Międzynarodowy debiut książki
Przedsiębiorstwo holokaust (The Holocaust Industry), w czerwcu2000 r., wywołał fale reakcji. W
wielu krajach, od Brazylii, Belgii i Holandii po Austrię, Niemcy i
Szwajcarię, moja książka sprowokowała szerokie debaty i znalazła
się na czołówkach list bestsellerów.Wszystkie główne brytyjskie dzienniki
i czasopisma poświęciły jej co najmniej całostronicowe recenzje,
a francuski „Le Monde" zamieścił na jej temat komentarz
redakcyjny i zajmujące dwie strony omówienia. Poświecono jej też
już mnóstwo audycji radiowych i programów telewizyjnych oraz kilka
pełnometrażowych filmów dokumentalnych. Największe natężenie
miały reakcje w Niemczech. W towarzyszącej wydaniu niemieckiego
przekładu książki konferencji prasowej udział wzięło prawie
dwustu dziennikarzy, a ponad tysiąc osób (dla prawie pięciuset
dodatkowych nie było już miejsca na sali) uczestniczyło w
zorganizowanej w Berlinie dyskusji ze mną. W ciągu kilku tygodni
sprzedano w Niemczech 130 tyś. egzemplarzy książki, zaś po paru
miesiącach opublikowano trzy zbiory opinii na jej temat.1 Latem 2001
r. przygotowywano jej tłumaczenia na 16 kolejnych języków. W
przeciwieństwie do ogłuszającego hałasu w różnych innych
miejscach świata, początkową reakcją w Stanach Zjednoczonych była
ogłuszająca cisza. Czołowe amerykańskie media nabrały wody w
usta.2
Stany Zjednoczone są bowiem główną
siedzibą „przedsiębiorstwa holokaust". Toteż podejrzewam,
że z podobną reakcją spotkałaby się w Szwajcarii publikacja
opracowania dowodzącego, że czekolada powoduje raka. Gdy jednak nie
dało się już dłużej ignorować międzynarodowych odgłosów, w
kilku wybranych amerykańskich mediach pojawiły się histeryczne
komentarze, które skutecznie pogrzebały książkę. Dwa z nich
zasługują na bliższą uwagę. Dziennik „The New York Times"
służy „przedsiębiorstwu holokaust" za główną tubę
propagandową. I to on, przede wszystkim, wypromował takie postacie
jak Jerzy Kosiński, Daniel Goldhagen czy Elie Wiesel.
Publikowane przez „The New York
Times" artykuły na tematy związane z holokaustem ustępują,
pod względem ilości, tylko codziennym prognozom pogody. Na przykład
w roku 1999 na jego łamach ukazały się łącznie 273 takie
artykuły. Dla porównania, materiałów dotyczących Afryki było
32.3 W cotygodniowym dodatku „The New York Times Book Review"
zamieszczono 6 sierpnia 2000 r. recenzję mojej książki,
zatytułowaną A Tale of Two Holocausts („Opowieść o dwóch
holokaustach"). Napisał ją Omer Bartov, izraelski historyk
wojskowości, który przeistoczył się w eksperta od holokaustu.
Wyśmiewając moje spostrzeżenia o żerowaniu na holokauście,
Bartov uznał niniejszą książkę za „nową wersję Protokołów
mędrców Syjonu" i obrzucił ją stekiem inwektyw —
„wstrętna",„dziwaczna", „paranoiczna",
„odrażająca", „przerażająca", „obraźliwa",
„niedojrzała", „samozwańcza", „arogancka",
„głupia", „kołtuńska", „fanatyczna", itp.4 Po
kilku miesiącach Bartovposunął się jeszcze dalej i —
odwracając kota ogonem — zaczął się wypowiadać przeciwko
„wydłużającej się liście żerujących na holokauście".
Za główny przykład podał Przedsiębiorstwo holokaust Normana
Finkelsteina.5
Z kolei we wrześniu 2000 r., na łamach
pisma „Commentary", jego czołowy redaktor Gabriel Schoenfeld
opublikował miażdżący atak zatytułowany Holocaust Reparations —
A Growing Scandal („Odszkodowania za holokaust — coraz większy
skandal"). Odwołując się do spraw poruszonych w rozdziale
III tej książki, Schoenfeld potępił żerujących na holokauście
za „nieskrępowane uciekanie się do wszelkich metod, nawet niegodnych i
niestosownych", „zasłanianie się retoryką świętej sprawy"
oraz „podsycanie antysemityzmu".
