poniedziałek, 16 września 2024

Gawędy o wilkach i innych zwierzętach ...


Czasami rzeczywistość mnie zaskakiwała. Pewnego wczesnowiosennego dnia chodziłem po podwórku i sprzątałem bałagan po zwierzętach. Zobaczyłem łaciatego dzika – dużą lochę z gromadką pasiaczków. Widziałem ją pierwszy raz w życiu, a ona nie uciekała. Była bardzo wychudzona, musiała być bardzo głodna i zdesperowana, skoro podeszła tak blisko zabudowań. Poszedłem po wiaderko zboża. Gdy wracałem, aby wysypać jej porcję jedzenia, zwątpiłem. Wielka łaciata locha biegła do mnie z podniesionym ogonem. Normalnie nie robi to na mnie żadnego wrażenia, gdy tak biegną dziki, które znam. Jej sobie nie przypominałem, mimo że była bardzo charakterystyczna, nie do pomylenia. Wysypałem zawartość wiaderka, a ona łapczywie jadła, właściwie połykała ziarna bez gryzienia. Przyniosłem jej jeszcze buraki i kilka jabłek. Tym razem zabrałem ze sobą aparat i zrobiłem kilka zdjęć. Najadła się i nigdy więcej nie przyszła. Zapomniałem o tym spotkaniu, w końcu dziki przychodzą do mnie nader często. Jesienią w wolnej chwili przeglądałem stare slajdy, szukając zdjęć łosi. Wśród kadrów zobaczyłem zdjęcia małych dzików, także łaciatych. Zacząłem się przyglądać. Wyciągnąłem fotografie zagadkowej łaciatej lochy. Nie było najmniejszych wątpliwości, to był ten sam dzik, który przychodził jako mały warchlak sześć lat wcześniej! Ten sam niepowtarzalny układ czarnych, brązowych i białych plam! Wszystko stało się jasne! Locha pamiętała mnie ze swojego dzieciństwa i gdy była w potrzebie, znalazła drogę do małego domku w lesie. Szczęśliwie otrzymała też pomoc, na którą liczyła.

Zauważyłem, że zwierzęta nigdy nie zapominają, jeśli zrobi się dla nich coś dobrego, będą to pamiętać do końca życia. Przypuszczam, że równie trwale zapamiętują także złe uczynki. Sądzę, że rozróżniają naszą indywidualność, nie wrzucają wszystkich ludzi do jednego worka. Potrafią doskonale rozpoznać, kto jest kim. Ja nauczyłem się dostrzegać indywidualne cechy zwierząt równie szybko. Najwięcej czasu zajęło mi rozpoznawanie dzieci po cechach, które odziedziczyły po rodzicach. Tak jak u ludzi – widziałem podobieństwo do mamy albo, co prawda rzadziej, taty.
Wszystko było kwestią czasu poświęconego na obserwację. Stąd wiem, że Locha Gryząca w Tyłek (to jej pełne imię) była córką Lochy Wielkiej Czarnouchej z Diabelca (też pełne imię).

**
Wspominałem już o Brzusiu. Z tym dzikiem było dokładnie odwrotnie. Gdy zaczynałem masować mu brzuch, by mógł pozbyć się gazów, nie wiedziałem, jakie będą tego konsekwencje. Zawsze, gdy mnie widział, biegł z kwikiem i rzucał się na plecy, pokazując swój brzuch. Na początku tylko masowałem obolały brzuszek, później przestało to wystarczać Brzusiowi. Musiałem go solidnie drapać, tak oburącz paznokciami. Gdy dorastał i skóra robiła się mu coraz twardsza, takie „głaskanie” nie wystarczało. Musiałem drapać go patykami, a w końcu przyszedł czas na małe grabie. I to był strzał w dziesiątkę! Grabie nadawały się i do brzuszka, i do plecków. Rękoma głaskałem go tylko za uchem i po pyszczku. Uwielbiał dotykanie końcówki ryjka, która przypomina kauczukową piłkę.

