poniedziałek, 25 sierpnia 2025

O nagiej japońskiej skrzypaczce na kolanach Jeżowa, egzekucji Berii, i ...

 Premiera „Pana Wołodyjowskiego” odbyła się w Kielcach.

Po projekcji filmu partyjny nacjonalista, towarzysz Mieczysław Moczar, wzniósł toast za zdrowie moich rodziców, którzy wychowali takiego wspaniałego Polaka. 

A paradoks „Pana Wołodyjowskiego”, wtedy najbardziej patriotycznego z polskich filmów, polegał na tym, że scenarzysta Jerzy Lutowski, reżyser Jerzy Hoffman, asystent reżysera Jakub Goldberg, autor zdjęć Jerzy Lipman i kierownik produkcji Wilhelm Hollender, eto wsio byli Jewrieje, adin w adnawo[34].

Czy towarzysz Moczar, zresztą po ojcu Ukrainiec, rozmawiał wtedy z Panem na osobności, fraternizował się?

Oj, co to, to już nie!

*

Z wielkich polityków piłem też z Nikitą Chruszczowem. Znałem Walentina Jeżowa, scenarzystę „Ballady o żołnierzu”[39]. Gdy przyjechał do Polski, nocował u nas, w małym mieszkaniu na 3 Maja. Walka akurat wyjechała, więc Jeżow sprowadził dwie kurewki. Jedną dla siebie, drugą dla mnie. Mnie pan Bóg ochronił, bo odmówiłem, i Jeżow spał z obiema. Złapał potwornego trypra, z którego się długo leczył. Potem opowiadał wszystkim, że złapał trypra w domu u Hoffmana. 

Jeżow przyjaźnił się z synem Chruszczowa, naukowcem, inżynierem, który też miał syna – kopię dziadka, małego i okrągłego. Kiedyś Jeżow zabrał nas do naukowca. Scena wygląda tak: w moskiewskim mieszkaniu przy stole siedzą gospodarz, Wiesiek Bożym, Walka, ja i Jeżow. A na kolanach Jeżowa, naga jak ją pan Bóg stworzył, japońska skrzypaczka, laureatka Konkursu Czajkowskiego. Siedzi i gra. Jest w Jeżowie śmiertelnie zakochana, my dla nich nie istniejemy. Ona jest naga, bo Jeżow tak sobie zażyczył. 

To była nagość godna uwagi?

Dziewczyna była ładna, ale w takich sytuacjach człowiek czuje się zażenowany. Nie wie, co zrobić z oczami. Siedzimy, pijemy ormiański koniak i nagle dzwonek do drzwi. Japonka sfrunęła z kolan Jeżowa do sąsiedniego pokoju. Pan domu poszedł otworzyć. Wchodzi Nikita z bombonierką dla wnuka. Po chwili skrzypaczka pojawia się już ubrana. Chruszczow pije z nami jeden koniak, drugi i opowiada o tym, jak zginął Ławrientij Beria. 

Egzekucję powierzono pułkownikowi, któremu Beria wykończył wcześniej całą rodzinę. Pułkownik kazał ustawić w szeregu kilkudziesięciu współpracowników Berii i jego samego. A potem odliczać do dwóch. Każdy, kto był numerem drugim, natychmiast ginął. Ale Beria ciągle miał jedynkę. Ze strachu parokrotnie mdlał. W końcu tylko on pozostał żywy. Wtedy pułkownik „dołączył do szeregu”, powiedział „adin” i zastrzelił Berię, który wreszcie był drugi. 

To historia raczej zmyślona, ale fascynująca.

*

Holoubek nie wystąpił w „Potopie”, za to żartował z Łomnickiego, że ten dopiero w połowie filmu zorientował się, że tym razem nie gra głównej roli.

*

Złośliwy Kersten po filmie zorganizował w Toruniu spotkanie z profesorami od XVII wieku. Pokazano im „Potop”. Wstaje staruszek zasuszony jak pergamin: „Mam nadzieję, że pan reżyser wie, że Radziwiłł był kalwinem”. Oczywiście, że wiem. „Mam nadzieję, że pan reżyser wie, że kalwini nie uznają relikwii ani świętych”. Wiem. „A krucyfiks, który Radziwiłł daje do ucałowania Kmicicowi, jest relikwiarzem. He, he, he”. 

Na moment zdębiałem. Adam czeka, co odpowiem. I wtedy mnie olśniło: „Mam nadzieję, że pan profesor wie, że przodkowie Radziwiłła byli katolikami, a przodkowie przodków prawosławnymi. Oni uznawali relikwiarze. Czy pan profesor wyklucza, że z szacunku dla przodków Radziwiłł mógł zachować krucyfiks swego pradziada?”. Cała sala biła mi brawo.

*

„Potop” w 1975 roku był nominowany do Oscara. Trudno to sobie wyobrazić, ale Polska nie była wcale zainteresowana wysunięciem „Potopu” do Oscara. Pomógł przypadek. Do Polski przyjechał ze Stanów przyjaciel Dygatów Bronisław Kaper, popularny i szanowany kompozytor, członek Amerykańskiej Akademii Filmowej. Jak obejrzał „Potop”, sprawił, że to Akademia półoficjalnie zaprosiła ten film do Oscara.

