wtorek, 3 maja 2016

Odwaga dotykania spraw mrocznych i odchłannych

Kwestia pierwsza jest natury etycznej. Chodzi mi o odwagę. Ale nie polityczną, publicystyczną, cywilną, lecz znacznie donioślejszą, a przy tym mniej docenianą – o odwagę umysłu, odwagę egzystencjalną. Rzecz w tym, że Herling-Grudziński podejmuje tematy najboleśniejsze z możliwych. Zajmuje się ludzką nędzą, rozpaczą, poniżeniem. Opisuje i bada różne rodzaje cierpienia, z torturą ciała na czele. Wnika w kondycję zwątpienia, zagląda w otchłań nicości. Tego rodzaju wybór nie jest wyborem zwykłym, ani tym bardziej łatwym. Sprawa sprawie nierówna. Czym innym jest roztrząsanie i wyrażanie piękna czy choćby udręki miłosnej, a czym innym – nieszczęścia, a zwłaszcza upadku i zła. Myślenie o tych problemach, opisywanie nędzy, zwłaszcza przemocy i gwałtu, niewinnie przelanej krwi, kosztuje, i to słono; jest rzeczą wręcz ryzykowną. Podobnie jak refleksja wokół zagadki kosmosu; na temat pierwszej przyczyny, sensu i przeznaczenia. Wyprawy w te rejony są rzeczą niebezpieczną, można z nich nie powrócić. Grożą apatią, obłędem, wpadnięciem w „czarną dziurę” nieodwołalnej negacji. A w każdym razie – smutkiem i rozjątrzaniem rany.


Do tego dochodzi jeszcze sprawa recepcji dzieła. Człowiek z natury rzeczy nie lubi, gdy mu się mówi o rzeczach nieprzyjemnych: o śmierci, okrucieństwie, o marności istnienia. Unika tych tematów. Woli o tym nie słuchać. Zwłaszcza człowiek współczesny – naszej schyłkowej epoki. Otumaniony hasłami i fetyszami postępu, wdrażany niemal codziennie w filozofię konsumpcji i samozadowolenia, z drugiej zaś strony, bez przerwy – dzięki środkom przekazu – stawiany twarzą w twarz z krwawym bestialstwem świata (rzezie, masakry, głód, katastrofy, choroby) – otóż ów człowiek współczesny, gdy w nieustannej gonitwie i wirze interesów ma już, od święta, poczytać, wziąć jakąś książkę do ręki, bardzo wtedy uważa, co mu się oferuje, to znaczy, czy aby autor nie będzie mu truł głowy, nie zadręczał czymś mrocznym, słowem, nie psuł humoru.

Dlatego też taki pisarz jak autor Don Ildebrando, niezależnie od tego, iż pisząc, swoiście się rani, musi również się liczyć z niepewnym rezonansem, a nawet – z chłodnym przyjęciem. W każdym razie nie będzie gwiazdą masowych nakładów, autorem bestsellerów, pisarzem modnym i wziętym. 

 A zatem jest to artysta dwojako heroiczny. „Wewnętrznie” i „zewnętrznie”. „Wewnętrznie” jako duch – ryzykujący sobą, wystawiający siebie na niebezpieczne próby. „Zewnętrznie” zaś jako twórca rezygnujący z poklasku, nie liczący się z rynkiem, gotów na niedocenienie.

Wszystkie te konstatacje przychodziły mi na myśl, a raczej powracały (zrodzone już lata temu), podczas lektury tekstu Szczyt lata. Opowieść rzymska. Jest to wspaniała nowela, w której wspomniany rys – odwaga dotykania spraw mrocznych i odchłannych – objawia się w czystej postaci.

Autor zaczyna rzecz od dziwnej informacji: w dniu 15 sierpnia, uważanym powszechnie za apogeum lata, święconym naprzód przez Rzymian, a później przez katolików, dochodzi do zagadkowej erupcji samozniszczenia. Statystyki wskazują na większą liczbę samobójstw popełnianych tej doby. Następnie podaje przykład: ów dzień dwa lata temu, w roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym piątym. W Rzymie aż dziewięć osób targnęło się na swe życie.

Zaczyna się żmudny opis – streszczenie raportu kwestury. Przypadek po przypadku. Dokładnie, z detalami. Zupełnie jak narracja kroniki policyjnej. Ciała denatów, sposoby zadania sobie śmierci. Makabryczne szczegóły. Cała ta trupia epika. Obmierzła, odstręczająca.

Następnie pisarz przechodzi do przedstawienia analiz Komisji Psychologów powołanej przez państwo dla wyjaśnienia zjawiska. I znowu, po raz wtóry, idziemy krok po kroku, przez kolejne przypadki. Tym razem wchodzimy w głąb duszy: poznajemy pokrótce życiorysy denatów, z nieśmiałym wskazaniem przyczyn samobójczego aktu. Jest to – można powiedzieć – kolejna droga krzyżowa. Albowiem historie tych ludzi są niewymownie smutne, by nie powiedzieć: tragiczne.

Lecz wyjaśnienia Komisji, jakkolwiek pieczołowite, nie satysfakcjonują dociekliwego umysłu narratora noweli. Nie dostarczają mu bowiem nijakiej odpowiedzi na zasadnicze pytanie: dlaczego właśnie w tym dniu, dlaczego właśnie tej nocy – bardziej niż kiedy indziej – ludzie się decydują na desperacki krok. I tu zaczyna się puenta „rzymskiego opowiadania” – zaskakująca, „mistyczna”, głęboko poruszająca.

Jeżeli nie można czegoś wyjaśnić obiektywnie – zdaje się mówić narrator – trzeba sięgnąć w głąb siebie i zbadać rzecz od środka. I pisarz przywołuje pewne wspomnienie z przeszłości, jak spędzając ów dzień w jakimś hotelu w Rzymie doświadczył dojmującej pokusy samozagłady. Z właściwą sobie precyzją zdaje z tego relację:

Straszliwy upał, pustka, mokre od potu posłanie i jakby wsysająca ciemna studnia podwórka. Znużenie, zniechęcenie, narastające szaleństwo. I wreszcie, w środku nocy, paroksyzm oszołomienia. Narrator wybiega z hotelu i włóczy się po mieście szukając „deski ratunku”. Dociera w końcu nad Tybr i w porzuconej przez kogoś, starej, dziurawej łódce – kładzie się niczym w trumnie lub – tratwie ocalenia? I rozpościera się nad nim „niemy wszechświat” Pascala. Rodzaj wizji, olśnienia, krótkiej iluminacji.

„Od piekła albo nieba” – odzywa się słynny cytat – „odgradza nas tylko życie, rzecz najkruchsza na świecie”.

Fenomenalny finał i fantastyczny łuk! Od skrajnie racjonalnej, zgoła bezdusznej relacji policyjnej kroniki po wzniosłą epifanię sytuacji granicznej. Od horroru materii samobójczego zejścia po horror metafizyczny, horror pustki wszechświata.


Oto pierwszy klasyczny idiom autora Ex Voto.

Antoni Libera; O "Don Ildebrando" Herlinga-Grudzińskiego
czytaj całość

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.