W parę tygodni po przyjeździe do Rio
de Janeiro tamtejsza Polonia urządziła wieczór
autorski Tuwima i
niżej podpisanego. Było to w okresie mego wieloletniego i znanego
poetyckiego milczenia, i myślałem ze wstydem i prawie ze wstrętem,
że będę jeszcze raz
czytał te same stare wiersze, których już
naprawdę słuchać nie mogłem. Z tego uczucia
wstydu wynikła
determinacja, aby napisać coś nowego - i po parodniowej ciężkiej
pracy
wiersz Pieśń o Stefanie Starzyńskim. Pomimo że
mieszkaliśmy wtedy z Tuwimem w jednym
pensjonacie, nic mu nie
mówiłem o tym wierszu, nie wiedząc, czy jest dobry, i chcąc
zrobić i
jemu też niespodziankę. Była też to niespodzianka
prawdziwa, bo moje niepisanie wówczas
uchodziło za chorobę
nieuleczalną. Tuwim, który sam przechodził wtedy zły okres, ale
pewno
pocieszał się tym, że inni (przede wszystkim ja) jeszcze
mniej piszą, patrzał na mnie
osłupiały, nie wierząc własnym
uszom, gdym czytał ten wiersz dobry i długi. Następnego dnia
zamknął się w pokoju i wyszedł z niego dopiero po "ukropieniu"
kilkuset wierszy nowego
poematu, który nazwał najpierw Bukietem,
po czym za moją radą zmienił tytuł na Kwiaty
polskie. To, co
tutaj napisałem, jest to prawda najszczersza i nieprzesadzona. Niech
z niej
psychologowie i historycy nauczą się czegoś zupełnie
nowego o pobudkach twórczości.
Lechoń, Dziennik, t. II
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.