wtorek, 4 listopada 2014

Najmniej, co można powiedzieć na dobro religii ...


Felek Przysiecki, starszy ode mnie o dobrych piętnaście lat, mówił mi chyba trzydzieści lat temu, kiedy zdawało się nam, młodym durniom, że religia jest to sprawa przebrzmiała, może nie całkiem błaha, ale nieaktualna: "Kiedy zacząłem żyć naprawdę, postawiłem sobie pytanie, czy mi będzie lepiej z materializmem, czy z wiarą w Boga. I wybrałem wiarę." Nie jest to wcale takie głupie i u Pascala czytałem podobną tej i równie pozorną herezję. Najmniej, co można powiedzieć na dobro religii - to to, że jest nam z nią lepiej na tym świecie, wypełnionym samotnością i rozstaniem.


Nie lubię ludzi, którzy wierzą tylko w wielkie litery i robią wszystko przez wielką literę. Przyznaję się otwarcie do zupełnie nerwowej rezerwy wobec Schweitzera, wobec jego formuły "Jezus, Bach, Goethe". Ale wczoraj widziałem w "Realites" przepiękną i wzruszającą jego fotografię, gdy karmi trzy antylopy. I nagle pomyślałem sobie: "No dobrze - jest w jego nadludzkości coś nieludzkiego. Ale o ileż gorsi są podludzie, od których roi się teraz świat." I przyszła mi ochota na trochę świętości, nie na kwadrans duszy, jak u Szaniawskiego, ale na codzienne ćwiczenie się w świętości.

Lechoń, Dziennik, t. II

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.