Bardzo chciałem, by Brzusio dołączył do jednej z watah. Niestety, zawsze był sam. Trafił do mnie jako samotny dzik, którego wykarmili ludzie i nigdy się nie zsocjalizował z dzikami. Nie miał rodzinnych wzorców, nie pamiętał życia w rodzinie. Musiałem go uczyć podstawowych rzeczy. Pamiętam, jak pierwszy raz na spacerze pokazałem mu żołędzie. Nie wiedział, co to jest, dopiero gdy spróbował pierwszego, nie mógł przestać jeść. Był żołędziowym odkurzaczem. Chodziłem z nim coraz głębiej w las, trzymając się z daleka od pól. Gdy zbliżaliśmy się do ambon, uciekałem, chcąc mu wpoić strach przed myśliwymi. Musiało to dziwnie wyglądać, ale starałem się, jak mogłem. Dziś wiem, jaką wielką odpowiedzialnością jest opiekowanie się takim zwierzęciem, najważniejsze jednak, że wtedy się udało.

Brzusio bardzo szybko wybrał wolność. Nie widziałem go dobre dwa lata. Pewnego ranka siedziałem pod świerkiem z lornetką. Było już późno, czyli około ósmej rano. Padał niewielki deszcz, a w takie dni warto posiedzieć nawet do dziesiątej, bo zwierzęta dłużej są aktywne. Pod świerkiem było sucho, więc siedziałem. Patrzę, idzie samotny dzik. Patrzę i rozpoznaję, przecież to Brzusio! Zawołałem go, a on fuknął i uciekł. Zrobiło mi się głupio, pewnie się pomyliłem i bez sensu wystraszyłem jakiegoś dzika. Po chwili jednak wrócił i zatrzymał się pięćdziesiąt metrów w głębi lasu. Patrzył w moją stronę, węsząc. Dziki mają słaby wzrok, choć widzą to, co powinny, lecz węchem dysponują doskonałym. Cmoknąłem i wypowiedziałem hasło (przepraszam, jest tajne). To zwrot, którym zwracam się do dzików i tylko my go znamy. Gdy je usłyszał, ruszył w moją stronę z ogonem na sztorc i wielkim impetem. Zwątpiłem po raz drugi. Dobiegł do mnie. Siedziałem nieruchomo jak posąg.

Pochrumkał troszkę i od razu zaczął ryć przy mojej nodze. Trzema ruchami wygrzebał dołek, w którym się położył. Leżał dokładnie tak, jak dziki leżą w barłogu, a grzbietem dotykał mojej nogi.
Zacząłem go drapać za uchem jak w czasach, gdy był małym Brzusiem. Po chwili zamknął oczy i chyba zasnął. Uważam to spotkanie za najbardziej niesamowite, jakie przeżyłem z dzikami.
Po dwudziestu minutach Brzusio obudził się, wstał i odszedł. Nigdy więcej go nie widziałem.
Obserwuję dziki od ponad dwudziestu lat. Uważam je za niesamowicie inteligentne i wrażliwe, zdecydowanie mądrzejsze od psów. Doskonale reagują na swoje imiona, są sprytne i błyskawicznie się uczą. Ich język, ten werbalny, jest bardzo złożony i obejmuje dużą liczbę słów. Potrafią się doskonale ze sobą komunikować, używając złożonych dźwięków. Sprawdzałem to w ten sposób, że zamykałem oczy i starałem się zrozumieć, co w danej chwili się dzieje na podstawie tylko tego, co docierało do moich uszu. Po pewnym czasie udawało mi się trafnie interpretować to, co usłyszałem. Według moich obserwacji dziki nadają imiona swoim dzieciom. Zresztą te moje spostrzeżenia potwierdzili niedawno naukowcy badający świnie hodowlane.
**
Gdy jechałem rowerem, dotykałem rękoma ziemi na każdym skrzyżowaniu dróg. Szczerze mówiąc, zainspirowała mnie historia babci i wilka, ale nie ta, którą wszyscy znają. Siedziałem na świerku. Mam tam przymocowane stalowe krzesło i uchwyt do kamery. Postawiłem małą kamerę sterowaną przez radio, a drugą zamocowałem do pnia. Miałem piękny widok z góry. Torfowisko, a pośrodku na wprost mojego drzewa znajdował się dół rujowy łosia. Jest to miejsce, gdzie łosie w czasie godów przychodzą się kąpać, częściowo we własnym moczu. Taki egzotyczny zapach przyciąga podobno samice jak magnes. Najwidoczniej zwierzęta również ulegają stereotypom. Przyszedłem na miejsce w środku nocy, by mój zapach zdążył się ulotnić. Nad ranem zobaczyłem starszą kobietę. Zbierała żurawinę dokładnie w miejscu, gdzie spodziewałem się przejścia łosi. Nie byłem zachwycony. Przyjechałem dwadzieścia kilometrów, wyruszyłem około pierwszej w nocy tylko po to, by nakręcić babcię. Uruchomiłem kamerę, szczerze mówiąc, nie wiem, dlaczego. Właściwie nigdy tego nie robię, nie nagrywam ludzi w lesie. Tę panią spotykam od dawna. To szukała grzybów, to zbierała jagody. Okazało się, że przychodzi również na żurawinę. Patrzyłem kątem oka i zauważyłem szary kształt pod drzewem. Widok zasłaniały gałęzie świerka. Na początku myślałem, że pewnie przyszła z psem. Po chwili jednak zmieniłem zdanie. To wilk siedział i obserwował babcię. Nie mogłem w to uwierzyć. Ale tak było, siedział i z daleka patrzył. Gdy zbieraczka żurawin oddaliła się w drugi koniec torfowiska, wilk powoli podszedł do dołu rujowego, powąchał, po czym poszedł dokładnie w odwrotnym kierunku. Nie pokazałem nagrania tej Pani, jakoś nie miałem serca, by burzyć jej spokój i szczęście z przebywania w lesie.