I chociaż jego oskarżenia szły
dokładnie w ślad za wysuniętymi w mojej książce, niemniej
Schoenfeld oczernił ją i jej autora posługując
się takimi inwektywami, jak „ekstremista", „szaleniec"
czy „odszczepieniec".6 W podobnym tonie utrzymana była jego
kolejna krytyka, zamieszczona również w„Commentary" w styczniu 2001.
Natomiast w artykule napisanym dla „The Wall Street Journal" i
opublikowanym 11 kwietnia 2001 r. (The New Holocaust Profiteers —
„Nowi żerujący na holokauście"), Schoenfeld znów
zaatakował „żerujących na holokauście" i doszedł do
wniosku, że„jednego z najgroźniejszych zamachów
na pamięć dokonują teraz nie negujący holokaust [...] leczłowcy spadków z kręgów literackich
i prawniczych".
I to oskarżenie jest dokładnym
powtórzeniem tych, które wysuwam w Przedsiębiorstwie holokaust.
Ale Schoenfeld łaskawie wrzucił mnie do jednego worka z negującymi
holokaust, jako „oczywistego odszczepieńca". Za jednym
zamachem opluć i przywłaszczyć sobie ustalenia jakiejś książki
to nie byle jaki wyczyn. Toteż popisy Bartova i
Schoenfelda przywodzą mi na myśl słowa mojej matki: „Nie
przypadkiem to właśnie Żydzi wymyślili słowo «hucpa»". Z
drugiej zaś strony, nie mogę ukrywać satysfakcji, że
niezaprzeczalnie najwybitniejszy na świecie ekspert od
hitlerowskiego holokaustu, Raul Hilberg, wielokrotnie udzielił
publicznego poparcia zawartym w Przedsiębiorstwie holokaust
kontrowersyjnym twierdzeniom.7 Doniosłość badawczych osiągnięć
Hilberga i jego prawość wymagają pokory. Stąd może nie
przypadkiem Żydzi wymyślili również słowo „mensch"—
„człowiek".8
Książka ta jest zarówno anatomią
„przedsiębiorstwa holokaust", jak też aktem jego oskarżenia.
Na kolejnych stronach będę udowadniał,
że „holokaust" jest ideologicznym wyobrażeniem
hitlerowskiego holokaustu.9 I jak większość ideologii ma niewielki
związek z rzeczywistością. Holokaust nie jest bowiem samoistnym
zjawiskiem, lecz raczej wewnętrznie spójną konstrukcją. Jego
główne dogmaty służą wspieraniu poważnych interesów
politycznych i klasowych. W istocie, holokaust okazał się
niezastąpionym orężem ideologicznym. Posługując się nim, jedna
z największych militarnych potęg świata, która winna jest
nagminnego łamania praw człowieka, odgrywa rolę „ofiary", podobnie jak odnosząca
największe sukcesy grupa etniczna w Stanach Zjednoczonych.
Z tego, prawdziwego tylko pozornie,
statusu „ofiar" wynikają poważne korzyści, a zwłaszcza
niepodleganie krytyce, nawet tej uzasadnionej. Wypada tu dodać, że
ci, których ów immunitet chroni, sami nie ustrzegli się przed
moralnym zepsuciem, tak typowym w tego rodzaju biegu wydarzeń. Z
tego punktu widzenia to nie przypadek, że Elie Wiesel występuje w
charakterze oficjalnego rzecznika holokaustu. Oczywiście, nie
osiągnął on tej pozycji dzięki swej działalności humanitarnej
czy talentom literackim.10 Wiesel odgrywa tę wiodącą rolę przede
wszystkim dlatego, że precyzyjnie artykułuje dogmaty holokaustu,
czym wspiera jego żywotne interesy.
Pierwszym bodźcem do napisania tej
książki była głośna publikacja Petera Novicka The Holocaust in American Life, którą zrecenzowałem
dla brytyjskiego czasopisma literackiego." Na tych stronach
kontynuuję krytyczny dialog z Novickiem i stąd nie zabraknie tu
wielu odniesień do jego książki. Stanowiący raczej zbiór
prowokacyjnych spostrzeżeń niż konsekwentną krytykę, The
Holocaust in American Life należy do typowo amerykańskiego nurtu
literatury demaskatorskiej. Ale też jak większość demaskatorów,
Novick koncentruje się tylko na najbardziej skandalicznych
nadużyciach. Momentami zjadliwy i nowatorski, The Holocaust in
American Life nie jest jednak krytyką radykalną. Podstawowe
założenia nie zostały zakwestionowane.
