I właściwie są trzy czasy:
teraźniejszość rzeczy przeszłych, teraźniejszych i przyszłych.
Jadąc cichą drogą, zatopiony w jakiejś przedziwnej pełności,
czuję specjalnie tę wielką fikcję czasu, nieuchwytność
teraźniejszości. W człowieku wszystko jest albo przeszłością
albo przyszłością. Teraz przeżywa się przez tamte dwa czasy.
Bywają jednak momenty, gdy jest tylko to, co jest – chwile tak
krótkie, że nie dające się wyrazić żadną jednostką, a jednak
wspaniałe, bo pełne. Jedynie poczucie zupełnej pełności pozwala
na uchwycenie tego teraz. Ale w takich chwilach czas w ogóle znika,
nie ma go.
*
Ten cały balast myśli w
normalnych warunkach, balast przyszłości, odpadł. Jest wojna,
usiłuję wrócić do Paryża, co będzie jutro albo za miesiąc
zupełnie nie wiem i nic mnie to nie obchodzi. Ta przyszłość może
być taka i owaka, lecz na pewno nie ta, jaką mógłbym sobie
wyobrazić. Więc nie myślę o niej – to co jest poza linią
wzroku, nie odgrywa roli. Jeżeli ta cała cywilizacja nie jest wiele
warta, to jednak dokonała jednej wielkiej rzeczy na większości
kontynentów: potrafiła doprowadzić do tego, że w jej obecnym
stanie człowiek najtrudniej umiera z głodu. Jeżeli i to diabli
wezmą, no to cześć. Tymczasem jednak to nie grozi, więc jem
winogrona. Najważniejsze jest TERAZ i trzeba się nie bać wyssać
to TERAZ do końca, potem odrzucić i zastanowić się jak by
następne TERAZ najlepiej wykorzystać. Zastanawia mnie tylko jedno:
nie jest to ani Carpe diem Horacego ani „po nas choćby
potop”.
Szkice piórkiem
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.