[Dnia 29 kwietnia 1976 roku jedna z z
sieci telewizji amerykańskiej nadała blisko godzinny film pod
tytułem Dying, który zyskał wielki rozgłos, szczególnie w
prasie, chociaż wielu Amerykanów nie chciało go obejrzeć albo
udawało, że go nie zna.] (…)
Dwa pozostałe przypadki nie mają nic
wspólnego z dawnymi albo znanymi wzorcami. Przeciwnie, znamionują
zupełnie nową, dzisiejszą śmierć wśród ludzi młodych, w
zamożnym środowisku golden suburbs, przedmieść ludzi
bogatych.
Pierwszy z nich to dziewczyna lat około
trzydziestu, mieszkająca z matką, chora na raka mózgu. Czaszkę ma
ogoloną i zapadającą się po przebytej operacji, ciało na wpół
sparaliżowane, słowa wymawia z trudnością, ale opowiada nam bez
żądnego skrępowania, nawet obojętnie, o swoim życiu, o śmierci,
której spodziewa się z dnia na dzień: boi się, ponieważ musi
umrzeć, wszystko jedno kiedy, byle nieświadomie, we śnie.
Zadziwia nas jej odwaga, ale jeszcze
bardziej zupełny brak emocji, jak gdyby śmierć była czymś
zwyczajnym, bez większego znaczenia. Ta mors ut nihil podobna
jest do omnia ut nihil z wieku XVII, z tą różnicą, że
nihil straciło swój tragiczny sens i stało się całkiem
zwyczajne.
Chora byłaby bardzo samotna, gdyby nie
milcząca i czujna obecność matki; w miarę postępów choroby
staje się bezradna jak małe dziecko albo zwierzątko karmione
łyżeczką: umie już tylko otworzyć usta. Poza porozumieniem
łączącym matkę z córką, poza ich łzami i zwierzeniami panuje
samotność pustych pięknych domów i wielkich wyludnionych ogrodów.
Nikogo, absolutnie nikogo.
Drugi przypadek oglądamy w podobnym
środowisku, w domu człowieka w tym samym wieku, również chorego
na raka mózgu, ale żonatego, ojca dwóch około dziesięcioletnich
chłopców. Żona, głęboko wstrząśnięta (i może pod wpływem
oka kamery), stara się nie okazywać wzruszenia i zachowywać się
trzeźwo i praktycznie. Któregoś wieczora telefonuje z domu do męża
przebywającego w szpitalu i zawiadamia go, że udało się jej nabyć
miejsce na cmentarzu – tonem tak swobodnym, jakby chodziło o
rezerwację w hotelu; nie wyprowadziła nawet dzieci, które bawią
się, jakby nic nie słyszały...
Tymczasem nieszczęsna istota,
zachowując te pozory, bliska jest zupełnego załamania. Któregoś
dnia, nie mogąc już znieść tego dłużej, idzie do lekarza –
kamera za nią – aby mu wykrzyczeć swój bunt: jej mąż, zbyt
osłabiony, zobojętniał i nie bierze już udziału w życiu
rodzinnym. A przecież ta ciągnąca się w nieskończoność choroba
nie pozwala jej wyjść po raz drugi za mąż, dać innego ojca
dzieciom, jutro zaś może być za późno. Odgadujemy jej
pragnienie, którego lekarz nie chce zrozumieć.
W końcowych scenach znowu widzimy
chorego; po ostatniej kuracji w szpitalu wrócił do pięknego domu i
pięknego ogrodu i zamknął się w milczeniu, którego już nie
porzuci. Nie ma tu cichego porozumienia, jakie panowało w poprzednim
przykładzie między matką a córką. Samotność jest absolutna.
Nowością ukazaną w Dying jest
nie tyle ta samotność, co chęć przybliżenia ludziom spraw
śmierci, mówienia o nich w sposób naturalny zamiast ukrywania ich.
W rzeczywistości jednak różnica jest mniejsza, niżby się mogło
wydawać, i ekshibicjonizm osiąga ten sam cel, co milczenie
narzucone przez zakaz: tłumienie wzruszeń, znieczulanie bólu. A
wtedy bezwstyd Dying wydaje się bardziej celowy niż
wstydliwość będąca skutkiem nakazu. Lepiej udaje mu się zrywać
wszelką łączność; on zapewnia najdoskonalszą izolację
umierającego.
Dwie postawy, w gruncie rzeczy bardzo
sobie bliskie, w równym stopniu wyrażają niepokój wywołany
trwałą obecnością śmierci w świecie, który eliminuje zło: zło
moralne, piekło i grzech w wieku XIX, a zło fizyczne, cierpienie i
chorobę w wieku XX (albo XXI). Śmierć powinna była odejść wraz
ze złem, z którym w wierzeniach zawsze ją łączono, i z kolei też
zniknąć; tymczasem ona trwa i wcale się nie wycofuje. Jej trwanie
wydaje się więc jakąś hańbą, wobec której mamy do wyboru dwie
postawy: pierwsza to postępować tak, jakby nie istniała, wygnać
ją z życia codziennego. Drugą przedstawiono w Dying: uznać
ją za fakt realny, ale sprowadzić do rozmiarów sprawy mało
ważnej, równie pospolitej, jak koniecznej.
Fragment książki: Człowiek i śmierć
autor Philippe Aries
ss. 588-589
tłumaczenie: Eligia Bąkowska
wydawnictwo Aletheia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.