Część mnie samego jest
bardzo zazdrosna o wielką furię Jimmy Portera – Jak
satysfakcjonującym jest oprzeć swe plecy tak akuratnie na męczącej
hipokryzji tych którzy wyznaczyli siebie samych jako naszą
starszyznę i elitę! (Przez całe moje życie słabo trzymałem
język za zębami właśnie w tych momentach kiedy energiczny protest
wydawał się tym co najbardziej potrzebne. Ale nigdy nie byłem
zdolny uwierzyć w swój gniew, i odwrócić się plecami i odejść,
to tylko jedna rzecz którą umiem zrobić). Część mnie, jak
mówię, jest zielona z zazdrości o nadzwyczajną witalność Jimmy
Portera – jego gniew jest usprawiedliwiony (tak zakładam) przez
jego egzystencję. Ale czy Jimmy Porter kiedykolwiek spytał siebie
czy jego egzystencja jest usprawiedliwiona?
Inna część mnie widzi, że
moja egzystencja jest w pełni zbyteczna, i że zupełnie bez żadnej
logicznej niespójności, mógłbym równie dobrze nie być.
Moja obecność w świecie a
zatem a fortiori mój gniew (czy mój brak gniewu) są de
trop. Tak długo jak istnieję będą okazje do gniewu (czy do
wstrzemięźliwości); ale dlaczego istnieć? Natychmiastowa
odpowiedź, oczywiście, że nie da się tu nic zrobić. Istniejemy i
to jest koniec sprawy; wściekamy się gniewnie czy odwracamy swe
plecy w milczeniu, au choix; w końcu to wszystko jedno (to
jest, gdyby był jakiś koniec). Ale nie – jest droga wyjścia,
jest sposób na zakończenie naszej egzystencji, jeśli tylko mamy
odwagę zrezygnować z naszego hołubionego humanizmu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.