Pozbawioną tak banałów, jak herezji,
książkę tę zaliczyć należy do kontrowersyjnego skraju głównego
nurtu. I jak można było oczekiwać, doczekała się ona wielu,
choć bardzo rozmaitych, wzmianek w amerykańskich mediach. Główną
kategorią analityczną u Novicka jest „pamięć". Wyjątkowo
modna ostatnio w zaskorupiałych kręgach akademickich, „pamięć"
stalą się bodaj najbardziej zubożałym pojęciem, o jakim
rozprawia się w tych kręgach. Czyniąc obowiązkowy ukłon w stronę
Maurice'a Halbwachsa, Novick stara się pokazać, jak „współczesne
problemy" kształtują „pamięć o holokauście". Dawno,
dawno temu kontestujący intelektualiści posługiwali się mocnymi
kategoriami politycznymi w rodzaju „władza" czy „interesy"
z jednej strony, a „ideologia" z drugiej.
Dziś' wszystko co pozostało to
łagodny, odpolityczniony język „troski" i „pamięci".
Ale mimo to, dzięki przytaczanym przez Novicka dowodom, widzimy, że
pamięć o holokauście jest zwartą konstrukcją ideologiczną,
rządzącą się nienaruszalnymi prawami. Chociaż, według Novicka,
pamięć o holokauście ma charakter wybiórczy, to jednak jest ona
„przeważnie" arbitralna. Novick twierdzi, że wybór nie jest
dokonywany w oparciu o „rachunek zysków i strat", lecz raczej
„bez zbytniego zastanawiania się nad... konsekwencjami".12
Dowody sugerują coś wręcz przeciwnego.
Moje początkowe zainteresowanie
hitlerowskim holokaustem miało podłoże osobiste. Moi rodzice
przeszli przez warszawskie getto i obozy koncentracyjne. Oprócz
nich, wszyscy członkowie obu rodzin zostali zamordowani przez hitlerowców.
Moje najwcześniejsze wspomnienia, że tak to nazwę, o hitlerowskim
holokauście to — gdy wracałem do domu ze szkoły — obraz matki
wpatrzonej w telewizyjną relację procesu Adolfa Eichmanna (1961). Ale choć rodzice zostali uwolnieni z
obozów zaledwie szesnaście lat przed tym procesem, jakaś bezkresna otchłań zawsze,
przynajmniej w mojej świadomości, oddzielała ich, takich jakich
ichznałem, od tamtego czasu. Fotografie
rodziny mojej matki wisiały na ścianie w salonie. (Z rodzinymojego ojca nikt nie przeżył wojny.)
Nigdy jakoś nie mogłem pojąć mojego pokrewieństwa z nimi, a tym bardziej wyobrazić sobie tego, co
się stało. To były dla mnie siostry mojej matki, jej bracia i rodzice, a nie moje ciotki, wujowie czy
dziadkowie.
Pamiętam, jak w dzieciństwie czytałem
The Wall Johna Herseya i Mila 18 Leona Urisa, fabularne opowieści z
warszawskiego getta. (Wciąż pamiętam, że matka tak się zaczytała
w The Wall, iż nie zdążyła wysiąść na jej przystanku metra w
drodze do pracy.) Choć bardzo się starałem, to jakoś nigdy,
nawet przez chwilę, nie zdołałem wyobrazić sobie moich rodziców,
takich zwyczajnych, w tamtej przeszłości. I szczerze mówiąc, do
tej pory nie potrafię. O wiele istotniejsze jest jednak to, że z
wyjątkiem tych wspomnień nie pamiętam, by hitlerowski holokaust
kiedykolwiek zakłócał moje dzieciństwo. Działo się tak głównie
dlatego, że nikogo, poza moją rodziną, najwyraźniej nie
obchodziło to, co się stało. W kręgu moich przyjaciół z
dzieciństwa dużo się czytało i zażarcie dyskutowało o
wydarzeniach dnia. I naprawdę nie przypominam sobie, żeby
ktokolwiek z moich przyjaciół lub ich rodziców zadał choćby
jedno pytanie o przejścia mojej matki i ojca. To nie było pełne
szacunku milczenie. To była zwykła obojętność.
W tym świetle — czyż nie należy
sceptycznie odnosić się do potoków boleści, wylewanych w późniejszych dekadach, już po
zainstalowaniu się „przedsiębiorstwa holokaust" na dobre?
Czasem myślę, że amerykańscy Żydzi byli
gorsi „odkrywając" holokaust niż zapominając o nim. To
prawda, moi rodzice rozpamiętywali w
samotności; ich cierpienia nie zostały publicznie zatwierdzone. Ale
czy nie było to lepsze niż obecna,
beznadziejnie głupia eksploatacja żydowskiego męczeństwa?
