W owym szesnastym jednak roku mojego
życia trudności materialne zmusiły rodzinę do przerwania
wszelkich moich studiów. Przez pewien okres mieszkałem bezczynnie w
domu rodziców. To wówczas szczególnie rozkrzewiły się nade mną
chwasty, a nie było ręki, która by je pełła. Cóż o tym mówić!
Mój ojciec, kiedy pewnego razu w łaźni publicznej dostrzegł u
mnie oznaki dojrzewania i młodzieńczego podniecenia, ucieszył się
tak, jakby mu już zamajaczyła nadzieja wnuków, i opowiedział o
tym matce. Był w upojeniu — w takim upojeniu, w jakim świat ten
zapomniał o Tobie, swoim Stwórcy, i zamiast Ciebie umiłował Twe
stworzenie. Świat bowiem upił się winem niewidzialnym swojej woli
przewrotnej, zwróconej ku nizinom, a nie ku górze. Ale w sercu mej
matki już zacząłeś budować swą świątynię, już zacząłeś
tam mieszkać. Ojciec był jeszcze katechumenem, i to dopiero od
niedawna. Usłyszawszy, co mówił, ta pobożna kobieta zadrżała
wtedy z lęku. Wprawdzie nie byłem jeszcze ochrzczony; ale bała
się, że pójdę krętymi drogami tych, co zwróceni są do Ciebie
plecami, a nie twarzą.
Boże mój, ja tu ośmielam się mówić,
że milczałeś, gdy coraz dalej odchodziłem od Ciebie? Czy naprawdę
nie przemawiałeś do mnie? A czyjeż były słowa, którymi przez
usta matki mej, wiernej Tobie, mnie przywoływałeś? Żadne nie
skłoniło mnie do zmiany życia. Pamiętam, o co się troszczyła.
Jak żarliwie mnie upominała, abym nie cudzołożył, a nade
wszystko bym nigdy nie uwiódł niczyjej żony. Traktowałem to jako
babskie gadanie, któremu wstydziłbym się podporządkować. Nie
wiedziałem, że to były Twoje własne upomnienia. Sądziłem, że
Ty milczysz, a tylko ona przemawia. A Ty przez nią przemawiałeś do
mnie. I w jej osobie doznawałeś wzgardy ode mnie, syna Twego, syna
Twej służebnicy, który powinien być Twoim sługą. Nie wiedziałem
o tym. Szedłem prosto w przepaść, tak zaślepiony, że wśród
rówieśników wstydziłem sią, będąc mniej splamiony, ilekroć
słyszałem, jak się przechwalali swymi występkami. Tym bardziej
się pysznili, im gorzej byli zbrukani. Oddawałem się więc
występkom nie tylko pod wpływem pokusy samego czynu, lecz i dla
chluby.
Cóż jest bardziej godne wzgardy niż
niegodziwe namiętności? A ja, by mną nie gardzono, brnąłem w
coraz gorsze czyny. Gdy brakowało mi czegoś, abym mógł dorównać
tym łajdakom, zmyślałem rzeczy, jakich nie popełniłem; nie
chciałem wydawać się marniejszy przez to, że byłem mniej
splamiony, i nędzniejszy przez to, że byłem czystszy. Oto z jakimi
kompanami kroczyłem przez ulice Babilonu, tarzając się w ich
błocie niby w wonnościach i olejkach bezcennych. Abym zaś mocniej
przywarł do zła, niewidzialny nieprzyjaciel przydeptywał mnie
stopą. Kusił mnie, a ja dla jego pokus byłem łatwym łupem. Bo
nawet ona, moja matka cielesna, która już uciekła ze śródmieścia
Babilonu, lecz ociągała się z odejściem z jego skrajów, nie
zabezpieczyła mej czystości tak stanowczo, jak mnie do niej
nakłaniała. Gdy mąż jej opowiedział o moich namiętnościach,
czuła, że jestem dotknięty choroba, która w przyszłości może
się stać niebezpieczna. Nie uznała jednak, że skoro nie można
jej całkowicie wytrzebić, to należy ją przynajmniej ująć w ramy
małżeństwa. Bała się bowiem, że więzy małżeńskie mogłyby
zaszkodzić mej przyszłości. A chodziło tu nie o nadzieję
przyszłego życia, jaką pokładała w Tobie, lecz o moje sukcesy w
studiach retorycznych, o które wówczas oboje moi rodzice nadmiernie
dbali — on dlatego, że o Tobie prawie wcale nie myślał, a o mnie
myślał niemądrze, ona zaś dlatego, że sądziła, iż te
określone zwyczajem studia nie tylko mi nie przeszkodzą, lecz nawet
trochę pomogą w zbliżeniu się do Ciebie. W tym wspomnieniu staram
się, jak potrafię, odtworzyć charaktery moich rodziców.
Zostawiono mi też swobodę szukania rozrywek poza granicami ścisłej
dyscypliny. I szukałem rozrywek różnych. A wszystkie one były
kurtyną ciemności pomiędzy mną a jasnością pogodną Twojej,
Boże, prawdy; dymiła, jak z tłustości, nieprawość moja.*
* Por. Ps 72, 7.
św Augustyn, Wyznania
tłumaczenie: Zygmunt Kubiak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.