Ale i tak nic by z tego nie wyszło, gdybyśmy z moją żoną Walą sami nie wzięli kopii pod pachę i nie zawieźli do Kalifornii. Na miejscu okazało się, że Kaper bardzo się przyjaźni z Arturem Rubinsteinem. Przywieźliśmy Kaperowi kubańskie cygara, ale on ich nie palił. Co innego Rubinstein. Wala, wręczając cygara Rubinsteinowi, nadepnęła mu na odcisk. Nosił buty z cienkiej skórki, więc aż przed nią klęknął. 

Rubinstein był zupełnie zwariowany na punkcie Sienkiewicza. Odwołał koncert w Nowym Jorku, żeby być na projekcji „Potopu”. Oczywiście podały to z hukiem wszystkie media. Projekcję przeniesiono do dużej sali, a i tak ludzie siedzieli na schodach, stali pod ścianami. Byli ciekawi, co to za film, dla którego Rubinstein zrezygnował z koncertu. 

Rubinstein wprowadził mnie na scenę i przedstawił. Był tak zdenerwowany, że zaczął mówić po polsku. Jego żona krzyczy z sali: „Idioto! Oni ciebie nie rozumieją!”. A Rubinstein na to: „To niech się nauczą!” 

Wszystko to leci na żywo w telewizji. Rubinstein zrobił mi reklamę, której nie można mieć za żadne pieniądze. Po projekcji były owacje i natychmiast propozycja, żebym film sprzedał. Proponowały to duże studia – że zaangażują do dubbingu najwybitniejszych aktorów. Oferowali milion dolarów. Na owe czasy to była bajońska suma. 

Zgodził się Pan?

Zadzwoniłem z ambasady do Filmu Polskiego. No i słyszę, że nie mam prawa nic robić, że oni sami będą sprzedawali film. Po dłuższym czasie przyjechało pięciu ludzi, z których trzech nie mówiło po angielsku. Było oczywiście za późno. Wszystko szlag trafił.

Jak czuł się Pan wśród gwiazd Hollywood?

Drugim obok Kapera członkiem Akademii, który się nami opiekował, był Gregory Peck. Moja żona znalazła od razu wspólny język z teściową Pecka pochodzącą z białej rosyjskiej arystokracji. Przyjeżdżając na ceremonię, przywieźliśmy im zestaw płyt z rosyjskimi romansami. Wiedzieliśmy wcześniej, że nie dostaniemy Oscara. Kaper powiedział mi, że strona polska nie spróbowała stworzyć wspierającego nas lobby, choć jedynym konkurentem dla „Amarcordu” Felliniego był właśnie „Potop”. Fellini, który zresztą nie przyjechał, z nieznanych mi powodów miał tam wielu przeciwników. 

Podczas drugiego pobytu w Stanach dostałem propozycję pozostania i pracy w Hollywood. 

Dlaczego Pan z niej nie skorzystał?

Wiedziałem, że to oznaczałoby niemożność powrotu do Polski. A zostawiłem w niej rodziców i przyjaciół. Nie zdecydowaliśmy się na to z Walą.

A jakie były pierwsze reakcje na „Potop” w Polsce?

Pierwszą pełną wersję oglądaliśmy w hali dźwięku w wytwórni w Łodzi. Nigdy nie robiłem tajemnicy z przeglądu materiałów, więc tłum był wielki. W jego środku przez ponad pięć godzin stał Wojciech Has. Po pokazie zapadła cisza i usłyszeliśmy głos Hasa: „To jest amerykańskie kino!”.

*

Najpierw mieszkaliśmy u moich rodziców, na Nowowiejskiej, ale zanim w roku 1962 pobraliśmy się, wynajęliśmy kawalerkę w okolicy Hożej i Kruczej, blisko mojego przyjaciela, dziennikarza Jurka Bekkera. Po ponad roku przenieśliśmy się na 3 Maja, do domu zbudowanego na fundamentach pochodzących jeszcze sprzed wojny. Tyle że w związku z obowiązującymi w PRL-u normami nie wolno było tworzyć dużych apartamentów, więc w budynku były wielkie hole i małe klitki do mieszkania. Nasza miała 40 metrów kwadratowych, łącznie z loggią. To w tym mieszkaniu zrobiono rewizję, gdy kręciłem „Pana Wołodyjowskiego”. 

I właśnie tam odwiedziła nas ekipa kręconego w Warszawie filmu Anatole’a Litvaka „Noc generałów” (1967), według książki Hansa Kirsta o niemieckim majorze, który w wojennej Warszawie prowadzi śledztwo w sprawie zabójstwa prostytutki. Majora grał Omar Sharif. Sam Spiegel, pochodzący z Polski producent filmu, zażyczył sobie wizyty w domu jakiegoś reżysera. 

