piątek, 13 maja 2016

Kobiety piratki


Wdowa Cing, herszt piratów

Kobieta-pirat może obudzić w nas wspomnienia raczej niewygodne, związane z wyblakłą operetką, w której subretki poprzebierane za korsarzy tańczą wśród tekturowych mórz. A jednak istniały kobiety parające się korsarstwem; kobiety obznajomione z rzemiosłem żeglarskim, z rządami nad rozbestwioną załogą i ze ściganiem i łupieniem statków o wysokich burtach.

Jedną z nich była Mary Read, która oświadczyła pewnego razu, że piractwo nie jest dla byle kogo, i aby uprawiać je z godnością, trzeba być, tak jak ona, mężczyzną całą gębą. W prostackich początkach jej kariery, kiedy nie była jeszcze kapitanem, któryś z jej kochanków został znieważony przez głównego zabijakę na statku. Mary wyzwała go na pojedynek i walczyła na dwie ręce, według starego obyczaju wysp Morza Karaibskiego: w lewej pistolet, na którym nie zawsze można było polegać, w prawej zaś wierna i nieodzowna szabla. Pistolet zawiódł, lecz szabla spisała się jak należy... Około 1720 roku niebezpieczną karierę Mary Read zakończyła hiszpańska szubienica w Santiago de la Vega na Jamajce.

Drugą kobietą-piratem na tych samych wodach była Annę Bonney, olśniewająca Irlandka o wysokich piersiach i włosach barwy ognia, która nieraz ryzykowała życie przy abordażu statków. Była ona towarzyszem broni Mary Read i wreszcie - jej towarzyszem na szubienicy. Na owej imprezie także i jej kochankowi, kapitanowi Johnowi Rackam, przypadła w udziale zaciskająca się pętla. Annę - wzgardliwa - rzuciła mu wówczas szorstkie napomnienie, nieświadomie parafrazując słowa Aiszy do Boabdiła: "Gdybyś się bił jak mężczyzna, nie wieszaliby cię jak psa'".

Znamy jeszcze inną kobietę-pirata, los był dla niej bardziej łaskawy, a lata jej życia dłuższe. Uprawiała swoje rzemiosło na wodach Azji, od północnych krańców Morza żółtego aż po graniczne rzeki Annamu. Mówię o mężnej wdowie Cing.

Lata nauki

Około 1797 roku udziałowcy licznych flotylli pirackich, operujących na wspomnianym już morzu, ustanowili konsorcjum i powołali na stanowisko admirała niejakiego Cinga, człowieka sprawiedliwego i wypróbowanego. Cing zajął się tak gorliwie i przykładnie przybrzeżnym rozbojem, że przerażeni mieszkańcy poczęli wysyłać do cesarza błagalne dary obficie skropione łzami, z prośbą o pomoc. Ich żałosne błagania zostały wysłuchane: otrzymali rozkaz podpalenia swoich wiosek, zapomnienia o rybackim rzemiośle, przesiedlenia się w głąb kraju i wyuczenia nie znanej im sztuki zwanej rolnictwem. Rozkaz został wykonany i zawiedzeni napastnicy znajdowali odtąd jedynie opustoszałe wybrzeże. Zostali tym samym zmuszeni do zajęcia się rabunkiem statków handlowych: forma łupiestwa bardziej jeszcze szkodliwa niż poprzednia, gdyż stwarzała trudności w handlu morskim.

Rząd cesarski nie zawahał się ani na chwilę i rozkazał dawnym rybakom porzucić pług i bawoły i powrócić do wioseł i sieci. Ci jednak - pomni na dawne przerażenie - zbuntowali się. Władze obrały więc inną drogę i admirał Cing został mianowany Wielkim Koniuszym Dworu. Cing był zdecydowany dać się przekupić. Udziałowcy w czas się o tym zwiedzieli, a ich czcigodne oburzenie znalazło swój wyraz w talerzu zatrutych gąsienic, przyrządzonych z ryżem. Przysmak okazał się zgubny, dawny admirał, a świeżo upieczony Wielki Koniuszy, oddał ducha bóstwom morskim. Wdowa, przemieniona pod wpływem podwójnej zdrady, zwołała piratów, objawiła im całą zagmatwaną rzeczywistość i wezwała do odrzucenia kłamliwej łaski cesarza, na równi z usługami niewdzięcznych udziałowców o trucicielskich skłonnościach. Zaproponowała im łupiestwo na własną rękę i obranie nowego admirała. Wybór padł na nią. Była to kobieta o obfitym ciele, uśpionych oczach i szczerbatym uśmiechu. Jej poczernione, naoliwione włosy błyszczały mocniej niż oczy. Pod spokojnymi rozkazami wdowy Cing statki wyszły w morze.

