wtorek, 13 sierpnia 2024

Vincent van Gogh - ostatnie dni życia

 AUVERS-SUR-OISE 21 maja 1890 — 29 lipca 1890

Po dwóch latach i czterech miesiącach spędzonych w Prowansji Vincent zjawia się w Paryżu. Spotkanie rodzinne: Theo oraz jego żona i dziecko imieniem Vincent, których nigdy nie widział. Pani van Gogh jest mile zdziwiona szwagrem: nie wygląda na obłąkanego ani nawet na chorego. Mimo serdecznej atmosfery Vincent wie, że nie powinien zostawać w mieście i że nie będzie tu mógł malować. W trzy dni później wyjeżdża do Auvers (Auvers nie jest daleko: będzie mógł widywać się często z rodziną). Od razu składa wizytę doktorowi Gachet, któremu został polecony. Pierwsze wrażenie Vincenta nie jest najlepsze: doktor wydaje mu się człowiekiem nieco ekscentrycznym. Teraz, kiedy Theo ma obowiązki rodzinne, Vincent chce, żeby jego wydatki były możliwie najmniejsze: zatrzymuje się w gospodzie przy placu de la Mairie, która jest własnością państwa Ravoux; utrzymanie kosztuje tu 3,50 fr. Sala przypomina Cafe de I'Alcazar w Aries. Auvers bardzo podoba się Vincentowi, który natychmiast zaczyna malować.

Vincent udaje się znów do doktora Gachet, który bywa w Auvers przez trzy dni w tygodniu (resztę czasu spędza w Paryżu, gdzie ma swój gabinet lekarski). Gachet mieszka w ładnym starym domu, pięknie położonym na stoku, skąd widać zabudowania na skraju wioski i fragment doliny Oise. V tego miłośnika malarstwa van Gogh ogląda dzieła Pissarra, Guillaumina, Cézanne'a itd. Doktor, wielki entuzjasta akwaforty, sam robi ryciny i namawia do tego wszystkich artystów. Tak więc van Gogh robi miedzioryt — portret doktora Gachet palącego fajkę — i ma w projekcie cykl rycin z pejzaży Południa... Vincent, który ukończył 37 lat, jest gotówdo przyjaźni z tym 62-letnim wdowcem i chętnie maluje w jego domu. Doktor Gachet przychodzi obejrzeć jego obrazy. To malarstwo nie zjednuje go od razu, potem jednak mówi: „Jak trudno jest być prostym". Vincent bywa u niego na obiedzie co niedziela. Gachet ma siedemnastoletniego syna i trochę starszą córkę.

Vincent uczy się do ostatniej chwili: ponieważ źle zna anatomię, ponieważ nie dość rysował aktów, prosi Thea o podręcznik studiów węglem. Spodziewa się, że doktor zamówi u niego kilka portretów, i maluje tytułem próby jego portret i portret córki państwa Ravoux. Maluje również pannę Gachet przy fortepianie i zamierza zrobić jej portret przy fisharmonii. Maluje pejzaże z Auvers, chaty w zieleni, używając jasnych kolorów, czasem nawet bardzo delikatnych. Pejzaż jest tu bardzo barwny, może bardziej niż na Południu, gdzie słońce...

Choć Vincent nie jest w zamknięciu, prowadzi nadal życie bardzo regularne: wstaje o piątej, kładzie się o dziewiątej. Jego zdaniem, ze zdrowiem jest doskonale, maluje ze znacznie większą pewnością niż przed wyjazdem do Arles. Zaczyna wierzyć, że ataki spowodował pobyt na Południu.

Theo, Johanna zwana Jo oraz mały przyjeżdżają do Vincenta z wizytą, co jest dla niego wielką przyjemnością. Sam jedzie do Paryża z początkiem lipca i podczas krótkiego pobytu widzi się z Toulouse-Lautrekiem, E. Bernardem, zawiera znajomość z Albertem Aurier, dyskutuje z zapałem o sztuce. Ale wraca bardzo zmęczony. To nie jest normalne. Znowu zmiana humoru. Gniewa się nawet na doktora Gachet, do czego doktor nie przywiązuje wielkiej wagi. Coś psuje się w stosunkach między braćmi. Vincentowi zdaje się, że małżeństwo ma dość opieki nad nim (w czym bez wątpienia się myli). Listy Vincenta stają się gorzkie. Theo chciałby, żeby Vincent miał żonę, dom; Vincent, który wie, że to niemożliwe, czuje nieokreślony żal. „...Przyszłość nie wydaje mi się szczęśliwa". Czy ostatnie miesiące nie były tylko chwilowym wytchnieniem? Mimo głębokiego zniechcenia pracuje, chce pracować, trzyma się kurczowo malarstwa. Maluje trzy ogromne pejzaże — pola zbożapod niespokojnym niebem, w którym chce „wyrazić smutek, skrajną samotność". Maluje również kościół w Auvers. Na swój sposób obchodzi święto 14 lipca malując merostwo przybrane flagami i lampionami. Rozpoczyna wielki obraz: ogród i dom malarza Daubigny (w liście z 23 lipca zapewnia, że jest to jeden z jego najbardziej namierzonych" obrazów).

Zły symptom: bezsenność. Vincent, nieufny, boi się poskarżyć doktorowi Gachet. Natomiast pisze do Thea, że uważa swoje życie za chybione. Nigdy nie będzie mógł zwrócić pieniędzy, które jest mu winien. Nie wierzy w swoje dzieło i, co gorsze, obawia się nowego ataku: nie czuje się na siłach, żeby ten atak przetrzymać. On, który nie zwierza się obcym, mówi p. Ravoux, że nie zniesie tego dłużej, że czuje, jak wymyka mu się życie. Restaurator, nie traktując zbyt serio tego wyznania, odpowiada kilku serdecznymi słowami; Vincent nie nalega.

