Felek Przysiecki, starszy ode mnie o
dobrych piętnaście lat, mówił mi chyba trzydzieści lat
temu,
kiedy zdawało się nam, młodym durniom, że religia jest to sprawa
przebrzmiała, może
nie całkiem błaha, ale nieaktualna: "Kiedy
zacząłem żyć naprawdę, postawiłem sobie pytanie,
czy mi będzie
lepiej z materializmem, czy z wiarą w Boga. I wybrałem wiarę."
Nie jest to
wcale takie głupie i u Pascala czytałem podobną tej i
równie pozorną herezję. Najmniej, co
można powiedzieć na dobro
religii - to to, że jest nam z nią lepiej na tym świecie,
wypełnionym samotnością i rozstaniem.
Nie lubię ludzi, którzy wierzą tylko
w wielkie litery i robią wszystko przez wielką literę.
Przyznaję
się otwarcie do zupełnie nerwowej rezerwy wobec Schweitzera, wobec
jego
formuły "Jezus, Bach, Goethe". Ale wczoraj widziałem
w "Realites" przepiękną i wzruszającą
jego fotografię,
gdy karmi trzy antylopy. I nagle pomyślałem sobie: "No dobrze
- jest w jego
nadludzkości coś nieludzkiego. Ale o ileż gorsi są
podludzie, od których roi się teraz świat." I
przyszła mi
ochota na trochę świętości, nie na kwadrans duszy, jak u
Szaniawskiego, ale na
codzienne ćwiczenie się w świętości.
Lechoń, Dziennik, t. II
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.