiedzi dla usprawiedliwiania nonsensów. Nie uczynili tego, co pozwala wysunąć przypuszczenie, że nie do końca rozumieją to, co napisali?

Alan Sokal odczekał jakiś czas, a następnie w innym czasopiśmie wydrukował artykuł wyjaśniający mistyfikację. "Chciałem sprawdzić - napisał - czy prestiżowe czasopismo naukowe opublikuje pracę, która jest co prawda bez sensu, ale która głosi tezy modne w kręgach jajogłowych. Odpowiedź - niestety - brzmi: tak".

Było to wetknięcie kija w mrowisko. W światku akademickim momentalnie wyłoniły się dwa obozy. Jeden składał się z oburzonych: "Jak on śmiał!". Drugi powitał wygłup Sokala entuzjastycznie, zadowolony, że nadęci "intelos" dostali po nosie. Afera szybko trafiła na łamy gazet ("New York Times", "International Herald Tribune", "Observer", "Le Monde" oraz szereg innych poświęciło jej specjalne artykuły), zaś wśród recenzji nie brakło i zatytułowanych Towards Transformative Theory of Total Bullshit ("Ku transformacyjnej teorii kompletnego gówna").

"Aferze Sokala" - bo tak ją nazwano - poświęcono cały dział w "New York Times Review of Books". Sławny fizyk, Steven Weinberg, którego poproszono o omówienie całej sprawy, podsumował ją krótko: "To, co Sokal powypisywał, to są oczywiście absurdy". Ale przynajmniej on pisze jasno o tych absurdach. Natomiast jedyne fragmenty, gdzie jego artykuł zamienia się w kompletny bełkot, to te, w których cytuje oryginalne prace Wielkich Intelektualistów. Dla przykładu, weźmy wypowiedź Jacques'a Derridy, francuskiego filozofa, w którym przedstawia on swoje przemyślenia na temat teorii względności:

Einsteinowska stała nie jest stałą, nie stanowi ona centrum. Stanowi ona samą istotę zmienności: to jest samo sedno. Innymi słowy nie jest to koncept czegoś - centrum, z którego obserwator mógłby ogarnąć istotę rzeczy, lecz jest samą istotą rzeczy.

Steven Weinberg, laureat Nagrody Nobla z fizyki, podsumował te mądrości jednym zdaniem: "Nic z tego nie rozumiem".

Alan Sokal, gdy go pytano o skomentowanie swojego artykułu, odpowiedział

Wszyscy uważają, że pokazałem, że redakcja "Social Text" nie rozumie artykułów, które publikuje. To nie wszystko. Mój artykuł stanowił tylko klej, którym zlepiłem mnóstwo bezsensownych fragmentów prac rozmaitych - uchodzących za wybitnych - filozofów i innych myślicieli, po to, aby ukazać ich absurdalność. Problem nie leży w tym, że mój artykuł został przyjęty do druku - w istocie rzeczy nie wiadomo, dlaczego miałby on NIE zostać opublikowany, albowiem nie różni się on niczym od setek innych, produkowanych bez przerwy przez rozmaitych speców od sociology of science czy innych podobnych dziedzin. I to jest prawdziwy problem".

Świeccy święci

Zanim jeszcze afera ucichła, Sokal poszedł za ciosem i przygotował drugą rundę. Wspólnie z belgijskim fizykiem-teoretykiem Jeanem Bricmontem napisali książkę Fashionable Nonsense ("Modne bzdury") (wyd. Picador), w której wzięli na warsztat szereg uchodzących za wybitnych francuskich intelektualistów, po to, aby dokładniej przyjrzeć się ich pracom. W odróżnieniu od Stanów Zjednoczonych, gdzie Wielcy Intelektualiści są raczej zamykani w uniwersyteckich gettach, z których nie wychylają nosa i których rola w społeczeństwie jest niewielka, we Francji Wielcy Myśliciele stanowią rodzaj świeckich świętych, osobistości o kolosalnych wpływach w systemie edukacyjnym, a często i w polityce - żeby przypomnieć tu chociażby Sartre'a. Nad Sekwaną, aby uchodzić za człowieka kulturalnego, należy posiadać na półce aktualnie modną książkę napisaną przez któregoś z Wielkich Intelektualistów, a przynajmniej wiedzieć o jej istnieniu. Czytać jej już nie trzeba.