Ja się przeraziłem, jak my ich przyjmiemy, ale Wala powiedziała: „Spokojnie”. Przyszli między innymi Spiegel, Litvak, Sharif i Peter O’Toole. Walentyna kazała mi powiedzieć, że ich przepraszam, że nie zostali zaproszeni do naszej willi, która jest teraz w remoncie, tylko do mojego atelier, gdzie pracuję. Od swojej koleżanki Stefy Niedźwieckiej prowadzącej Desę wypożyczyła wielką XVIII-wieczną srebrną miednicę, do której wrzuciła czarny kawior z dwóch dwukilogramowych puszek. Obok położyła duże srebrne łyżki, kupione w Peweksie cytryny, czarny chleb i zmrożoną wódkę. Wykręciła w mieszkaniu korki, żeby nie było widać, jak jest małe. Za to w kątach rozstawiła zapalone świece. 

Goście z Zachodu przez lata opowiadali o tym niesamowitym przyjęciu. Zrobiło na nich takie wrażenie jak na mnie nocny połów jesiotra na Wołdze, pod Astrachaniem. Na łodzi stały żeliwne lampy. Złowione jesiotry rozcinano, a wyciągnięty z nich kawior wrzucano do drewnianych beczułek, solono i mieszano drewnianymi łychami. Do tego kawioru podawano wódkę chłodzoną w siatkach zanurzonych w wodzie. 

Podawaną w szklankach?

Wyłącznie.

*

„Wedle wyroków Twoich” (1983) to koprodukcja Pańskiego Zespołu „Zodiak” i firmy Artura Braunera, łódzkiego Żyda, który osiadł w ówczesnym Berlinie Zachodnim. Brauner wciąż żyje, dobija setki. Powiedzmy coś o nim.

Uroda trochę cygańska, takie włosko-żydowskie oczy. Niesamowity niuch do robienia pieniędzy. Zbił majątek w czasie blokady Berlina, gdy w Berlinie Zachodnim wybuchła panika i ludzie zaczęli masowo wyprzedawać nieruchomości. Brauner zaciągnął wtedy kredyt i je pokupował. Kino to było jego hobby, prowadził poważną swego czasu wytwórnię CCC Filmkunst. Z gustem bywało u niego różnie. 

Jego młodszy brat Wolf Brauner pracował przy ich filmach jako kierownik produkcji. Na przełomie lat 80. i 90. robili w Zakopanem „Złoto Alaski” według Jacka Londona. Jurek Gościk był tam operatorem. Artur Brauner przyjechał na wizytację, a potem do Berlina odwiózł go Leszek Wieczorkiewicz, kierowca jeżdżący wiele lat w Zodiaku. W Berlinie Wieczorkiewicz nocował w najtańszym hotelu. Zapytał Braunera: „Panie Arturze, ale chyba jakieś diety mi się należą?”. „Diety? Jakie diety?” – Brauner na to. Przy pożegnaniu Wieczorkiewicz powiedział więc, że następnym razem Brauner będzie musiał wracać z Polski pociągiem albo na piechotę. Niedługo potem Wieczorkiewicza spotyka Wolf. „Co pan zrobił mojemu bratu?” – woła. Wieczorkiewicz przestraszył się, że coś się stało. „Mój brat nigdy nikomu nic nie dał. Mnie nigdy nic nie dał. A panu kazał wypłacić premię”. 

Brauner nigdy nie kupował nowego samochodu. Mówił: „Już w momencie wyprowadzenia z salonu nowy samochód traci na wartości 30 procent”. Brauner miał zaufany garaż, w którym kupował wyłącznie samochody używane. Wala spytała go kiedyś: „Panie Arturze, dlaczego w pociągu jeździ pan drugą klasą?”. On popatrzył na nią i mówi: „A czy druga klasa jedzie do tyłu?”. 

Jednocześnie Brauner uwielbiał piękne kobiety i potrafił na nie wydać spore pieniądze.

*

Gregory’ego Pecka poznaliście dzięki jego rosyjskiej teściowej.

Walentyna nawiązała sporo kontaktów wśród białej rosyjskiej emigracji. Gdy kręciłem „Piękną nieznajomą”, pewna hrabina zaprosiła nas na pogrzeb wielkiego księcia Romanowa, jednego z ostatnich pretendentów do tronu. Ceremonia odbywała się w Soborze Isakowskim w Sankt Petersburgu. Przy trumnie czuwała straż kozaków: pagony mieli z papieru, krzyże Świętego Jerzego wycięte z blachy, stroje skompletowane ledwie w połowie, bo jeszcze nie dorobili się na kapitalizmie. W ławach siedziały damy w czarnych woalkach pragnące pożegnać martwego Romanowa przywiezionego z Paryża. 

W każdym mieście, nawet na końcu świata, są jacyś Rosjanie. Traktują mnie grzecznie, ale gdy się dowiadują, że jestem reżyserem „Znachora”, to nie ma takiej rzeczy, której by dla mnie nie zrobili. Niezbadane są wyroki Opatrzności. Dlaczego akurat „Znachor” tak odpowiada ich wrażliwości? Może dlatego, że dzieje się na Kresach Wschodnich.

Jerzy Hoffman

Po mnie choćby "Potop"

Rozmawia Jacek Szczerba 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.