Zanim jeszcze hitlerowskie ludobójstwo
stało się holokaustem, opublikowano na ten temat zaledwie kilka
prac naukowych, jak Raula Hilberga The Destruction of the European
Jews, oraz wspomnień, jak Viktora Frankla Man's Search for Meaning
czy Elli Lingens‐Reiner Prisoners of Fear. Ale ten niewielki zbiór wartościowych pozycji jest
lepszy niż rzędy śmiecia wypełniającego teraz biblioteki i
księgarnie. Moi rodzice, choć aż do śmierci codziennie od nowa
przeżywali tamtą przeszłość, pod koniec życia zupełnie
stracili zainteresowanie publicznym spektaklem pod tytułem
„Holokaust".
Jednym z najlepszych przyjaciół ojca
był jego współwięzień z Auschwitz, nieprzejednany, jak mogłoby się wydawać, lewicowy idealista,
który dla zasady odmówił po wojnie przyjęcia odszkodowania od
Niemiec. Został w końcu dyrektorem izraelskiego muzeum holokaustu
Yad Vashem. Mój ojciec, choć niechętnie i z nieukrywanym
rozczarowaniem, przyznał jednak ostatecznie, że nawet ten człowiek
sprzedał się „przedsiębiorstwu holokaust", przefarbowując
swoje przekonania w zamian za władzę i korzyści.
Wraz z przybieraniem coraz bardziej
absurdalnych form przez hołdy dla holokaustu, moja matka lubiła
cytować, z oczywistą ironią, słowa Henry'ego Forda: „Historia
to banialuki". Opowieści „ocalałych z holokaustu" —
obowiązkowo więźniów obozów koncentracyjnych i bohaterów ruchu
oporu — stanowiły szczególne źródło ironicznych żartów w
naszym domu. Już dawno temu John Stuart Mill odkrył, że prawdy,
które nie podlegają ustawicznemu kwestionowaniu, w końcu
„przestają być prawdą, gdy sieje wyolbrzymi do rozmiarów
kłamstwa". Moi rodzice często zastanawiali się, dlaczego tak
się oburzam na fałszowanie i eksploatowanie hitlerowskiego
ludobójstwa. Najoczywistszą tego przyczyną jest dla mnie fakt, że
holokaust wykorzystano dla usprawiedliwiania zbrodniczej polityki
Izraela i okazywanego jej przez Stany Zjednoczone poparcia. Mam też
osobisty powód. Zależy mi bowiem na pamięci o prześladowaniach
mojej rodziny.
A obecna kampania „przedsiębiorstwa
holokaust", obliczona na wyłudzenie pieniędzy od Europy w
imieniu „potrzebujących ofiar holokaustu", sprowadziła
moralny wymiar ich męczeństwa do rozmiarów kasyna w Monte Carlo.
Poza tym jestem również przekonany, że trzeba walczyć o prawdę
historyczną i chronić ją. Na końcowych stronicach tej książki
stwierdzę więc, że studiując hitlerowski holokaust możemy się
wiele nauczyć nie tylko o „Niemcach" lub „gojach", ale
także o nas samych. Jednak żeby to osiągnąć, należy zredukować
jego wymiar fizyczny na rzecz wymiaru moralnego. Zbyt wiele środków
publicznych i prywatnych zainwestowanych zostało w upamiętnianie
hitlerowskiego holokaustu. Rezultat jest przeważnie bezwartościowy,
bo nie stanowi hołdu wobec żydowskich cierpień, lecz jest jedynie
wywyższaniem Żydów.
Już dawno powinniśmy otworzyć serca
na cierpienia reszty ludzkości. Tego przede wszystkim uczyła mnie
moja matka. Ani razu nie słyszałem, żeby powiedziała: „nie
porównuj". Ona zawsze porównywała. Oczywiście, trzeba
dokonywać rozróżnień historycznych. Ale dokonywanie rozróżnień
moralnych między „naszym" a „ich" cierpieniem samo w
sobie stanowi moralną trawestację. Jak humanistycznie zauważył
Platon, „nie można porównywać dwojga nieszczęśliwych ludzi i
mówić, że jeden jest szczęśliwszy od drugiego". Wobec
cierpień amerykańskich Murzynów, Wietnamczyków i Palestyńczyków credo mojej matki
brzmiało zawsze: Wszyscy jesteśmy ofiarami holokaustu.
Norman G. Finkelstein kwiecień 2000,
Nowy Jork
Przypisy :
1 Ernst Piper (red.), Gibt es wirklich
eine Holocaust‐industrie?, Monachium 2001, Petra Steinberger
(red.), Die Finkelstein‐Debatte, Monachium 2001, Rolf Surmann
(red.), Dos Finkelstein‐Alibi, Kolonia2001.
