Pewien starzec
to mówił o złych myślach: „Zaklinam was, bracia, jak wzięliście
w karby złe czyny, tak weźmy też nasze myśli". Syst X,
91, 203
Przeciętny chrześcijanin
uważa, że sfera grzechu to tylko czyny, a nie myśli i że dopóki
nie popełni się złego czynu, nie ma jeszcze grzechu. Tymczasem
rzecz ma się inaczej - na zapleczu grzechu zawsze lub prawie zawsze
stoi myśl.
Grzech zewnętrzny powstaje czasami —
tak nam się przynajmniej wydaje — spontanicznie i bezmyślnie.
Otóż nie jest to do końca prawda, bowiem czyny zewnętrzne, nawet
te najbardziej spontaniczne, mają swoje korzenie w myślach i w
pragnieniach człowieka. Często są to pragnienia głęboko ukryte,
które żyją sobie spokojnie gdzieś w głębinach jaźni ludzkiej,
by pewnego dnia, w najbardziej niespodziewanej chwili, wyrwać się z
niej na światło dzienne. Myśl bowiem jest korzeniem, z którego
wyrasta czyn. Ten zaś korzeń spokojnie w nas dojrzewa karmiony
pragnieniami, obrazami, lekturą czy filmem, żyje swoim ukrytym
życiem i nawet niekoniecznie musi wystrzelić pędami grzechu. Ale
zawsze kala życie wewnętrzne, w mniejszym czy większym stopniu je
paraliżuje, sprawia, że człowiek staje się wewnętrznie
niespokojny, słaby, a nawet czasami chory - i to ciężko chory.
Jest rzeczą o wiele łatwiejszą
opanować nasze czyny zewnętrzne niż to, co jest w naszym wnętrzu.
Pomaga nam w tym to, że ludzie nas widzą, że się ich wstydzimy,
że liczymy się z ludzką opinią — i nie jest to takie złe, jak
zwykło się mówić. Dlatego łatwiejsza jest walka z nimi,
wspierana przez różnorodne zewnętrzne czynniki.
Tej pomocy nie otrzymamy w dziedzinie
myśli. Nikt bowiem, prócz Boga, nie widzi tego, co dzieje się w
człowieku: ani dobra, ani zła. Jesteśmy tu zdani na siebie samych.
Grzechy zewnętrzne popełnia się tylko w pewnych okolicznościach,
natomiast myśli dręczą nas stale i nie opuszczają nas w dzień i
w nocy, nie pozwalają się nam skupić, przeszkadzają w życiu,
przypominają o sobie w najbardziej niespodziewanych chwilach: przy
lekturze, w przyjacielskiej rozmowie, a nawet w modlitwie. Są
natrętne i raz wypędzone znowu powracają. Można z nimi walczyć,
ale jakże często ta walka jest nieskuteczna. Można się zająć
pracą, można próbować wybić klin klinem — to wszystko jakoś
pomaga. Ale najlepszą metodą jest zawsze zło dobrem zwyciężać,
eliminować je zatapiając się w Bogu i Jego cudownym świetle,
które rozchodząc się po naszym wnętrzu, eliminuje wszelakie
znajdujące się w nim zło, nawet to najbardziej natrętne.
W takich chwilach walk i udręczenia
naszymi myślami dobrze jest mieć przy sobie różaniec i
przesuwając jego paciorki usiłować uspokoić naszą pogubioną
myśl i prosić Maryję, by nam w tej walce dopomogła.
Za:
Marek Starowieyski, Czego mogą nas nauczyć Ojcowie Pustyni, Wydawca
Stowarzyszenie LIST, Listowa biblioteka tom 18, Kraków 2006
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.