Sokal i Bricmont postanowili pokazać, że król jest nagi. Owi wielcy intelektualiści nie mają wiele mądrego do powiedzenia: jeżeli przebić się przez mętne i niezrozumiałe słownictwo ich prac, okaże się, że stanowią one albo zbiór myśli miałkich i banalnych, albo kompletnych nonsensów.

Na swoje ofiary wybrali kilku myślicieli: Jacques'a Lacana - wpływowego specjalistę od psychoanalizy, Julię Kristevę - teoretyka literatury i polityki, psychologa, psychoanalityka, Luce Irigaray - filozofa, teoretyka feminizmu, Bruno Latoura - socjologa, Jeana Baudrillarda - filozofa i socjologa, Gilles'a Deleuze'a i Feliksa Guattariego - filozofów, Paula Virilio - intelektualistę ogólnego. Każdemu z nich poświęcili w swojej książce rozdział, obficie cytując ich prace, a następnie uzasadniając absurdalność zawartych w nich twierdzeń. W wielu przypadkach zresztą nawet komentarz był zbyteczny - ograniczali się tylko do stwierdzenia "a ten fragment pozostawiamy do oceny Czytelnika".

Królowie obrażeni

I tak Wielki Psychoanalityk, Lacan, człowiek, który - jeżeli wierzyć biografom - "nadał psychoanalizie Freuda solidne podstawy naukowe" - dla uzasadnienia swoich rozważań na temat natury chorób psychicznych odwołuje się do pojęć z topologii (dział matematyki), nie wyjaśniając przy tym, co ma topologia oraz figury geometryczne do psychoanalizy, następnie zaś popiera swoje rozważania serią najzupełniej bezsensownych wzorów matematycznych, z których wyciąga wniosek, iż matematyczna liczba "i" - stanowi tak naprawdę symbol męskiego organu płciowego.

Julia Kristeva, teoretyk literatury, w swoich pracach chce stworzyć matematyczną teorię języka poetyckiego (!) i dlatego często powołuje się na rozmaite twierdzenia matematyczne, z których, jak wynika z tekstu, nic nie rozumie. Sokal i Bricmont przyłapali ją nawet na tym, że w traktacie o teorii polityki wypisała definicję pewnego pojęcia matematycznego przepisaną z jakiegoś podręcznika, ale, niestety - źle przerysowała niezrozumiałe dla siebie symbole matematyczne. Wniosek brzmiał: Kristeva nie rozumie tego, o czym pisze, a jeżeli ozdabia swoje teksty o literaturze odwołaniami do matematyki, to tylko po to, aby na czytelnikach zrobić wrażenie kobiety niezwykle wykształconej i inteligentnej, dobrze wiedząc, że wśród ludzi zajmujących się teorią literatury mało jest takich, którzy jej aluzje do matematyki zrozumieją.

Teoretyk feminizmu, Luce Irigaray, bije swoją erudycją wszystko. W swoich książkach twierdzi, że nauka (w tym nauki ścisłe) powstaje zawsze w określonym kontekście historycznym i socjologicznym i dlatego postać teorii naukowej jest zdeterminowana przez płeć naukowca. Na przykład einsteinowskie równanie E = mc2 jest równaniem "typowo męskim", albowiem "uprzywilejowuje ono prędkość światła (c) nad wszystkimi innymi prędkościami, które są dla nas równie ważne". Niestety, Luce Irigaray nie wyjaśnia, czy gdyby Einstein był kobietą, to równanie E = mc2 nie byłoby prawdziwe? A jeżeli nie byłoby prawdziwe - to jaką miałoby postać?

Jeszcze ciekawsze są jej rozważania o tym, dlaczego mechanika brył sztywnych stanowi dział fizyki lepiej przebadany aniżeli mechanika płynów - hydrodynamika. Z pozoru odpowiedź jest prosta: równania ruchu bryły sztywnej są łatwiejsze do rozwiązania niż równania ruchu cieczy. Łatwiej jest matematycznie opisać ruch planety wokół Słońca aniżeli wypływ wody z wanny. Tym niemniej Wielka Myślicielka oferuje odpowiedź alternatywną: mechanika bryły sztywnej rozwinęła się lepiej, albowiem jest to dziedzina męska, a fizycy są (w większości przypadków) mężczyznami, zaś mechanika płynów jest dziedziną kobiecą.

