(...)
W ogóle Pani nie wspierał?
– Wspierał. Świeżo po studiach, kiedy nie miałam żadnej pracy, pomagał mi finansowo, zwłaszcza w momentach najtrudniejszych dla mnie.
– Byliście oboje dorośli, nie musiał się już bać roli ojca.
– Stosunki między nami nigdy nie były bardzo ciepłe, ale z czasem zrobiły się bardziej normalne. Kiedy po zawale leżał w szpitalu, w połowie lat pięćdziesiątych i później, odwiedzałam go i był z tego zadowolony. Pamiętam, że nawet podczas choroby nie tracił poczucia humoru. Opowiadał, że lekarze przychodzą do niego wieczorami i grają do północy w karty.
– To powtarza się prawie we wszystkich wspomnieniach – był namiętnym brydżystą.
– Co tydzień odbywały się w mieszkaniu ojca wieczory brydżowe, które przeciągały się bardzo długo w noc. Najczęściej przychodzili Tadeusz Żeromski, Stefania Grodzieńska i aktorka Lidia Wysocka.
– Lubił dzieci?
– Chyba lubił.
– Chyba?
– Nigdy go o to nie pytałam.
– A jakie miał w ogóle podejście do dzieci?
– Do cudzych? Dobre.
– Antoni Marianowicz powiedział kiedyś, że bał się dzieci.
– Spotykał się z dziećmi stale, więc chyba się ich nie bał, albo bardzo dobrze to ukrywał. Dzieci go kochały, pisały listy, przynosiły kwiaty, ustawiały się w kolejkach po autografy.
– Był też dość kochliwy.
– To prawda, nie rozumiem tylko, czemu musiał się za każdym razem żenić? Z moją matką miał ślub katolicki, z drugą żoną – ewangelicki, bo kościół katolicki nie pozwalał na rozwody, a z Janką, po wojnie, już tylko cywilny.
– Nie za każdym razem się żenił. Żonaty był trzykrotnie, ale kobiet w jego życiu było znacznie więcej.
– Na poważnie chyba jeszcze tylko jedna. Być może nawet by się z nią ożenił, ale ona nie chciała rozwieść się z mężem. Niewiele wiem na ten temat, choć na pewno lubił kobiety. A one często zachwycały się, jakiego mam uroczego ojca.
– Ci, którzy go wspominają, podkreślają jego urok osobisty i elegancję.
– Bardzo dbał o wygląd i ubranie. Kiedyś powiedział mi, że musi być zawsze ogolony i przyzwoicie ubrany, bo nieogolony i obdarty to może być co najwyżej milioner. Kobiety też lubił przede wszystkim piękne i eleganckie.
– Odmłodził się o dwa lata. Dla trzeciej żony?
– Nie sądzę, może wydawało mu się, że rok 1900 wygląda lepiej niż 1898, a na pewno ładniej. Przecież te dwa lata nie miały żadnego znaczenia.
– W papierach po Pani ojcu pozostała kartka z wierszem, pracowicie poskładana z podartych kawałków papieru, a potem naklejona na inną kartkę. Ten wiersz chyba nie był nigdy publikowany.
– Myślę, że to wiersz adresowany do jego ostatniej ukochanej, z którą spotykał się u ciotki Haliny. Podarł go, a ciotka skleiła i trzymała u siebie.
– Adresatką listu była ta, która nie chciała się dla niego rozwieść?
– Tak. I więcej nie mam na ten temat nic do powiedzenia.
– A jak było z jego religijnością?
– Nijak. Religia mu w niczym nie przeszkadzała, ale nie potrzebował jej. Wigilię obchodził hucznie, z gośćmi, w stosunku do innych był bardzo tolerancyjny.
– Pojawiał się w rozmowach temat żydowskiego pochodzenia rodziny?
– Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek była o tym mowa. W każdym razie nie sądzę, żeby to było dla ojca jakimkolwiek problemem. Lesmanowie byli rodziną od dwóch pokoleń całkowicie spolszczoną. Bolesław Leśmian i jego rodzice spoczywają w Warszawie na Powązkach, rodzice ojca na cmentarzu ewangelicko-augsburskim, on sam także na Powązkach wojskowych.
– Skąd to religijne zamieszanie?
– W przedwojennej Polsce nie było ślubów cywilnych, a kościół katolicki nie uznawał rozwodów, więc wiele osób zmieniało wyznanie na protestanckie, żeby móc ożenić się drugi raz.
– Wspominał w rozmowach z Panią okupację?
– Nie, nigdy o tym nie mówił. Wiedziałam, że w pewnym okresie ukrywał się ze swoim przyjacielem Adamem Ostoją-Owsianym w Opaczy. Jest nawet wiersz o tym, ale nie wracał do tamtych czasów. A potem była już Warszawa.