List do Thea nosi w kieszeni, nie może zdecydować się na wysłanie. W chwili „częściowego kryzysu" powtarza raz jeszcze, że Theo ma udział w jego dziele. „Za moje malarstwo płacę ryzykiem życia, ono zabrało mi połowę rozumu — dobrze — ty jednak nie jesteś marszandem, który handluje ludźmi, i możesz mieć swój udział, bo naprawdę postępujesz po ludzku, ale cóż z tego?" Od Ravoux pożycza stary rewolwer pod pretekstem, że chce strzelać do kruków: ma go przy sobie. Chce umrzeć na polach, umrzeć jak ostatni włóczęga, samotnie. W Saint-Rémy nie udało się z terpentyną. Ale kula rewolwerowa jest pewniejsza.

W ostatnią niedzielę lipca Vincent rusza drogą, która wznosi się w górę, obiega zamek i prowadzi na pola dojrzałych zbóż. Tara spokojnie przykłada rewolwer do serca i strzela. Żyje. Piekący ból nie pozwala mu utracić przytomności. Wstaje, chwiejąc się idzie w stronę wsi, w stronę kawiarni, do swego pokoju. Państwo Ravoux widzieli, jak szedł przez sale krokiem pijanego człowieka. Kiedy nie schodzi na posiłek, Ravoux idzie do jego pokoju. Vincent, leżąc w zakrwawionej koszuli, mówi: „Chciałem się zabić, ale chybiłem".

Sprowadzają natychmiast miejscowego lekarza, wkrótce przybywa również doktor Gachet, powiadomionyo wypadku. Jest wieczór, obaj lekarze badają Vincenta przy świetle świecy. Serce jest nienaruszone. Vincent jest bardzo spokojny, zdaje się, że nie cierpi; prosi o fajką; doktor Gachet wyjmuje fajkę z niebieskiej bluzy Vincenta, nabija ją, zapala i wkłada do ust choremu. Zdaje się, że jego życiu nic nie grozi. Niemniej młody Paul Gachet zostaje, żeby czuwać przez noc przy nim. W nocy van Gogh nie śpi, pali niemal bez przerwy, rzadko się odzywając.

Nazajutrz rano zjawia się Theo, sam, ponieważ Joi dziecko są w Holandii. Długa rozmowa po holendersku między braćmi. Theo nie może powstrzymać łez i Vincent powiada: „Nie płacz, zrobiłem to dla dobra wszystkich".

Przez cały dzień Vincent jest bardzo spokojny. Pyta nawet, co lekarze mówią o jego stanie, i kiedy Theo zapewnia go, że zostanie uratowany, szepce: „Niepotrzebnie, smutek będzie trwał przez całe życie". W nocy traci przytomność i umiera spokojnie.

Bez daty

Teraz, kiedy już znam Jo, trudno mi będzie pisać do samego Thea, ale mam nadzieję, że Jo pozwoli mi pisać po francusku; po dwóch latach spędzonych na Południu, lepiej potrafię w tym języku warn powiedzieć, co mam do powiedzenia. Auvers jest piękną miejscowością, wiele tu starych strzech, co staje się rzadkie.

Mam nadzieję, że malując kilka takich pejzaży będę mógł pokryć koszta pobytu; doprawdy, tu jest bardzo pięknie, prawdziwa wieś, charakterystyczna i malownicza.

Widziałem się z doktorem Gachet, który zrobił na mnie wrażenie człowieka dość ekscentrycznego, ale jego doświadczenie lekarskie powinno mu pomóc w zachowaniu równowagi i zwalczeniu choroby nerwowej, którą wydaje mi się dotknięty co najmniej w tym samym stopniu co ja.

Zaprowadził mnie do zajazdu, gdzie zażądano ode mnie 6 franków dziennie. Znalazłem inny, gdzie będę płacił 3,50 fr.

Myślę, że powinienem tu pozostać aż do nowego rozkazu. Kiedy zrobię kilka studiów, zobaczę, czy warto będzie zmieniać mieszkanie, ale nie wydaje mi się słuszne, żeby człowiek pracujący jak każdy inny robotnik miał płacić niemal podwójnie dlatego, że zajmuje się malarstwem. Zacząłem więc od 3,50 fr.

Prawdopodobnie zobaczysz doktora Gachet w tym tygodniu; ma bardzo pięknego Pissarra — zima, czerwony dom w śniegu — i dwa piękne bukiety Cezanne'a.

Ma także innego Cezanne'a — wieś. Bardzo mam wielką ochotę tu pracować.

Powiedziałem doktorowi Gachet, że proponowany przez niego zajazd uważałbym za lepszy, gdyby kosztował 4 franki dziennie, ale dla mnie jest o dwa franki za drogi. Łatwo mu mówić, że tam miałbym więcej spokoju. Dom w którym doktor mieszka, jest pełen starych gratów — czarnych, czarnych, czarnych, jasne są tylko obrazy wymienionych impresjonistów. Zrobił na mnie dobre wrażenie. Kiedy rozmawialiśmy o Belgii, o dawnych malarzach, uśmiech pojawił się na jego twarzy zakrzepłej od smutku; myślę, że zostaniemy przyjaciółmi i że namaluję jego portret.

Powiedział mi też, że trzeba pracować dużo i odważnie i nie myśleć o tym, co było.

W Paryżu zdałem sobie sprawę, że cały ten zgiełk tamtejszy nie jest tym, czego mi trzeba.

Jakże jestem rad, że widziałem Jo i małego, i twoje mieszkanie, które na pewno jest lepsze niż poprzednie.

Vincent van Gogh

LISTY DO BRATA

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.