Kwestia
pierwsza jest natury etycznej. Chodzi mi o odwagę. Ale nie polityczną,
publicystyczną, cywilną, lecz znacznie donioślejszą, a przy tym mniej
docenianą – o odwagę umysłu, odwagę egzystencjalną. Rzecz w tym, że
Herling-Grudziński podejmuje tematy najboleśniejsze z możliwych. Zajmuje
się ludzką nędzą, rozpaczą, poniżeniem. Opisuje i bada różne rodzaje
cierpienia, z torturą ciała na czele. Wnika w kondycję zwątpienia,
zagląda w otchłań nicości. Tego rodzaju wybór nie jest wyborem zwykłym,
ani tym bardziej łatwym. Sprawa sprawie nierówna. Czym innym jest
roztrząsanie i wyrażanie piękna czy choćby udręki miłosnej, a czym innym
– nieszczęścia, a zwłaszcza upadku i zła. Myślenie o tych problemach,
opisywanie nędzy, zwłaszcza przemocy i gwałtu, niewinnie przelanej krwi,
kosztuje, i to słono; jest rzeczą wręcz ryzykowną. Podobnie jak
refleksja wokół zagadki kosmosu; na temat pierwszej przyczyny, sensu i
przeznaczenia. Wyprawy w te rejony są rzeczą niebezpieczną, można z nich
nie powrócić. Grożą apatią, obłędem, wpadnięciem w „czarną dziurę”
nieodwołalnej negacji. A w każdym razie – smutkiem i rozjątrzaniem rany.
Do
tego dochodzi jeszcze sprawa recepcji dzieła. Człowiek z natury rzeczy
nie lubi, gdy mu się mówi o rzeczach nieprzyjemnych: o śmierci,
okrucieństwie, o marności istnienia. Unika tych tematów. Woli o tym nie
słuchać. Zwłaszcza człowiek współczesny – naszej schyłkowej epoki.
Otumaniony hasłami i fetyszami postępu, wdrażany niemal codziennie w
filozofię konsumpcji i samozadowolenia, z drugiej zaś strony, bez
przerwy – dzięki środkom przekazu – stawiany twarzą w twarz z krwawym
bestialstwem świata (rzezie, masakry, głód, katastrofy, choroby) – otóż
ów człowiek współczesny, gdy w nieustannej gonitwie i wirze interesów ma
już, od święta, poczytać, wziąć jakąś książkę do ręki, bardzo wtedy
uważa, co mu się oferuje, to znaczy, czy aby autor nie będzie mu truł
głowy, nie zadręczał czymś mrocznym, słowem, nie psuł humoru.
Dlatego też taki pisarz jak autor Don Ildebrando,
niezależnie od tego, iż pisząc, swoiście się rani, musi również się
liczyć z niepewnym rezonansem, a nawet – z chłodnym przyjęciem. W każdym
razie nie będzie gwiazdą masowych nakładów, autorem bestsellerów,
pisarzem modnym i wziętym.
A
zatem jest to artysta dwojako heroiczny. „Wewnętrznie” i „zewnętrznie”.
„Wewnętrznie” jako duch – ryzykujący sobą, wystawiający siebie na
niebezpieczne próby. „Zewnętrznie” zaś jako twórca rezygnujący z
poklasku, nie liczący się z rynkiem, gotów na niedocenienie.
Wszystkie te konstatacje przychodziły mi na myśl, a raczej powracały (zrodzone już lata temu), podczas lektury tekstu Szczyt lata. Opowieść rzymska.
Jest to wspaniała nowela, w której wspomniany rys – odwaga dotykania
spraw mrocznych i odchłannych – objawia się w czystej postaci.
Autor
zaczyna rzecz od dziwnej informacji: w dniu 15 sierpnia, uważanym
powszechnie za apogeum lata, święconym naprzód przez Rzymian, a później
przez katolików, dochodzi do zagadkowej erupcji samozniszczenia.
Statystyki wskazują na większą liczbę samobójstw popełnianych tej doby.
Następnie podaje przykład: ów dzień dwa lata temu, w roku tysiąc
dziewięćset dziewięćdziesiątym piątym. W Rzymie aż dziewięć osób
targnęło się na swe życie.
Zaczyna
się żmudny opis – streszczenie raportu kwestury. Przypadek po
przypadku. Dokładnie, z detalami. Zupełnie jak narracja kroniki
policyjnej. Ciała denatów, sposoby zadania sobie śmierci. Makabryczne
szczegóły. Cała ta trupia epika. Obmierzła, odstręczająca.
Następnie
pisarz przechodzi do przedstawienia analiz Komisji Psychologów
powołanej przez państwo dla wyjaśnienia zjawiska. I znowu, po raz wtóry,
idziemy krok po kroku, przez kolejne przypadki. Tym razem wchodzimy w
głąb duszy: poznajemy pokrótce życiorysy denatów, z nieśmiałym
wskazaniem przyczyn samobójczego aktu. Jest to – można powiedzieć –
kolejna droga krzyżowa. Albowiem historie tych ludzi są niewymownie
smutne, by nie powiedzieć: tragiczne.
Lecz
wyjaśnienia Komisji, jakkolwiek pieczołowite, nie satysfakcjonują
dociekliwego umysłu narratora noweli. Nie dostarczają mu bowiem nijakiej
odpowiedzi na zasadnicze pytanie: dlaczego właśnie w tym dniu, dlaczego
właśnie tej nocy – bardziej niż kiedy indziej – ludzie się decydują na
desperacki krok. I tu zaczyna się puenta „rzymskiego opowiadania” –
zaskakująca, „mistyczna”, głęboko poruszająca.
Jeżeli
nie można czegoś wyjaśnić obiektywnie – zdaje się mówić narrator –
trzeba sięgnąć w głąb siebie i zbadać rzecz od środka. I pisarz
przywołuje pewne wspomnienie z przeszłości, jak spędzając ów dzień w
jakimś hotelu w Rzymie doświadczył dojmującej pokusy samozagłady. Z
właściwą sobie precyzją zdaje z tego relację:
Straszliwy
upał, pustka, mokre od potu posłanie i jakby wsysająca ciemna studnia
podwórka. Znużenie, zniechęcenie, narastające szaleństwo. I wreszcie, w
środku nocy, paroksyzm oszołomienia. Narrator wybiega z hotelu i włóczy
się po mieście szukając „deski ratunku”. Dociera w końcu nad Tybr i w
porzuconej przez kogoś, starej, dziurawej łódce – kładzie się niczym w
trumnie lub – tratwie ocalenia? I rozpościera się nad nim „niemy
wszechświat” Pascala. Rodzaj wizji, olśnienia, krótkiej iluminacji.
„Od piekła albo nieba” – odzywa się słynny cytat – „odgradza nas tylko życie, rzecz najkruchsza na świecie”.
Fenomenalny
finał i fantastyczny łuk! Od skrajnie racjonalnej, zgoła bezdusznej
relacji policyjnej kroniki po wzniosłą epifanię sytuacji granicznej. Od
horroru materii samobójczego zejścia po horror metafizyczny, horror
pustki wszechświata.
Oto pierwszy klasyczny idiom autora Ex Voto.
Antoni Libera; O "Don Ildebrando" Herlinga-Grudzińskiego
czytaj całość →
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.