712
Nie mogłam stanąć i czekać na Śmierć -
Ona sama mnie podwiozła - uprzejma -
Bryczka mieściła nas dwie -
I jeszcze - Nieśmiertelność -
Konie szły stępa - nie poganiane -
Widząc, że Śmierci nie śpieszno,
Swoje rozrywki i prace
Odłożyłam - przez Grzeczność -
Minęłyśmy Boisko Szkolne
Pełne Dzieci - Rejwachu -
A potem Łany - w nas wpatrzone -
A potem Słońca Zachód -
Lub raczej - Słońce nas
Minęło - gęstniał płacz
Zimnej Rosy - Sukienkę
Miałam za cały Płaszcz -
Stanęliśmy przed Domem - niskim
jak Gruntu Wybrzuszenie -
Dach ledwie był widoczny -
Gzymsy wrośnięte w Ziemię -
Odtąd - Stulecia już - a jednak
Każde z nich prędzej przeszło
Niż Dzień, gdy pierwszy raz pojęłam,
Że Końskie Łby prą w Wieczność -
* * * * *
Nie miałam czasu dla niej,
to ona przystanęła na szosie...
W pojeździe byłyśmy same
obok Nieśmiertelności.
Wolniutka jazda, bo jej nie spieszno,
a jam się pozbywała kolejno
zajęć i godzin próżnowania
- za jej uprzejmość.
Otóż i szkoła: obok - dzieci
po lekcjach hasające,
a dalej łany kłosów wpatrzone
w zachodnie słońce.
Przystanął pojazd nasz przed domem
jak wzdęcie gruntu niskim,
dach jego ledwo był widomy,
okap - przy ziemi blisko.
Odtąd mijają wieki. Z nich
każdy - krótszy niż on dzień pierwszy,
kiedym pojęła, że pojazd ów
kierunek miał na wieczność.
Dickinson
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.