Organizacja

Nastąpiło trzynaście lat metodycznie planowanej przygody. Na piracką flotę wdowy Cing składało się sześć flotylli; każda z nich miała flagę innego koloru: czerwoną, żółtą, zieloną, czarną i fioletową. Istniała wreszcie flaga węża, do której miał prawo statek flagowy. Kapitanowie nazywali się: Ptak i Kamień; Pogromca Porannej Wody; Klejnot Załogi; Fala o Wielu Rybach i Wysokie Słońce. Regulamin, ułożony osobiście przez wdowę Cing, odznacza się bezapelacyjną surowością, a jego styl, celny i lakoniczny, odrzuca zwiędłe kwiaty retoryki, które nadają oficjalnemu stylowi chińskiemu odcień śmieszności i majestatu, a którego kilka niepokojących fragmentów przytoczymy nieco później. Przepisuję poniżej niektóre z paragrafów regulaminu:

Wszystkie rzeczy przeniesione ze statków nieprzyjacielskich złożone będą w specjalnym magazynie i wciągnięte tam do rejestru. Piąta część zdobyczy wniesionej przez każdego pirata będzie mu później oddana; reszta pozostanie na składzie. Naruszenie mniejszego rozkazu równa się śmierci.

Kara za opuszczenie stanowiska bez specjalnego zezwolenia będzie publiczne przedziurawienie uszu. Powtórne popełnienie takiego czynu karane będzie śmiercią. Stosunek z kobietami uprowadzonymi z lądu jest zabroniony na górnym pokładzie, dozwolony wyłącznie na pokładach dolnych, zawsze jednak za pozwoleniem dyżurnego oficera. Naruszenie niniejszego zakazu równa się śmierci.

Informacje udzielone przez jeńców głoszą, że strawa piratów składała się głównie z sucharów, specjalnie tuczonych szczurów i gotowanego ryżu. Wiadomo poza tym, że w dzień bitwy pijali alkohol z domieszką prochu. Karty i szulerskie kości do gry, kielich, fan-t'an, wizjonerska fajka opium i latarenka urozmaicały długie godziny. Dwie szable, którymi posługiwano się jednocześnie, były ulubioną bronią. Przed abordażem skraplano policzki i ciało wywarem z czosnku - był to niezawodny talizman przeciw porażeniom ze strony ognistych ust.

Załoga żeglowała ze swymi żonami, kapitan zaś posiadał mały harem złożony z pięciu lub sześciu kobiet, które bywały zmieniane po każdym zwycięstwie.

Mówi Cia-c'ing, młody cesarz

W połowie 1809 roku ogłoszono cesarski dekret, z którego pozwolę sobie przetłumaczyć pierwszą część i ostatnią. Zaznaczam, że wielu krytykowało jego styl: trudzie, nieszczęśni i szkodliwi; ludzie, którzy depczą chleb; ludzie, którzy nie słuchają głosu sierot i nawoływań poborców podatkowych; ludzie, którzy noszą na bieliźnie wizerunki feniksa i smoka; ludzie, którzy przeczą prawdzie drukowanych ksiąg; ludzie, którzy pozwalają, by ich łzy płynęły w kierunku Północy, tamują szczęście naszych rzek i zakłócają dawne bezpieczeństwo naszych mórz. Dniem i nocą, na nietrwałych i uszkodzonych statkach, stawiają czoło burzom. Zamiary ich nie grzeszą szlachetnością: nie są i nigdy nie byli prawdziwymi przyjaciółmi żeglarza. Nie tylko nie przyjdą mu z pomocą, lecz napadają nań z drapieżną podnietą i częstują go zniszczeniem, okaleczeniem lub śmiercią. Gwałcą więc istotne prawa Wszechświata; przeto rzeki wychodzą ze swego koryta, zatapiane są wsie i pola, dzieci zwracają się przeciw rodzicom i zakłócony jest porządek pory deszczowej i suchej...
...Nakazuję ci zatem wymierzenie sprawiedliwości, Admirale Kuo Lang. Nie zapominaj, że laska przynależy cesarzom i pychą ze strony podwładnego byłaby chęć posłużenia się nią. Bądź okrutny, bądź sprawiedliwy, bądź władczy, bądź zwycięski!