Wtedy właśnie zrozumiałem, że wilki na swoim terytorium znają ludzi indywidualnie. Ten wilk znał babcię od szczenięcia.

*


Ten wilk znał babcię od szczenięcia. Często czuł jej zapach w lesie, czasem ją widywał. Wiedział dobrze, do jakiej grupy ludzi należy. Do nieszkodliwych. Wtedy postanowiłem dołączyć właśnie do grupy nieszkodliwych gości w lesie.

Obecnie, na podstawie doświadczeń z innymi wilczymi rodzinami, wiem, ile na to potrzeba czasu. Dwa lata, potem wszystko zaczyna się układać, wilki nie boją się kamer i pozwalają się widywać od czasu do czasu. Nie oswajam ich, tylko się anonsuję. To, że nie boją się mojego zapachu, nie zmienia ich zachowań. Zaczynają mnie traktować jak pracowników leśnych, niebędących myśliwymi, neutralnie.
**
Czy wśród zwierząt istnieje miłość od pierwszego wejrzenia? Słyszałem wiele opowieści o zakochanych psach. Raz byłem świadkiem takiego uczucia, bo dotyczyła mojego psa Dropsa i suczki Dory. Mieszkałem wtedy koło miejskiej plaży tuż nad jeziorem. Pewnego dnia, gdy Drops i Dora zobaczyły się na spacerze, zaczęły merdać ogonami – jak to psy (szły przy nodze, wtedy rzadko prowadziło się psy na smyczy) i wszędzie razem chodzić. Powstał problem, gdy Dora miała wracać do domu. Odmówiła i poszła z Dropsem. Na nic zdały się wołania właścicieli. W końcu Heniek, właściciel suni, powiedział, że jak tylko dojdzie do domu, weźmie samochód i przyjedzie po nią do nas. Po półgodzinie przyjechał polonezem, lecz Dora za żadne skarby nie chciała wejść do auta. W czasie wnoszenia jej do samochodu Drops przeraźliwie piszczał.
Nigdy czegoś takiego nie słyszałem, był to rodzaj skomlenia i popiskiwania. Dora pojechała, my zamknęliśmy Dropsa w kuchni. Nie minęło pół godziny, a Dora była u nas z powrotem. Drops oszalał, gdy ją zobaczył. Zadzwoniłem do Heńka, który przyjechał ponownie. Wszystko się powtórzyło, tylko głos Dropsa brzmiał jakby bardziej śpiewnie. Po godzinie Dora była z powrotem. Lekko pokaleczona. Okazało się, że została zamknięta w pomieszczeniu obok szklarni i wybiła szybę w oknie, by uciec. Gdy została zamknięta w kotłowni, Drops poszedł ją odbić. Cezar, wielki pies będący krzyżówką owczarka niemieckiego z czymś bardzo puchatym, który mieszkał z Dorą, pokazał mu, gdzie jego miejsce. Dora nie dawała za wygraną, każde wypuszczenie z kotłowni wykorzystywała, by przybiec do nas. Żadne zagrodzenie nie było przeszkodą, a na pysku Dropsa przybywało szram po spotkaniach z Cezarem. Po miesiącu walki się poddaliśmy. Dora zamieszkała u nas. Z Dropsem stworzyli udany związek. Śmiało mogę tak nazwać ich relację. Dora tylko raz miała szczenięta, takie Dropsodorki.

Gawędy o wilkach i innych zwierzętach
Marcin Kostrzyński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.