– Nie bał się zdemaskowania przez szmalcowników? Mimo pochodzenia?
– Nie wiem, czy były w nim takie lęki, słyszałam, że chodził po kawiarniach, ale pamiętam, że dziadek w czasie okupacji czytał w jakiejś gazecie napastliwy artykuł o pisarzach żydowskiego pochodzenia, w którym było wymienione nazwisko ojca.
– Był znany i wszyscy wiedzieli, że Brzechwa, czyli mecenas Lesman, jest pochodzenia żydowskiego, a to oznaczało zagrożenie.
– Jakimś zabezpieczeniem była na początku Wita Niedzielska. Kiedy rozstał się z nią, bo zaczęła się jego wielka miłość do Janki, znów zamieszkał u swojej siostry. Ale z Witą utrzymywał kontakty także po wojnie.
– Wybaczyła mu?
– Chyba wybaczyła. Wyjechała za granicę, ale co jakiś czas przyjeżdżała do Polski. Spotkałyśmy się po śmierci ojca. Była ona, Janka Brzechwina i ja. Wita wspominała, jak kiedyś, już po wojnie, ojciec zadzwonił do niej i poprosił, żeby kupiła bukiet róż i dostarczyła do pociągu, którym jechała jakaś jego nowa flama, nie pamiętam która. Pomysł raczej dziwny, ale Wita te róże kupiła i zaniosła. – No, czy ja mogłam Jankowi odmówić? – powiedziała.
– A o co obraziły się na Pani ojca córki Bolesława Leśmiana?
– O pieniądze.
– Oskarżyły go, że przywłaszczył sobie pieniądze za tom poezji Leśmiana...
– Nie sam, ale razem z ciotką Celiną. To było pierwsze po wojnie wydanie poezji Leśmiana, o które ojciec musiał bardzo zabiegać. Gdyby nie on, prawdopodobnie nie byłoby tych wierszy wcale, bo z żoną i córkami, które były już wtedy w Argentynie, nie było kontaktu. Owszem, ojciec i ciotka Celina jakieś pieniądze dostali, ale wcale nie dużo, i w dodatku w złotówkach. Żeby przekazać je żonie i córkom, musieli zamienić je na dolary, oczywiście po kursie czarnorynkowym, i znaleźć sposób na wywiezienie ich z Polski, co było w tamtych czasach karane. Kiedy ojcu udało się wreszcie te dolary jakoś przekazać, one i tak uznały, że dostały za mało.
– Ojciec zaczął pisać dla dzieci dość późno i nieoczekiwanie. Był lirykiem, autorem wierszy satyrycznych, a tu nagle Kaczka dziwaczka. Skąd taki zwrot?
– Ja tłumaczę to sobie właśnie kompleksem Leśmiana. Wiedział, że to wielki poeta, podziwiał go, ale był często do niego porównywany, przecież wszyscy wiedzieli, że są kuzynami. To mogło podcinać mu skrzydła. Wiersze dla dzieci, wspaniałe przecież, pozwalały mu się od Leśmiana odróżnić. A po wojnie twórczość dla dzieci była miejscem, gdzie mógł schronić się przed polityką, która wciskała się wszędzie.
– Często żalił się, że jako twórca literatury dla dzieci nie jest traktowany poważnie. Rozmawiał z Panią o swojej twórczości?
– Nie.
– Jak reaguje Pani na powracające dyskusje, czy Jan Brzechwa jest godny, by być patronem szkoły.
– Całe to zamieszanie to jakiś absurd. Każda szkoła może wybrać sobie takiego patrona, jakiego chce, i dyskusja, czy mój ojciec na to zasługuje, czy nie, nie ma zupełnie sensu. W Polsce jest wystarczająco dużo szkół i przedszkoli, które chcą, by ich patronem był Jan Brzechwa.
– Krytycy twierdzą, że ktoś, kto pisał w okresie stalinowskim socrealistyczne wiersze, nie może być wzorem dla młodzieży.
– Okres, kiedy ojciec uległ komunistycznej presji nie trwał długo. Wielu pisarzy tworzyło w okresie stalinowskim rzeczy znacznie gorsze, a dziś uważani są za świętych.
– Przeciwnicy ojca twierdzą, że był konformistą.
– Absurdem jest wymaganie od artystów nieskazitelności. Jeśli chcemy, żeby to byli sami święci, wyrzućmy z muzeów i bibliotek wielu twórców.
– Zarzucano mu brak patriotyzmu.
– To bzdura. Mogłabym oczywiście przypominać jego udział w wojnie w 1918 roku i w wojnie polsko-bolszewickiej w 1920, czy wiersze, które napisał o Piłsudskim, a potem o powstaniu warszawskim. Ale ludzi, którzy zarzucają mu brak patriotyzmu, to prawdopodobnie i tak nie przekona. Jasne, że lepiej byłoby, gdyby tych kilkunastu wierszy po wojnie nie napisał, ale na pewno nie przekreślają one znaczenia jego utworów dla dzieci.