No dobrze - ale dlaczego niby mechanika bryły sztywnej jest dziedziną męską, a mechanika płynów kobiecą? To jest bardzo proste: męski narząd płciowy jest sztywny, podczas gdy żeński narząd płciowy wydziela czasem płyny.

Porażony taką logiką czytelnik jej prac nie ma innego wyjścia jak uznać, że nie dorasta do wyżyn intelektualnych Wielkiej Myślicielki. Na całe jednak szczęście Sokal i Bricmont, nie mówiąc tego wprost, choć dość jednoznacznie, oferują hipotezę odmienną: Lucy Irigaray bredzi. Autorzy w polemice z nią podjęli nawet próbę argumentacji na jej poziomie i twierdzenie, iż "kobiece narządy płciowe wydzielają płyny i dlatego dynamika płynów jest nauką kobiecą", skontrowali pytaniem: "Lucy Irigaray pochodzi z Belgii, czyżby nie wiedziała, co jest symbolem miasta Brukseli?". Tym, którzy w Brukseli nie byli, należy się wyjaśnienie: jest to rzeźba siusiającego chłopczyka.

Bruno Latour pisze komentarze na temat filozoficznych konsekwencji teorii względności, z których wynika, że teorii tej kompletnie nie rozumie.

Sokal przytacza całe fragmenty prac Guttariego i Deleuze'a ilustrujące, że ludzie ci sami nie rozumieją tego, co piszą. W pewnym momencie cytują wyjątkowo niekoherentny tekst, komentując go tylko: "Ten fragment zawiera najwspanialszą mieszankę naukowego, pseudonaukowego i filozoficznego żargonu, jaką kiedykolwiek udało się nam odnaleźć. Tylko geniusz potrafiłby coś podobnego napisać". Nie przytaczam tego fragmentu, mimo że miałem pierwotnie taki zamiar: przetłumaczenie go przekracza moje możliwości.

I tak dalej, i tak dalej.

Książka Fashionable Nonsense stanowi wielki zbiór nonsensownych cytatów z Wielkich Myślicieli, zaopatrzonych w wyjaśnienia adresowane do Czytelników pozbawionych wykształcenia ścisłego, mające im wytłumaczyć, dlaczego dany fragment jest bez sensu. Czytając ją, nie sposób nie przecierać oczu ze zdumienia: jak to możliwe, aby spod piór ludzi uchodzących za inteligentnych wychodziły rzeczy tak beznadziejnie głupie. Dla studenta chcącego poświęcić się filozofii jest to niezwykle cenna lektura: może ona posłużyć za odtrutkę pozwalającą nabrać dystansu do niektórych Mistrzów, zanim jeszcze studiowanie ich prac doprowadzi do nieodwracalnych zmian w mózgu.

Pachołki imperializmu

Sokal i Bricmont ukazują nam nowy, zupełnie nieznany świat Akademii, gdzie pełniący rolę półbogów Wielcy Intelektualiści spisują teksty natchnione, które następnie są wyjaśniane i interpretowane przez nadwornych egzegetów piszących na ich temat prace doktorskie i habilitacyjne, komentarze, komentarze do komentarzy oraz poprawione wersje komentarzy do komentarzy. W pewnym momencie Sokal zaryzykował hipotezę, iż obserwowany kult Wielkich Intelektualistów może stanowić początek jakiejś nowej religii.

W takie to salony bezceremonialnie wkroczyli Sokal i Bricmont, nie padając przed Wielkimi Myślicielami na twarz, lecz wołając, że król jest nagi. Jeżeli dzieła Lacana, Kristevy i innych są dla normalnego człowieka niezrozumiałe, to jest tak nie dlatego, że niosą one niezgłębione pokłady treści, ale dlatego, że nie niosą one nic.

Nietrudno się domyślić, że reakcją ze strony Proroków był atak wściekłości. Najlepiej zachował się Bruno Latour, przesyłając Sokalowi butelkę wina ze swojej winnicy. Pozostali na ogół oskarżyli go o chęć zrobienia intrygi, mającej na celu zmniejszenie przyznawanych przez państwo funduszy na nauki humanistyczne. Poniżej wszelkiej krytyki zachowała się Julia Kristeva, która w histerycznym artykule w prasie oskarżyła Sokala o bycie pachołkiem amerykańskiego imperializmu, w innym zaś wywiadzie nazwała go osobnikiem chorym psychicznie. Do odpierania zarzutów merytorycznych, jakie postawili jej Sokal i Bricmont, nie zniżyła się, bo po co. No cóż, klasę intelektualisty poznać też po sposobie reagowania na krytykę, a dla niektórych przyzwyczajonych do czołobitności okazała się ona bardzo gorzką pigułką.

