"Prawie wszyscy autorzy «Metropolu»
padli ofiarą represji: konfiskowano książki (a tych, które już
wyszły, nie udostępniano w bibliotekach), odwoływano spektakle,
zwalniano z pracy. Moje akta osobowe pracownika Instytutu Literatury
Powszechnej Akademii Nauk najpierw aresztowało KGB (przerażenie na
twarzy kadrowej z loczkami), potem mnie też wyrzucili. Nie na długo;
wkrótce przywrócili mnie do pracy. Najwyraźniej uznali, że lepiej
nie zmieniać mnie w pasożyta. Ktoś szepnął na ulicy: «Przyjdź
do Instytutu», przyszedłem, zostałem zdegradowany, otrzymałem
zakaz zajmowania się literaturą francuską, koledzy spoglądali na
mnie z daleka, niektórzy kłaniali się ze współczuciem, nawet
rozmawiali – zostałem odesłany najpierw do kancelarii, a potem na
specyficzną zsyłkę – przydzielono mi dział literatury
kanadyjskiej.
Jakiś czas po pogromie «Metropolu» wezwał mnie
do siebie dyrektor Instytutu Literatury Powszechnej. Ponuro rzekł,
że spotyka mnie honor uczestnictwa w procesie przygotowania
wielotomowej historii literatury powszechnej. Zostanę autorem
rozdziałów kanadyjskich. «Proszę to potraktować poważnie».
Podziękowałem i wyszedłem. Musiałem zaczynać od zera. Poszedłem
do Biblioteki Literatury Obcej. A tam – pustki. Zamierzałem pójść
do ambasady kanadyjskiej, ale uprzedzono mnie, żebym tego nie robił.
Czas uciekał. Rozumiałem, że jeśli nie oddam w terminie rozdziału
o początkach literatury kanadyjskiej, znowu zostanę usunięty z
Instytutu, ale tym razem za sprawy służbowe, za niedopełnienie
obowiązków. Do omówienia mojej pracy w zakładzie pozostawały dwa
tygodnie – a ja nic nie miałem. Znów poszedłem do biblioteki.
Wziąłem kanadyjską encyklopedię. O literaturze były tam tylko
strzępy informacji: wymienione nazwiska z datami urodzin i śmierci.
W rozpaczy przepisałem wszystko do zeszytu. Nie powstawał z tego
żaden obraz. Przyszedłem do domu i przyznałem się do porażki.
Potem wziąłem maszynę do pisania (już nie Erykę) i zacząłem
pisać, «konfabulować» biografie kanadyjskich pisarzy, ich
polemiki twórcze, zjadliwe recenzje krytyczne, spory religijne,
walkę o ustanowienie literatury narodowej, a co najważniejsze,
fabuły powieści. Wymyślałem je, jedne po drugich, tworzyłem
charaktery bohaterów. Fabuły w zakamuflowanej formie nawiązywały
do historii z «Metropolem», przeplatanej intrygami miłosnymi.
Powieliłem swoją pracę naukową w czterech egzemplarzach, rozdałem
rękopis uczonym kolegom do opinii i czekałem na omówienie.
Zaproszono nań jedynego specjalistę od literatury kanadyjskiej w
ZSRR, pewną uniwersytecką damę.
Na dyskusji czekała mnie niespodzianka. Koledzy
filolodzy obwieścili mi, że muszą przyznać, iż nie oczekiwali po
kanadyjskiej literaturze takiej barwności, wyrazistości,
różnorodności. Dama potwierdziła moje kompetencje, dając kilka
cennych uwag. To mi pozwoliło wymyślić cała literaturę
kanadyjską od początku do końca. Ani słowa prawdy. Wydrukowano ją
w tomie akademickim. Poczułem się jak Stalin kanadyjskiej
literatury, który stworzył historycznoliteracką fikcję. To był
mój odwet - na kim? Na czym? Chyba najbardziej na samym
literaturoznawstwie. Historia każdej literatury – to fikcja, bo
literatura, jeśli w ogóle można o niej mówić jak o przedmiocie,
istnieje poza ramami nie tylko historii, ale i prawdopodobieństwa. W
1994 roku w Toronto, na festiwalu pisarzy, w wypchanym po brzegi
teatrze (tego wieczora występował Brodski), publicznie przyznałem
się do winy przed Kanadyjczykami. Kanadyjczycy zawyli z radości,
żądając szczegółów. Szczerze przyznałem się, że nic już nie
pamiętam: nie tylko fikcji, ale i rzeczywistych nazwisk. Ta amnezja
wydała mi się ukoronowaniem mistyfikacji".
Wiktor Jerofiejew, Dobry
Stalin, przeł. Agnieszka Lubomira
Piotrowska, Czytelnik, Warszawa 2005, s. 265-267.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.