Zdanie o uszkodzonych okrętach było, oczywiście, kłamstwem. Miało podnieść na duchu wyprawę Kuo Langa. W dziewięćdziesiąt dni później flota wdowy Cing spotkała się z siłami Państwa Środka. Prawie tysiąc okrętów zmagało się od wschodu do zachodu słońca. Mieszany chór dzwonów, bębnów, wystrzałów armatnich, przekleństw, gongów i wróżb towarzyszył walce. Siły cesarza zostały rozbite. Ani wzbraniana łaska, ani zalecane okrucieństwo nie znalazły zastosowania. Kuo Lang dopełnił - pomijanego zazwyczaj przez naszych pokonanych dowódców - obrzędu samobójstwa.

Trwoga na brzegach Siciangu

Wówczas sześćset dżonek wojennych i czterdzieści tysięcy zwycięskich piratów dumnej wdowy Cing wpłynęło na rzekę Siciang, mnożąc pożary i straszne festyny, po których zwiększała się liczba sierot na prawym i na lewym brzegu rzeki. Wiele wsi zostało zrównanych z ziemią. Z jednej tylko uprowadzono ponad tysiąc ludzi. Sto dwadzieścia kobiet, które schroniły się w chaotycznym gąszczu sitowia i ryżowisk, zdradził niepohamowany płacz dziecka. Zostały później sprzedane w Makao. Daleki pogłos łez i żałoby, towarzyszący tym łotrostwom, dobiegł uszu Cia-c'inga, Syna Nieba. Niektórzy historycy twierdzą jednak, że głos ten wywarł na nim mniejsze wrażenie niż klęska jego wyprawy karnej. Faktem jest natomiast, że zorganizował on drugą wyprawę, bogatą w sztandary, w marynarzy, żołnierzy, ekwipunek i prowianty, we wróżbitów i astrologów. Dowództwo objął tym razem Ting Kuej.

Obładowana ciżba statków wpłynęła na deltę Siciangu i odcięła od morza flotę piracką. Wdowa przygotowała się do walki. Wiedziała, że będzie to bitwa trudna, bardzo trudna, prawie beznadziejna; dnie i noce grabieży i lenistwa osłabiły jej ludzi. Bitwa się nie zaczynała. Słońce bez pośpiechu wstawało i kładło się na drżącym przybrzeżnym sitowiu. Ludzie i miecze czuwali. Godziny południowe stawały się coraz cięższe, a wieczory nie miały końca.

Smok i lisica

Mimo to wyniosłe stada leniwych i lekkich smoków wypływały w powietrze ze statków cesarskiej floty i osiadały miękko na wodzie i na wrogich pokładach. Były to lotne konstrukcje z papieru i bambusa, podobne latawcom. Ich srebrzysta lub czerwona powierzchnia powtarzała wciąż te same znaki. Wdowa badała z niepokojem owe jednostajne meteory i odczytywała znaki. Była to rozwlekła i niejasna bajka o smoku, który zawsze osłaniał lisicę, pomimo jej niewdzięczności i ciągłych przestępstw. Zwężał się księżyc na niebie, a smoki z papieru i bambusa co wieczór przynosiły tę samą historię, w niemal nie zmienionej wersji. Wdowa niepokoiła się i popadała w zamyślenie. Kiedy księżyc wypełnił się na niebie i w czerwonej wodzie, historia wyraźnie zmierzała ku końcowi. Nikt nie był w stanie przewidzieć, czy na lisicę spadnie bezgraniczne przebaczenie, czy bezgraniczna kara, ale wiadomo było, że zbliża się nieunikniony koniec. Wdowa zrozumiała. Rzuciła swoje dwie szable do wody, uklękła na łodzi i kazała płynąć do oflagowanego statku cesarskiej floty.

Był wieczór; niebo było pełne smoków - tym razem żółtych. Wdowa powtarzała szeptem jedno i to samo zdanie. "Lisica wraca pod skrzydło smoka" powiedziała, wchodząc na pokład.

Apoteoza

Kronikarze zanotowali, że lisica otrzymała przebaczenie i zajęła się w leniwie płynących latach starości przemytem opium. Przestała nazywać się wdową; przyjęła imię, które brzmi w tłumaczeniu: Blask Prawdziwej Nauki. Od owego czasu - pisze kronikarz - okręty odzyskały spokój. Cztery morza i niezliczone rzeki stały się bezpiecznymi i szczęśliwymi drogami. Wieśniacy mogli sprzedać miecze i kupić woły do pracy na polach. Złożono ofiary, wznoszono modły na szczytach gór i weselono się podczas dnia, śpiewając za parawanem.

Borges, Powszechna historia nikczemności
tłumaczenie: Maciej Świerkocki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.