Wszystko to byłoby dość zabawne, gdyby nie było prawdziwe. Niestety, Sokal i Bricmont podają przykłady ilustrujące, jak postmodernizm potrafi stać się niebezpieczny: w jednym z rozdziałów swojej książki ukazują, jak pewien wpływowy w systemie edukacyjnym Belgii pedagog w podręczniku adresowanym do nauczycieli szkół średnich wypisuje kompletne głupoty na temat systemów heliocentrycznego i geocentrycznego, powołując się przy tym na prace postmodernistów.

Gdy sobie uświadomimy, że wysoko postawieni ludzie w rozmaitych ministerstwach edukacji traktują omawianych postmodernistycznych filozofów najzupełniej poważnie, to postmodernizm przestaje być śmieszny, a zaczyna być przerażający.

Poradnik idioktualisty

Kropkę nad "i" w debacie postawił australijski informatyk, Andrew Bulhak. Oto Alan Sokal w jednym z wywiadów stwierdził, że bycie nowoczesnym postmodernistycznym filozofem jest w gruncie rzeczy bardzo proste: należy, pisząc artykuły, stosować się do trzech zasad. Po pierwsze - należy używać zdań długich, gramatycznie poprawnych, lecz nie niosących żadnej treści. W tym sporcie rekordzistą jest Paul Virillo, w którego pracach Sokal zdołał odszukać zdanie liczące 193 słowa, a które nie oznaczało kompletnie nic. Po drugie: należy stosować właściwe słownictwo typu: "obiekt", "hiperprzestrzeń", "struktura", "topologia", a zwłaszcza terminów kończących się na "-izm": "strukturalizm", "dekonstrukcjonizm", itp. I po trzecie - należy zamieszczać dużo odnośników do prac innych myślicieli postmodernistycznych.

Andrew Bulhak te obserwacje doprowadził do logicznego końca, ujmując je w formie eleganckiej teorii matematycznej, którą opisał w artykule On the simulation of postmodernism and mental debility using recursive transition networks ("Symulacja postmodernizmu oraz debilizmu umysłowego za pomocą sieci rekursywnych") (Monash University Computer Science Technical Report 96/264), a następnie, bazując na niej, napisał program komputerowy automatycznie komponujący artykuły na temat filozofii postmodernistycznej. Efekt można znaleźć w sieci www pod adresem http://www.elsewhere.org/pomo/. Zaglądając tam, zobaczymy - każdorazowo inny! - wygenerowany przez komputer artykuł, niczym nie różniący się od tych, jakie są dziełem omawianych przez Sokala Wielkich Intelektualistów. (Proszę porównać teksty generowane przez komputer z fragmentami przytaczanymi w książce Sokala i Bricmonta!) Należy się domyślać, że dzięki programowi Bulhaka idioktualizm na amerykańskich (i nie tylko) uczelniach wejdzie w nową fazę bujnego rozwoju.

Tomasz Włodek
http://www.psychologia.net.pl/artykul.php?level=545

Autor, ur. 1965, jest pracownikiem naukowym, przebywa w USA. Publikował w miesięczniku "W drodze" oraz w polskiej prasie wydawanej poza granicami kraju.

Artykuł opublikowano w miesięczniku "W drodze". Skopiowano na strony portalu Psychologia.net.pl za zgodą Redakcji.

Zobacz także: ksiązka Alana Sokala i Jeana Bricmonta - "Modne bzdury. O nadużywaniu pojęć z zakresu nauk ścisłych przez postmodernistycznych intelektualistów"

Modne bzdury. O nadużywaniu pojęć z zakresu nauk ścisłych przez postmodernistycznych intelektualistówModne

Alan Sokal, Jean Bricmont

Prószyński i S-ka, Warszawa 2004.