2 Zob. Christopher Hitchens, Dead
Souls, „The Nation", 18‐25 września 2000.
3 Według indeksu Lexis‐Nexis za rok
1999, ponad 25 proc. artykułów napisanych przez korespondenta „The
New York Timesa" w Niemczech, Rogera Co‐hena, dotyczyło
tematów związanych z holokaustem. „Słuchając programów
niemieckiego radia Deutsche Welle dowiaduję się o zupełnie innych
Niemczech niż czytając «The New York Times»", kwaśno
zauważył Raul Hilberg. („Berliner Zeitung", 4 września
2000). Warto przypomnieć, że ten sam „New York Times" niemal
zupełnie ignorował w czasie wojny doniesienia o hitlerowskiej
eksterminacji Żydów (zob. Deborah Lipstadt, Beyond Relief, Nowy
Jork 1993).
4 Nawet autor Mein Kampf wypadł
znacznie lepiej w książkowych recenzjach „The New York Times". Wprawdzie dziennik skrytykował Hitlera
za antysemityzm, ale omawiając Mein Kampf nie szczędził pochwał
temu „niezwykłemu człowiekowi" za „zjednoczenie Niemców,
wykorzenienie komunizmu, szkolenie młodzieży, stworzenie
spartańskiego państwa opartego na duchu patriotyzmu, ograniczanie
władzy parlamentarnej, tak nie pasującej do niemieckiego
charakteru, ochron? prawa własności prywatnej" (James W.
Gerard, Hitler As Hę Etplains Himself, „The New York Times Book
Review". 15 października 1933
5 Omer Bartov‐ Did Punch Cards F ud
the Holocaust?, „Newsday", 25 marca 2001.
6 „Holocaust Reparations: Gabriel
Schoenfeld and Critics" (styczeń 2001).
7 Zob. wywiady z Hilbergiem zebrane na
stronie internetowej: www.normanfinkelstein.com pod odsyłaczem „The
Holocaust Industry".
8 Powyższa cześć Wstępu została
napisana dla paperbackowej wersji tej książki, której wydanie w
języku angielskim zaplanowano na wrzesień 2001 r. Dalsza cześć
Wstępu pochodzi z pierwszego wydania książki, z czerwca 2000 r.
9 W książce tej termin „hitlerowski
holokaust" odnosi się do wydarzeń historycznych, natomiast
termin „holokaust" oznacza jego ideologiczne wyobrażenie.
10 Skandaliczne przykłady
usprawiedliwiania Izraela przez E. Wiesela opisują w: Norman G.
Finkelstein i Ruth Bettina Birn, A Nation on Trial: The Goldhagen
Thesis and Historical Truth, Nowy Jork 1998, s. 91 przyp. 83, s. 96,
przyp. 90. Inne wzmianki o Wieselu są równie negatywne. W swych
nowych wspomnieniach And the Sea Is Never Full, Nowy Jork 1999,
Wiesel przedstawia zupełnie nieprawdopodobne wyjaśnienie swego
milczenia wobec cierpień Palestyńczyków: „Mimo silnych nacisków,
odmówiłem zajęcia publicznie stanowiska w kwestii konfliktu
izraelsko‐arabskiego" (s. 125). Krytyk literacki Irving Howe,
autor bardzo szczegółowego studium literatury holokaustu, rozprawił
się z obszernym dorobkiem Wiesela w zaledwie jednym akapicie,
zawierającym mdłą pochwałę, że „Pierwsza książka Elie
Wiesela Night napisana jest prosto i bez retorycznych zapędów."
Krytyk literacki Alfred Kazin potwierdza, że „od czasu Nocy Wiesel
nie napisał nic wartego przeczytania. Elie jest teraz wyłącznie
aktorem. Sam określił się mianem zbolałego wykładowcy."
(Irving Howe, Writing and the Holocaust, w: „New Republic", 27
października 1986; Alfred Kazin, A Lifetime Burning in Every Moment,
Nowy Jork 1996, s. 179).
11 Nowy Jork 1999. Norman Finkelstein,
Uses of the Holocaust, „London Review of Books", 6 stycznia
2000
12 Peter Novick, The Holocaust..., s.
3‐6.
13 Raul Hilberg, The Destruction of the
European Jews, Nowy Jork 1961; Viktor Frankl, Man's Search for
Meaning, Nowy Jork 1959; Ella Lingens‐‐Remer, Prisoners of Fear,
Londyn 1948.
tłumaczenie: Mateusz Szymański
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.