– Do Pani miano pretensje, że broniąc ojca, dowodząc jego polskości i patriotyzmu, podnosząc wojenne zasługi i związki z chrześcijaństwem, niejako zgodziła się Pani z tezą, że żydowskie korzenie to coś złego.
– Awanturę rozpętali dziennikarze, a potem zaczęła żyć własnym życiem. Nie zaprzeczałam korzeniom rodziny ojca, mówiłam tylko, że ta przeszłość nie miała dla niego żadnego znaczenia. Dlatego ani czynienie mu z tego zarzutu, ani bronienie go, nie ma sensu. Gdyby nie dziennikarze, sprawa szybko wypaliłaby się, jak każdy lokalny konflikt.
– Rejestrowała Pani w ogóle tę polityczną część twórczości ojca w czasie, gdy powstawała?
– W ogóle do mnie nie docierała. Najpierw byłam w liceum, potem studiowałam na Akademii Sztuk Pięknych i miałam zupełnie inne problemy.
– Myśli Pani, że naprawdę wierzył w komunizm, czy po prostu chciał zapewnić sobie spokój. A może pisał te wiersze dla pieniędzy?
– Nie rozumiem powodów, dla których to robił, ale pieniądze w ogóle nie wchodziły w grę. Przypuszczam, że wszyscy, którzy zaangażowali się wtedy w życie polityczne, trochę wierzyli. Przynajmniej ci, którzy przeżyli okupację w Polsce, w Generalnej Guberni. Niektórzy naprawdę potraktowali przyjście Rosjan jak wyzwolenie.
– Ojciec rozmawiał z Panią o polityce?
– Nie, naśmiewał się tylko trochę ze swojej siostry, że reakcjonistka, bo ciotka Halina była bardzo krytyczna wobec panującego w PRL ustroju.
– Pracował w domu czy wyjeżdżał z Warszawy, żeby pisać?
– Najpierw pisał w domu. Wstawał wcześnie rano, zjadał śniadanie i siadał do pracy, ale kiedy zamieszkała z nimi rodzina Janki, coraz częściej wyjeżdżał do Obór.
– Był chyba, jak na ówczesne czasy, bogatym człowiekiem. Milionowe nakłady jego wierszy robią wrażenie.
– Podobno był bogaty, zarabiał dużo, ale też bardzo dużo pieniędzy wydawał. Pomagał ludziom i utrzymywał całą rodzinę swojej trzeciej żony, ale lubił też się zabawić, więc wydawał sporo na bankiety, pożyczał, stawiał.
– Wie Pani, dlaczego po wojnie zrezygnował z adwokatury i poświęcił się pisaniu?
– Myślę, że jeśli chciał naprawdę pisać, byłoby to bardzo trudne do pogodzenia z praktyką adwokacką. Bo to tak, jakbym ja, będąc malarką, chciała być jednocześnie główną księgową.
– Kiedy zaczęły się ukazywać powieści Joanne K. Rowling o Harrym Potterze, pojawiły się głosy, że to plagiat z Akademii Pana Kleksa. Że akademia to Hogwart, Kleks to profesor Dumbledore, golarz Filip – Voldemort, a Adaś Niezgódka to pierwowzór Harry’ego.
– Owszem, są tam elementy podobne i takie, które się wręcz powtarzają, ale nie ma sposobu, by dowieść, że to plagiat. Walka o to nie ma sensu. W baśniach często powtarzają się pewne postaci i schematy.
– Ojciec chwalił się, że Akademią Pana Kleksa zainteresowało się Hollywood?
– Nigdy mi o tym nie wspominał.
– Był chyba dość skryty.
– Był dyskretny, poza tym całą prawdę o człowieku zna tylko on sam. W książce Sándora Máraia Pokój na Itace syn Odyseusza mówi: – Cóż ja mogę o nim wiedzieć, przecież byłem tylko jego synem. Żona mówi: – Czyja mogę naprawdę coś o nim wiedzieć, byłam tylko jego żoną. A ja byłam tylko córką Jana Brzechwy.
Krystyna Brzechwa jest absolwentką Wydziału Malarstwa ASP w Warszawie (w pracowni prof. Eugeniusza Eibischa). Debiutowała na Wystawie Młodej Plastyki w warszawskim Arsenale w 1955 r. Miała kilkadziesiąt wystaw indywidualnych w kraju i na świecie (m.in. w Londynie, Sztokholmie, Nowym Jorku).
Z książki Mariusza Urbańska
Brzechwa nie dla dzieci
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.