Czy topologia matematyczna objaśnia psychikę ludzką? Czy pola semantyczne słów podlegają prawom geometrii nieeuklidesowej? Czy istotnie brak eleganckich rozwiązań w mechanice cieczy jest wynikiem seksizmu, który nakazuje fizykom mężczyznom interesować się wyłącznie mechaniką ciała sztywnego...? Czy "postmodernizm" w dziedzinie nauki oznacza całkowite odejście od metod empirycznych i racjonalnych na rzecz relatywizmu epistemologicznego? Te i inne modne bzdury - zawarte w dziełach francuskich intelektualistów, którzy w swych wywodach dotyczących szeroko pojętych nauk społecznych nadużywali terminologii i systemu pojęć z zakresu nauk ścisłych, dysponując niewielką znajomością tych dziedzin - szeroko omawiają i krytykują Alan Sokal i Jean Bricmont. "Modne bzdury" są rozszerzoną i znacznie bardziej bogato udokumentowaną wersją prześmiewczego artykułu Alana Sokala, pod dostojnie brzmiącym tytułem "Przekroczyć granice: ku hermeneutyce transformatywnej grawitacji kwantowej", opublikowanego z całą powagą przez znane pismo amerykańskie "Social Text". Książka stanowi jednocześnie odpowiedź na zarzuty przeciwników, jak i solidną podstawę dla tych, którzy już dawno podejrzewali, że pod warstwą naukowo brzmiących terminów nie kryje się głębsza myśl, że "król jest nagi".

środa, 27 sierpnia 2025

Izrael celowo zabija dziennikarzy w Strefie Gazy. Ponad 192 dziennikarzy zostało zamordowanych


Dziennikarze w Strefie Gazie są zabijani przez Izrael, by świat nie zobaczył rozgrywającego się tam horroru – pisze we wtorek „Sueddeutsche Zeitung”. Niemiecki dziennik ocenia, że rząd Benjamina Netanjahu „prowadzi z nimi wojnę” i celowo pozbawia życia.

Zabito 192 dziennikarzy

„SZ” przytacza statystyki, zgodnie z którymi od października 2023 roku ponad 192 dziennikarzy zostało zabitych przez izraelską armię. W poniedziałkowym ataku na szpital im. Nasera w Chan Junus śmierć poniosło co najmniej 20 osób, a wśród ofiar znaleźli się dziennikarze pracujący m.in. dla telewizji Al-Dżazira, agencji Reutera i AP czy stacji NBC.

Niemiecka gazeta przypomina losy fotoreportera i laureata Nagrody Pulitzera Anasa al-Szarifa, który zginął w izraelskim nalocie 10 sierpnia. „To była śmierć spodziewana, izraelska armia prowadziła przeciwko niemu wielomiesięczną kampanię, na wszystkich frontach. Al-Szarif liczył się ze swoją śmiercią, prosił ludzi, by nie przebywali blisko niego” – czytamy w artykule. Nie pomogły nawet apele o zapewnienie mu bezpieczeństwa ze strony Komitet Obrony Dziennikarzy (CPJ).

„SZ” nie wierzy, by zapowiedziane przez władze Izraela śledztwo w sprawie ataku na szpital im. Nasera okazało się owocne. „Można spodziewać się, że doprowadzi donikąd” – ocenia.

„Tak było w przypadku śmierci palestyńsko-amerykańskiej dziennikarki Al-Dżaziry Szirin Abu Akila, zabitej przez izraelskiego snajpera w 2022 roku bez żadnych konsekwencji. Tak samo było również w przypadku śmierci dziennikarza agencji Reutera Issama Abdallaha, który został trafiony izraelską rakietą w październiku 2023 roku” – czytamy w „SZ”.

„Zabójstwa te były celowe i rozmyślne”
Zabójstwa te były „celowe i rozmyślne”, jak wynika ze śledztw Reporterów bez Granic i wielu innych organizacji.

„SZ” nie ma wątpliwości, że „rząd Izraela i jego armia prowadzą w istocie celową wojnę przeciwko prasie, a zagranicznym dziennikarzom odmawia się niezależnego dostępu do Strefy Gazy”.

Co więcej, „lokalni dziennikarze w Gazie są zabijani przez Izrael, by świat nie zobaczył rozgrywającego się tam horroru”. A ci, którzy tam wciąż pracują, robią to ze „świadomością, że wkrótce staną się celem ataku Izraelczyków”.

„Sueddeutsche Zeitung”: Izrael celowo zabija dziennikarzy w Strefie Gazy

26.08.2025